Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2009, 21:09   #1
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
[WFRP] Śmierć mówi w naszym imieniu


Waldenhof przez większość czasu swojego istnienia było miastem raczej spokojnym. Położone w mrocznej i owianej paskudną sławą Sylvanii nie cieszyło się może zbyt dużą reputacją, ale dochody dużej części mieszkańców pochodziły z handlu. Niewyludnione podczas wojny i położone zbyt daleko, by oblazły je hordy uchodźców, teraz na wojnie raczej korzystało, o ile ktoś był na tyle sprytny, że umiał obejść lub uciec przed wojskowymi rekwizycjami. Bo te były, owszem, tutejsze garnizony były co prawda opustoszałe, ale nikt o zdrowych zmysłach i tak nie miał ochoty stawać otwarcie przeciwko nim. Dodając do tego wszystkiego fakt, że za grubymi murami, w oddalonym mieście, plotki nie miały aż takiej wagi, a echa wojen czy nawet kolejnego powstania nieumarłych, w większości przypadków ignorowano. Bo powiadano, że miasto każdego potrafi zmienić, a cztery tysiące ludzi zgromadzonych w jednym miejscu czuło się pewnie i wyniośle. Nawet, gdy sprowadzili się tu niedawno z okolicznych wsi czy siół.

"Z rozkazu Gutera von Trolle, hrabiego namiestnika prowincji Sylvania, ogłasza się pobór do wojska w celu obrony naszych ziem ojczystych! Przyjmowani będą wszyscy sprawni fizycznie, kobiety i mężczyźni, od lat szesnastu do lat pięćdziesięciu! Zagrożenie ze strony naszych odwiecznych wrogów jest bardzo realne i tylko nasze zdecydowane działania mogą uchronić nasze domy i rodziny! "

To... tak, to już było realne. To nie była jakaś tam daleka wojna na północy, na terenach, o których prosty mieszkaniec Sylvanii nawet nie słyszał, a już o wymienianiu z nazwy nie wspominając. Bo cóż obchodził tutejszych jakiś imperator na jakimś tronie? Tyle tylko, że ogłaszano, że teraz ich ziemie są pod panowaniem owego Imperium. I, że poborcy teraz chodzili z nowym znakiem na piersiach. Nic innego się nie zmieniło, nie dla prostego człowieka. Ale wojna i powołania? Von Trolle znany był z hardości, ale i tego, że kochał swoją ojczyznę. Rodowity Sylvańczyk, który został w pewnym sensie marionetką po tym, jak Stirland podbił tę małą i nieprzyjazną krainę. Sprzeciwianie się jego rozkazom było jednak nie do pomyślenia!

Ukrywanie się przed poborem to zaś inna sprawa.

Ósemka ludzi i nieludzi, stojących w bardzo nierównym szeregu, na małym placyku przed miejskimi koszarami dla straży, była albo zbyt głupia, by się ukryć, albo zbyt głupia, by samemu się do armii nie pchać, albo miała pecha. Czyli na jedno wychodziło. Ósemka idiotów, którzy postanowili w imię czegośtam, wstąpić do Sylvańskiej armii, by chronić swoją (lub nieswoją) ojczyznę przed wrogiem, którego jeszcze nie znali. Nie było tu przymusu. Wszyscy byli ochotnikami, każdy mógł zrezygnować! Oczywiście był jeden haczyk. Na szubiennicy nieopodal dyndał właśnie ten, który postanowił zrezygnować z bycia ochotnikiem. Ale przynajmniej obiecano wypłacać żołd, w sumie takiej, jaką dostawał ponoć każdy inny imperialny żołnierz w stopniu najniższym. Płacono raz na miesiąc, tym, którym przypadkiem udało się ów miesiąc przeżyć.

Hołota, która na owym placyku stanęła, stanowiła iście groteskową zbieraninę wszystkiego, co tylko po świecie chodziło. Fioletowe szaty czaromiota i zakończony czaszką drewniany kij może jeszcze nie zrobiłyby takiego wrażenia, ale już spiczaste uszy wystające zza włosów i smukła sylwetka nieludzia robiły wrażenie. Różne, trzeba dodać. Ale taki to przejść ulicą bez zbierania spojrzeń nie mógł. Przeciwieństwem niemal był kurdupel, taki jak to czasem przyłaziły tu z Krainy Zgromadzenia i wyglądający na tak samo bojowego jak biały pudel z kokardką, widziany czasem w rękach wymuskanych szlachcianek. Pewnie przez wzrost i pulchność twarzy. Za to może ktoś będzie umiał coś ugotować? Była też kobieta, ubrana w bojowe skóry, ale mająca całkiem miłe dla oka kształty. I miecz u pasa, jakby kogoś interesowały bardzo szybkie zaloty. W przeciwną stronę wyróżniał się najbardziej tutejszy chłopek, który uzbrojony w wielką halabardę, wyglądał niemal tak samo paskudnie jak cuchnął. A cuchnął, o tak. Tuż przy nim właśnie było największe załamanie prostej linii marnego szeregu. Było jeszcze czterech innych, znacznie mniej wyrazistych mężczyzn, ale za to uzbrojonych i najwyraźniej ową bronią umiejących się posługiwać. Żadne z tej ósemki nie spodziewało się tego, co wyszło z koszar przed nimi i najwyraźniej miało być ich dowódcą.

-Baaaczność, pokraki!
Głos był... kobiecy. Niski i raczej gardłowy, ale nie dało się ukryć, że jego właścicielka była kobietą. Z wyglądu przynajmniej w jednej czwartej ogrzą kobietą. Ze dwa metry wzrostu, bary szersze od praktycznie wszystkich facetów w szeregu, twarz szeroka i brutalna, wykrzywiona teraz w nieprzyjaznym, wściekłym wręcz grymasie, widywanym często u wyższych rangą. Tylko tu można było się go faktycznie przestraszyć. Z drugiej strony miała niezły tyłek i cycki, które wyraźnie wypychały założoną na wierzch ubrania kolczugę. Jak ktoś lubił ten typ, mogący posługiwać się dwuręcznym toporem zawieszonym na plecach jedną ręką.
-Jestem sierżant Helga, dla was jełopy, Pani sierżant, rozumiemy się?!
Powiodła wzrokiem po szeregu, czekając na odpowiedzi i wyglądając jakby zastanawiała się kogo zatłuc na miejscu.
-Od teraz, jesteście kurwa żołnierzami i mnie przyjdzie wam słuchać! Mnie i mojego zastępcy. Harg, rusz te swoje koślawe nogi, do chuja!
Z koszar wyszedł kolejny osobnik, krasnolud, z raczej brudną, brązową brodą. Jak to zwykle u tej rasy, wieku to określić się nie dało, ale ciężka zbroja, którą na siebie włożył, nie dawała złudzeń co do tego, że jest kimś innym od wojskowego. Khazad targał ze sobą naręcze jakiś burych szmat.
-To wasze płaszcze, żołnierze! Macie je nosić i strzec jak oka w tych pustych łbach!
Harg rozdał płaszcze, wyglądające na brudne, ale najwyraźniej zrobiono je tak, by miały maskować. Jako, że teren Sylvanii był zmienny - od białych gór po brudnozielone bagna, to same płaszcze miały kolor zarzyganego brązu. Wyszyty był na nim symbol młota i... kozy? Barana? W każdym razie jakiegoś zwierzęcia.
-To symbol waszego oddziału! Kto zgubi płaszcz, cierpią wszyscy! Cerować i dbać jak o własne fiuty!
Fakt, że w oddziale była też kobieta został zignorowany.
-Jutro o świcie ruszamy na południe. Więcej nie musicie teraz wiedzieć. Wasze konie zostały zarekwirowane na potrzeby wojska. Kto ma jakieś problemy lub pytania?
Bardziej brzmiało to jak stwierdzenie.
-Nikt? I bardzo dobrze! Rozejść się, noc macie w koszarach. Kto jutro się nie stawi, skończy jak tamten!
Wskazała na wisielca i w asyście milczącego krasnoluda zniknęła w koszarach. Myśl o ucieczce pewnie nawet była kusząca, ale wszędzie w mieście roiło się teraz od regularnego wojska a także od takich "żołnierzy" jakimi się właśnie staliście. Strzeżono również bram, sprawdzając każdego. Pewnie, można było się ukryć nawet w jakiejś piwnicy. By potem zostać wyciągniętym i wcielonym jeszcze raz. Formowano tu armię i nie słuchano słowa "nie".

Był wieczór, 30 kaldezeit 2522. Robiło się zimno, a wiatr przywiewał mróz od strony Gór Krańca Świata. I coś jeszcze, co mieszkańcy Sylvanii mieli poznać niedługo.
 
Sekal jest offline