Gdzieś w tle niósł się odgłos mytych sztućców, woda chlupała. Służki podśmiewały się, co pewien czas uciszane przez jakich niski, władczy głos. Chłopcy biegali z pakunkami lub poleceniami z jednych drzwi w drugie. Nos wyraźnie drażnił zapach specjałów z kuchni, w większości już gotowych, na jutrzejsze święto. Co i rusz jakaś głowa wychylała się przez okno, żeby sprawdzić, czy goście weselni już zajechali.
Kiedy pojawił się wóz z armatą, nagle gwar się podniósł, głowy w oknach pomnożyły się, jakaś nerwowość i niecierpliwość dała się wyczuć w powietrzu.
Gospodyni spojrzała w końcu za siebie. - To nie oni! To nie oni! Wracać do pracy! Już! Już! - machała przy tym ekspresywnie rękami, po czym wytarła dłonie w fartuch. - Dobrze, że się państwo pojawili. Jeśli będziecie czegokolwiek potrzebować, zwracajcie się prosto do służby. - uśmiechnęła się szeroko, pocałowała męża w policzek. - Zobaczę jak tam tort weselny.
- Ovviamente, amore mio. (oczywiście kochanie) - wesoło odpowiedział Valdo.
Następnie dokładnie powiedział gdzie co można znaleźć. Kazał również przydzielić podróżnym pokoje obok siebie, jeśli to możliwe.
W oczach Dru zaświeciły się niebezpieczne ogniki. Opracowywała plan. Podejrzany plan. Grzecznie się przedstawiła, chętnie przystała na udzielenie ślubu, nie sarkając udała się do kuźni z Sabrie. - Co ty niecnoto robisz!!
Gdzie były świadkami dość dziwnej sytuacji. Z tylnych drzwi wypadła młoda dziewczyna, z zakasaną spódnicą i przebierająca bardzo szybko nogami. Zaraz za nią leciała, nie wolniej, starsza otyła kobieta ze szmatą w ręce, którą machała niczym lassem. - Co ja mówiłam?!?!
Dziewczyna popiskiwała cicho sprawnie unikając karzących uderzeń szmaty, kobieta po chwili zasapała się i zaczerwieniła na twarzy, przez co coraz bardziej przypominała prosiaka. - Co my tero zrobimy, co ?! Głupia dziewucha! Dru zupełnie zignorowała służbę. Sabrie też szybko ją zostawiła samą w kuźni. Tutejsi stajenni mieli pełne ręce roboty, także nie błąkali się i nie przeszkadzali. Przynajmniej w tej chwili. Kapłanka poklepała lantanty za dobrą robotę, ofiarowała im kilka kostek cukru i z mocnym postanowieniem podeszła do wozu. Trzeba się było szybko uwinąć. - A to gdzie mam złożyć? - stajenni niestety wrócili. Co więcej zostali zmuszeni do przemieszczania jakiś pudeł. Dru ściągnęła płaszcz, rzuciła go pod armatę. A miało być tak pięknie. - A toć ja niby wim? A rzućta gdziekolwiek.
Obejrzała z niesmakiem brudną ziemię i swoje przykurzone ubrania. Ponownie wzięła w dłonie płaszcz. Rozścieliła go na ziemi. - A potem burę oberwim?
- Nie masz, rację.
Kapłanka w końcu wlazła pod wóz i z uwagą przyjrzała się tylnej osi. Im dłużej na nią patrzyła, tym mniej szczęśliwą minę miała.
- A może tu?
- Nie, raczej tam, w kącie.
- No gdzie! Signior wyraźnie powiedział...
Ich głupie kłótnie bynajmniej jej nie pomagały. Musiała się ich pozbyć.
Wyciągnęła jakąś flaszkę z kolejnej skrytki. - A ja ci wyraźnie mówię...
- Panowie! - oparła się o słup i zadzwoniła butelką. - Co macie w tych pudłach?
- Witamy panienkę. - zaczęli zginać się w pół jakby im ktoś ciężkie worki u szyi powiesił. - Ozdoby i inne takie na ślub.
- To zostawcie je tu, gdzie stoicie. - nie zdawali się przekonani - Jakby co powiecie, że kapłanka Gonga was o to prosiła. A tu macie coś na początek naszej dobrej znajomości. - uśmiechnęła się szeroko podając im butelkę. - A teraz sio, sio! - zaczęła ich wyganiać. - Wróćcie jak już będziecie mieć tu coś do roboty.
W końcu została sama. Dobrze, tak już się dało pracować. Ale najpierw zaspokoi ciekawość. Podeszła do nieszczęsnych pudeł i zajrzała do środka. Wianki z kwiatami, wstążki, stroiki, jakieś niezidentifikowane paskudztwa... a potem jej wzrok przeniósł się na nieco schowane w kącie beczki. Beczki+wesele= ALKOHOL! Tak, na to właśnie liczyła. Podleciała do nich od razu, no bo przecież musi degustacja nastąpić! Nalała sobie nieco do kubka podróżnego, przepłukała usta, oceniła. Dolała drugi i ruszyła rozgrzewać ogień w kuźni. Trzeba się było brać za naprawę, a szykowała się ciężka robota.
__________________ "Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein |