Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2009, 20:55   #10
Kołek
 
Kołek's Avatar
 
Reputacja: 1 Kołek nie jest za bardzo znany
Welgan ostatnie sześć lat życia spędził na podróżowaniu, w celu odkrycia zabójcy jego ojca. Mianowicie podróżował od wioski do wioski wypytując mieszkańców o znak który ujrzał na drzwiach w dniu śmierci jego ojca, gdyż to był jedyny ślad po mordercy. W ciągu tych lat usłyszał wiele rzeczy mniej lub bardziej związanych z jego poszukiwaniami, lecz mimo czasu jaki upłynął od zabójstwa jego zapał i chęć zemsty bynajmniej nie malała…

Czy to przez przypadek, czy przez zrządzenie losu, Welgan zawędrował do małej wioski na rozstaju dwóch większych traktów. Z daleka wieś wyglądała jak każda inna w których dotychczas był, lecz gdy zbliżał się coraz bardziej do wioski zauważył że pierścień na palcu wskazującym u prawej ręki żarzył się lekkim zielonym blaskiem. Podniecony owym blaskiem Welgan przyśpieszył kroku, gdy dotarł do bram miasteczka zapytał się strażników co to za wioska i gdzie może odpocząć, oni odparli mu słowami:

- Winterhaven, wędrowcze, a odpoczniesz w „Karczmie Wraftonów”, musisz przejść przez bramę i przed sobą ujrzysz karczmę – odpowiedzieli uważnie przyglądając się przybyszowi. – Jutro dzień targowy, więc bez żadnych wygłupów, będziemy mieli cię na oku. – „Cóż za ciepłe przywitanie, ciekawe czy z każdym tak postępują” – pomyślał. Po uzyskaniu niezbędnych informacji, z nową nadzieją w sercu Welgan szybkim krokiem przekroczył mury Winterhaven, lecz gdy tylko postawił pierwszy krok w obrębie miasteczka stwierdził, że pierścień przestał jarzyć się owym blaskiem. „Coś co go pobudziło musiało być w okolicach miasteczka...” – myśli przerwało mu burczenie w brzuchu.

Jako że dzień zbliżał się ku zmierzchowi Welgan udał się prosto do karczmy, po przejściu kilku metrów dosłyszał, że jutro jest dzień targowy. Gdy doszedł do drzwi i otworzył je, ujrzał kilkanaście osób podzielonych na parę grup żywo dyskutujących na różne tematy przy kuflu piwa, bądź jakiejś pieczeni. Wnętrze karczmy wyglądało całkiem przyzwoicie jak na tak małą wioskę, karczmarki żwawo uwijały się przy obsługiwaniu klientów. „Całkiem, całkiem te dziewczęta” przez myśl przemknęło mu kilka ciekawych scen… Ogień leniwie palił się w kominku, co wprowadzało w melancholijny nastrój. Spoglądając cały czas na kominek Welgan podszedł do baru. Przywitała go pulchna, lecz bardzo żywa kobieta.

- Witam w „Karczmie Wraftonów”, Silvana Wrafton się kłania, w czym mogę służyć? – powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy, obserwując przyszłego klienta.
- Chciałbym wynająć jakiś pokój, możliwe że na parę dni, no i oczywiście coś do jedzenia. – krótko odparł Welgan.
- Chwileczkę, dobrze? – odwróciła się w stronę drzwi na zaplecze – Pokój dla gościa! – dwie sekundy później wybiegł mały chłopiec, widocznie czekając na dalsze polecenia. – To będzie 11 sztuk złota, za dobę oczywiście i jedzenie… - Welgan bez słowa wyjął pieniądze i zapłacił, po czym Silvana kiwnęła na chłopca. – Tomasz zaprowadź pana do pokoju – powiedziała szorstko do chłopca. – Proszę za mną – powiedział Tomasz, nie patrząc nawet na gościa, widocznie był bardzo nieśmiały. Welgan podążył za chłopcem który prowadził go w stronę schodów, prowadzących na piętro. Gdy pokonali schody, zatrzymali się przy pierwszych drzwiach po prawej stronie.
- To jest pana pokój – nieśmiało powiedział chłopak, po czym otworzył drzwi. Welgan wchodząc do środka ujrzał nieduży pokój, w którym było jedno okno, lekko zabrudzone, oprócz tego po prawej stronie stało łóżko, przy nim zaś znajdował się mały, drewniany stolik z krzesłem, którego nogi nie koniecznie były proste, po lewej stronie pokoju obok kominka stała sporych rozmiarów szafa, której jedno skrzydło lekko nie pasowało do reszty szafy… - Jeśli będzie pan chciał się wykąpać to musi pan iść dalej tym korytarzem i na samym końcu po lewej stronie ostatnie drzwi, czy mogę odejść? – ze spuszczonym wzrokiem spytał Tomasz. – Idź, idź. – rzucił Welgan przez ramię oglądając dokładniej szafę.

Gdy Welgan zaznajomił się już ze swoim lokalem, poszedł się wykąpać. Długo moczył się w bali z gorącą wodą, rozmyślając nad swoim pierścieniem. Skończywszy kąpiel, wyglądał zupełnie inaczej niż gdy wszedł po raz pierwszy do karczmy. Stuosiemdziesięciocentymetrowy młody mężczyzna, normalnej postury, o jasnej skórze, jego kruczoczarne włosy opadały swobodnie na ramiona przesłaniając od czasu do czasu piwne oczy, oraz siedmiocentymetrową bliznę na prawym policzku. Ubrał się w długi brązowy płaszcz podróżny spięty srebrną broszką w kształcie liścia dębu, skórzane buty, w które są wpuszczone ciemne spodnie spięte czarnym skórzanym pasem, spod płaszcza wyłaniała się czarna lniana koszula, zaś na prawym palcu wskazującym nosił przykuwający wzrok brązowy pierścień z zielonym kamieniem. Gdy już się ubrał, około północy zszedł na dół zjeść kolację, usiadł przy oknie gdzie najlepiej widać było srebrną poświatę księżyca przebijającą się przez grubą warstwę chmur. Zapatrzył się na niebo przesłonięte chmurami…
Pomieszczenie było całkowicie puste, jedyny dźwięk jaki było słychać to trzask leniwie palącego się drewna w kominku. Po chwili nie wiadomo skąd pojawiła się właścicielka karczmy.
- Też lubię od czasu do czasu popatrzeć na księżyc – powiedziała z za jego pleców, co zaskutkowało tym że Welgan podskoczył na krześle – rozumiem dla pana kolacja, tak? Zdążył pan w ostatniej chwili gdyż już miałam iść spać… – powiedziała z uśmiechem na twarzy, widocznie zadowolona z żarciku.
- Tak, kolacja. I jeśli mógłbym prosić niech pani nie robi tak więcej… - krótko odpowiedział, czując że bicie serca jeszcze się nie uspokoiło. Nadal z uśmiechem, udała się do kuchni.
Po dwudziestu minutach wróciła niosąc parujący półmisek gulaszu, zapach dotarł do nozdrzy Welgana szybciej niż barmanka co przypomniało mu jaki jest głodny. Zjadł ze smakiem. Po posiłku wyjął fajkę z kieszeni, nabił tytoniem, siadając jeszcze wygodniej na krześle zapalił. „Wreszcie trochę odpoczynku…” – pomyślał delektując się dymem. „Zjadłem, zapaliłem, a teraz wyrko”. Wstał od stołu i udał się prosto do pokoju, rozebrał się i położył się spać.

Obudził go zgiełk z za okna. „No tak dzień targowy, ale że też muszą tak hałasować…” powiedział w myślach, wstając. Szybko się ubrał, zszedł na dół, zdziwił się gdy ujrzał masę ludzi w środku karczmy, budynek dosłownie pękał w szwach. Z trudem przecisnął się przez ten tłok, nawet nie podchodził do baru gdyż zdecydował zjeść na targu. Wyszedł prosto na plac targowy, gdzie każdy człowiek, elf czy krasnolud podążał w sobie znanych celach, wiadomo targ to targ każdy ma coś do załatwienia, do sprzedania czy kupienia. Słońce nie było jeszcze w zenicie, ciepły letni wiaterek rozwiewał jego krucze włosy.

„Skąd tu tyle osób jak na tak małą wioskę?” w myślach zadał sobie to pytanie. Spacerując po rynku, Welgan słyszał wiele rozmów, między innymi coś o koboldach atakujących podróżnych, jakaś kobieta mówiła o lesie, kamieniach, krwi i złym kulcie. To wszystko go nie interesowało… Sam pytał ludzi czy mieszka tu ktoś kto zna się na magicznych przedmiotach, bądź studiuje wiedzę tajemną. Podobno niejaki Altrun będzie mógł udzielić mu informacji których poszukuje, lecz w dni targowe nie przyjmuje. „No cóż, wygląda na to że dopiero jutro dowiem się czegoś nowego” – stwierdził w myślach. Po drodze do siedziby straży, Welgan na jednym ze straganów kupił jakiś miejscowy specjał, tak przynajmniej mówiła kobieta która to sprzedawała. Zaspokoiwszy poranne ssanie żołądka, dotarł do budynku straży gdzie dowiedział się że istnieje możliwość zarobku, mianowicie chcieli żeby ktoś zbadał sprawę owego kultu o którym słyszał na targu, oraz jakaś kobieta prosi o odnalezienie jej męża który zaginął w okolicy, oferuje wysoką nagrodę.

