Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2009, 07:01   #2
Nimue
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Zamglone lekko spojrzenie wypełnione nostalgią wspomnień. Wpółprzymknięte powieki, zwieńczone koronką długich rzęs na soczystej zieleni tęczówek. Ta twarz, niby proporcjonalna, ładna nawet, a jednak niknąca zupełnie w cieniu oczu przyćmiewających wszystko. Wśród tylu typów urody, między poszczególnymi wzorcami kanonu nie wyróżniała się niczym szczególnym - ona nie - jedynie jej oczy, które zdawały się żyć własnym życiem oderwanej od całości ciała części. Wejrzenie ich przeszywało na wskroś, wwiercało się w duszę nieopornych. Na szczęście często przysłaniała je nieokiełznana od zawsze kaskada falujących włosów o kolorze – dla jednych złota, dla innych piwa z dużą domieszką wody.
Smukła sylwetka przyobleczona w zieloną suknię. Beznadzieja. Cóż ta suknia taka długa? Toż to niewygodne! - Aravię opuścił melancholijny nastrój opisywania. Spojrzała na siebie – Przecież nie jest tak długa! - Cóż za pomysł – prychnęła, przekrzywiając lekko głowę. Blondynka w zieleni patrzyła na nią wciąż w ten sam sposób. - A co ona trzyma w dłoniach? Nie no ! Przecież to lutnia miała być! Czy to żart? - Spojrzała jeszcze raz krytycznie na portret. - Właściwie to widziałam gorsze. - Ale nie myśl, że cię gdzieś powieszę – mruknęła złośliwie do swego malarskiego odbicia, opierając je o ścianę. Rozejrzała się po komnacie, która wciąż jeszcze nie przestawała onieśmielać ją przepychem. - Stój sobie tu aż... aż będę mieć własny dom. - Rzuciła jeszcze, wychodząc na spotkanie, które miało jej wyjaśnić cel narażania imperatora na koszty jej utrzymania.

Przy stole starała się się nie tracić rezonu, ale osobliwość sytuacji nie pozwalała pozostawać obojętnym. Kiedy minął już szok spowodowany widokiem starego mistrza Arwina Daree – było to nie lada wrażenie, bo po przepięknej opowieści w karczmie , nie spodziewała się go rychło ujrzeć, nie mówiąc już o udziale we wspólnej sprawie – zdołała w końcu wsłuchać się w słowa Vautrina.

Legenda, bohater? Cóż mogłabym zaproponować? Pomyślała o opowieści, która ostatnio przyniosła jej wygraną w konkursie ... i ten nieszczęsny portret jako bonus.

Wciśnięta w ramę do której nie pasowała. W sukni, której pozazdrościć mogłoby jej pół Imperium. Nie ta osoba. Nie to miejsce. Nauczyła się już grać rolę. Przestała obwiniać Bogów o kpinę, którą sobie z niej urządzili. Potrafiła już nawet patrzeć prosto w oczy, gdy prawiono jej puste komplementy. Wciąż jednak nie udawało jej się spokojnie patrzeć na swoje odbicie. Gdzieś obok dwórki wybuchnęły śmiechem. Drgnęła. Wrzuciła trzymany kamień w czarną toń jeziora. Zwierciadło konturów zafalowało, przez chwilę nie było widać męskiej sylwetki i mocno zarysowanej szczęki. Po chwili wszystko wróciło do normy. Spojrzała, krzywiąc się nieznacznie, a nękające ją obrazy znów powróciły z mało stabilnej otchłani niepamięci...

***

- Pokraka!
- Cóż za cudak!
- Och! Cóż za brzydkie...
Dziecko... Bawiło się z innymi dziewczynkami, próbując nie słyszeć tego co zawsze. Szeptów – pogardy, drwiny, litości.
- Ja chcę być mamą... - rzuciło nieśmiało.
- Nie możesz być mamą!
- Dlaczego?
- Bo mama musi być ładna...
Szmaciana lalka z gałganków wylądowała w kałuży. Szara breja zaczęła wsiąkać szybko w sploty włókien. Twarz laleczki nabrzmiała, kontury rozmyły się.

