Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2009, 00:34   #30
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Samotność jak każde z uczuć miała dla Ery dwie twarze. Czasem potrzebowała krótkiej chwili sam na sam ze swoimi myślami by zebrać jakoś otaczający ją chaos. Innym razem poczucie braku zaczepienia w czyimś przyjaznym sercu owocowała poczuciem opuszczenia. Jedi rzadko patrzyła w oba te oblicza jednocześnie. Ale dlaczego nie? Skoro galaktyka i tak już stanęła na głowie, nie należało się zbytnio przywiązywać do jakichkolwiek zasad zdrowego rozsądku.
Dotarłszy na róg budynku obróciła się na chwilę. Wyglądało na to, że jej osobista kolonia białych, pancernych owadów pracuje pełną parą. Oczywiście tak samo skutecznie bez niej jak i z nią. Czy naprawdę jej tu potrzebowali? Czy miecz świetlny był dostateczną rekomendacją by powierzyć Jedi dowództwo? A może lepiej byłoby zostać z rannymi? Wciąż mogła wrócić do szpitaliku i powiedzieć kapitanowy żeby...
Pokręciła głową posyłając krótkie, kołysząc energicznie czarnymi kosmykami włosów.
Jeśli miała posyłać swoich ludzi na śmierć będzie tam przynajmniej z nimi. Caprice Leh nie wychowała tchórza.
BH-8426 wciąż stał w tym samym miejscu gdzie go zostawiła. Centralnie na widoku z czerwonymi znaczeniami na pancerzu wyróżniał się wśród swoich braci. Jak dotąd z niekończącego się morza podkomendnych rozpoznawała tylko jego i ciekawskiego szeregowca który przez jej brak koncentracji czekał na operacje kolana.
Był jeszcze major. Był. Słowo idealnie oddawało sytuację.
Gdy odwracała się by pewnym krokiem zniknąć z widoku Kapitana "Milczka" czuła ciężar smutku.
Miała wokoło tak wielu, identycznych mężczyzn w białych pancerzach. Biegali gdzieś tam posłusznie wykonując to co do nich należało. A zaraz potem znikali wśród wizgu laserów, w pyle wybuchów. I tak jakby nigdy nie istnieli. Bo przecież kogo pamiętała z tych kilkudziesięciu poległych? Majora za to, że był jeden na cały batalion i jakoś się wyróżniał. Reszta zniknęła zanim tak naprawdę się pojawiła. Smutne i jednocześnie tak niesprawiedliwie życiowe, że Era przeciwstawiała się temu całą sobą.
Z głową pełną nieprzyjemnych skojarzeń była wprost idealnym celem dla snajpera maszerując przed siebie z mina zasępionego taranu gotowego zmieść ze swojej drogi każdą przeszkodę.
Nowa grupka podkomendnych gnieździła się przy ścianie jednego ze zdobytych budynków. Dziesiątki identycznych głów skierowały się ku Jedi gdy nadchodziła jak zawsze z wysoko uniesionym podbródkiem i prostymi plecami. Z jednej strony żałowała, że nie umie czytać w czarnych czeluściach hełmowych wizjerów. Z drugiej nie była pewna czy chce wiedzieć co o niej sądzą.
Już miała spytać o dowodzącego oficera gdy nagle wyrósł przed nią jak z podziemi klon w pancerzu z karminowym wzorem. Chodząca tarcza strzelnica w randze oficera.
- Kapitan JH-9631 melduje grupę szturmową w pełnej gotowości! - oświadczył, a raczej należałoby powiedzieć zaterkotał jak karabin, prostując plecy w postawie zasadniczej.
Znudzony bezczynnością czy nadgorliwy? Zastanawiała się zadzierając nieznacznie głowę by pochwycić skryte za wizjerem spojrzenie klona. Cóż w obu wypadkach to dobrze dla mnie. Każda przejaw indywidualności, choćby nawet taki który zazwyczaj budziłby irytacje sprawiał, że czuła się wśród swoich podkomendnych odrobinę pewniej.
- Jaki jest stan oddziału? - spytała ignorując wczepione w nią spojrzenia setki żołnierzy.
- Nie mieliśmy tu ani lekarzy, ani medykamentów. Polegamy jedynie na sanitariuszach, ale sprzętu mają niewiele, a osobiste apteczki żołnierzy też na wiele nie starczą. Moim zdaniem wielu z tych chłopców nie dożyje zmierzchu - wyjaśnił bez zbędnych emocji. - Ale reszta z nas jest do pani dyspozycji.
Drgnęła nieznacznie na wzmiankę o rannych uważniej przyglądając się swojemu rozmówcy. Już się przekonała jak ostrożni byli wobec wyższych stopniem. Nie sądziła by wypomniał jej coś wprost. A może ona sama sobie wypominała?
- Po drugiej stronie drogi i też nie jest wiele lepiej, ot tyle, że mamy dach nad rannymi. - skwitowała - Kompania medyczna jest pół godziny drogi stąd. Ale trudno jej będzie swobodnie działać jeśli nie umocnimy swojej pozycji. Jeśli mamy założyć szpital musimy mieć gdzie. I tym się właśnie mamy teraz zająć. - Musiał już wiedzieć, że sprzętu nie będzie nie chciała się powtarzać. Zdusiła przemożny impuls by zajrzeć od rannych choć na chwilę. Za bardzo bała się, że już od nich zwyczajnie nie wyjdzie. - Jak przygotowania? Kapitan... - nieszczęsny "Milczek" aż sam cisnął się na usta. -...BH-8426 wyjaśnił panu na czym polega plan?
- Tak sir, stuosobowa grupa jest gotowa by uderzyć zgodnie z pani planem z za rogu... - klon kontynuował z tym samym pełnym werwy zacięciem co na początku. - Przygotowaliśmy również odziało mający osłonić natarcie z okien...
Kiwała głową z typowym dla siebie krzywym uśmieszkiem tańczącym na wargach. Widzę, ze pan kapitan "Hej do przodu" nie próżnował. Dobrze, bardzo dobrze. Stwierdziła w myśli.
- ...i małą grupę która w ramach dywersji zaatakuje od ulicy. - zakończył tak samo pewnym siebie tonem jakim jeszcze chwile temu się przedstawiał.
W duchu Era podziękowała Mocy, że chwilowo nie mogła stać się jeszcze bledsza.
Od ulicy? To będzie masakra! Przecież ten pusty plac mógłby równie dobrze być strzelnicą. Wpatrując się w kapitana szeroko otwartymi oczami. Przez chwile była świecie przekonana, że się jej przesłyszało. Przecież nie posyłałby swoich kolegów na pewną śmierć. Może coś przeoczyła?
Zamarła w stanie głębokiego zaskoczenia niemal pożerając klona wzrokiem. Nie mogła powiedzieć, że nie widzi logiki w tym co powiedział, taka akcja mogła znacznie zmniejszyć straty wśród głównej drużyny przez co wzrastała jej skuteczność. Mimo to w jednej chwili pomimo padających z nieba słonecznych promieni Jedi zrobiło się zimno.
Zbyt dobrze pamiętała agonie klona na drodze, wspomnienie należało do tych które prześladowały człowieka zawsze skryte gdzieś pod powiekami. Dobrze wiedziała jak to się skończy. Miała ostateczny głos i tym razem mogła tą rzeź zatrzymać.
Więc co? Poślesz ich wszystkich tą sama drogą? Pytała sama siebie w myśli. Droidy nie są ślepe i durne, widziały jak padł poprzedni budynek. Będą się spodziewały ataku według tego samego schematu. Ta dywersja może dać nam bezcenny atut zaskoczenia, albo choć podzielić walczące droidy.
Mimo to jakaś część Ery nie była w stanie zmusić się do przyzwolenia na ta część planu.
- Czy jest pani zadowolona? - spytał klon.
Jego ton był całkiem niewinny, nie zanotowała by w czymkolwiek odbiegał od prezentowanej wcześniej normy. Nie czuła też by poprzez Moc płynęła od niego jakaś złośliwość.
A mimo to przez chwilę dłoń swędziała ją domagając się uderzenia, jednego mocnego ciosu w policzek, może gdyby strąciła mu ten hełm kapitan wydawałby się choć trochę bardziej ludzki. Gardło ściskała jej wściekłość.
Nie nie jestem zadowolona. Nie podoba mi się, że muszę wybierać pomiędzy lekarskim obowiązkiem opieki nad chorymi a odpowiedzialnością dowódcy za żołnierzy. Bo czegokolwiek nie wybiorę kogoś porzucam. Myślała mrożąc różnokolorowe oczy. Nie podoba mi się to, że niezależnie co zrobię wielu z was umrze. Nie podoba mi się, ta wojna i to, że muszę tu być. A najbardziej nie podoba mi się to jak trudno jest odnaleźć w tym całym szaleństwie to co jest właściwe.
Westchnęła pocierając dłonią czoło by choć na chwilę spuścić wzrok z kapitana.
Nawet nie próbuj się na nim wyżywać! Upomniała sama siebie ostro. Stara się być bardziej niż pomocny i w przeciwieństwie do ciebie ma choć blade pojęcie co robi. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nieznośna sytuacja w jakiej się znaleźli wcale nie była winą klona. Tyle, że to niestety nie bardzo pomagało.
- Z tego jak pan przygotował grupę jestem bardzo zadowolona... - odparła zgodnie z prawdą. - ...ale ta nasza obecna sytuacja mnie niepokoi...
Gdy znów podniosła wzrok w jednej chwili dotarło do niej to czego dotąd usiłowała nie widzieć.
Miała wybór. Wciąż mogła się z całej akcji wycofać, iść do rannych albo znaleźć inny pretekst do odworotu. A jeśli zostanie to w jej rękach będzie leżała decyzja jak przeprowadzi cała akcję. Ale konsekwencje poniosą też klony. Ich nikt o zdanie nie pytał. Nie mogli odmówić. Musieli jej zaufać choć w tematyce taktyki poruszała się jak dziecko we mgle. Może to był dobry moment by i ona zaufała im?
I nagle wiedziała już co będzie właściwe.
- Niestety chwilowo i tak nie widzę lepszego wyjścia. Poprowadzi pan główne uderzenie. Ja pójdę z dywersantami. - oznajmiła zdecydowanie. Może niewiele było w tym logiki, ale Erę mało to chwilowo obchodziło. Pan kapitan "Hej do przodu" nie wyglądał na takiego co potrzebuje niani. Nie mogła ocalić ich wszystkich, ale mogła choć dzielić z nimi to co najgorsze. - Droidy musiały widzieć jak przechodzę przez ulicę, jak pan zapewne zauważył wyróżniam się na tle oddziału. Jeśli mnie nie zobaczą mogą nabrać podejrzeń, ale gdy się pojawię łatwiej w ten atak uwierzą.
Z każdym słowem nabierała większej pewności siebie. Ty będziesz się męczył z moimi "genialnymi pomysłami" a ja z twoimi, uczciwa wymiana. uśmiechnęła się do tej myśli.
Po chwili stała z grupą dywersantów czekając na koniec ostatnich przygotowań. W spokoju obserwowała ciemne okna za którymi krył się wróg.
- Zachowajcie gotowość do odwrotu w każdej chwili, nie będziemy tam siedzieć więcej niż to konieczne. Mamy odciągnąć uwagę wroga nie dać się głupio pozabijać. - Dlaczego miała dziwne wrażenie, że i tak wyjdzie na to samo.
Zamknęła oczy zaciskając dłoń na rękojeści miecza. Łagodna, ciepła obecność ukoiła resztki wątpliwości.
Rozluźniła mięśnie kierując wzrok ku czystemu, jasnemu niebu. Jego spokój kontrastował z nerwowym nastrojem nadchodzącej bitwy. Wraz z tłoczoną do krwi adrenaliną zmysły stawały się ostrzejsze, myśli i odruchy szybsze. Zniknęła niepewność zastąpiona twardym zdecydowaniem.
Idź i daj z siebie wszystko. Moc jest z tobą. Co więcej możesz od siebie wymagać?
- Ruszamy - oznajmiła gdy "Hej do przodu" zajął wreszcie pozycje po drugiej stronie budynku. Zrobiła krok przed siebie jak zawsze na czele swoich ludzi.
Niech się dzieje wola Mocy.
 
Lirymoor jest offline