Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2009, 01:06   #10
Libertine
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Oier Subijan

Po małej lekcji astrologii ze strony pięści grubasa w końcu doszedł do siebie. Głośny huk wystrzału rozbił się echem po pomieszczeniu, a zapach prochu uniósł się w powietrzu. Oier znalazł w tym zdarzeniu chwile by wymsknąć się za stół. Zresztą cała uwaga braci skupiła się na stojących na stołach kapitanach. Chciał rzucić się, jako chętny na łódź Alvareda, lecz tłum czerwonych mord przyblokował mu drogę, chociaż po chwili przeciskania się przez barczyste ramiona zmienił zdanie. Widząc kobietę zwana Czarnej Consuelią, cofnął się kilka kroków w tył, w głowie jedynie zaiskrzyło mu stare przysłowie:

„Gdzie diabeł nie może tam babe pośle.”

Po krótkim dialogu albo i kłótni o załogę, wreszcie przyszedł czas na nową postać na scenie. Dumnym krokiem na blat wspiął się kapitan Figueroia, Morski Pies. Ten to miał gadane, a wydźwięk jego zachrypniętego głosu trząsał starym podgniłym drewnem, z którego zbudowane były ściany. Zresztą młoda dzieweczka, jako kapitan, na dodatek całkiem kształtna, wydawała się być kuszącą propozycją. Niewielki ruch w jego spodniach, potwierdził i oznajmił, że wszystkie nocne fantazje krążące po jego głowie podczas poprzednich niekoedukacyjnych rejsów w kubryku mogły stać się rzeczywistością. Z goszczącym szerokim uśmiechem na twarzy postanowił skorzystać danej mu darmowej kolejki. Stojąc przy barze lekko już podchmielony rzekł

- Coś, co mnie z nóg zwali! He! Na koszt tego kapitana!

Stary Pat tylko zerknął spode łba, ale nie miał oddawać którejś z dłoni za odmówienie Figueroi. Gdyby jednak ten dowiedział się, że jakiś śmieć pije za jego pieniądze, też za pewne odciąłby mu jądra. Musiał albo być skończonym idiotą albo już nie mieć jąder – pomyślał Pat. Splunął na szmatę, przeczyścił pobieżnie kufel i postawił z hukiem przed Oierem, następnie złapał z butle, potem drugą i trzecią wymieszał, na dodatek wrzucił jakieś suszone liście śmiejąc się przy tym pod kręcącym wąsiskiem. Wreszcie ukończone dzieło sztuki postawił wprost przed jego nosem. Klient złapał żelaznym chwytem i przelał zawartość wprost do gardła jednym haustem. Wstał, zaśmiał się donośnie, wręcz grubiańsko w stronę Obera:

- Ha! I jakoś, że mnie Twój wywar nie powalił!

Choć po paru sekundach w pozycji stojącej mina jego stężniała, a Pat zakręcił tylko delikatnie wąsem i rzekł:

-Do usług.

Nogi z chwili na chwile stawały się mniej stabilne, w głowie zahuczało, zatrzęsło. Błogi uśmiech pojawił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Złapał się oburącz za stojący niedaleko bal, przetrzymał moment cielsko dążące do delikatnego spłynięcia po ziemi.

-Łapacze idą!

Nie był w stanie rzec, że natrafił na najlepsza chwilę do ucieczki. Krzyki, piski i duży zastrzyk adrenaliny otrzeźwiły go nieco. Problem w tym, że nie widział, czym lub kim są ci cholerni łapacze, według jego odczuć musiały być to diabły wcielone. Ludzie biegli jak rażeni ogniem, jakby przystawiano im do tyłków gorącą stal. Ruszył chwiejnym krokiem za pierzchającym tłumem. O jego dużą pierś uderzyła jakaś kobieta, zresztą dla Oier’a ten mały wypadek był, co najmniej przyjemny. Otóż w piersiach jej nic nie brakowało, dwa jędrne przywodzące wzrokiem na myśl dojrzałe owoce…

Kolejną fantazje przerwała mu piekącą na twarzy odciśnięta dłoń. Długi celibat od czasu wypłynięcia z rodzimych ziem, obejmujący dłużące się miesiące rejsu aż do dziś dnia zdecydowanie odbijał mu się na psychice. Czerwonawy nos dodawał mu tylko animuszu w tych zapędach. Nagle tłum zawrócił i niczym wielka fal uderzyła obijając się o klatkę piersiową Oiera. Widać drzwi frontowe zostały już oblężone, obrócił się chwiejnie na pięcie. Dostrzegł wylatującego przez okiennice pirata, którego śladem przez nowiusieńkie drzwi wyskoczył już jakiś chłoptaś. Ruszył z pełnym pędem niczym armatnia kula, taranując dwóch mężczyzn przed sobą, lecz i jak kula wpadł na rozwaloną ścianę, próbując powstrzymać ogromny pęd ciała, złapał się czegoś po omacku. Coś gładkiego, coś całkiem delikatnego, już gotów był się zaprzeć, jednak nagle to coś trzasnęło go po mordzie, nos wydał nieprzyjemny dźwięk chrupnięcia, a on sam w rozpędzie wykrzyczał:

-Dorwę Cię cholero jedna!

Wypadł przez framugę wprost na leżącego pirata, robiąc jeszcze większe spustoszenie w budowli, podniósł się wzdychając ciężko z błota, poprawił gitarę. Przed nim stał już jeden z łapaczy niepewnie celując swoim muszkietem. Bez chwili zastanowienia Oier popchnął mężczyznę na ustawiający się za nim szyk, podniósł do góry stopę i wielkim impetem… wziął nogi za pas! Skręcając tuż za róg. Biegł tak jeszcze kilka przecznic, kierował się w stronę kei, a delikatna bryza rozwiewała jego włosy podczas sprintu. Po dłuższym czasie przysiadł na pomoście by odsapnąć, złapał za swój instrument i przyglądając się pieniącym się dziadom zagrał

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n7-NmaG2G-k[/MEDIA]

Gdyby ktoś przyszedł i powiedział stary czy masz czas
Potrzebuje do załogi jakąś nowa twarz
Amazonka, Wielka rafa, oceany trzy
Rejs na całość rok, dwa lata - to powiedziałbym

Gdzie ta keja, przy niej ten jacht
Gdzie ta koja wymarzona w snach
Gdzie te wszystkie sznurki od tych szmat
Gdzie ta brama na szeroki świat.

Gdzie ta keja, przy niej ten jacht
Gdzie ta koja wymarzona w snach
W każdej chwili płynę w taki rejs
Tylko gdzie to jest, gdzie to jest?

Gdzieś na dnie wielkiej szafy leży ostry nóż
Stare dżinsy wystrzępione impregnuje kurz
W kompasie igła zardzewiała, lecz kierunek znam
Biorę wór na plecy i przed siebie gnam.

Gdzie ta keja, przy niej ten jacht
Gdzie ta koja wymarzona w snach
Gdzie te wszystkie sznurki od tych szmat
Gdzie ta brama na szeroki świat.

Gdzie ta keja, przy niej ten jacht
Gdzie ta koja wymarzona w snach
W każdej chwili płynę w taki rejs
Tylko gdzie to jest, gdzie to jest?

Przeszły lata zapyziałe, rzęsa zarósł staw
A na przystani czółno stało - kolorowy paw
Zaokrągliły się marzenia, wyjałowiał step
Lecz dalej marzy o załodze ten samotny łeb.

Gdzie ta keja, przy niej ten jacht
Gdzie ta koja wymarzona w snach
Gdzie te wszystkie sznurki od tych szmat
Gdzie ta brama na szeroki świat.

Gdzie ta keja, przy niej ten jacht
Gdzie ta koja wymarzona w snach
W każdej chwili płynę w taki rejs
Tylko gdzie to jest, gdzie to jest?

W każdej chwili płynę w taki rejs
Tylko gdzie to jest, gdzie to jest?
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 03-11-2009 o 01:24.
Libertine jest offline