Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2009, 04:10   #4
Famir
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany

Ryk silnika był muzyką dla uszu Jack’a kiedy przemierzał ulice Nowego Yorku nocą. Ten cały koszmar rozpoczął się ledwie kilka nocy temu kiedy stał się… tak… brzmi to jak jakiś tekst z pierwszego lepszego horroru klasy B, ale stał się jebanym wampirem - bestią pijącą krew ludzi. Po paru nocach gdy do pewnego stopnia poznał swoje możliwości i ograniczenia doszedł do wniosku, że nie jest to nawet takie złe. Oczywiście pierwsze samotne wieczory omal nie przyprawiły go o postradanie zmysłów. To tak jakby ktoś wyrwał Twoją własną duszę i włożył ją do zupełnie obcego ciała. Myślał, że spali się żywcem kiedy podczas spaceru niebo nagle pojaśniało. Miał szczęście, że był akurat obok kontenera na śmieci kiedy wschodziło słoneczko inaczej byłby już pewnie kupką popiołu. Pożywiał się na ludziach, ale nie zabijał ich. Jadł tyle ile musiał po czym uciekał - może był potworem, ale nie jebanym zabójcą. Od razu odrzucił myśli o piciu krwi ze zwierząt - był miłośnikiem futrzaków wszelakiej maści i prędzej by wypił jakiegoś bezdomnego do czysta niż tknął kundla czy kota. Pomijając negatywne aspekty były też pozytywy takiego stanu rzeczy. Przede wszystkim nadludzka siła i szybkość jego ciała zaskakiwała go każdego dnia. Od trzech nocy nawet jeździł po mieście i niczym super bohater z komiksu ratował uciśnionych i spuszczał łomot tym złym. A w nowym Yorku było co robić oj było... to ktoś włamał się do sklepu, to napadli kogoś w ciemnym zaułku, to jakiś małolat kupił spluwę i udawał, że jest twardzielem - krótko mówiąc roboty po sam świt! W ten sposób miał nadzieję, że choć trochę rekompensuje światu swój żywot kurewskiej pijawki. Czy istnieli inny tacy jak on? Czemu by nie. Tylko jeszcze żadnego innego nie spotkał, ale jakby się nad tym bardziej zastanowić wcale mu się do tego spotkania nie spieszyło. Czuł się teraz bowiem ponad prawem i wszelkimi ograniczeniami - niczym pan nocy, który jeździ gdzie chce i robi co mu się podoba. Istna wolność i amerykański sen. Gdy się przymknęło oko na brak możliwości opalania i parę innych utrudnień to było po prostu zajebiście i mogłoby tak trwać wiecznie z tym, że nic nie trwa wiecznie - czyś człekiem czyś krwiopijcą wszystko kiedyś się skończy, ale póki trwa niech gra muzyka!



Breaker - taki przydomek wybrał sobie Jack, bo jak być bohaterem to na całego! - zatrzymał się gdzieś na skraju miasta i zsiadł z motoru rozglądając się za jakimś zajęciem. Czarne glany wydawały charakterystyczny odgłos kiedy stawiał kroki na asfalcie. Lekko podarte luźne jeansy fajnie komponowały się z białą koszulą bez ramion. Do tego przyciasna skórzana kurtka podkreślająca gabaryty wojownika dróg i biker jak znalazł. Lekko niepasująca do image'u była jednak torba na ramieniu stylizowana na kostkę wojskową. No i ostatnie i najważniejsze - okulary przeciwsłoneczne. Nieważne czy dzień czy noc - okulary muszą być. Należy dodać, że Jack był fanem właśnie tej konkretnej ozdoby na oczy i kiedyś miał ich multum, ale ostałą mu się tylko ta jedna para. W czasie jazdy nie nosił hełmu - nawet jakby miał wypadek pewnie nic wielkiego by mu się nie stało - więc jego długie włosy koloru blond były zawsze w lekkim nieładzie, ale nikt nie zwrócił mu na to nigdy uwagi. Jak ma się twarz, która sama swoim wyglądem mówi "wkurz mnie to połamie Ci wszystkie gnaty" to się przymyka oko na takie drobiazgi. Zaparkował motor i ruszył na poszukiwanie przygód. Tak to wyglądało co noc - jeździł z miejsca na miejsce szukając roboty. Gdy dostrzegł, że gdzieś się dzieje coś niedobrego robił swoje i znikał - tak to działało. Tej nocy jednak było dziwnie spokojnie i ogólnie... tak trochę za cicho. Na ulicach brak przechodniów, światła w domach pogaszone... trochę odbiegało to od normy. Jak to mówili "Nowy York to miasto w którym w nocy jest jaśniej niż za dnia". Jak widać nie zawsze miało to odzwierciedlenie w praktyce.
-Ćwir, ćwir kanarku.


Co to do cholery miało znaczyć? Tego nie wiedział, ale zdanie było równie bez sensu co i ubiór pana dziwadła. Był wysoki, ale niezwykle chudy a wręcz kościsty. Najbardziej rzucały się w oczy okulary przeciwsłoneczne w kształcie gwiazd i kurka, która miała zamiast kołnierza "duże futrzaste coś" - King miał jakieś pojęcie co to mniej więcej było, ale za cholerę nie mógł sobie przypomnieć poprawnej nazwy. Cóż... terminologia związana z modą nigdy nie była jego mocną stroną. Ale zamiast zastanawiać się nad tym zadawał sobie ciągle pytanie "Czy on mnie właśnie nazwał kanarkiem?".
-Kanarku mój złoty. Pójdziesz ze mną do gniazda? Mamusia się martwi o nowe młode.
Dobra, koniec tego. Ze świrami nie warto się zadawać - z tego nigdy nie wychodzi nic dobrego. Do tego ten wesolutki ton głosu irytował go niezmiernie pomijając już kanarkową sprawę. Jebany ornitolog się znalazł. Nawet uśmiechnął się do niego obnażając długie kły. Tego już Samuel się nie spodziewał. Spotkał podobnego sobie, ale temu brakowało piątej klepki. Pięknie, kurwa pięknie.
-Ćwir, ćwir? - Drugi wampir chyba się niecierpliwił. Jack przez dłuższą chwilę stał w milczeniu myśląc co dalej zrobić nie odzywając się nawet słowem. Zebrał się w końcu w sobie i postanowił, że jeśli nie będzie robił tego co jakiś pojeb mu powie. Wampir czy nie, czubek to czubek.
-Wiesz co? Odfruń sobie do ciepłych krajów i spierdalaj ode mnie. - już miał się odwrócić i iść w swoją stronę, kiedy zorientował się, że okularnik stoi tuż przed nim.
-Co do...? - nawet nie zauważył kiedy poleciał na najbliższą ścianę. Uderzył w nią z niemałą siłą po czym upadł na ziemię.
-Ćwir?
-Ja Ci kurwa dam Ćwir!
- po bardzo szybkiej analizie sytuacji biker doszedł do wniosku, że czas na tradycyjne dawanie wpierdol. Zamierzał dać z siebie wszystko - jeśli on też był umarlakiem to cholera wie co potrafi, bo jakby nie patrzeć o swojej "rasie" motocyklista nie wiedział nic poza tym co sam odkrył. Zaszarżował próbując wyprowadzić cios prosto w twarz, ale przeciwnik po prostu rozmył się w powietrzu sekundę przed zderzeniem. W efekcie cios uderzył w ścianę powodując przebijając ją na wylot.
-Ładnie kanarku. Mocno machasz skrzydełkami, ale jednak wciąż jesteś tylko kanarkiem.
Nie widział nigdzie oponenta. Słyszał tylko świst powietrza wokół siebie. Coś go uderzyło z kilku stron jednocześnie. Próbował kontratakować, ale zwyczajnie nie mógł trafić w cel. W końcu dumny wojownik upadł nieprzytomny na ziemię.
-Ćwir?


-Podsumowując... przez ponad tydzień ingerowałeś wielokrotnie w sprawy śmiertelnych naruszając tym samym maskaradę. Zabawiałeś się w bohatera używając nowych talentów wynikających z Twojej natury. Przez swoją ignorancję dałeś łowcom wiele poszlak przez co będziemy mieć ich na karku przez najbliższy czas. Do tego dochodzą liczne zniszczenia spowodowane przez Twoje działania za które będę musiał zapłacić by bydło przestało węszyć tam gdzie nie trzeba. Pomijam fakt, że Twoje "powstanie" odbyło się bez mojej wiedzy i aprobaty. Podaj mi choć jeden powód dla którego miałbym nie kazać Malcolmowi uciąć Ci głowy tu i teraz. - Alfonso Black był wkurzony. Nie dawał tego po sobie poznać, ale czuć było napiętą atmosferę panującą w pomieszczeniu. Od razu gdy Malcolm - tak się ornitolog okazał nazywać - go przyprowadził książę objaśnił podstawy dotyczące kainitów i wampirzej społeczności oraz praw, których każdy musi przestrzegać. Cała ta Camarilla śmierdziała Jack'owi na kilometr. Kiedy miłe wprowadzenie dobiegło końca przyszedł czas na pytania.... pytania... i oskarżenia. Słuchając zarzutów założył ręce, wzruszył ramionami i uśmiechnął się promiennie od ucha do ucha. Nie wiedział czemu, ale fakt że Ventrue był wkurwiony sprawiał mu niemałą satysfakcje.
-Cóż... jestem zdolny. - odwiedział ironicznie na co malkavian zachichotał... a raczej zaćwierkał.
-Brujah... na Kaina wszyscy jesteście tacy sami.
-Słuchaj mości księciu... Mam gdzieś Ciebie i całą tą Carma... coś tam. Jestem wolnym człowiekiem i do cholery jasnej mam swoje prawa!
- zapanowała niezręczna cisza, którą w końcu przerwał włoch.
-Chyba nie rozumiesz sytuacji w której się znajdujesz. Odwołujesz się do swoich praw, ale to właśnie prawo mówi że każdy wampir zanim stworzy potomka w tym mieście musi uzyskać moją zgodę. Inaczej mam prawo zabić oboje. Nie pamiętam jednak bym aprobował Twoje przeistoczenie.
-Pieprzenie...
- z punktu widzenia Samuela Alfonso był niczym jebany polityk. Czegoś chciał i dążył do tego by osiągnąć swój cel - dlatego nie cierpiał tych od polityki.
-Proponuję Ci pewien układ. Wykonasz dla mnie jedną przysługę jutrzejszej nocy a ja zaaprobuje Twoją osobę w naszym społeczeństwie. Kiedy to się stanie wystarczy, że będziesz przestrzegał kilku ogólnie przyjętych praw i norm naszej społeczności a będziesz mógł wieść swój spokojny nieżywot. Możesz oczywiście też odmówić. Jestem pewien, że Malcolm się wtedy bardzo ucieszy.[/i]
Książe wypił łyk wina z kieliszka - tyle, że to nie było wino tylko vitae jak oni to nazywali krew. Wszędzie by rozpoznał ten zapach. Nie podobało mu się, że musi pracować dla jakiegoś lamusa, ale wolał zrobić jedną przysługę i mieć święty spokój niż obrócić się w proch.
-To co dokładnie mam zrobić?
 
Famir jest offline