Keerim spojrzał w oczy młodemu adeptowi. Było to całkiem proste, gdyż krasnolud na swym wierzchowcu miał oczy akurat na odpowiedniej wysokości. Położył mu rękę na ramieniu i westchnął.
- Nie martw się młody Svenie, nie zarzucam ci niedopatrzeń. Trzeba by pięciu takich jak ty aby zapewnić stuprocentowe niebezpieczeństwo. W zeszłorocznej karawanie straciłem dwa wozy i sześciu ludzi. Nie wątp w swoje umiejętności. Gdyby nie ty wpadlibyśmy w jeszcze gorsze kłopoty. - Odjechał kawałek. - Hej ty! Ostroznie z tymi skrzyniami! -
Wokół wozów uwijali się woźnice, pośpiesznie przeładowując towary, głównie skrzynie. Hurio, najstarszy z ochraniających karawanę najmitów rozglądał się czujnie po okolicy z nabitą kuszą w dłoniach.
W całym zamieszaniu wszyscy zapomnieli o jednym. Mała wietrzniaczka często znikała, czy to używając swych zaklęć, czy to po prostu ukrywając się wśród liści.
Nagle jeden ze strażników krzyknął. W jego głosie było coś takiego że niemal wszyscy zbiegli się do niego. Gdy przedarliście się przez tłum woźniców i robotników waszym oczom ukazał się młody strażnik, klęczący.
Trzymał w ręku małe ciałko skrzydlatej wietrzniaczki. Nie była nawet zakrwawiona, tylko trochę sina i brudna, ale leżała bezwładnie w jego rękach, a skrzydełka zwisały luźno, niczym całuny.
Hurio, brodaty krasnolud w skórzanym pancerzu podszedł do nich, nachylił się nad ciałkiem. Chwila ciszy.
- Będzie żyła! Nic nie jest nawet połamane! - oddech ulgi słychać było wśród tłumku. Wszyscy tu lubili młodą wietrzniaczkę. Wziął adeptkę od młodziaka i delikatnie przeniósł na jeden z wozów, jak gdyby niósł śpiące dziecko.
- Dobra, koniec zbiegowiska! Wracać do zajęć! - stanowczy głos Keerima przebił się przez ciche rozmowy. - Sven, Bergath, ruszcie do przodu na szpicę. Nie chcę dziś więcej niespodzianek. Nikodemie, trzymaj się blisko mnie, wolałbym wrócić do domu w jednym kawałku, w wykląda na to że mój worek ze szczęściem właśnie się opróżnił. Ruszamy za pół godziny! - |