***

Spojrzała jeszcze raz niemym „dlaczego”? Nie dlaczego była tak brzydka, lecz dlaczego kazano jej udawać kobietę. Wiedziała już, że nigdy nie będzie mamą. To przyszło tak naturalnie. Wiedziała, że jedyne zbliżenie z mężczyzną jakie będzie jej dane, to zbliżenie w walce. Czekała na ten dzień z utęsknieniem. Jak dziewica czekająca na swego pierwszego kochanka. Lecz nie czekała próżnując. Codziennie ćwiczyła. Od wielu lat. Ciało nabrało sprężystości i gibkości kota. Mięśnie rysowały się pod jasną skórą. Gdy zbierała w garści kaskadę bujnych loków i wyobrażała sobie siebie z obciętymi włosami, była pewna, że można by ją wziąć za mężczyznę. Uśmiechała się wtedy szelmowsko, nie wiedząc nawet, że wtedy jej twarz nabierała bardziej kobiecego wyrazu. Może kiedyś, może – powtarzała sobie. Może kiedyś – powtarzał jej jedyny wtajemniczony, zwany Kulawym Rycerzem. Nikt już nie pamiętał jak wytrawnym wojem był kiedyś. Odkąd strzała utkwiła w jego łydce, uszkadzając ścięgno, wszystkie spektakularne czyny poszły w niepamięć. Ale ona czerpała pełnymi garściami z jego umiejętności...

***

Sala pełna była ludzi. Cichy gwar i srebrzyste śmiechy mieszały się z rubasznymi rechotami mniej lub bardziej brzuchatych rycerzy. Było wśród nich kilku o wyglądzie miłym dla oka, spojrzeniu głębokim, a w obejściu miłym dla dam. Wiedziała o tym, bo tak szeptały obok siedzące panny – tak jak ona - na wydaniu. Co za ironia! Jedyna córka, jedyna dziedziczka nie mogła pójść zakonu, choć ten istnym wybawieniem się jej wydawał, gdy myślała, że każą jej z kimś dzielić łożnicę. Nie interesowali ją mężczyźni. I vice versa zresztą. Choć może to nie do końca prawda. Zazdrościła im naturalnej siły, której jej jednak nie stawało, gdy machała mieczem. Kulawy Rycerz był z niej dumny, ale wiedziała, że do ideału brakowało jej miecza wykutego specjalnie dla niej. Proporcjonalnego do jej wzrostu i wagi. Rękojeści miękko i lekko wpasowującej się w jej dłoń, a głowni ostrej jak słowo najzłośliwszej kobiety. On i ona zjednoczeni... Rozmarzyła się. Nie zauważyła, że grajek zbliżył się do niej intonując improwizowaną pieśń:
- O czymże to marzą, co widzą tonie pięknych ócz twych?
- Miecz ...- Przyłapana, rozkojarzona rzuciła bezmyślnie.
Sala, która już wcześniej zamarła w oczekiwaniu na spodziewaną krotochwilę, ryknęła gromkim śmiechem. Spłonęła rumieńcem, ale szybko opanowała się i potoczyła po zgromadzonych gościach dumnym wzrokiem. Jeden z nich, zwany Błyskawicą - choć posiadał oczywiście tytuł szlachecki, przydomka częściej jednak używano – szepnął coś do swego giermka. Sam wstał i zwrócił się do niej:
- Zaiste, cóż to za kobieta, co o mieczu miast klejnotach marzy?
- Czy mamy wpływ na to kim się rodzimy? - odparowała, żałując od razu podjęcia dyskusji, która zwróciła uwagę biesiadników. Na szczęście przerwał im bard, zawodząc piskliwym głosem:
- Jeśli nie chcesz mojej zguby, drewniany mieczyk wystrugaj mi luby!
Śmiechy znów wypełniły komnatę. Wkrótce dołączyły do nich żarty, toasty, wyznania... Wychyliła jednym haustem stojące przed nią wino. Kiedy to się skończy? Ach! Zrzucić te niepasujące i ośmieszające ją fatałaszki! Przywdziać męski strój, dosiąść konia, dobyć miecza... Wstała, zmorzona trunkiem, by zaczerpnąć świeżego powietrza. W krużganku czyjeś ręce złapały ją wpół. Zaczęła się wyrywać. Niedługo trwała szamotanina. Był silniejszy.
- Cicho. - Usłyszała tuż przy swoim uchu. Puścił ją, lecz po chwili poczuła zimno ostrza na szyi.
- Lubisz to, prawda? Aż się trzęsiesz, żeby móc mi udowodnić, że potrafisz się bronić.
Ktoś wsunął jej do ręki miecz. Odwróciła się, spojrzała w oczy przeciwnika. Błyskawica uśmiechał się, a jego czarne oczy zdawały się lśnić diabelskim blaskiem.
- Oszalałeś! - Krzyknęła, przyjmując postawę.
- Być może, a ty? - Zaśmiał się i ruszył na nią.
Potem wszystko potoczyło się już szybko. Propozycja została przyjęta. Uciekła... Kowal, płatnerz, krawiec. Włosy obcięła sobie sama.
Gdy zobaczył ją po przemianie, uśmiechnął się i klepnął ją po ramieniu.
- Teraz wreszcie właściwy człowiek, na właściwym miejscu.
Poczuła lekkie ukłucie. A może tylko jej się zdawało?
- Też tak czuję – odparła mniej pewnie niż by chciała.
- Mam coś dla ciebie. Chodź!
Wyprowadził ją z karczmy, w której się spotkali. W stajni czekał na nią najpiękniejszy koń jakiego kiedykolwiek widziała. Dumny, silny, o cudownie zarysowanej sylwetce. Czarny jak heban, z białą plamką między oczami. Piękny jak rozgwieżdżona noc.
- Teraz masz już wszystko, prawda?
- Tak.

