Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2009, 18:22   #25
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Powiew wiatru na twarzy był ożywczy, zaś głęboki wdech świeżego powietrza pozwalał opanować marudny żołądek. Mimo to Era przy każdym kroku miała wrażenie, że mózg obija się jej o czaszkę.
Klony kręciły się zarówno bo budynku jak i przestrzeni wokół uznanej za bezpieczną dając iluzję pracowitej kolonii owadów. Zaś ona sama wcale nie czuła się jak królowa, raczej jak intruz. Miała wrażenie, że stoi gdzieś z boku tej żywej gromady, jest kimś kogo z konieczności tolerują. Co może i czyniło sytuacje łatwiejszą jednak dla dziewczyny było nie do przyjęcia. Pełna uprzejmości rezerwa klonów przeszkadzała Erze na równi z jej własną nieufnością. Zaś świadomość, że każdy żołnierz w okolicy najpewniej wie trzy razy lepiej niż ona sama co teraz należy zrobić bynajmniej nie pomagał.
Przez chwilę rozglądała się za jakimś oficerem nim mignął jej charakterystyczny, czerwony wzór na pancerzu. Jak dla niej takie oznaczanie rangi miało tyle samo sensu co malowanie im na hełmach tarczy strzelniczej. No ale była uzdrowicielką i się podobno nie znała.
- Kapitanie! – zawołała ruszając w jego stronę na tyle szybko na ile pozwalał zbuntowany żołądek. Po drodze usiłowała sobie przypomnieć jak nazywał się ten konkretny klon. Przed zapakowaniem do kanonierki przedstawiono jej wszystkich oficerów a raczej wyrecytowano ciągi cyfr i liter jakie się na ich imiona składały. Choć Moc pozwalała dziewczynie od biedy odróżnić jednego żołnierza od drugiego, to już z zapamiętywaniem numerów było gorzej.
Jednak ten konkretny klon wydawał się nadzwyczaj znajomy.
No tak, skoro wisiałam mu na szyi dobre dziesięć minut wstyd byłoby go teraz nie poznać. Pomyślała.
- Jak się pani czuje? - przywitał ją tonem odrobinę odbiegającym od tego jakiego miała okazje się już nasłuchać.
Troska! Nawykłej do obojętnej uprzejmości żołnierzy Erze różnica wydała się na tyle kolosalna, że niemal potknęła się po drodze. Na szczęście szybko powróciła do równowagi. Trzeba było dbać o pozory.
- Miał pan kapitan kiedyś kaca po całonocnej imprezie w Czerwonym Sektorze na Nar Shaddaa?... A oberwałeś w skroń od wymachującego wibromłotem gamorreanina?.... Cóż większość życiowych atrakcji przed panem jak widać. Tak czy inaczej sensacja jest łudząco podobna do dwóch wyżej wymienionych, ale mój mózg przestał przynajmniej grozić, że wypłynie nosem – odparła starając się by słowa brzmiały na tyle lekko by zrównoważyć to jak wyglądała. Nie miała co prawda pod ręką lustra ale była niemal pewna, że jej bladość może swobodnie konkurować z kolorem uniformów żołnierzy. - Tak czy inaczej jeszcze raz dziękuje za użyczenie ramienia. Czy coś mnie ominęło przez tą niefortunną niedyspozycje?
- Zwiad nawiązał kontakt. Odnaleźli drugą grupę ukrywającą się w tamtych budynkach. Niestety major AR-8422 nie żyje. Zastąpił go kapitan JH-9631...
Na wszystkie czarne dziury szlaku na Kessel co on tam w ogóle robił? Chyba wyraźnie kazałam mu siedzieć w budynku i czekać na komandora. I oni niby są posłuszni, tak? Ślicznie, po prostu ślicznie. Westchnęła ciężko nie mogąc powstrzymać grymasu zmartwienia. Za dużo trupów padło i Erze trudno było się pozbyć nieprzyjemnego ukucia odpowiedzialności za każde z tych żyć. Zwłaszcza po tym co stało się z rannymi na drodze. Wiesz, że nie ocalisz ich wszystkich prawda? Spytała siebie samą. Cóż po wydarzeniach na drodze trudno było mieć wątpliwości.
- ...Żadnych śladów cywilów. Wygląda na to, że zostali stąd wypędzeni bądź zgładzeni. Osobiście stwierdzam, że wioska została przygotowana jako pułapka już dawno. Dostałem też wiadomość od komandora. Na razie posuwają się bez problemów, są jakieś pół godziny drogi od nas. Z dachów tych budynków pewnie byśmy byli w stanie ich dojrzeć.
Dobrze. Im bliżej byli tym mniejsza szansa, że szlak ich po drodze trafi a ona zostanie z tym całym bajzlem sama.
Podczas gdy Jedi odetchnęła z ulgą klon nie wydawał się bynajmniej uszczęśliwiony. A zdaje się powinien.
- Coś się stało? – Nie miał pojęcia czy chce to wiedzieć ale ze swoją pozycją nie miała chyba większego wyboru.
- Są też złe wiadomości. Flota wycofała się. Pierwsza fala została na planecie. Jesteśmy odcięci. Nie mamy zapasów żywności, medykamentów, ciężkiego sprzętu, ani wsparcia powietrznego.
Przez chwile dusiła wiązankę przekleństw po czym przełknęła ją z wyrazem wściekłości na twarzy.
- Cóż, widocznie musieli. Niedługo wrócą – odparła na tyle pewnie na ile była w stanie poprzez dusząca ją złość. Usiłowała sobie przypomnieć ile sprzętu dostali z pierwszym zrzutem. Jeśli jej kompania medyczna nie miała przy sobie choć głupich pół antyseptycznych, podstawowych leków i pojemników z łatami czarno widziała szanse przeżycia ciężej rannych. Przydałyby się też droidy i komory do klonowania organów, o bakcie w tej sytuacji nie miała co marzyć.
Spojrzała na kapitana chcąc spytać czy ma makrolornetkę i w tej chwili w końcu przypominała sobie jak się nazywał.
- BH-8426 czy nikt nie dawał wam imion? Macie tylko numery seryjne? – spytała. - Rzecz jasna jeśli uważasz, że to nie moja sprawa czuj się upoważniony kazać mi pilnować własnego nosa.
- To są nasze imiona proszę pani – odparł zażenowany, choć nie wiedziała czym. Jej pytaniem czy tez późniejszą uwagą.
Brawo Era, zniechęcaj pierwszego który był dla ciebie miły. Zganiła samą siebie.
- Odpowiadają wam?
- Tak.
- Więc to faktycznie nie mój interes. Ma pan kapitan może makrolornetkę?
Gdy przedmiot znalazł się w dłoniach Jedi skierowała go po raz kolejny ku zajętym przez droidy budynkom po drugiej stronie placu. Tak jakby następne oględziny mogły jakoś znacząco zmienić sytuację.
- Zamierzam przekraść się do pańskich zaległych po drugiej stronie drogi kolegów i zakatować pozycje wroga według tego samego schematu co poprzednio. Będą silniej bronione ale odległość do przebiegnięcia pod ostrzałem jest mniejsza i na dobrą sprawę też nie zdołają nas atakować z więcej niż jednego budynku. Myślę, że mamy realną szansę zdobyć przynajmniej dwa budynki. – powiedziała na głos po czym dodała w myśli. A jak się mylę komandor jest dość blisko by przyjść i posprzątać ten cały bajzel. Złożyła makrolornetke i oddała ją właścicielowi wpatrując się w czarną otchłań w kształcie litery T.
- Co pan o tym sądzi?
Zwracanie się do klona per „Pan Kapitan” nie bardzo się jej podobało, jednak BH-8426 miało jakiś nieludzki, uprzedmiotawiający wydźwięk. Tak więc póki nie wymyśli czegoś innego z konieczności byli na pan/pani.
- Zrobię co pani rozkaże.
Przewróciła oczami.
- W to, to ja nawet przez chwile nie wątpiłam. Nie pytam co pan zrobi ale co pan sądzi.
Przez chwilę cisza była tak gęsta że nawet mieczem świetlnym kroiłoby się ją z trudem.
- Dyskutowanie z poleceniami przełożonych zakrawa o niesubordynację – odparł w końcu.
- Przecież pana kapitana nie rozstrzelam.... skoro nas tu zostawili trzeba oszczędzać amunicje.
Płynące klona osłupienie sprawiło że uśmiechnęła się szelmowsko.
- To był żart, wypowiedź nie do końca poważna mająca pana rozśmieszyć. Radze się zaznajomić z tego typu umiejętnościami, czynią życie trzy razy łatwiejszym – stwierdziła czując jak napięcie klona opada nieznacznie. - A teraz czemu nie podoba się panu mój plan?
Poza tym, że jest jak na mój gust zbyt ryzykowny. Pomyślała. Nie miała problemu z nadstawianiem własnego karku, ale gdy przychodziło do narażania innych czuła się nieswojo.
- Nie powiedziałem, że mi się nie podoba.
- Wiec się panu podoba?
- Tego też nie powiedziałem.
Coś jest poważnie nie tak z twoimi zdolnościami negocjacyjnymi skoro nie umiesz przegadać kogoś kto ledwie tydzień temu wyszedł z niemal całkowitej izolacji. Z drugiej strony to, że są niedoświadczeni nie znaczy, że są głupi. miała ochotę westchnąć ale uznała, że chyba robiła to już zbyt często. Ostatnie czego potrzebowała to opinia depresantki.
- Wiec nie powie mi pan co o tym sądzi bo jestem wyższa stopniem.
- Chyba, że pani rozkaże.
- Tyle, że mnie nie interesuje co ma pan do powiedzenia pod przymusem ale to co pan chce powiedzieć... – wolno sięgnęła do kieszeni po komunikator. - ...i obawiam się że tym razem jest to coś w stylu „to nie jest pani interes co myślę”.
Klon wpatrywał się w nią zakłopotany i zaciekawiony jednocześnie. Właśnie ta ciekawość sprawiała, że Era uśmiechnęła się pod nosem. Może przy następnej okazji nie będzie takim milczkiem. Zawsze lubiła wyzwania.
Uruchomiła komunikator i wywołała odpowiedzialnego za zdobyte budynki kapitana JH-9631.
- Musze pana na chwile zostawić. Ma pan za zadanie utrzymać zdobyte budynki i udzielić potrzebnej pomocy zwiadowcom. Proszę otrzymywać łączność z komandorem AD-7453, posiłki dla mnie wysyłać tylko jeśli poproszę. W razie gdyby wróg wyszedł z budynków będziecie nas osłaniać ostrzałem. Pański priorytet to nie stracić tego co już mamy. O szczegóły proszę pytać kapitana... – na usta cisnęło się jej Milczka. - ...BH-8426.
Schowała komunikator po czym uśmiechnęła się do towarzyszącego jej klona.
- Jeszcze raz dziękuje za rycerskość w kwestii taszczenia marudnych przełożonych do punktu sanitarnego. Do zobaczenia panie kapitanie... mam nadzieję.
Gdy uszła parę kroków poczuła się trochę pewniej. Po niepewności procesu decyzyjnego sama sfera działania napawała Erę energią. Jeśli miała się należycie zająć rannymi musiała ugruntować pozycje wojsk w wiosce. Obecna sytuacja sprawiała, że ani nie miała warunków do operacji, ani kilku godzin spokoju niezbędnych by użyć Mocy do leczenia. Więc musiała to sobie wywalczyć.
Plan był niemal wierną kopią poprzedniego. Okrążyć budynek i zaatakować z pozycji gdzie tylko jeden z zajętych domów będzie w stanie ich ostrzeliwać.
Odległość jest mniejsza ale straty niestety będą chyba większe. Gdybym poczekała na komandora... To co? Droidy nagle rzucą na jego widok broń, wezmą się za ręce i zaczną śpiewać o pokoju? Cokolwiek nie zrobię dzisiaj wielu z nich jeszcze umrze. Minęła dymiące szczątki rozszarpanych ostrzałem rannych. Nie ocalisz ich wszystkich. Dlaczego dotąd ta myśl nie była aż tak bolesna?
Wzięła głęboki oddech by rozluźnić zaciśnięte przez żal struny głosowe i wywołała dowódcę ponad dwustu klonów które w czasie pierwszej strzelaniny utknęły po przeciwnej stronie drogi.
- Zbierać się panowie. Idę do was. Jak dotrę szykujemy się do szturmu. – powiedziała krótko.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 21-10-2009 o 10:03. Powód: literówki
Lirymoor jest offline