Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2009, 15:19   #22
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Są tacy delikatni. Kiełkująca w głowie myśl naraz wydała się Erze absurdalna. Biorąc pod uwagę to, że wyprostowanemu klonowi sięgała ledwie do nosa, zaś w pancerzu przeciętnego żołnierza spokojnie zmieściłyby się razem z Caprice, Jedi nie miała przesłonek by uważać swoich podkomendnych za istoty bardziej kruche niż ona sama. Jednak gdy patrzy się na pewne rzeczy z perspektywy Mocy wszystko nabierało innego wyrazu.
Przyglądała się drodze zasłanej ciałami. Widziała pancerze naznaczone osmalonymi kleksami, krew znaczącą bury pył. Ślady postrzałów były jak czarne kwiaty na nieskazitelnie białej łące, w swoich sercach miały zaś czerwono-bure spalone tkanki, lub tryskającą szkarłatną ciecz. Rażący kontrast trzech barw napawał dziewczyną grozą i fascynacją. A przecież to był tylko wierzchołek.
Gdy tylko otworzyła się na Moc poczuła też ich ból, a raczej krzywdę zgruchotanych ciał. Żeby czuć ból trzeba było być przytomnym, tymczasem każdy kto był w stanie ustać na nogach opuścił drogę zaraz po pierwszej salwie. W piachu zalegały same przypadki krytyczne. A wśród nich nie było wielu w stanie na tyle dobrym by korzystać ze zmysłów. Większość na swoje szczęście tonęła w pustce nieświadomości.
Era zawsze uważała, że niewiele jest zjawisk równie smutnych jak życie gasnące w zdruzgotanym ciele.
Więc po co się dalej gapię? To było dobre pytanie.
Obejrzała się na klony. Miała ochotę jeszcze raz spytać czy pamiętają co mają robić jednak doszła do wniosku, że traktowanie podwładnych jak idiotów to nie był dobry sposób na budowanie wzajemnego zaufania. Skwitowała więc sprawę jednym słowem.
- Ruszamy

Nic nie czyniło świata wyraźniejszym niż Moc okraszona adrenaliną.
Puścili się sprintem, Jedi przodem, klon za nią niczym cień. Przez chwile Era miała wrażenie, że cały świat wstrzymał oddech. Pusty plac, otoczony wianuszkiem z pozoru porzuconych domów smętnie udekorowany ekspozycją z okaleczonych ciał. Z każdego kąta wyzierała niepokojąca złowieszcza cisza. Wkraczając na to zdecydowanie wrogie terytorium słyszała tylko stukot własnych kroków zlanych z kolejnymi uderzeniami serca. Nie minęło ich wiele nim dopadli skulonego na ziemi żołnierza.
Był przytomny, czuła napływające fale bólu w rym płytkich ruchów klatki piersiowej rannego, przenikały ją gdy mijała go by zając dogodną pozycję. Kątem oka widziała jak czarny wizjer przesuwa się nieznacznie w ślad za jej sylwetką, ręka uniosła się w stronę nienadbiegającego ratownika.
Napięta do granic możliwości mierzyła się spojrzeniem z zastygłymi w ciszy domami, zaciśnięte rolety wyglądały jak złowieszczo zmrożone oczy. Gdy przez płynące w Mocy fale cierpienia przebiła delikatna nutka otuchy gdy zdrowy klon chwycił w pół brata. Nawet paraliżująca fala bólu gdy ranny został szarpnięciem uniesiony w górę nie zdołała jej przyćmić.
Role się zmieniły. Teraz to ratownik taszczący towarzysza dyktował tempo. Ona cofała się czując znajome drętwienie w zaciśniętej na mieczu dłoni. Wdzięczna za każdą sekundę bez ostrzału jednocześnie pragnąc by wreszcie się zaczął, może wtedy zdoła choć nieznacznie odetchnąć. Byli w pionowe drogi gdy ze stanowisk wroga posypały się pierwsze wiązki. Jak pełne jadu łzy spod ciasno zaciśniętych powiek.
Nie myślała o tym co robi, pozwoliła by trening i Moc przejęły kontrole. Kciuk sam znalazł włącznik, dłoń rozluźniła się rękojeść miękko zmieniła położenie podburzając za ruchem dłoni. Z miarowym buczeniem zbudzonego ze snu drapieżnika srebrzyste ostrze przecięło powietrze posyłając pierwsze wiązki w bok płynnym, pewnym ruchem.
Czułą się jakby wpadła do znajomej rzeki i pozwoliła by niósł ją prąd.
Następny. Nie byłą pewna czy powiedziała to czy tylko pomyślała przystając na sekundę przy kryjówce. Nie miało to wielkiego znaczenia, kolejny ratownik wiedział co ma robić.
Tym razem nie biegli już tak szybko. Wizg nasilał się z każdą chwilą wraz z dziesiątkami świetlnych żądeł mknącym ku nim. Już nie odparowywała ich z niedbałą lekkością ale zaciekle przedzierała się przez huragan. Mając Moc za kompas Era zmierzała do drugiego ogniska bólu, kolejnego przytomnego żołnierza.
Nie widziała czy się ruszał, zbyt zajęta światem który zdawał się ze wszystkich stron walić prosto na jej głowę. A raczej jej miecz. Potworny jazgot wystrzałów ranił słuch, tak ze nie słyszała nawet własnych myśli. Przed oczami miała tylko srebrzysty błysk ostrza. Została zmuszona coraz głębiej otworzyć się na Moc, oddać jej wszelka kontrolę nad własnymi zmysłami.
Z trzecim od początku coś było nie tak. Nie czuła go dość wyraźnie, jego ból rozmywał się gdy ranny dryfował gdzieś na granicy świadomości i omdlenia. Potem ratownik nie mógł go dobrze zbyt wiele śliskiej krwi pokrywało pancerz. Dzięki Mocy „widziała” jak klon zmagał się z ciałem towarzysza usiłując poprawić chwyt i nie zatrzymywać się. Jego nierówny krok wytracał ją z rytmu.
Błąd. Jeden fałszywy krok w misternym tańcu. Ostrze minęło wiązkę o cale centymetry dosięgając uda ratownika gruchocząc kolano. Ranna noga załamała się pod klonem.
- Rusz się! Natychmiast! – krzyknęła odpychając od siebie wyrzuty sumienia. Wysoce wątpiła by zdołała osłonić ratownika jeśli ten się przewróci. Co mu przyjedzie z jej przepraszam gdy będzie konał w pyle?
Nie wiedziała czy to szkolenie, wrodzone opanowanie czy wpojone wraz ze zmienionymi genami posłuszeństwo wobec rozkazów jednak żołnierz przezwyciężył ból. Dźwignął się promieniując w Mocy bóle oraz determinacją i pokonał kilka kroków dzielących ich od kamiennego murku. Ktoś wciągnął go razem z rannym do bezpiecznej kryjówki.
Kruchy i silny zarazem. Pomyszkowała notując w pamięci właśnie dostrzeżoną dwoistość. Nie zaczynasz lubić tych Mandalorian prawda?
Przez chwilę czuła potrzebę by się odwrócić, powiedzieć coś, jakoś się usprawiedliwić. Jednak odłożyła ja na bok razem z wyrzutami sumienia. Zwłoka mogłaby zmarnować cały dotychczas włożony wysiłek. Pole walki nigdy nie było dobrym miejscem na słabość czy wahanie.
- Następny.
Przez jedną krótka chwilę obawiała się, że nikt nie podąży za nią gdy znów ruszyła przed siebie. Jednak po chwili znów podążał za nią cień w białym pancerzu, jeśli się czegoś obawiał musiał się dobrze maskować. Pomimo poprzedniej wpadki zaufał jej. Nie wiedziała czy cieszyć się z tego czy obawiać.
Nagle znów coś się zmieniło. Oślepiająca gra srebrzystego ostrza i lasowych wiązek osłabła, Era
znów widziała rząd domów po drugiej stronie placu. Powrócił niepokój na widok przypominających chytrze zmrużone oczy okien.
Zimny dreszcz przebiegł po plecach Jedi gdy stawała nad czwartym z rannych w pełni otwarta na Moc. Oczekiwała rakiety ale atak okazał się być znacznie bardziej zdradliwy.
Nie rozumiała co się dzieje gdy pierwsze wiązki skupiły się na zwłokach jednego z klonów. Gdy starzały rozrywały mięśnie trupów cofała się właśnie osłaniając tragarza i „ładunek”. Ratownik pojął szybciej niż ona, czuła płynący od niego gniew gdy przyspieszał by zdążyć wykonać jeszcze jakiś kurs. Jedi cofała się zatopiona w Mocy z szeroko otwartymi, pełnymi zdziwienia oczami.
Zrozumiała dopiero gdy strzały dopadły jednego z pozostałych na drodze sześciu żywych klonów. Wiele laserowych wiązek z zajadłością wściekłego psa akk zaczęło szarpać ciało rozrywając je na drobne kawałki. Wtedy na krótką chwilę jego uśpiony przez utratę krwi właściciel odzyskał przytomność.
Było zbyt późno by zrobić cokolwiek, zarówno dla rannego jak i jej samej.
Era wypuściła powietrze w jednym, pełnym bólu westchnieniu w żaden sposób nie mogąc powstrzymać tego co płynęło ku niej przez Moc. Nagle okazało się, że ma dwa ciała.
Jedno zamarłe z uniesionym mieczem tuż przy murku. Drugie zagrzebane w pyle gdzieś na drodze. Emocje i wrażenia zatopiły Jedi porywając ją do chaotycznego tańca. Świat runął w szalonym przeplatańcu.
Suche od przerażenia gardło.
Krew w ustach nieubłaganie wlewająca się do płuc przy nabieraniu powietrza.
Wiotkie od szoku mięśnie, bezwładna dłoń którą ktoś chwycił i pociągnął w bezpieczne miejsce.
Widok ciał zasypywanych gradem wystrzałów.
Błękitne niebo, tak spokojne i odległe. Laserowe wiązki śmigały po nim jak spadające gwiazdy.
Gwałtownie targane spazmami ciało, podskakujące w dzikim tańcu wystrzałów.
Bezsilność.
Pozbawiona konkretnych myśli świadomość darcia, rozpadania się na drobne, zwęglone kawałki. Zamglony przez ciernienie, zatopiony w pierwotnym instynktownym pragnieniu życia umysł.
Duszący swąd pieczonego mięsa.
Kaźń. Słowo przełknęło przez myśl Ery choć nawet ono nie było adekwatne do potwornego bólu i strachu jakie płynęło ku Jedi poprzez Moc.
Apotem ból zniknął, niebo pociemniało zamazało się ustępując wiecznej nocy.
Któryś z droidów przypadkiem trafił w hełm.
Koniec. Uczucie głębokiego żalu i ulgi posłało Erę na kolana. Nagle poczuła się tak żałośnie pusta i słaba.
Mrugnęła nie mogąc uwierzyć, że minęło ledwie kilka uderzeń serca, ten długi ostatni oddech konającego żołnierza wciąż brzmiał gdzieś w niej. Agonia rannych wciąż rozbrzmiewała w Mocy z potworną przytłaczająca siłą. Ale było tam jeszcze coś, życie. Jak wątły kwiat na wypalonym do cna polu.
- Następny! – Jej drżący głos nie miał szans przebicia przez wizg wystrzałów, jednak ruszyła i to był wystarczający sygnał.
Okazało się, że po latach szkolenia pewne rzeczy wpojono jej już na poziomie odruchu. Była uzdrowicielką Jedi. A tam ktoś cierpiał.
Bieg był krótki i na szczęście nie wiązał się z wieloma strzałami do odbicia. Przestali być głównym celem ataku. Te nieliczne marudne wiązki odbijała celnie choć poruszała się zauważalnie wolniej. Miała wrażenie, że świat wokoło tonie w niemym wrzasku zakłóceń w Mocy.
Gdy dotarli do kryjówki niosąc piątego ocalonego żołnierz ostatni z leżących na drodze klonów zginął. Przez chwilę czuła jeszcze jego śmierć pobrzmiewającą wokół wściekłości otaczających ją klonów. Każda kolejna śmierć uderzała z Jedi z siłą huraganu posyłając ją na kolana tuż przy zgromadzonej za niskim murkiem grupie ochotników.
Czas znów ruszył naturalnym biegiem. Jeden z klonów trzymał ją za ramię. Dotykał jej, a mimo to miała wrażenie, że jest gdzieś daleko.
- Sir? – nie usłyszała tego zapytania, jednak dotarło do niej przez Moc razem z intencją.
Pokręciła tylko przecząco głową.

Rannych zgromadzono w jednym z pomieszczeń na pietrze zdobytego budynku. Ledwie zarejestrowała wchodzenie po schodach, była zbyt zajęta panowaniem and swoim żołądkiem. Jeden z żołnierzy okazał się na tyle uprzejmy by pomóc jej utrzymać się w pionie, nie ładniej byłoby teraz na niego zwymiotować.
„Wygłuszyła” Moc na tyle na ile była w stanie jednak wciąż czuła echo tragedii jaka rozegrała się na placu. Docierało nawet poprzez wszechobecną w budynku wściekłość. Ściany zdawały się niemal oddychać gniewem klonów. Musiała niechętnie przyznać, że uczucie było ożywcze, zwłaszcza, że nie byli wściekli na nią lecz na droidy.
- Mówiłam, że nic mi nie jest muszę tylko na chwile usiąść. – stwierdziła gdy klon wprowadził ją do prowizorycznego ambulatorium. Cóż, gdzie indziej można zawlec dowódce który leje ci się przez ręce? - Dziękuję – powiedziała puszczając swojego pomocnika po czym opadła na ławę gdzie lżej ranni czekali na opatrzenie.
Nie zwracając większej uwagi na otoczenie zgięła się w pół kryjąc głowę w ramionach. Wzięła kilka głęboki oddechów usiłując oczyścić umysł. Jednak gdy tylko uspokoiła oddech do oczu napłynęły jej łzy. Odegnała je zniecierpliwiona, były luksusem którego wolała nie dzielić z tłumkiem poranionych klonów. Miała wrażenie, że zdeptało ją powożone przez pijanego Jawe ronto.
Musiała zebrać się w sobie. Wpadła na to gdzieś w połowie drogi powrotnej gdy znów zaczęła jasno myśleć. To nie było dobry moment na użalanie się. Miała zbyt wiele do zrobienia.
Gdzieś głęboko w niej wciąż kołatało się niedowierzanie, poczucie winy i zaskoczenie. Nie przewidziała takiego obrotu sytuacji. Po prostu do głowy jej nie przyszło, że można zrobić coś tak potwornego. I to był jej błąd. Przegrana której już nie zmieni. Pozostało jakoś przełknąć gorycz i iść dalej. Jak powiedział jej jeden z mistrzów gdy była jeszcze młodzikiem. Dla Jedi czasem nie ma „nie mogę”.
- Jest pani ranna Sir? – pytanie dotarło do niej z boku.
Zestawienie słów „pani” i „Sir” sprawiło że mimowolnie uśmiechnęła się. Słowa wydawały się być na pierwszy rzut oka dostatecznie przeciwstawne by wzbudzić w Erze uczucie sympatii.
- Nie, nie jestem... – odparła podnosząc wzrok. - Przynajmniej nie fizycznie.
Poznała go, a raczej postrzał w kolano na opatrzenie którego czekał. Jeden z postrzelonych ochotników. Nie krył już twarzy za czarnym wizjerem. Patrzyła w parę brązowych, nawet ładnych oczu.
- Nie fizycznie?
Zdziwiła się, że w ogóle zadał kolejne pytanie. Jak dotąd jego bracia nie byli zbyt przyjacielscy.
- Przez Moc... – skrzywiła się nieznacznie. - ... mój nauczyciel mawiał kiedyś, że to potężny sojusznik, ale nigdy nikogo nie niańczy.
Pokiwał głową wpatrując się w nią w sposób trudny do jednoznacznej interpretacji. Chwilowo nie chciała sięgać po Moc pozostało, Jedi pozostało więc tylko zastanawiać się co mógł myśleć.
- Czy mogę zadać pytanie sir?
- Jeśli czujesz taką potrzebę.
- Skoro Moc to sojusznik Sir czemu panią zraniła?
- Bo nieumiejętnie się z nią obeszłam.
- Jak to?
Chłodny, wyraz twarzy i zdystansowane spojrzenie kontrastowało z ciekawskimi pytaniami wzbudzając zainteresowanie Ery.
- Kiedy szukałam wśród ciał na drodze ocalałych otworzyłam się na Moc. Pozwalała mi dostrzec tlące się w rannych życie ale potem przekazała też ich śmierć
- Zawsze czuje pani śmierć na polu walki sir?
- Tak ale zazwyczaj jestem bardziej osłonięta, przygotowana. To trochę tak jak w walce niekiedy by wykonać jakiś bardziej skomplikowany manewr musisz opuścić gardę. Jeśli w tym czasie przeciwnik zrobi coś czego się po nim nie spodziewałeś możesz się okazać bezbronny wobec ataku. Tym razem oberwałam. - Patrząc w ciemne oczy klona zastanawiała się czy dobrze dobrała przykład.
- A kiedy ma pani uniesiona gardę takie odczucie nie boli.
- Zawsze boli, ale radze sobie z tym.
- Jak?
Uśmiechnęła się. Tyle pytań zadał jej ostatnim razem pięcioletni młodzik. Mistrz Yoda zawsze mówił, że nikt tak jak dzieci nie umie trafiać w sedno. Może nie myliła się i klony miały w sobie coś z dziesięciolatków, przecież tyle lat właściwie mieli, prawda? Z drugiej strony sądząc po ukradkowych spojrzeniach innych żołnierzy, taka ciekawość nie była chyba typowa.
Jednak jakikolwiek nie byłby powód zainteresowania rannego pytania które zadawał pomagały jej, z każdą kolejną odpowiedzią konfrontowała się z tym co właśnie zaszło i wstawiała na właściwe miejsce kolejne kawałki rozedrganych emocji.
- Na wiele sposobów, między innymi poprzez moją pracę... – przeniosła wzrok na okręcone kawałkiem szmaty kolano. - ...jako uzdrowiciela. Mogę zobaczyć?
- Tak sir.
Ostrożnie odgarnęła prowizoryczny opatrunek nakryła ranę dłonią i nieśmiało sięgnęła po Moc. Strzał połamał rzepkę, uszkodził chrząstki i naruszył torebkę stawową. Na szczęście nie było to nic z czym współczesna medycyna nie mogła sobie poradzić. W czasach bakty niemal wszystko było uleczalne.
- Nie jest najgorzej ale trzeba będzie operować. Niedługo znowu będziesz skakał. – uśmiechnięta się zawiązując ponownie chustę. Przy żałosnych zasobach medycznych jakie mieli nawet nie miała czym go dobrze opatrzyć. - Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego co się stało, ostrzał był silniejszy niż sądziłam.
- Nie sir. – Zdawał się być szczery, choć przez stłumioną Moc nie mogła być pewna. W końcu zaufał jej a ona zawiodła.
- Będziesz zdrowy. A teraz wybacz mam obowiązki – dźwignęła się z ławy by odkryć że jej nogi przestały stropić fochy po czym ruszyła w głąb pomieszczenia.
Trzydziestu pięciu unieruchomionych rannych, ośmiu w stanie krytycznym. W tym dwa przypadki oderwanych strzałem rąk. Rany szrapnelowe brzucha i kilka urwanych paców po tym jak strzał wroga rozsadził karabin w dłoniach żołnierza. Poprzerywane tętnice u jednego szyjna u innego z kolei udowa. Poważny uraz głowy, jeden rzut oka wystarczył by Era nabrała pewności, że ranny starci oboje oczu. No i galeria różnorodnych postrzałów. Chyba nie było części ciała w którą ktoś z jej podkomendnych by nie oberwał.
Przekonała się przy okazji, że wyszkolone w pierwszej pomocy klony faktycznie wiedziały co robią.
Uklękła przy żołnierzu z odłamkami karabinu wbitymi w ciało. Kładąc mu dłoń na piersi sięgnęła poprzez Moc szukając uszkodzeń. Serce pozostało nietkniete ale osłabiała je utrata krwi, wątroba nadawała się do wymiany i jedno z płuc było już zapadnięte. Trzeba było operować i to szybko.
Przez chwile patrzyła na blada twarz nieprzytomnego mężczyzny czując jak bezsilność ściska jej gardło.
Jeśli zacznę ich teraz leczyć nie wyjdę stad szybko. Miała co do tego całkowita pewność. Ale czy to byłoby takie złe? Budynek jest zabezpieczony, gdy przyjdzie komandor odbije resztę wioski i po krzyku. Zrobiłam co mogłam, teraz zostanę tam gdzie moje miejsce.
Potrząsnęła głową by pozbyć się natrętnych wątpliwości i wstała.
Jestem dowódcą. Odpowiadam za nich. I to nie prawda, że już po wszystkim, ale niedługo będzie. A potem nie wyjdę stąd póki każdy z nich nie będzie przynajmniej stabilny. Obiecała w duchu.
- Potrzebna nam krew. Popytaj u lżej rannych, może będą chcieli oddać, ale tylko tych unieruchomionych. każdy zdolny do walki ma być gotowy. – Nie musiała się odwracać by wiedzieć, że jeden z opiekujących się rannymi klonów stoi tuż za nią. - W apteczce powinny być jakieś torebki, rurki i strzykawki, może dacie rade pobrać coś za ich pomocą. Nie mamy antykoagulantów więc trzeba będzie się spieszyć z podaniem krwi rannemu. Dowiedz się też na zapas ilu byłoby chętnych na krwiodawców. Być może będzie trzeba operować zanim przyjdzie kompania medyczna, ale bez krwi nie da rady.
Nie powiedziała tego głośno ale cieszyła się, że nie musi się martwić zgodnością antygenów grupowych.
- Tak sir.
- Wrócę gdy zabezpieczę wieś – powiedziała ruszając do drzwi, w połowie drogi odwróciła się jeszcze. - Dobra robota.
Schodząc po schodach liczyła, że kapitan ma jakieś wieści o wysłanej na rozeznanie grupie.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 11-10-2009 o 00:08. Powód: przeklęte literówki :/
Lirymoor jest offline