Mijały dni, miesiące, lata. Przemierzali Imperium wzdłuż i wszerz, imając się różnych zajęć, najczęściej jednak ochrony. Nigdy nie spytała dlaczego wybrał takie życie. Ona była zachwycona, w swoim żywiole. Czegóż więcej chcieć? Kolejne przygody zbliżały ich do siebie i zacieśniały przyjaźń. Wyczuwali się idealnie w walce. Nauczyła się wiele rzeczy robić po męsku. No, może nie wszystkich. Sikanie na odległość po pijanemu nigdy jej nie wyszło. Znała go coraz lepiej. Wiedziała jak zareaguje w danej sytuacji. Wiedziała, którą dziewkę z karczmy weźmie sobie do łóżka. Nie stawała się przez to bardziej mężczyzną. Niestety. Ciało, choć karykaturalne, wciąż nosiło znamiona kobiecości. Niestety...

Któregoś dnia było ich więcej. Przydybali ją w stajni. Nie miała szans. Zdarli z niej ubranie. Dwóch trzymało, a reszta podziwiała wątpliwej jakości wdzięki. W końcu przestali szydzić, nawołując się wzajemnie do przejścia do czynów. Zagryzła wargi do krwi. Zamknęła oczy oczekując na najgorsze. Nagle poczuła, że juz nikt jej nie trzyma, a uszu doszedł dźwięk krzyków, jęków, szamotania. Otworzyła oczy, od razu oceniła sytuację. W oka mgnieniu przyłączyła się do szalejącego Błyskawicy.
Po wszystkim, otarł krew z twarzy mówiąc:
= Ubierz się, bo... zmarzniesz.
Tej nocy pierwszy raz puściły jej nerwy. Mimo dużych ilości piwa wlanych w gardło wieczorem, nie udało jej się zapomnieć. Łzy nie chciały być posłuszne. Usłyszała kroki. Podszedł do niej. Nie widziała go, lecz usłyszała.
- No, mała, daj spokój, nic się przecież nie stało. - Był pijany. Jak ona. - No chodź tu. Nie becz już. - Przytulił ją, kładąc się obok. Starł kciukiem łzy płynące po jej policzku. - Już dobrze.

