Wątek: Vampire
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2006, 16:33   #1
Redone
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Vampire

"Vampire" to właściwie była tylko nazwa pliku, która przyszła mi na myśl, gdy w pośpiechu musiałam zapisać plik. Ale nie mam lepszego pomysłu na tytuł, więc tak już zostało Będę wdzięczna, jeśli każdy kto to przeczyta, napisze swój komentarz odnośnie opowiadania. Bo po prostu jeśli nie będzie się podobać, to nie będę go kontynuować. Życzę miłego czytania.

-------------------------------------------------------------------------

Część pierwsza.
Rozejrzał się dookoła. Było ich kilku, wysocy, dobrze zbudowani, z okrucieństwem w oczach. Nie pamiętał by sam miał kiedyś takie szaleństwo wypisane na twarzy. Ale nie pamiętał wielu chwil swojego życia. Bał się. Bardzo się bał. Ale na pewno nie ich. Bał się siebie i tego co może zrobić. Ta grupka mężczyzn z kijami nie była dla niego żadnym zagrożeniem. Był od nich szybszy, silniejszy, bardziej zwinny i widział w życiu o wiele więcej krwi niż oni. W życiu? Raczej w śmierci.

- Zostawcie mnie, błagam, nie róbcie tego – jego zrezygnowany, cichy i beznamiętny głos odbił się echem wśród wysokich budynków.

Tak jak przypuszczał, wydobyli z siebie tylko niski dźwięk, przypominający raczej rechot żaby niż śmiech. W tym momencie wiedział, że nie dadzą sobie spokoju. Czuł to zresztą już od chwili gdy go zaczepili. Chcieli pieniędzy. On już dawno zapomniał jak to jest kupować coś w sklepie, pójść do banku lub kupić bilety do kina. Takie zwyczajne sprawy, ale nie dla niego.

Pierwszy przysunął się szef bandy. Zdecydowanie najbardziej paskudny z całej piątki. Zamachnął się kijem celując w głowę. Tchórz, boi się otwartej walki, bije żeby od razu zabić. Ale kij nie zbliżył się do jego głowy nawet na odległość kilku centymetrów. Został zablokowany ręką zdawałoby się słabego człowieczka. Ale nie, nie słabego, i zdecydowanie nie człowieczka.

Wtedy wszystko potoczyło się już szybko. Żaden z obleśnej bandy nie dał rady nawet go zranić. Za to ciemne typki mocno oberwały. Czwórka zdołała uciec, ostatkiem sił. Ale ten jeden, chyba najmłodszy, już nie przeżyje. Wskazywałaby na to duża rana głowy. A on tak długo już nie jadł. Po takiej walce opuściły go resztki sił, musiał się posilić.

Podszedł do leżącego na ziemi, nieprzytomnego chłopaka. Ukląkł przy nim i przyciągnął do siebie. Zatopił kły w jego miękkiej, młodej szyi. Mmmmmm, pyszna, ciepła krew przepłynęła przez jego gardło. Jego ciało przeszyły dreszcze. Kochał to, tak, bardzo to kochał. Za ten moment był gotów zabić. I wiedział, że zabije dla tej chwili jeszcze nie raz.

[center:41a2df7ad0]* * *[/center:41a2df7ad0]

Znowu to samo. Znowu nie pamiętał co dokładnie stało się zeszłej nocy. Ale wiedział, że jest na tym świecie o jednego człowieka mniej. Wiedział to, ponieważ nie czuł głodu. Jednak na jak długo? Potem będzie musiał pozbawić życia kolejną osobę. Może tym razem pozbawi dzieci matki albo ojca, albo zabije czyjegoś brata. Kiedyś nawet myślał o tym by dobierać odpowiednio swoje ofiary. Mieli to być ludzie samotni, starsi, których śmierć nie zabolałaby wielu osób. Ale ten plan był nierealny. Jak mógł szukać ludzi on, który cały dzień kryje się w piwnicy?

On. Nawet nie wiedział jak się nazywa. Pamiętał swoją rodzinę, ale to było wiele lat temu. Nie pamiętał dokładnie kiedy przestał być człowiekiem, to wspomnienie było zamazane. Jednak zdawało mu się, że ten który go przemienił, nazwał go „Kerstal”. A może to było „Krestal”? Nie. Chyba jednak nadał mu imię „Kerstal”. Nikomu jeszcze nie przedstawiał się tym imieniem, bo zresztą komu miałby się przedstawiać? Chyba tylko swojej nieodłącznej towarzyszce – samotności. Ale ona doskonale znała to imię, rozumiała go bez słów.

Podniósł się z prowizorycznego łóżka ze starych szmat i zapalił świeczkę. Patrząc w lustro zobaczył to, czego się spodziewał – ubranie całe w plamach krwi. Na pewno nie jego własnej. Długie, ciemne włosy i nierówna grzywka również były posklejane krwią. To musiała być okropna noc. Czasem się cieszył, że pamięć go zawodzi. Spojrzał na swoją twarz. Nie była już taka jak pamiętał. Oczy nadal miały piękny odcień niebieskiego, który zawsze podobał się dziewczynom. Z tym że teraz, w tych oczach było coś zwierzęcego. Twarz miał trochę chudszą niż dawniej, bledszą, bez konkretnego wyrazu. Czyli wyglądał jak trzeba: jak nie zupełnie żywy.

I do tego te zęby, lubił je czuć pod językiem. Ich biel kontrastowała z ciemnymi plamami na niegdyś kremowej koszuli. Kły już całkowicie się uformowały, choć był to długi i piekielnie bolesny proces. Jak zresztą cała jego przemiana, ale to inna historia. Zdecydowanie nie lubił tego wspominać. Nie miał się z kim podzielić swoimi doświadczeniami. Właśnie ta samotność była zarazem jego wybawieniem i przekleństwem.

Czasem się zastanawiał ile właściwie ma lat. Zdawało mu się, że przed przemianą miał siedemnaście. Ale ile lat temu to było? Pięć? Dziesięć? A może to było w zeszłym tygodniu? Kto by liczył czas wiedząc, że będzie żył wiecznie? Z drugiej strony jak zabijać czas, jeśli nie licząc jego upływ?

Myśli nie chciały go opuścić. Stał jeszcze chwilę przed lustrem i wpatrywał się w swoje zmienione ciało. Musiał coś zrobić, inaczej oszaleje. Podszedł do stolika, który ledwo stał na trzech nogach które mu pozostały. Zapalił kadzidełko i rozłożył się na łóżku. Był to jego niezawodny sposób na zabicie czasu. Takie kadzidełko nie miałoby na niego żadnego wpływu gdyby był człowiekiem. Ale teraz wprawiało go w przyjemny stan otępienia, działało jak narkotyk. Pozwolił myślom odpłynąć.

[center:41a2df7ad0]* * *[/center:41a2df7ad0]

Ocknął się gwałtownie, pewien, że usłyszał jakiś dźwięk. Ale co tutaj mogłoby spowodować hałas? Nikt tu nie chodził, nikt nie wiedział o tym miejscu – starej piwnicy w ruinach domu. Jednak czuł czyjąś obecność i wiedział, że ten ktoś czuje również jego.

- Kim jesteś – spytał.
- Nie chcesz wiedzieć – odpowiedział mu niski, męski głos.
- Przecież pytam

Cichy, nieprzyjemny śmiech rozniósł się po piwnicy. Postać w cieniu postąpiła krok na przód.

- Jestem twoim najgorszym koszmarem – odpowiedział przybliżając się jeszcze bardziej. Szybkim skokiem rzucił się na leżącego na łóżku chłopaka kierując swe zęby w stronę jego szyi. Został jednak odrzucony z siłą jakiej się nie spodziewał po takim młodziku. Zatoczył się na ścianę i znów zaczął się śmiać.

- Proszę proszę, kogo my tu mamy? Jakoś nigdy wcześniej cię nie widziałem. Jesteś chyba młodym wampirem, co?

Chłopak wstał z łóżka i bardziej już przytomny przyjrzał się napastnikowi. Był ubrany w ciemne, skórzane spodnie i ciemną koszulę z wysoko postawionym kołnierzykiem. Jego kruczoczarne, krótkie włosy były w nieładzie. Wpatrywał się w niego swoimi brązowymi oczyma, w których młody rozpoznał tą samą dzikość co u siebie.

- Kim jesteś, czego ode mnie chcesz?
- Skąd ta nieuprzejmość? Nie zaproponujesz mi abym usiadł?
- Mów! – krzyknął.
- Ach, nie wiem kto cię przemienił ale ma zaległości w swoich obowiązkach. Jestem Vanguard, miło mi cię poznać. Może teraz ty się przedstawisz?
- Jestem… Kerstal. Ale nadal nie odpowiedziałeś czego chcesz.
- Po prostu musiałem się gdzieś schronić. Zaraz będzie dzień, a ja jestem w nienajlepszej kondycji. Wybacz, że się na ciebie rzuciłem, ale wiele bym oddał za choć odrobinę krwi. No właśnie, czy mógłbym cię prosić?

Teraz chłopak zauważył, że Vanguard krwawi i to dosyć mocno. Jego lewa ręka zwisa jakby bezwładnie wzdłuż ciała. Na twarzy widać grymas bólu.

- Jak to, chcesz mnie zabić?
- Zabić? – zaśmiał się przybysz. – Ależ skąd ci to przyszło do głowy? Chciałbym tylko abyś użyczył mi trochę swojej krwi. Ale widzę, że nie za bardzo wiesz co się dzieje. Kto jest twoim mentorem?
- Moim mentorem? Co masz na myśli?
- Mam na myśli tego, który cię przemienił. Jest teraz za ciebie odpowiedzialny. Ale zdaje się tego też nie wiedziałeś. Czy pamiętasz może kto uczynił cię wampirem?
- To był… - Kerstal wytężył swój umysł by przypomnieć sobie tamtą noc. – Dewoq, tak, Dewoq, tak się nazywał!
- Dewoq! Nic dziwnego, że twoje wychowanie zostało zaniedbane. Dewoq to chyba najgorszy wampir jakiego widziałem. Chodzi po ulicach i zmienia ludzi. Jak go dorwę to się z nim policzę. Odpowiem na wszystkie dręczące cię pytania, ale teraz potrzebuję krwi, nie odmawiaj mi pomocy, nie jest to dla ciebie w żaden sposób groźne.

Chłopak ostrożnie podszedł do Vanguarda i odsłonił szyję. Ufał mu. Od tak dawna nie miał nikogo, komu mógłby ufać. A ten pewny siebie osobnik wydawał mu się teraz najlepszym przyjacielem. Może w końcu skończą się jego męki, pozna odpowiedzi na pytania, które wciąż sobie zadawał. I będzie miał z kim porozmawiać! Był gotów oddać mu teraz całą krew jaką jeszcze w sobie miał, tylko za to, że mógł przez chwilę nie czuć się samotny, inny, odrzucony.

Vanguard nie sięgnął do szyi Kerstala, co bardzo go zdziwiło. Złapał go za to za lewy nadgarstek i tam wbił swoje białe kły. Ból. Ból był do niedawna jego nieodłącznym towarzyszem. Ale teraz był to inny ból – ból pełen rozkoszy i euforii. Zanim się zorientował, osunął się na kolana i pogrążył się w ciemności.

[center:41a2df7ad0]* * *[/center:41a2df7ad0]

- Wybacz, chyba trochę przesadziłem.

Vanguard stał przy łóżku i uśmiechał się do chłopaka. Kerstal czuł się, jakby nie miał w ustach krwi od tygodni. Był słaby i zmęczony. Bezbronny. Ktokolwiek, byle dzieciak z ulicy, mógłby go teraz zabić, a on nie miałby sił, by się obronić. Ale jego nowy towarzysz wciąż przy nim był i czuwał nad nim. Wyglądał o wiele lepiej niż gdy zobaczył go pierwszy raz. Ramię wyglądało na sprawne i zniknęły wszelkie zadrapania z twarzy.

- Jestem twoim dłużnikiem, gdyby nie ty, pewnie bym już nie żył. Jeśli chcesz, zostanę twoim mentorem, to będzie dobry sposób na spłacenie mojego długu. Musisz wyrwać się z tej dziury, jeszcze tak wielu rzeczy nie wiesz. Ale chętnie cię nauczę jak żyć, będąc wampirem. Co ty na to? Przyjmujesz moją ofertę?
- Tak… chyba tak.

Głos chłopaka był słaby i ledwo słyszalny. W ustach czuł suchość jakby miał kaca. Ale to nie wody teraz mu było trzeba. Vanguard zdawał się czytać w jego myślach.

- Spokojnie, niedługo będzie noc, a wtedy opuścimy tą dziurę. Dostaniesz trochę świeżej krwi. I zacznie się nasza przygoda! Jeszcze tak wielu rzeczy nie wiesz!


[center:41a2df7ad0]Koniec części pierwszej[/center:41a2df7ad0]
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline