Konrad
-
Cholender nagły.. - otrzepał skórzaną kurtkę jakby dbał w tej chwili o elegancję.
-
Wybuch? To był wybuch?! Ehh.. - przeciągał błądząc między gruzem. Zasysające się przy pożarze powietrze, a teraz płonienie gasnące z powodu zanikającego tu tlenu. I Graża. Ona była teraz najważniejsza. Ona jedyna mu pozostała. I kawałek korpusu Ksawerija, który postanowił sobie uciąć drzemkę.
-
Cała słonko? - rzucił. Objął go poważny strach, że gdy to wszystko się zawali, spędzi tutaj uwięziony dobre kilkanaście dni, aż strażacy odgrzebią go i zapakują w plastikowy worek. Mógłby doskonale udawać zmarłego. Nie! Odrzucił tę myśl. Tkwiące w nim emocji zabijały go gdy stał w miejscu. Musiał działać. Musiał działać. Musiał czynić, walić, uciekać, brnąć.
Rozglądał się uważnie, nieco spazmatycznie przenosząc spojrzenie z kąta w kąt. Popędził w stronę zawalonej drogi na górę i uparcie począł odkładać gruz za siebie. Nie przestawał. Nie znał teraz zmęczenia. Czuł jak nienaturalna siła napełnia jego ciało.