„Trzeba się nad tym zastanowić, dodatkowe pieniądze zawsze się przydadzą…” – myślał, wracając do karczmy. Cały spacer i zwiedzenie wioski zajęło mu około pięć godzin, teraz przynajmniej orientuje się gdzie co się znajduje. Do karczmy co chwilę ktoś wchodził bądź wychodził, drzwi się nie zamykały. Osób w środku bynajmniej nie ubyło, większość ledwo trzymała się na nogach, a przy barze właścicielka z zadowoleniem przyjmowała kolejne zamówienia. Przechodząc obok baru Silvana poinformowała Welgana że dla gości karczmy przewidziany jest stolik – O tamten – powiedziała wskazując palcem – a kolacja będzie przed zmierzchem. Zostaje pan na dłużej?
- Rozumiem muszę zapłacić. Ile za tydzień? – powiedział wyciągając sakiewkę.
- Jak dla pana niech będzie 25 sztuk złota, płatne z góry.

Zapłacił bez słowa. Jako że zostało jeszcze sporo czasu do zmierzchu Welgan udał się do swojego pokoju, wchodząc powiesił płaszcz na krześle, sam zaś usiadł na łóżku krzyżując nogi, po czym zapalił fajkę. Tak siedząc zaczął rozmyślać o rzeczach które dzisiaj usłyszał, oraz o ewentualnej pracy. Czas do kolacji szybko zleciał... Przed zmierzchem zszedł na dół, przeciskając się przez tłum ludzi udał się do stolika który wcześniej wskazała mu Silvana. Przy stole siedziało już kilka osób, co bardzo go zdziwiło gdyż myślał że stolik jest tylko dla niego. „Ciekawe co to za ludzie, popatrzymy, posłuchamy…”

Przy stole siedziało już kilka osób, Welgan od razu nie usiadł do stolika, lecz udawał że kogoś szuka. Usłyszał jak „towarzysze” kolacji przedstawiają się sobie:
-Witajcie nazywam się Amberlen i tak się złożyło że dzisiaj będziemy siedzieli razem. – powiedziała kobieta mająca w sobie coś z elfa.
- Ja jestem Kumalu - odrzekł, lekko kłaniając się - podróżnik i poszukiwacz wiedzy. – przedstawił się mężczyzna o ciemnej skórze.
-Jestem Markus Kapłan Pelora "Jaśniejącego" ale również poszukiwacz przygód. Szukam grupy z która mógłbym się udać na tutejsze ruiny czy nikt z was nie chciałby się przyłączyć do tej "wycieczki"?
-Ja nazywam się Sascha, Sascha Vale. Poszukiwacz przygód. Jestem tu, żeby odwiedzić pobliską twierdzę, a raczej to co z niej zostało. – poinformował chudy mężczyzna, po czym zdjął kaptur z głowy.
-Czy według Ciebie wyglądam na archeologa którego cieszyła by wycieczka do jakiś ruin?- powiedziała Amberlen po czym wypiła resztę piwa - -Lepiej przestań owijać w bawełnę i powiedz co naprawdę mamy tam zrobić i ile na tym zarobimy, a tak przy okazji czy nie słyszał ktoś może o kupcu Verdilu lub jego przyjacielu Parlu Cranewingu? Mam bardzo ważną wiadomość którą muszę mu przekazać a niestety nie potrafię go znaleźć.-
- Emaretta. Znaczy na imię mam Emaretta. – mówiąc to lekko się zarumieniła - Miło mi was poznać. Niska i szczupła, młodo wyglądająca Emaretta widocznie bardzo się krępowała. - Również chętnie przyłączę się do wyprawy. Jestem w Winterhaven już od dwóch dni, a straż może nam zapłacić za dwie rzeczy - jakaś kobieta opowiadała o krwi i szczątkach w lesie i chcą by to zbadać, a także jest stara prośba o wykonanie dokładnych szkiców zamku. Na poszukiwanie Parla Cranewinga jest również ogłoszenie, prywatne. Bałam się wyruszać tam samotnie, ale jeśli jesteście chętni... Ponoć w okolicy są koboldy i samotnie strach chodzić. – na jej twarzy znowu zagościł nieśmiały uśmiech. - Moglibyśmy wyruszać już jutro rano... - ściszyła głos - W tej karczmie są strasznie wysokie ceny! – powiedziała na koniec.

„Niewiele straciłem, widocznie dopiero co usiedli” - wywnioskował Welgan. Gdy już usiadł oczy wszystkich zwróciły się w jego stronę. „Na pewno mam coś teraz powiedzieć, no cóż skoro kultura tego wymaga…”
- Witam, nazywam się Welgan. – powiedział. Nie lubił dużo mówić, ale Markus, Sascha i Emaretta powiedzieli że chcą iść do ruin, więc można by iść z nimi w celu sprawdzenia tego kultu. – Przepraszam że podsłuchałem, ale nie byłem pewien czy to mój stolik… Właśnie co chcesz robić w tych ruinach? Więc jak dobrze zrozumiałem jest nas piątka chętnych na, jak to powiedział Markus, "wycieczkę", czy może ktoś jeszcze? – spytał, rozglądając się za barmanką z kolacją, przecież ostatnio jadł rano.
 
__________________
"Im mniej o mnie wiesz tym lepiej dla ciebie" - tak powiedział KOŁEK.
Kołek jest offline