Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2009, 21:24   #13
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Shalulira

Po wyciągnięciu Jedi ze statku, Lira pozostawiła go nieprzytomnego na ziemi, a sama postanowiła się rozejrzeć. Spojrzała się dookoła za czymś, co z braku lepszego słowa, można by nazwać drzewem, po czym w błyskawicznym tempie wspięła się na najwyższe.

Po horyzont rozciągało się jasnozielone morze roślinności, gdzieniegdzie nakropione jakąś inną barwą olbrzymiego kwiatu. Dziewczyna odbyła już wiele podróży, ale takiego krajobrazu jeszcze nie uświadczyła. Coś jednak zdawało się czaić w tym pięknym widoku. Coś plugawego, psującego harmonię planety. To coś zestrzeliło statek dyplomatyczny i prawdopodobnie wkrótce zjawi się, by się przekonać czy sprawiło się jak należy. A dym wydobywający się ze szczątków silnika jest świetnym sygnałem nawigacyjnym, widocznym z bardzo daleka. Pozostawało mieć nadzieję, że tym czymś nie są sami Rodianie.

Lira wyciągnęła elektrolornetkę, bo własnymi oczyma nie była w stanie dojrzeć żadnych oznak cywilizacji. Przeszukiwała żmudnie horyzont i wreszcie znalazła. Jakiś nietypowy dla tej planety zarys, jakby gigantyczny bąbel. Prawdopodobnie tutejsze zabudowania, chociaż z tej odległości trudno ocenić.

Dziewczyna zauważyła coś jeszcze. Już miała chować urządzenie, jednak jej uwagę przykuła roślinność znajdująca się jakiś kilometr od jej pozycji. Wyższe partie "drzew" delikatnie rozchylały się, by po chwili wrócić do swojej pozycji. Wskazywało to na fakt, że jakiś pojazd naziemny przedziera się przez dżunglę, od strony znalezionego miasta. Tak prędko przysłali pomoc? I to drogą lądową?

Nejl

Nejl obudził się, ku własnemu zaskoczeniu, na zewnątrz statku. Pierwsze co zobaczył to Consular, niemal wbity w ziemię. Jedi rozejrzał sie dookoła, ale nie zobaczył nikogo, nawet żadnych ciał. Jednak ktoś musiał przeżyć katastrofę, bo kto go wyciągnął na zewnątrz?

Próbował wstać, ale nie było to łatwe. Największą przeszkodą okazał się piekielny ból głowy, który nie pozwalał skupić myśli. Po paru minutach nieco zelżał i Ricon mógł w pewnym stopniu przemyśleć swoją sytuację.

Postanowił zajrzeć do wnętrza statku. Gdy znalazł się w pierwszym pomieszczeniu, będącego miejscem dla pasażerów i części załogi, jego oczom ukazał się niezbyt przyjemny widok. Przy wejściu do kabiny pilotów leżał z rozbitą głową nawigator. Na swoim miejscu, przypięty pasami, siedział martwy radiooperator. Kabina pilotów prawdopodobnie była zmiażdżona, więc i tam nie znalazłby nikogo żywego. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że może któryś z technicznych przetrwał, ale po chwili zobaczył, że i oni byli martwi. Brakowało tylko młodej Jedi, której nigdzie nie mógł znaleźć...

Nejl zajrzał do ładowni w poszukiwaniu jakichś zapasów. Na jego nieszczęście misja była czysto dyplomatyczna i nie przewidziano potrzeby posiadania większej ilości żywności niż podróż na Rodię. W zapasy na drogę powrotną mieli ich wyposażyć miejscowi. Dlatego większość rzeczy jakie znalazł, to zapasowe części do Consulara, w tym momencie zupełnie niepotrzebne. Znalazł też trochę jedzenia, ale starczy tego może na cztery dni, dla niego samego. I to jeżeli będzie oszczędzał.

Kolejnym krokiem była próba kontaktu z kimkolwiek. Niestety nie był w stanie połączyć się przez terminal z Coruscant, bądź jakąkolwiek częścią Republiki. Wysłał więc sygnał, mając nadzieję, ze ktoś go przechwyci i dodatkowo, że ten ktoś będzie osobą, która może im pomóc.

Tamir

Klony były dziesiątkowane. Szalejące dookoła eksplozje, nie tylko zabijały, ale również siały zamęt w szeregach żołnierzy. W ogólnym chaosie ciężko było przywrócić jakąkolwiek organizację. Tamir postanowił jednak spróbować:

- Kapitanie. Przekazuję pod twoje dowództwo dwa bataliony. Ruszysz wzdłuż wzgórza, zachodząc wrogów od prawej flanki - rozkazał swojemu zastępcy.

- Tak jest - skwitował krótko oficer i starał się zebrać swoje dwa bataliony. W panującym zamieszaniu okazało się to niemożliwe, więc zebrał grupę ludzi z różnych oddziałów i ruszył przed siebie, będąc wciąż pod obstrzałem.

- Wasza piątka pójdzie na wprost. Jako mały oddział macie szanse niezauważenie znaleźć się w pobliżu wroga i zwiększać jego straty. Będziecie naszymi stróżami - Jedi oznajmił swój zamysł jedynym snajperom, jakich mógł znaleźć. Ci zasalutowali tylko i ruszyli przed siebie.

Tamir zebrał kolejnych żołnierzy, którzy mieli mu zastąpić pozostałe dwa bataliony i ruszył na lewą flankę. A przynajmniej tak mu się wydawało, że to flanka.

Tych, którzy nie zostali zebrani ani przez Jedi, ani przez kapitana, czekał najgorszy los. Wciąż bombardowani nie wiedzieli za bardzo co mają robić. To był chrzest bojowy również dla nich i bez oficerów wydających rozkazy, nie byli w stanie podjąć żadnej decyzji. W końcu opuszczeni i wyniszczeni, postanowili się wycofać poza zasięg dział ze wzgórza.

Tymczasem kapitan szturmował północne zbocze. Niestety słabe rozpoznanie spowodowało, że Tamir nie bardzo wiedział które zbocze jest najsłabiej bronione. Okazało się, że północne jest najlepiej ufortyfikowane. Klony ginęły całymi masami. Wybuchy otaczały je, wciąż przerzedzając ich szeregi. Działa nieustannie je ostrzeliwały. Dodatkowo trafili na pole minowe, nie mówiąc już o wrogich snajperach, zabijających przede wszystkim oficerów. Biedni żołnierze starali się wykonać swój rozkaz najlepiej jak potrafili, ale nie byli w stanie. Ginęli zanim jeszcze mieli okazję choćby zobaczyć wroga. To była rzeź...

Od wschodu piątka snajperów próbowała znaleźć dogodną pozycję do ostrzału. Postępowali w milczeniu w górę zbocza. Nikt im nie przeszkadzał, ponieważ artyleria droidów zajęta była wykańczaniem, tych którzy zostali z tyłu, albo klonów szturmujących od północy i południa. Wciąż jednak nie mogli dostrzec dobrze zamaskowanego przeciwnika. W końcu chyba ktoś ich dojrzał, bo jeden wybuch zmiótł ich z powierzchni ziemi.

Tamir nie wiedział o tych wydarzeniach. Wraz ze swoimi ludźmi atakował od południa. Bombardowanie nie ustawało, a klony wciąż ponosiły olbrzymie straty. Młody Jedi doszedł do wniosku, że chyba atakuje od najgorszej możliwej strony. Nie wiedział, że jemu jest najłatwiej.

Wreszcie dotarli o pierwszych lini przeciwnika. Wreszcie zobaczyli pierwsze droidy B1, przygotowane do obrony swoich pozycji. Teraz mogli się im odpłacić pięknym za nadobne. Blaszaki otworzyły ogień, ale czym jest ostrzał z blasterów dla Jedi? Torn z łatwością odbijał te strzały, a gdy dopadł do okopów przeciwnika, zaczął oczyszczać drogę dla swoich ludzi.

Jeden droid padał za drugim. Jedi poczuł dziwną satysfakcję. Nic się już nie liczyło tylko to, żeby te puszki wreszcie zostały zniszczone. W bezpośrednim boju z klonami, B1 nie przedstawiały już takiej wartości bojowej. Teraz to one były niszczone jeden za drugim, a nawet całymi grupami.

Po paru chwilach dopadli stanowisk artylerii. Te były już słabiej bronione i wybicie obsługi nie było wielkim kłopotem. Pozostawało wciąż skończenie z oporem na pozostałych zboczach, ale atak od tyłu pozostawał już tylko formalnością. Wzgórze ZX11 znalazło się w rękach Republiki.

Tamir po wysłaniu grup na pozostałe zbocza stanął w pobliżu jednego działa i spojrzał w dół wzgórza. Trawa rozpościerała się horyzont, a na niej setki białych plam. Byli to martwi żołnierze, którzy nawet leżąc byli doskonale widoczni. Nikt nie pomyślał o maskowaniu, a w okolicy nie było nawet drzew, za którymi można by się ukryć. Do wzgórza nie można było podejść bez zwrócenia uwagi jego obrońców, jeżeli nosiło się biały uniform.

Jedi spoglądał na poległych z żalem w sercu. To on za nich odpowiadał i zawiódł ich wszystkich. Wykonał zadanie, ale za jaką cenę? Czy było warto?

Era

- Komandorze. Zostaliśmy zaatakowani, proszę zebrać swoje odziały i spróbować dyskretnie zajść wroga od wchodu. Zalecam zachować ostrożność, może ich być tutaj więcej. Dość wchodzenia prosto w zasadzki jak na jeden dzień - rozkazała Era przez komunikator.

- Tak jest - usłyszała w odpowiedzi.

Kolejne rozkazy posypały się jak gdyby dziewczyna była zaprawionym w boju generałem. Za każdym razem odpowiadało jej krótkie "Tak jest", ewentualnie ktoś bardziej oryginalny dodawał "sir".

Młoda Jedi cofnęła się nieco ze swoimi ludźmi, okrążyła budynek, przy którym stała, a następnie ruszyła na stojący obok. Droidy spodziewały się ataku z tamtej strony, ale chyba ich ogólny plan przewidywał stratę tego domu, gdyż żaden nie był wyposażony w ciężki sprzęt. Jedyne co mogły robić to ostrzeliwanie nacierających.

Era biegła na czele odbijając tyle strzałów ile była w stanie. Kilka klonów padło na ziemię, ale wreszcie dobiegli pod ścianę. Jakiś szeregowiec wyważył nogą drzwi, a kilku innych wrzuciło do środka granaty. Potężna eksplozja wstrząsnęła fasadami domu.

- Myślę, że parter czysty - stwierdził sierżant.

Mylił się. Gdy tylko wpadli do pierwszego pomieszczenia, w którym leżały dwa droidy B1 w kawałkach, od strony wejścia do drugiego pokoju padły strzały. Jeden klon upuścił karabin chwytając się za ramię, ale kolejne granaty uspokoiły wrogiego strzelca.

Dziewczyna wpadła do drugiego pomieszczenia nie zastając tam nikogo. Przez okno dojrzała budynki naprzeciwko, które zaprzestały ostrzału straciwszy przeciwnika z oczu.

Ruszyła na piętro. Gdy tylko stanęła na drugim, może trzecim stopniu, wszystkie droidowskie karabiny na piętrze poczęły w nią strzelać. Jedi starała sie skoncentrować jak tylko mogła. Wiązki laserów odbijały się od świetlnej klingi, która przecinała powietrze tworząc piękną grę świateł, i zmierzały ku ścianie, albo z powrotem ku blaszakom. Dwa z nich padły.

Era w końcu dotarła na samą górę i wykończyła dwa kolejne droidy. Klony załatwiły dwa ostatnie. Budynek był czysty. Pytanie kiedy dotrze tu komandor?

Kastar

Wkrótce formacja V rozerwała się i myśliwce ruszyły na indywidualne pojedynki pełne uników, skomplikowanych manewrów, pościgów i ucieczek. Kastar już na początku zdołał zestrzelić dwa droidy co nieco podbudowało jego pewność siebie.

- Niebieski-6, gdzie jesteś?! Przydałaby mi się twoja pomoc!

- Już do ciebie lecę Niebieski-2, wytrzymaj jeszcze trochę.

- Nie dam rady! Dwóch leci za mną!

- Spokojnie Niebieski-6.

- Niebieski-6, tu Niebieski-9. Jestem zaraz za tobą!

- Juhuuu! Jestem twoim dłużnikiem Niebieski-9!

- Postawisz coś dobrego i jesteśmy kwita.

Ciężko było rozróżnić, który pilot w danym momencie mówił. Wszyscy mieli identyczny głos, co trochę myliło Kastara. Dobrze, że przynajmniej się przedstawiają.

- Niebieski-2, co się dzieje? – spytał Jedi spostrzegając, że z jednym myśliwcem jest coś nie tak.

- Nie wiem, sir. Silniki tracą moc. Chyba mam awarię.

- Niebieski-2 wracaj natychmiast do hangaru.

- Nie wiem czy dam radę, sir. Maszyna wciąż zwalnia. Aaargh...

Droidy wykorzystały usterkę i zestrzeliły biedaka. Myśliwiec eksplodował i zostały po nim tylko małe odłamki.

Sytuacja wciąż się komplikowała. Z nadprzestrzeni wyskoczył kolejny zespół blaszaków, dzięki któremu Konfederacja przewyższała siły Republiki już niemal dwukrotnie.

- Skąd oni się biorą, do cholery?

- Uspokój się Niebieski-4. Skup się na własnym zadaniu.

- Sam się skupiaj Niebieski-10. Ja mam tu kilka spraw do załatwienia.

I właśnie wtedy we wszystkich maszynach, poprzez główny kanał została przekazana wiadomość wprost od mistrzyni Saa.

- Uwaga - zabrzmiał głos świeżo mianowanej generał. - Do wszystkich myśliwców, niszczycieli i innych jednostek. Wycofujemy się. Powtarzam. Wycofujemy się. Myśliwce mają natychmiast powrócić na niszczyciele. Flota robi zwrot w kierunku 125 i skaczemy.
 
Col Frost jest offline