Baron z zadowoleniem przywitał akceptację zaproszenia przez jak się okazało właścicieli części pieczęci. Tak jak nakazywał tego zwyczaj przedstawił się i przywitał szlachciców. Nie grzeszył wylewnością, ale nie było to wskazane w jego oczach. Wyraźny kordyjski akcent w trakcie kilku kurtuazyjnych zdań nie mógł uciec uwadze jego rozmówców. Krótka rozmowa o przysłowiowym „niczym” była dobrą okazją do tego, aby baron mógł przyjrzeć się swoim rozmówcom i zapamiętać pierwsze spostrzeżenia na ich temat. W przeciwieństwie do nich nie miał zamiaru pośpiesznie przechodzić do meritum.
Widząc, iż kawaler Allister był wręcz odebrany niegościnnym traktom tej ponurej krainy zaproponował
- Panowie, jeżeli uczynicie mi ten honor i zjecie ze mną wieczerzę będę zobowiązany. Powiedzmy za cztery kwadranse w moim pokoju. Lekceważącym ruchem dłoni ogarnął wspólną izbę.
– Chyba będzie to odpowiedniejsze miejsce do rozmowy niż to tutaj.
Chwilę wyczekiwał na odpowiedź. Kurtuazyjnie jeno. Nie miał zamiaru kontynuować tej rozmowy przy tylu niepotrzebnych parach uszu i pod spojrzeniami tylu niepożądanych par oczu. Zostawił puchar, w którym ledwie zamoczył kilkukrotnie usta. Wstał i skłonił się.
- Zatem do zobaczenia.
***
Pokój barona de Olivares nie był w żadnej mierze imponujący czy wręcz komfortowy. Był ledwie przypominający standardem „możliwy do zaakceptowania” natomiast tutejsza gospoda tylko to miała do zaoferowania. Jednak dla Francesco był w zupełności wystarczający jak na tą chwilę. Dwie izby – jedna dość przestronna z położonym w centralnym punkcie ciężkim stole oraz łożem. Te dwa meble, przy których koncentrowała się obecność byłych, obecnych i przyszłych gości. Oprócz tych dwóch sprzętów była jeszcze komoda, skrzynia, mały stolik i oczywiście nieodzowny nocnik. Drugi dużo mniej przestronny, przechodni do pokoju właściwego – idealny dla służącego.
Ze zorganizowaniem posiłku nie było najmniejszego problemu. W końcu każdy karczmarz umie wywęszyć pełny mieszek i ważne persony. Markus zajął się wszystkim.
Baron stał przy oknie wpatrując się w ponury krajobraz tej przygnębiającej krainy, gdzie nawet słońce nie chce muskać swoimi promieniami tych brzydkich niewiast. Przyglądał się właśnie jednej z nich, która niosła wodę ze studni. Zabijał czas wpatrzony w jej pulchną piegowatą twarz, ręce jak serdelki i nogi przypominające świńskie udka… blada cera w połączeniu z infantylnym spojrzeniem jasnych oczu nie napawała go optymizmem. Widać każdy naród ma takie matki, na jakie zasługiwał.
Rozległo się pukanie do drzwi.
Jak mówiono w jego rodzinnych stronach „najlepszym towarzystwem męskim rozmowom jest wino i zacna strawa”. Tego nie brakowało.
- Mam nadzieję Panowie, że tutaj uda nam się spokojniej porozmawiać. Nieśpiesznie upił łyk wina.
- Jak mniemam nasze spotkanie nie ujdzie uwadze osobie, która ma nam rozjaśnić nieco naszą rolę w tym tajemniczym przedsięwzięciu. Niemniej jednak nic nie stoi na przeszkodzie abyśmy pomyśleli, co czynić do tego czasu.
- Zatem co radzicie czynić Waszmościowie. Dodał po chwili wyciągając swoją część pieczęci i kładąc ją na stole –
rad bym zobaczyć to w całości.