Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2009, 09:13   #5
Discordia
 
Discordia's Avatar
 
Reputacja: 1 Discordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodze
„Szalona” Grace Lambert i Camille de Sept Tours

Port Royal, tawerna „Pod pijaną papugą”


- Właśnie zostałem piratem – powiedział sobie Camille nieco melancholijnie. – Nie uczciwym korsarzem, czy najemnym bandytą, ale piratem! A to wszystko przez nią! Miało być tak normalnie, ech, chyba straciłem kompletnie węch. Ot, kupiłbym tego niewolnika, ona zapłaciłaby mi, a potem ... - potem zaczynał popuszczać wodze fantazji, do której zdecydowanie przyczyniało się te kilkanaście godzin, które razem spędzili w beczce, siłą rzeczy, cały czas do siebie się przytulając, obejmując, ocierając, zlizując pudding malinowy, mniam!!! ... nie, puddingu tam chyba nie było? Jeszcze nie Chrzanić! Jeżeli piracenie było ceną za takie chwile, gotów był ją zapłacić. Zresztą, póki co, Anglicy i Francuzi nic do niego nie mieli, a Hiszpanie także ścigali go co najwyżej za niepewny współudział. Natomiast Holendrzy, no cóż, znowu prowadzili wojnę z Francją i Anglią. Wprawdzie oficerem La Royale Marine przestał być już ładne lata temu, ale jako korsarz i najemnik, tak się składało, walczył także głównie z Holendrami i, sprzymierzonymi z Niderlandami, państewkami włoskimi.

Tawerna szalała zabawą. Zza drewnianych okiennic noszących ślady wielokrotnego użycia broni tnącej i strzeleckiej rozlegały się niewątpliwe odgłosy bójki toczonej w takt odwiecznej żeglarskiej muzyki, która wprawdzie nie miała nic wspólnego z urodą głosu śpiewaka, ale była melodyjna oraz doskonała, aby walić do jej taktu, po cudzych pyskach.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=egfCXLHfw-M&feature=related[/MEDIA]

Kilku zapijaczonych mordobijców wrzeszczało na cały głos:

I know of a tavern not far from here
Where you can get some mighty fine beer
The company's true and the wenches are pretty
It's the greatest damn place in the whole of the city
If you're looking for crewmates, you'll sure find 'em there
Cutthroats and lowlifes and worse I should dare
Ol' Nancy don't care who comes to her inn
It's a den of debauchery, violence and sin
a przy refrenie wtórowało im jeszcze iluś:

So come take a drink, and drown your sorrows
And all of our fears will be gone till tomorrow
We'll have no regrets, and live for the day
In Nancy's Harbour Cafe

Wprawdzie śpiew przerywany był dźwiękiem tłuczonego szkła, okrzykami bólu, czkaniem, szczekaniem, trzaskiem drewna stołowych nóg, ale widocznie śpiewającym to nie przeszkadzało. Wyli piosenkę piorąc się radośnie po mordach. To musiała być słynna portowa tawerna „Pod pijaną papugą”, w której można było dostać wszystko: od rumu do kawy, od hikorowych orzeszków do prażonej kukurydzy, własność Pięknej Nancy. Ponoć właścicielka była kiedyś najbardziej odlotową dziwką Port Royal, która potrafiła postawić do twardego pionu przyrodzenie pijanego dziewięćdziesięciolatka. Jeden naiwniak ożenił się z nią, ale padł nie wytrzymawszy, kolejnego łóżkowatego maratonu zafundowanego mu przez nienasyconą małżonkę. Nancy odziedziczyła tawernę tworząc z niej najbardziej podejrzaną i obmierzłą melinę całego miasta. Czystą kwintesencję pirackiego Port Royal. Szli tutaj, bo tak, jak mówiły słowa piosenki, u Nancy „Pod pijaną papugą” zawsze można było znaleźć jakąś robotę, czy to jako podrzynacz gardeł, czy okrętowa maskotka.

- Kurrrrr ….
Wyrzucony wśród chóralnego śmiechu marynarskiej braci przez okno osobnik przypieprzył łbem o beczkę tuż przed nogami zaskoczonych Grace i Camille'a. Zalany totalnie próbował wstać nie zważając na złamany nos oraz wielkie limo na lewej skroni. Jakimś cudem dotarł wprawdzie z pozycji horyzontalnej do przyklęku, ale nawet to był już szczyt jego możliwości. Zwłaszcza, że twarz żeglarza zrobiła się nagle mocno czerwona, policzki nabrzmiały, a potem z gardła wydobył charakterystyczny błeeee. Żółte rzygi lecące z pyska śmierdziały przetrawioną zawartością marynarskiego żołądka, spadały na brodę, koszulę, pasiaste spodnie, trawę … wreszcie on sam zwalił się na to, co przed chwila wyciekło z jego ust i zachrapał niczym wielorybi samiec podczas okresu rui.
- Wesoło się zaczyna.- Mruknęła Grace z obrzydzeniem przytrzymując rozchuśtane drzwi tawerny.

Weszli. Rzucony wprawną ręką nóż wbił się tuż obok głowy Grace w drewnianą futrynę drzwi. Nie drgnęła zwyczajna takich sytuacji. Lambert zmarszczyła nos rozglądając się dookoła. Wszędzie to samo. Zapijaczone mordy brodatych marynarzy, roześmiane twarze karczemnych dziewek, znudzony barman bardziej zainteresowany zaglądaniem do kieliszka niż gośćmi. Właściwie miała już dość tawern. Marzyło jej się morze, ale nie była jeszcze tak zdesperowana, aby zaciągać się u kogokolwiek. Większość proponowanych zaciągów skończyła by się w najlepszym razie pływaniem w morzu, a w najgorszym stryczkiem. Śmierć od kuli wcale nie była taką złą, jak mogło się wydawać. Grace nie życzyła sobie powtórki z rozrywek hiszpańskiego aresztu. Ech, żeglarska dola.

Tu akurat, przy drzwiach, panował jaki taki spokój. Kilku napranych piratów plus jeden nieżywy piło, spało, rżnęło w jakieś gry nie zważając na tocząca się obok bójkę wszystkich przeciwko wszystkim.


Najtrzeźwiejszy chyba spośród nich, w czerwonej opasce na głowie, nagle uniósł drewniany kufel rozlewając nieco zawartości i gwałtownie zerwał się stając przed Grace:
- Piiiiij! - ochryple wrzasnął podtykając jej pod nos szkocką whisky – Pij, psia mać, za zdrowie Wspaniałego Johna, bo inaczej, jak cię kopnę, to ci się jaja na miękko zagotują.
- Od(...) się ode mnie ty sflaczały parchu!- Wymineła go nie obdarzywszy nawet spojrzeniem.- Durny kretyn, okrętowa szmata do zmywania podłóg, pi(...) idiota, poj...- reszta zdania utonęła w ogólnej powodzi wrzasków.

Jakiś kufel śmignął tuż obok. Huk. Ciemnoskóra kobieta, wyglądająca na rodzoną siostrę czarownicy z Eastwick, właśnie zbutowała jakiegoś brodatego kuternogę, potem zaś powaliła innego rozwalając w drzazgi malowany stołek. Jeszcze kolejny stał z boku. Ten podszedł do Grace i Camille'a wyzywająco uniósłszy do góry turecki kindżał, który jakimś sposobem zawędrował na Antyle znad Cieśniny Bosforskiej. Chyba Niemiec, bo mamrotał coś germańskiego pod wielgaśnym nochalem, typu „Ver fluchte schweine donnerwetter pieprzone cycki ladacznicy spod Pułtuska”.
- Odwal się – odpowiedział Sept Tours uprzejmie najlepszą sorbońską łaciną. Germanos chyba jednak nie rozumiał języka Horacego i Kasjusza Diona.
- Was?
- Kapusta i kwas! - przyładował mu tak rękojeścią sztyletu, aż wytatuowana na ramieniu Niemca irlandzka papuga podniosła skrzydła.
Grace zdawała się w ogóle nie zauważać wymiany zdań między Camille a Niemcem.
- Chodźmy do barmana. Może będzie cokolwiek wiedział o możliwości zamustrowania się na jakiś rozsądny statek, a nie do tego czarnego babsztyla, czy rozpijaczonego kapitana. Tylko trzymajmy się ścian. Nie ma sensu bić się z tymi bezmózgimi palantami.
Mówiła pewnym, ale nieco przygaszonym tonem. Nie wiedział, czy wieści o zniszczeniu „Fancy” bardziej wkurzyły jego towarzyszkę, czy przybiły. Niemniej, trzymała się nieźle, rzucając tylko niekiedy pod nosem słówka, które co wrażliwsze panienki doprowadziłyby do omdlenia.

Doszli wreszcie do lady, przy której ulokowało się kilku rozsądniejszych. Nie brali udziału w bójce, lecz żywo dopingowali walczące strony. Wśród nich jakiegoś Chińczyka, który obtłukiwał innych solidną lagą. Ktoś stawiał właśnie butelkę dżinu, czy zaraz uda mu się stuknąć po łbie następnego, czy jego ktoś ucapi. Na żółtego skoczyło kilku podpitych, lecz całkiem silnych drabów. Szczęśliwie także oni mieli swoich przeciwników. Ciosy. Nagle szybsze, mocniejsze, bardziej wredne. Podbite mordy, połamane nosy, sflaczałe przyrodzenia.
- Poczekaj chwilę. Wypytam barmana.– powiedziała dziewczyna. Sept Tour skinął oraz uwalił się na taborecie przy narożnym stoliku. Popijał coś, czego na pewno nie dałoby się nazwać rumem, a słowo szczyny stanowiłoby komplement. Camille był marynarzem, żołnierzem, korsarzem, ale jego żywiołem nie było bynajmniej przesiadywanie w knajpach wśród zapijaczonych brudasów i innych wykolejeńców od siedmiu boleści.

Grace skończyła bajerować barmana i właśnie wracała z butelką rumu do stolika. Przy okazji wydębienia darmowej flaszki, zbierała informacje. To nie była pierwsza knajpa, w której spędziła dziś trochę czasu. W każdej jednak dało się znaleźć kogoś, kto słyszał coś o Granmoncie lub „Fancy”. Z zebranych plotek jasno wynikało, że Louis opuścił Karaiby. Lambert nie dziwiła się. Palił mu się grunt pod nogami za ukatrupienie Gubernatora Kolumbii, więc wolał się wycofać. Większe emocje wzbudziła wieść o zatopieniu jej slupa. „Fancy” zatonęła podziurawiona hiszpańskimi kulami. Grace była wściekła. Trochę na siebie, że dała się tak łatwo zrobić. Ale jakie miała inne wyjście? Głównie jednak wkurzała się na swoją byłą załogę. Ani Murphy ani Casias nie byli dobrymi żeglarzami i niezbyt dobrze znali się na dowodzeniu. A ponieważ lepszych w tym fachu buntowników kazała stracić, nie było wielkiej nadziei, że slup przetrzyma do końca tygodnia. Dlatego Grace zżymała się na myśl o zaprzepaszczonej możliwości podróżowania własnym statkiem. Zwłaszcza jeśli w perspektywie było gnieżdżenie się pod pokładem na śmierdzącym hamaku w jednej sali z piętnastoma innymi ludźmi. Równie, jeśli nie bardziej, śmierdzącymi jak hamak.

Usiadła przed Camille'm i spojrzała na niego uważnie. Nie wyglądał źle. Jeśli się dobrze przyjrzeć to nawet nieźle, chociaż i jemu dało się już nieco we znaki przesiadywanie w knajpach. Podniosła butelkę i nalała do kubków.
- Pij, nastrój ci się poprawi.- pociągnęła zdrowy łyk.
- Tfu! Śmierdzi jak beczka zgniłych śledzi.– zawyrokował spluwając na posypaną trocinami podłogę. Grace skrzywiła się w parodii usmiechu, ale nie odpowiedziała.

Fakt, śmierdziało. Ten paskudny zapach niemytych nóg, przepoconych ubrań połączony ze słoną wonią morza, taniej whisky i zepsutego bekonu tworzył mieszankę przyprawiającą niemalże o mdłości. Lecz Grace twierdziła, że właśnie w tawernach mają szansę na jakiś sensowny zaciąg i, jak mniemał, odzyskanie statku. Nie był pewny, ale sądził, że po tej pięknej główce spokojnie mogły chodzić pomysły w stylu zaokrętowania się gdzieś, wywołania buntu, a potem przejęcia dowodzenia. Kilku kapitanów zresztą poszukiwało załóg, ale Grace odrzucała oferty. Widocznie statki tego typu średnio ją interesowały. Jego za to tak! Byłby szczęśliwy, gdyby wreszcie się dostali na jakąś koślawą łajbę, żeby wreszcie mógł poczuć pod sobą deski pokładu i znowu posmakować słonego oddechu morskiej bryzy o poranku, kiedy to poranny wietrzyk wypełnia żagle. Morze stanowiło dla niego coś absolutnie niezbędnego. Och, nie traktował tego jak nałogu i na lądzie także czuł się dobrze, ale traktował przestrzeń wód niczym koneser wytworne wino. Uwielbiał je, znał się na nim i po prostu musiał od czasu do czasu kosztować.

Nie lubił, naprawdę nie lubił takich podłych knajp, ale nawet jemu zaczęła się udzielać szalona atmosfera prostej żeglarskiej przyjemności. Popić rumu, zatańczyć, zabawić się z jakąś chętną dziwką za małe pieniądze. Póki grosiwa starczyło … potem zaś znowu na pokład i znowu w rejs, gdzie świszczą wokół kule, a sztormy rzucają statkami niczym małe dziecko bawełnianymi pakułami. Grace, rozwalona na taborecie, z obojętnością patrzyła na zabawę w karczmie. Nic jej tu już nie trzymało. Wypiją tą butelkę i pójdą do następnej knajpy. Spojrzała na drzwi w tym samym momencie, gdy przeszedł przez nie jakiś stary pirat. Zresztą ludzie ciągle wchodzili, bądź wylatywali wyrzuceni. Tak, że ogólna liczba uczestników bójki pozostawała bez jakichkolwiek zmian. Oni jednak nie planowali się ładować w całą tę idiotyczna przepychankę.
 
__________________
Discordia (łac. niezgoda) - bogini zamętu, niezgody i chaosu.

P.S. Ja tylko wykonuję swój zawód. Di.
Discordia jest offline