Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2009, 21:46   #1
Ouzaru
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
[CyberPunk 2020] Old Chicago

CyberPunk2020
Old Chicago – Episode I




The city looks so pretty,
Do you wanna burn it with me?
Till the skies bleed ashes
And the fuckin' sky line crashes

We make ashes just with matches
To ignite the flame
And all the hopes of a youth deemed
Fuckin' insane, they say:

(It's the end of the world)
All my battles have been won
But the war has just begun!
- Hollywood Undead – “City”



Godzina 01:13 AM, dwa dni do Sylwestra.

Szary śnieg zasypywał ciemne ulice Old Chicago, sporadycznie rozświetlane kolorowymi, krzykliwymi neonami i latarniami. Ciężkie, ołowiane chmury wisiały nad ponurymi budynkami, zasłaniając całe niebo i sprawiając wrażenie, jakby zaraz się miały oderwać z jego fragmentem i runąć na ziemię. Zbliżał się Sylwester i jak co roku wszystkie kluby w mieście prześcigały się w najciekawszych ofertach, gdyż nawet tej nocy obowiązywała godzina policyjna. O północy 31 grudnia jaskrawe światła tradycyjnie oświetlą Cytadelę, a mieszkańcy będę mogli to podziwiać z okien domów lub na ekranach swych odbiorników świętując nadejście nowego roku wraz z Ann Rossborough. Wciąż jednak w mieście było grono tych, którzy mieli w planach własne fajerwerki, o wiele zabawniejsze, niż te organizowane przez Panią Prezydent.


Pogoda była paskudna – wszechobecny mróz i sypiący nieustannie śnieg sprawiały, że mało kto myślał w taką noc o wyjściu z domu w poszukiwaniu „szczęścia”. Nie oznaczało to jednak, że tak się nie stanie, bowiem, gdy zmrok obejmował Old Chicago swymi mroźnymi ramionami, przy okazji budził do życia ćpunów, dziwki, dealerów i wszystkich innych typów spod ciemnej gwiazdy, należących do tak zwanego Podziemia, z którym Pani Prezydent walczyła od dłuższego czasu. Praktycznie od samego początku założenia miasta. Kobieta nie chciała sama przed sobą przyznać, że obie frakcje – Cytadela i Podziemie – żyły w swoistej symbiozie i jedno napędzało drugie. Niemniej nie podobało się jej, że nie ma tam żadnej władzy i ludzi, którzy mogliby to ogarniać dla niej.

Zza każdego zakrętu wyłaniał się kolejny, kilkuosobowy patrol policji, jednak nikt nie zatrzymywał czarnego Maybacha Exelero i nie legitymował podróżujących nim ludzi. Radary z daleka pokazywały, iż właśnie jadą ludzie Pani Prezydent i nie należy zakłócać ich spokoju. Dla Melissy był to swoisty komfort - mogła bowiem spokojnie podróżować po mieście nocą nie będąc niepokojoną przez nikogo. Na dobrą sprawę nawet nie wiedziała, gdzie był zamontowany ten czujnik, wysyłający i odbierający sygnały na szyfrowanej częstotliwości, ale spisywał się znakomicie. Mała mapka na desce rozdzielczej pokazywała ich położenie i punkt docelowy, a komputer co chwilę informował o zakrętach.
- Następna przecznica, światło czerwone. - odezwał się metaliczny, głos.
- Zmień. – rzekła swym chłodnym, nie znoszącym sprzeciwu tonem Melissa.
Mapka zamigotała na chwilę i na całej trasie światła zmieniły swój kolor na zielony.
- Sprytne. - mruknął Lance i dyskretnie przetarł zmęczone oczy. Melissa jedynie uśmiechnęła się wyniośle.


Efektowna blondynka przed trzydziestką wbiła wzrok w mieniące się wszystkimi kolorami tęczy neony i pogrążyła w milczeniu, gdy mijali kolejne ulice, ronda i zakręty. Nie tutaj miała być tego wieczoru, ale Prezydentowej przecież się nie odmawia. Chyba, że masz ochotę zapoznać się z trumną, albo skończyć jeszcze gorzej. Wcześniej przeglądała akta Travisa Grady'ego – mężczyzna ją nawet zaintrygował. Były policjant, sporo wyróżnień i ta skaza na karierze... W obecnym świecie takie zagrania były na porządku dziennym – byłeś za dobry, szybko znalazł się ktoś, kto posyłał cię na dno. Sama niejednokrotnie tak robiła. Cel uświęca środki, zawsze i wszędzie...

- Dojeżdżamy, proszę pani. – usłyszała po raz kolejny syntetyczny głos.
- Bardzo dobrze, zaparkuj najbliżej miejsca docelowego. – rzuciła zimno. Poprawiła swoje ubranie i czekała, aż samochód się zatrzyma. Lance’em zupełnie się nie przejmowała. Przecież mówił, że sam ma jakieś sprawy związane z Grady'm.

Gdy samochód zaparkował, wysiadła i narzuciła na siebie ciepły płaszcz. Pogoda nie napawała optymizmem – śnieg sypał od czterech dni, a mocny mróz wgryzał się w policzki i nozdrza. Melissa nigdy nie lubiła zimy, ale nie to było najważniejsze w tym momencie – miała do wykonania zadanie, które według jej intuicji było zaledwie wierzchołkiem WIELKIEJ góry... Popatrzyła ze wzgardą na obleśną, pogrążoną w półmroku kamienicę i zmarszczyła czoło.

