Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2009, 22:03   #5
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Tim uważnie przysłuchiwał się wykładającym szczegóły ich zadania oficerom. Imponowała mu skala przedsięwzięcia i dbałość o szczegóły. Każdy żołnierz musiał znać zadania swojej drużyny, plutonu i kompani. On dodatkowo jako zastępca dowódcy drużyny, także zadania pozostałych plutonów w kompani G batalionu 3. Martwiła go tylko jedna rzecz, mianowicie, wszystkie te szczegółowe i mozolnie układane plany brały w łeb w gorączce pola walki. Nigdy i nigdzie, żadna operacja wojskowa nie została przeprowadzona od A do Z według pierwotnego planu.

Tak samo było w Afryce Północnej i na Sycylii. O piekle pod Anizo, kiedy z 509 batalionem słynnej już „osiemdziesiątej drugiej”, nazywanej All American, wolał nie opowiadać swoim obecnym kolegom z plutonu. Początkowo wszystko szło gładko i przy umiarkowanym oporze wroga zajęli miejscowość Nettuno, jednak wkrótce utknęli w martwym punkcie kiedy impet operacji i efekt zaskoczenia wygasł. Ciężka walka, prawie w okrążeniu i dwa tygodnie bez chwili odpoczynku, tak Tim miał już doświadczenie wojenne. Nie raz patrzył nieco zdziwiony entuzjazmem swoich podkomendnych, ale rozumiał ich. On sam jeszcze rok temu był im podobny.

Początkowo nie był ucieszony przeniesieniem do nowej dywizji. Ze starą drużyną i plutonem przeszedł wiele, jedna świeża dywizja sto pierwsza, potrzebowała doświadczonych podoficerów. Martwił się głównie o swoje szanse na przeżycie, ale wkrótce przestał. Musiał przyznać, że te chłopaki zebrane z całych Stanów, są świetnie dobraną ekipą. Dowódcy także, zdawali się być, z gatunku tych rozsądnych i nie tracących głowę. Reszta podoficerów, często podpytywała się o kompanie w Afryce i we Włoszech, pytali co trzeba robić w takiej a takiej sytuacji. Tim pomagał jak mógł, sprzedał im także kilka sprawdzonych na froncie sztuczek. Jednym słowem, zżył się z nimi, a oni traktowali go jak swojego, mimo, że nigdy nie wbiegał z nimi, na ową osławioną Currahee.

*****


Zaczerpną pełną piersią, chłodnego, zimnego powietrza. W płuca uderzyła wilgoć unosząca się wraz z delikatną mgiełką. Mimo, że krajobrazy wiejskiej Anglii, przyjemnie kojarzyły mu się z rodzinnymi stronami, to jednak deszczowa pogoda i częste młynie specjalnie przypadły mu do gustu.

Przypomniały mu się słowa porucznika Kellego:

-Pamiętajcie, żeby dobrze zapamiętać te informacje, mogą wam uratować życie. I jeszcze raz powtarzam, że nie jesteśmy Johnem Waynem.

Nie czuł podniecenia czy ekscytacji, on wiedział co to bój. Na Sycylii i we Włoszech przeszedł ciężkie walki, uwaga o Johnie Waynie nie była mu potrzebna, on wiedział, że Ci co zgrywają chojraków długo nie żyją. Po chwili zauważył porucznika, dowódcę ich plutonu.

Zbliżył się i zasalutował przepisowo. Porucznik odsalutował kapralowi - Tim - powiedział spokojnie: - Coś chciałeś?

Tim popatrzył chwilę w zachmurzone niebo. Po czym odezwał się: - Niedługo powinno się przejaśnić, ale to nie będzie łatwa sprawa. Co o tym myślicie panie poruczniku?

Porucznik popatrzył w oczy swojemu podwładnemu, a po chwili wzruszył ramionami:
-Osobiście nigdy nie byłem w boju, ale wiem, że to nie będzie łatwe. Cóż tego i tak będziemy musieli to zrobić i wykonać nasze zadania – głos oficera był spokojny, Tim jednak wyczuwał drżenie, nie dziwił się w końcu, on odpowiadał za ich życia i głowy.

- Jasna sprawa, poruczniku. Chłopaki mają dość dobre nastroje, nie mam zamiaru ich im psuć - uśmiechnął się blado. - Miejmy nadzieję, że zaskoczymy szkopów.

- O tym się przekonamy dopiero jak wylądujemy. Zresztą ty jedyny z plutonu masz jakieś prawdziwe doświadczenie z tym związane – zauważył Patrick.


- Niestety mam - po raz kolejny blady uśmiech zagościł na twarzy kaprala. - Zresztą wszystko w rękach Opatrzności.

Porucznik pokiwał głową - Cóż to chyba lepsze niż czekanie, długo się na to przygotowywaliśmy. A teraz wóz albo przewóz.

- Dokładnie, czekanie jest najgorsze. Miejmy nadzieję, że wyruszymy niedługo, bo w tych obozach powoli się już ludzie niecierpliwią i duszą.


-Wcześniej czy później - odpowiedział mu porucznik, po czym zasalutował i poszedł do swojego namiotu.


*****


O`Donell stał jako jedenasty w kolejce do wyskoczenia z samolotu. To nie był jego pierwszy skok bojowy, ale pierwszy przeprowadzany w tak trudnych warunkach. Powietrze drżało od rozrywających się obok kadłuba samolotu, pocisków przeciwlotniczych, a smugacze rozświetlały niebo jaskrawymi pasmami. Odłamki i kule z karabinów przeciwlotniczych uderzały w blachy kadłuba niczym groch o ścianę, grzechocząc i sprawiając, że Tim coraz szybciej odmawiał „Ojcze Nasz”. Wreszcie zabłysło zielone światło i po kolei jego podkomendni rzucali się w otchłań nocy… a on za nimi.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline