Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2009, 19:16   #3
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Stał nieruchomo, nie zważając na chłodny wiatr, szarpiący poły jego płaszcza i demolujący to, co niedawno było dość staranną fryzurą.
Wpatrywał się w fale, które w równych szeregach podążały ku lądowi, by wedrzeć się na brzeg... i wrócić do swego środowiska. Niestrudzone, niezmordowane, niezmienne...



Powinien był nienawidzić morza.
Nie zapomniał ani jednego szczegółu z tamtego dnia.

Krzyki przerażonych podróżnych. Łoskot fal, z całą mocą uderzających o trzeszczące burty. Łopot porwanych żagli. Potworny błysk i huk, gdy piorun trafił w maszt, rozłupując go na drzazgi.
I ciemność.

Gdy otworzył oczy znajdował się w kołyszącej się łodzi.
Mała łupinka na bezkresnym oceanie.
Sztorm, który posłał na dno statek wraz z jego najbliższymi odszedł tak nagle, jak szybko się zjawił.
Klątwa bogów... Czyż nie taki okrzyk wydał jeden z marynarzy, nim fala zmyła go za burtę?

Cóż było lepsze? Iść na dno z tymi, których się kochało, czy zostać przy życiu, by rozpaczać po tych, co odeszli?

Najwyraźniej bogowie zdecydowali, że on ma pozostać wśród żywych.
Nie pochłonęły go błękitno-zielone odmęty.
Nie umarł z pragnienia.
Nie wpadł w ręce piratów czy handlarzy niewolników.
Przeżył.



Siedzący na ramieniu Celryna tressym zaćwierkał z niepokojem i potarł głową o jego policzek. Widać niezbyt mu odpowiadał nastrój, w jakim znalazł się elf.

Związek między Calrynem a Tree, bo takie imię nosił skrzydlaty kot, był zdecydowanie nietypowy. Nie była to zwykła więź łącząca maga i jego chowańca. Prędzej można by powiedzieć o przyjaźni, która połączyła elfa i nadzwyczaj inteligentne zwierzątko.
Celryn uspokajającym ruchem pogłaskał Tree.

- Pamiętasz, jak się poznaliśmy? - spytał.


Rozbili obóz w Eveningstar.
Przy niewielkim ognisku rozpalonym na brzegu niewielkiego, bezimiennego (przynajmniej dla nich) potoku siedzieli w czwórkę. Wojowniczka, tropiciel, kapłanka i on. Ni to, ni owo, jak dogryzali mu czasami przyjaciele.

- Ciiii... - szepnął w pewnej chwili Drew. - Spojrzyjcie ostrożnie w lewo...

Na krawędzi światła i cienia lśniły bursztynowe oczy. Ich właściciel, ledwo widoczne w cieniu srebrno-szare "coś", wpatrywało się w nich bez mrugnięcia.

- Ale macie szczęście - kontynuował (stale szeptem) tropiciel. - To tressym. Mało ich i trudno ich zobaczyć. Ja sam widzę tressyma dopiero drugi raz w życiu.

Tressym, nie przejmując się skupionymi na nim spojrzeniami, dostojnym krokiem zbliżył się do ognia.
Spojrzał po kolei na każdego z siedzących, a potem bezceremonialnie wpakował się na kolana Celryna.

- Niech mnie gobliny zjedzą - powiedział Drew. - Polubił cię...



Po raz ostatni spojrzał na morze i odwrócił się.
Staniem w miejscu i gapieniem się na fale nie rozwiąże się żadnych problemów. Ani swoich, ani cudzych.

- Dobra, dobra - powiedział do tressyma. - Zmieńmy temat...

Ruszył powoli w stronę centrum Luscan.

Za dwa dni czekał go wyjazd.
Jeśli zdecyduje się na propozycję lorda Freemantla. Tyle tylko, że nie bardzo widział, kogo wziąć do towarzystwa. Samotna wyprawa niezbyt mu odpowiedała.
Nie ze względu na stopień komplikacji zadania...
Warto było mieć przy sobie kogoś, z kim od czasu do czasu można by zamienić parę słów.
Tree był dość inteligentny, ale - złośliwiec mały - nie chciał się nauczyć mówić.

Szedł, niemial nieświadom kłębiących się wokół tłumów.
Gniewny syk siedzącego na jego ramieniu tressyma wyrwał go z rozmyślań.
Tree nastroszył sierść i wpatrywał się w elfa, który wbił w dłoń Celryna zaskoczony, pełen niedowierzania wzrok.

- Bracie...

Celryn potknął się z wrażenia.
Mimo upływu lat ten głos stale tkwił mu w pamięci.

- Witaj, braciszku... - powiedział z udawanym spokojem.



"Pijany Kapitan" w pełni zasługiwał na swoją nazwę.
Kapitanowie być może omijali tę norę z daleka, ale zabrane w środku towarzystwo robiło co mogło, by pierwsza część nazwy odpowiadała prawdzie.
Piwo lało się beczkami, wino (jeśli ten sikacz można było tak nazwać) co chwila wędrowało z butelek do spragnionych gardeł, dla tych zaś, którzy preferowali mocniejsze trunki, serwowano napoje, które były w stanie wypalić dziurę w stole.

Kaldor opowiadał swą historię.
Niezbyt piękną.
I cóż miał mu powiedzieć? Że to przeszłość? Że teraz, gdy się spotkali, będzie inaczej? Że liczy się tylko to, że teraz są razem?
Otworzył usta, ale nie zdążył wyrzec ani jednego słowa. Kaldor zerwał się z miejsca.

Zrobił parę kroków w ślad za nim i zatrzymał się.

Auraya?

Nie wierzył własnym oczom. I nie wierzył w zbiegi okoliczności.
To byłoby zbyt piękne, by mogło być prawdziwe...

Stał bez ruchu patrząc, jak Kaldor zwala z nóg damskiego boksera. A potem sam pada na podłogę, trafiony celnym ciosem.

Pokręcił głową.
Jego narwany braciszek musiał się jeszcze wiele nauczyć o różnych sposobach rozwiązywania konfliktów...
Wystarczył niedostrzegalny gest, by szykujący się do zadania kolejnego ciosu osiłek stracił nagle grunt pod nogami, które nagle powędrowały w różne strony świata.
Zwalił się z łomotem na podłogę, wprost pod nogi kolejnego zbira.
W sekundę później lina podtrzymująca ciężki, ozdobny, nigdy nie używany świecznik pękła... Potężna drewniana konstrukcja runęła w dół, przygniatając kolejnych dwóch mężczyzn, chcących zaatakować Kaldora.

- Ale walło... - wyszeptał stojący niedaleko Celryna pijaczek.

Tree zaświergotał z uznaniem.


"Pijany Kapitan" został za ich plecami. Razem z całym bałaganem. I kilkoma osobami, które ciągle nie mogły dojść do siebie.
Celryn popatrzył na Aurayę, ciągle oszołomioną po ciosie. Stojącą na nogach tylko dzięki temu, że Kaldor i Celryn podtrzymywali ją z obu stron.

- No, siostrzyczko... Obudź się wreszcie! - powiedział.
 
Kerm jest offline