Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2009, 19:34   #10
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Gdy Wilhelm odsunął się od butelczyny i padła pierwsza odmowa, twarz Jakuszyna jakby zasnuły ciemne chmury. Gdy rozbrzmiały słowa „U nas nie pijają gorzałki” mina na facjacie kozaka najpierw wyraziła bezgraniczne zdumienie, potem stała się miną którą z powodzeniem mógłby przybrac najgorliwszy z kapłanów Sigmara w obliczu wypowiedzi „Twój bóg nie istnieje”, krótko mówiąc miną pietnującą najstraszliwszą z herezji. Potem było już tylko gorzej, ale tylko do momentu w którym Wilhelm chwycił jednak nagle naczynie i golnął solidnie.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki twarz kozaka zmieniła się w rubaszną, tryskającą wręcz radością życia mordę. Kozak obserwował z niejakim zaskoczeniem, jak Wilhelm nie tylko nie zakrztusił się napojem składającym się w zdecydowanej większości z podłego spirytusu, ale nawet go przełknął do końca - nie zwracając! Ot, nie taki on święty jak to malował, wprawne oko wyłowi gorzelnika, co to niejedną już butelkę w życiu osuszył! „ U nas gorzałki nie pijają”, prawie mnie nabrał, niecnota!

- Nu, mołodiec! – ryknął wesoło wyraźnie ukontentowany kozak, swoim zwyczajem wychyliwszy się w siodle i chwytając Wilhelma w typowy dla swoich stron „niedźwiedzi” uścisk, a potem niestety posypały się pijackie, gorące całusy śmierdzącego, zapijaczonego kozackiego ryja w policzki broniącego się przed tym wybuchem serdeczności Wilhelma. – No dajże pyska! Nom ja już myślał przez chwilę, że potwarz mi chcesz uczynic niebywałą, albo to i wszyscy wiedzą że gorszej to obelgi dla kozaka nie ma jak to, gdy kto grzecznie proszony napicia się jak równy z równym odmawia!

Gdy skończyła się ta demonstracja, kozak wyprostował się w siodle i sam pociągnął dwa potężne łyki z błogim uśmiechem. Zamknął oczy i rozkoszował się wiatrem owiewającym jego głowę...Koń sam poruszył się lekko i ruszył niespiesznie do przodu.
Po chwili Jakuszyn uniósł powieki i nieoczekiwanie zaczął znowu mowic do Wilhelma, już na niego nie patrząc, tym razem spokojnym, niższym tonem, kolebiąc się powolutku na wierzchowcu.
- Dla ciebie, pane, starszyzna kozacka nie więcej warta niż tileańska kurew, dla mnie wasze tytuły też i warte tyle co gówno nanizanego na palik. Jeno tyle wam powiem, że mi okolice jak ta znane bo nasze ziemie i zawsze tak wyglądały, chaosowi od pokoleń czoło stawiając, więc głosu starego kozaka wy posłuchajcie. Na ziemiach jak tu, herby tyle warte jedynie co kawałek dechy lub żelastwa co są na nim odmalowane. A właściwie dobre żelazo więcej tu od tytułów warte. Pytałeś też, pane, czy coś oprócz gorzały mojej pamiętam, a imiona wasze czy znam. Oto wiedz, że my na wyprawie jednej razem wyjechalim, a na wyprawie gdy kozaki ruszają, to każdy jeden każdemu jak brat. Tak to mogę drogi do dom nie pamiętac, ale imiona tych co śmierc z nimi jadę – znaju. I twoje, Wilhelmie. I Lamberta...I...Tego rycerza też.
Nie czekając na odpowiedź, kozak popędził nieco konia, wysuwając się na przód pochodu, ale trzymając się pobocza. Wtedy to uszom wszystkich doszła pieśń, śpiewana ochrypłym kozackim głosem, ale głosem rzewnym, smutnym i głębokim.

„Nalywajmo bratja
krysztalewi czaszi
szczob szabli ne braly, szczob kuli mynaly holiwońki naszi
szczob szabli ne braly, szczob kuli mynaly holiwońki naszi

szczoby nasza slawa kozac'kaja slawa za wik ne propala
szczoby nasza slawa kozac'kaja slawa za wik ne propala

bo kozac'ka slava
jak u stepi ruta
syczena szabljamy, chreszczena meczamy ta spysamy kuta”.

Pieśn niosła się na tle ruin, jakoś dziwnie nadając jeszcze bardziej minorowy ton obrazom obszarpanych stojących na poboczach drogi biedaków, budzących litośc kalek, mętnie wyglądających handlarzy wszystkim co dało się wynieśc ze szczątków domostw. Pieśń kozacka przeszła jakiś czas później w ciche mamrotanie, a sam jeździec począł lustrowac z końskiego grzbietu oferowane przez niedobitki towary. Wzrok kozaka, choc zmącony napitkiem, wiedział dokładnie na czym się koncentrowac. Jeździec nie poświęcał żadnej uwagi wątpliwej jakości dziełom sztuki, nie odpowiadał na rzucane pytania. Uważnie oglądał za to prezentowaną broń. Wiedział, że na zgliszczach takich jak te, gdzie niedawno jeszcze ginęły dziesiątki wojowników, pozostaje wiele całkiem dobrego oręża i wielu ze znalazców nie posiada umiejętności aby go używac, więc się szybko pozbywa takich przedmiotów. Wielu z nich nie ma też pojęcia o prawdziwej wartości tego co chce upłynnic, by zarobic na drogi w takich miejscach chleb. Takich właśnie szukał Jakuszyn. Nie patrzył na początek na twarze, patrzył na ręce, próbując wyłowic takie, które trzymałaby porządny łuk. W miarę proste i wyważone strzały...Długą i mocną włócznię, której mógłby używac z wierzchowca...
Oczywiście, nie pogardziłby również dobrą wódką...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline