Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2009, 12:31   #8
Bounty
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
W szeregu stał chwiejnie, wspierając się na halabardzie, właściwie wielkim berdyszu, sylvański góral - około czterdziestki, czerwony na gębie, brudny i zarośnięty. Wzrostu i budowy był średniej, choć pod warstwą łachmanów ciężko było naprawdę to drugie ocenić. Cuchnął niemiłosiernie potem i przetrawionym alkoholem. Tłuste, zmierzwione włosy i brunatna broda były nieco przyprószone siwizną a twarz wyrażała ból ciężkiego kaca. Z przewieszonej przez ramię podartej torby wystawał garnek oraz oblepiony błotem i liśćmi koc. Zbroję stanowiła podszyta owczą wełną skórzana kurta, z uwiązanym do niej, zwisającym na plecy czepcem. Skórznia była dość przyzwoita, widać wydana z wojskowych magazynów. Wystawała spod niej wszak nieprana chyba od miesiąca, długa chłopska koszula oraz jasne ubłocone spodnie. Poza tym góral nie miał nawet porządnych butów – stopy osłaniały przed jesiennym chłodem jeno drewniane chodaki, nałożone na niemal czarne od brudu, jebiące na kilometr onuce.
W całej jego postaci, prócz zbroi, jedynie broń była miarę zadbana. Prócz berdysza stanowił ją umocowany u pasa toporek i nóż.

Ostanie tydzień, w mniemaniu Gorana, zdecydowanie nie należał do dobrych. Lokalną milicję zwołano już drugi raz w tym roku. Na całe szczęście dano mu skończyć żniwa. Wici przyszły niedługo po sianokosach zabierając Gorana i czterech innych mężczyzn z wioski. Przysłani po nich lansjerzy przywieźli wieści o inwazji zielonoskórych. Z bólem serca Goran powierzył opiekę nad gospodarstwem małoletnim synom a żonę stłukł prewencyjnie, by się nie puszczała.
Wczoraj wieczór jego oddział dotarł i rozłożył się obozem na błoniach Waldenhof. Goran był w okolicy po raz drugi w życiu i również tym razem nie przepuścił okazji, by wybrać się do miasta z kompanami i wypiwszy wjebać miejscowym. Niestety, po burdzie w gospodzie, kompletnie pijany na chwilę odłączył się od grupy, aby wyszczać się w bramie. Wówczas to oddzieliła go od kompanów ścigająca ich straż miejska. Niezauważony, ukrył się w bramie, a potem, co było nieuchronne, zgubił się w mieście. Na wpół przytomny, zasnął w zakrzaczonym rowie pod murami.
Zbudził go kopami wojskowy patrol.
Goran, klnąc i pokazując nieprzyzwoite gesty, na próżno próbował im wyjaśnić swym łamanym reikspielem, że jego oddział obozuje na błoniach, zaraz ma wyruszać i musi go dogonić. Wzięli go za marudera i odstawili do koszar. A teraz pękała mu głowa, burczało w brzuchu, a ta wstrętna baba wrzeszczała na niego. Baba w wojsku, a w dodatku dowódcą - to tylko ci pojebani miastowi i przybysze z północy mogli wymyśleć.

- Krva, stul naivčina tva glupa žena - wyszeptał pod nosem cierpiący od kaca - zmknij mordę krvo. Włócznia tiebie w żopę.

Jego oddział pewnie już odmaszerował a on został z tymi cudakami (wśród nich też była baba!), z którymi pewnie nijak nie pójdzie się dogadać. Gdy odprawa (z której zrozumiał mniej więcej połowę) dobiegła końca, Goran wytrzeszczył oczy na cudaka, który wyszedł przed szereg i pierwszy się przedstawił. To musiał być mityczny elfon! Góral widział elfona po raz pierwszy w życiu. Z tego co opowiadała mu matka rodziły się i żyły na drzewach, na dalekiej północy. Co ten robił tutaj, w Sylvanii, i w wojsku? Cholera, we wsi nikt mu nie uwierzy. Jedno było pewne - elfonom nie wolno ufać. Na wszelki wypadek Goran postanowił trzymać się od niego z daleka. Póki co, nie przedstawiwszy się, splunął, pierdnął i podłubał w nosie, po czym powlókł się do karczmy za resztą. Usiadł nieśmiało nieco z boku.

Kiedy dotarło do niego, że obcokrajowiec stawia żarcie i wódkę, jego szczerbatą gębę rozjaśnił szeroki uśmiech, ujawniając brak połowy zębów oraz żółto-brązową barwę reszty. Dodać należy, że roztaczał się z niej niezbyt miły zapach. W gospodzie jednak ogólnie śmierdziało, zaś Goran nie wyróżniał się zbytnio wśród ogółu gości, a jedynie z towarzystwa, wraz z którym siedzial.

- Zwam sem Goran ze Pltwicy - wstał od stołu i oznajmił zachrypionym, przepitym głosem. - Hvala wam pane rakije i strave. Ja stąd. Wy - potoczył wzrokiem i gestem dłoni po towarzystwie - obce. Mja kpania izašła won, alo wy ne nazle czlony, ne to co te mjske krvy z Waldnhof. Kdy wy doći do ma wes, ja ugostč, barana zrżič. Tra napitwa sem! Zdravlje nam! Na pahybel zkrvsynum! - Wychylił duszkiem kubek i uradowany beknął.

Skoro przyniesiono żarcie, góral rzucił sie na parującą michę. Po chwili jednak spojrzał podejrzliwie na elfona, któremu córka karczmarza podawała strawę. Człek imieniem Iva, mówił coś, lecz góral jego dworskiej mowy prawie nie rozumiał. W pobliżu siedział jeszcze hojny obcokrajowiec Marco, lecz był zajęty swoją dziwką, więc Goran nie chciał mu przeszkadzać. Wskazał więc bezceremonialnie na elfa i rzekł z zaniepokojeniem w głosie do wszystkich:

- Još elfony ne liśtie żrom? Zat jak czlony strave?
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 22-10-2009 o 13:40.
Bounty jest offline