Było ciemno, byli pijani. Zapomnieli, że ona nie lubi mężczyzn, a on lubi piękne kobiety.
Rano spojrzał jej w twarz.
- Przepraszam.
Nie wiedziała co powiedzieć.
- Ale wiesz, teraz przynajmniej juz wiesz jak to jest. A poza tym, nikt nie odbierze ci juz tego czego nie masz.
Wybuchnęli śmiechem.

Mijały kolejne lata. Nic się nie zmieniło. Wędrówka, czasem walka, często zabawa. On swawolił z kolejnymi pięknościami karczmianymi, czasem nawet dworskimi, a ona popijała piwo i dyskutowała o polityce jeśli było z kim. W końcu trafili do stolicy. Miasta słynącego z ciętych języków i wybornych rozrywek. Jedna z wielu karczm, jantarowe piwo, kruche mięsiwo i pajda pysznego chleba... Zalegli tu na dobre. Ostatnie zlecenie przyniosło duże zyski. Nie żałowali sobie. Wieczór w karczmie zapowiadał się ekscytująco. Występy barda, sztuczki jakiegoś obieżyświata z niedźwiedziem na łańcuchu. Niedźwiedź był niespokojny. Nie podobał jej się. I on i pomysł by zwierzę przebywało w karczmie. Błyskawica był innego zdania. Po tylu kuflach czuł moc niedźwiedzią właśnie. Miała złe przeczucia, gdy postanowił sprawdzić refleks zwierza, trącając go mieczem. Był wyraźnie ubawiony, słysząc złe pomruki i widząc wymachiwanie łapami.
- Daj spokój Błysk ... - poprosiła.
- No co ty? To taki miły miś przecież... - wypił dużo. Za dużo. Podeszła bliżej. - Chodź do stołu! Nie drażnij go! - Odchodząc usłyszała wibrujący w uszach ryk. Odwróciła się błyskawicznie. Łańcuch pozostał wspomnieniem. Rozwścieczony niedźwiedź szykował się do skoku na zataczającego się mężczyznę, któremu o zgrozo, miecz wypadł z dłoni... Nie musiała się zastanawiać. Jeden długi skok. Odepchnęła go, po chwili czując ciężar i pazury zatapiające się w jej ciele, wiedziała, ze się udało ... pazury czy kły?
Świat zawirował. Ciemność na chwilę ogarnęła zmysły. W końcu małe światełko... Cisza.. Dlaczego tu tak cicho?
- Coś ty zrobiła??? - usłyszała przerażony głos tuż przy jej uchu. Czarne oczy Błyskawicy wpatrywały się w nią ze złością i niedowierzaniem i czymś jeszcze... Dostrzegła w nich łzawą mglistość.
- Dlaczego? - zapytał, a pytaniu towarzyszyła spływająca łza tego, który nigdy nie płakał.
- Bo cię kocham – wyszeptała.


Powróciła do rzeczywistości.

W szukaniu skarbu podobno najbardziej ekscytujące jest samo szukanie a nie jego efekt. Podobno. Tak mówią. Ona wiedziała, że jest odwrotnie. „Skarb”, którego poszukiwanie zamieniła po prostu na życie, byłby dla niej wybawieniem, zmieniłby wszystko: każdą szarość w słoneczny kolor, każdą fałszywą nutę w melodyjny dźwięk, każdą chropowatość w delikatność jedwabiu.
Nie traciła nadziei, wierzyła, że to się stanie. Właśnie to pozwalało jej trwać, a nawet czasem uśmiechnąć się. To dużo, lecz ciągle tak mało.

- Nie, ta historia nie będzie dobra – zrozumiała nagle. - Jest zbyt inna niż... To nie to. Więc ... Nie mając na razie lepszego pomysłu, postanowiła po prostu się przedstawić.
- Witam zgromadzonych. Nazywam się Aravia, a trudnię się tkaniem opowieści ze słów i melodii. Cieszę się na nasz wspólny udział w tak niezwykłym przedsięwzięciu. - Nie wiedząc co czynić dalej, zwyczajnie podniosła kielich do ust.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline