Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2009, 06:16   #16
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Im dłużej Lira siedziała wśród liści i przez elektrolornetkę spoglądała na rozciągającą się w każdym kierunku dżunglę w poszukiwaniu choćby zarysu budynku, tym bardziej swe wargi wydymała w niespokojnym wyrazie. Najwyraźniej przyszło im „wylądować” w miejscu idealnie wręcz oddalonym od każdej możliwej cywilizacji na tej planecie. Obserwacjom towarzyszyła mnogość odgłosów - szelesty, trzaski, gwar dzikich zwierząt, których wśród tej gęstwiny nie sposób było dostrzec. Tylko czasami na granicy jej pola widzenia poruszyły się niespokojnie liście, czy też z donośnym skrzekiem wzbiło się w niebo jakieś skrzydlate stworzenie. Pozornie nic czego trzeba byłoby się obawiać, jednak na początku kazało to kobiecie spoglądać pośpiesznie ku przyczynie ruchu.
Jedno co mogła powiedzieć to to, że dżungla wydawała się być morzem o wielu odcieniach zieleni, czasami tylko naznaczonym przez kwiecie o jaskrawym kolorze. Gdzie by się nie spojrzało tam było właśnie ono, rozciągające się aż po sam horyzont. To nie tak, że zachwycała się byle krajobrazem, ale po prostu dawno czegoś takiego nie widziała. Niewiele planet mogło się pochwalić tak dużą ilością roślinności, aż dziwne, że na tej jeszcze miasta wszystkiego nie pożarły. Chociaż.. możliwe, że to właśnie wśród tej zieleni czaiło się coś, co nie pozwalało na zniszczenie tego wszystkiego.
Poczuła delikatny, acz zimny dreszcz łaskoczący ją wzdłuż kręgosłupa. Aż musiała się obrócić na moment, by upewnić się, że niczego za nią nie ma i nic nie wlepia w nią kilku par ślepi. Będąc w samym środku tej dziczy, nawet nie chciała myśleć czyim domem są te wszystkie drzewa i na czyim terytorium aktualnie ona sama się znajduje. Tutaj pewnie nawet nie można było zaufać żadnym małym, puchatym zwierzątkom z zimnymi noskami, bo mogłyby się okazać śmiertelnie niebezpiecznymi bestiami z ostrymi zębami.

Ponownie uniosła elektrolornetkę do swych oczu by wznowić poszukiwania. Ale to nie tylko tutejsza flora i fauna wzbudzała niepokój. Te elementy tworzyły tutejszą naturę, należały do tej planety, żyły z nią w harmonii w przeciwieństwie do tego czegoś co ich zaatakowało. Ktoś zdecydowanie nie chciał tutaj Jedi, skoro posunął się do zestrzelenia statku dyplomatycznego. Ten ktoś nie zadowoli się pewnie tylko tym, ale będzie chciał sprawdzić co się z nimi dalej stało. W takim miejscu, w chwili gdy dym z silnika zdradza ich miejsce położenia, są aż za bardzo otwarci na potencjalne ataki. I.. i..
Tam, w oddali. Zarys czegoś, co wcześniej pozwoliła sobie zignorować, a teraz wydawało jej się jeszcze bardziej wybijać z zielonego morza, psując misterną konstrukcję dżungli. Sugestia budynku w mniejszym lub większym stopniu przypominającym… bąbel. Nie miała wcześniej możliwości zaznajomienia się z tutejszymi zabudowaniami, ale i tak było bardzo wysoce prawdopodobne, że w końcu natrafiła na jakiś ślad cywilizacji. Dobry punkt zaczepienia dla takich rozbitków jak dwójka Jedi.
Kątem oka jednak złapała coś jeszcze co nie pasowało do krajobrazu, więc zaraz tam skierowała swą uwagę. Nie tak daleko od niej samej, swoiste korony drzew wydawały się rozchylać, co wyraźnie wskazywało na to, że coś tam się porusza i kieruje się w stronę wraku statku. Pomimo usilnych starań nie była w stanie dojrzeć choćby fragmentu pojazdu, gdyż dżungla rosła zbyt gęsto, aż dziwne że cokolwiek większego niż człowiek było w stanie się wśród niej przemieszczać. Wniosek: ktoś się do nich zbliżał, ale nie wiedziała jakie ten ktoś ma do nich nastawienie, co akurat mogło mieć spore znaczenie w aktualnej sytuacji. Nie była w stanie uwierzyć, że to mogłaby być pomoc wysłana z budynku, który dostrzegła w oddali. Była do tego tak bardzo sceptycznie nastawiona, że gdyby była pokryta sierścią, to owa by się w tym momencie zjeżyła na jej karku. Ale nie była, na swoje szczęście.
Wychodziło na to, że jeśli Lira i jej towarzysz mieli się dowiedzieć kim są ich goście, to dopiero gdy ci już do nich przybędą. Osobiście uważała, że zostanie przy statku i czekanie byłoby zupełnie pozbawione sensu. Szczególnie, że nie wiedziała na co by miała czekać, a jeżeli niespodzianką okazałaby spora grupa nieprzychylnie nastawionych do Jedi tubylców, to zdecydowanie nie byłoby zbyt dobre położenie. Chwyt z „ojej, przepraszam bardzo panie władzo, ale leciałam statkiem i nie zauważyłam tej planety” miał zerowe szanse powodzenia w takiej sytuacji, bo przecież to mógł być właśnie ten ktoś kto ich zestrzelił.
Sądząc po ruchu wśród zielonej gęstwiny, pojazd nie poruszał się ku nim zbyt szybko, więc mieli tą chwilę lub dwie na zareagowanie i nie pozwolenie na wzięcie się z zaskoczenia. Musiała jeszcze tylko powiadomić o tym wszystkim drugiego Jedi, jeśli ten już odzyskał świadomość umysłu.
Elektrolornetka wróciła na swoje miejsca pod płaszczem, a kobieta zaczęła schodzić z drzewa, by w końcu miękko uderzyć podeszwami butów o ziemię. Wróciła tam gdzie zostawiła Ricona aby spostrzec, że go nie ma. Nic nie wskazywało na to, żeby został przez coś porwany i zaciągnięty gdzieś w celu zostania czyjąś przekąską, a nie podejrzewała też, aby sam postanowił kontynuować misję. A faktem było to, że wcześniej odczuła wiadomość do siebie kierowaną, ale już pochłonięta była poruszeniem wśród drzew. Teraz rozwalony Consular zdawał się być aż za bardzo oczywistą odpowiedzią na pytanie o położenie jej brata z Zakonu. Wspominając swoją poprzednią wizytę w tej machinie, tym razem dość ostrożnie weszła do środka, jakby nie ufała tej rzeczy jak najbardziej martwej. I znalazła tam swoją zgubę majstrującą przy terminalu.

-Jesteś przytomny. Dobrze - Stwierdziła jakże błyskotliwie Lira po szybkiej ocenie stanu mężczyzny od dołu do góry i od góry na dół nim jeszcze ją dostrzegł. Stawiając krok za krokiem szła w kierunku swego towarzysza, by podzielić się z nim najnowszymi obserwacjami okolicy i zdobytymi dzięki temu informacjami.

-Byłam w stanie dojrzeć w oddali jakiś budynek przypominający.. cóż.. bąbel, niezły kawałek stąd jeśli będziemy mieć szczęście i się od razu nie zgubimy w tej dżungli - Ostatnie słowo wypowiedziała w taki sposób, jakby to było jakieś przekleństwo albo po prostu wyraz, który zwykło się wymawiać z odpowiednią dozą zniesmaczenia i wzgardy. Przy okazji delikatnie wyciągnęła ze swego warkocza zielone pozostałości po adresacie jej chwilowej awersji.

-Ale to jeszcze można uznać za całkiem dobrą wiadomość. Druga jest taka, że ktoś się do nas zbliża. Nie byłam w stanie dostrzec kim może być nasz gość lub goście. Istnieje prawdopodobieństwo, że wysłano do nas pomoc, ale jednocześnie nie można wykluczyć możliwości, że to po prostu ta sama osoba, która nas zestrzeliła chce zobaczyć jak się mamy. Tak czy siak, wygląda to podejrzanie. Z tej też racji proponuję ukryć się nieopodal w taki sposób, by móc sobie ich obejrzeć i ocenić czy są z nami, czy przeciwko nam – Chwyciła palcami kaptur dotąd zwisający luźno na plecach i naciągnęła go sobie na głowę wzdychając przy tym ciężko. – To byłoby problematyczne.

Zachwiała się lekko, gdy postanowiła zacząć opuszczać statek po raz drugi tego samego dnia. Ciągle znajdował się pod dziwacznym kątem, jednak ona teraz pozbawiona była obciążenia, więc i łatwiej jej szło poruszanie się. Czasami tylko dłonią się czegoś podtrzymywała, nadal przy tym kierując swoje słowa do Ricona.

-Na szczęście z ukryciem się nie powinno być większych problemów. W tym akurat pomoże nam ta cała roślinność. Nawet jeśli pomyślą, że zbiegliśmy z tego miejsca, to raczej nie ruszą na poszukiwania. Mogliśmy przecież już stąd odejść dobry czas temu, w dowolnym kierunku, a szukanie dwójki wyszkolonych Jedi wśród tego wszystkiego.. cóż, musieliby być szaleni i jednocześnie znać tę planetę jak własną kieszeń. Zresztą, później będziemy się tym martwić.

Zatrzymała się przy wyjściu z wraku i wychynęła na zewnątrz. Stojąc w takiej pozycji przez kilka chwil nasłuchiwała i rozglądała się po najbliższej okolicy sprawdzając, czy są już jakiekolwiek oznaki zbliżającego się pojazdu. Jeszcze niczego takiego nie było, ale wiedziała, że jeżeli nic mu nie stanie na drodze to zapewne zaraz tu będzie. Po krótkiej ocenie sytuacji obróciła się jeszcze do swego towarzysza.

-Jeśli taki plan Ci pasuje to chodź. A jeśli nie, to radzę się śpieszyć z tworzeniem nowego.

Rzuciła jeszcze pośpiesznie, po czym wyszła z powrotem na zewnątrz. Skojarzyła skąd nieproszeni goście się powinni zjawić i skierowała się zdecydowanie w inną stronę. Pośród wielu, z braku lepszego określenia, krzaków porastających dolne partie dżungli wybrała te, które z punktu widzenia kogoś stojącego przy wraku, wydały się być odpowiednio gęste. Po bliższym zbadaniu okazały się też posiadać nieco kolców, co i tak zbytnio kobiety nie zraziło. Ba! Pamiętała, że jak była mała to zawsze wszędzie musiała wejść, zbadać każdy, nawet najciemniejszy zakamarek, czasami też i ukrywając się głównie dla własnej przyjemności i świadomości, że jej nikt nie widzi, a ona kogoś tak. Po takich eskapadach wracała do domu wyjątkowo umorusana, podrapana, że na początku własna matka jej nie poznawała.
Delikatnie, aby nie pozostawić żadnych śladów po sobie w postaci połamanych gałązek, przedarła się głębiej i zaszyła w mrokach, do których słońce nie mogło dotrzeć przez gęste liście drzew. Ah, taaak. Teraz mogła się poczuć jak jedno z tutejszych zwierząt korzystające z dobroci otaczającej je natury, by z ukrycia przyglądać się intruzom.
 
Tyaestyra jest offline