- Ann chyba zwariowała. – rzuciła do stojącego obok Lance’a, gdy odszukała wzrokiem lekką poświatę światła, bijącą z okiennicy na pierwszym piętrze. Musiała tam iść, wiedziała, co oznacza niesubordynacja wobec Prezydentowej. Zwłaszcza, że tak wiele jej zawdzięczała.

- Pora odwiedzić detektywa Grady'ego, prawda, Lance? Chyba jeszcze pracuje. – poprawiła kołnierz płaszcza, zerkając ponownie na światło w oknie. – Powiesz mi, jakie masz koneksje z panem Grady? – zezowała na niego i nie czekając na odpowiedź – której i tak by nie otrzymała – ruszyła w kierunku oblodzonych schodów prowadzących w głąb budynku.

* * *


Stara, rozpadająca się kamienica znajdująca się na Fleetwood Street już sama w sobie była odpychająca, ale jej otoczenie zniechęcało jeszcze bardziej. Ciemne podwórko usłane stertą śmieci i gruzu, tylko chwilami było oświetlane przez migoczącą snopem iskier latarnię. Wąska uliczka prowadząca do biura detektywistycznego Travisa Grady’ego śmierdziała fekaliami i tanim alkoholem, jednak mężczyzna nie mógł narzekać na złe usytuowanie swej firmy, gdyż ostatnio miał pełne ręce roboty. Ciche bzyczenie i trzeszczenie uszkodzonej lampy doprowadzało do szaleństwa, jednak Travis spędzał tu wystarczająco dużo czasu, by zupełnie nie zwracać na to uwagi. Gdyby nie lekko zatarty napis nad drzwiami, nikt nie domyśliłby się, że jest tu jakieś biuro. Tym bardziej detektywistyczne.

Sfatygowany rzutnik wyświetlał na ścianie pokoju projekcję akwarium pełnego kolorowych rybek, niestety maszyna była stara i nie odtwarzała żadnych dźwięków. A szkoda, swego czasu lubił to ciche pluskanie wirtualnych bąbelków.

Detektyw kolejny raz przerzucił kilka stron akt ostatniej sprawy i westchnął cicho, sięgając po szklankę. Gdy tylko uniósł ją do ust, nienaturalna lekkość podpowiedziała mu, że jest pusta. Zaschnięte gardło wydobyło z siebie ciche przekleństwo, gdy powolnym krokiem ruszył do lodówki. Przeglądając pustą, chłodzoną przestrzeń kilku półek, ciągle miał w głowie zdjęcie tamtej młodej dziewczyny.

* * *


Old Chicago, okolice „Wollensky Club Cafe”, 01:15 AM

- Mówiłem ci, że ten wszczep to dobry pomysł.
- Ta... mówiłeś - kobieta mruknęła w odpowiedzi i wytarła ręce z krwi. - Ciekawe, czego od nas chcieli?
- Nie mam pojęcia, siostro, ale raczej się już tego nie dowiemy - odparł, turlając nogą walającą się po chodniku głowę. - Trzeba się rozejrzeć.
- Będą nas szukać...
- Ha! Nowość! - zaśmiał się i poderwał do góry. Był o ponad głowę wyższy od swej siostry, a także ze dwa razy szerszy w barach. Powoli podwinął rękaw długiego płaszcza i zaczął odkręcać sobie prawą dłoń.
- Bracie, co robisz?
- Nie możemy iść nieuzbrojeni, prawda? - odpowiedział, uśmiechając się szeroko. Schował dłoń do kieszeni i pokazał kobiecie wystającą z przedramienia lufę.
- Ueee... to obrzydliwe... – skrzywiła się. – Nie widziałam tego – zauważyła.
- Bo to nowa zabawka – wyjaśnił mężczyzna, poprawiając płaszcz na ramionach. – Mam swojego człowieka, który mi robi takie cudeńka na zamówienie. Kiedyś może go z tobą poznam, co, siostrzyczko?
- Wolę nie – odparła. – Pewnie ma kupę żelastwa zamiast mózgu.
- Tak jak ja? – zapytał, uśmiechając się szeroko.
- Zaczynam się nad tym zastanawiać, bracie.
Mężczyzna zaśmiał się cicho, a niska kobieta tylko mocniej otuliła płaszczem. Klepnęła brata w plecy, by się pospieszył i spojrzała na swoją rękawiczkę. Kilkanaście długich, czarnych włosów zostało na jej dłoni. Zmarszczyła brwi, pewnie to od tego całego złomu, który w sobie nosił.

* * *

Zapowiadała się kolejna, kurewsko nudna noc. Już trzecia z rządu (pomijając małą rozwałkę z Golemem w porcie, ale tamci to byli leszcze i nawet się przy tym nie spocił). John westchnął ciężko, zerkając w niemal opróżnioną szklankę. Skinął na swoją znajomą barmankę, by mu dolała i obdarzył ją nieznacznym uśmiechem. Jego kumpel, Golem, spóźniał się jak zawsze, ale zaczynał się do tego przyzwyczajać. Pewnie zatrzymały go WAŻNIEJSZE sprawy. A nic tak nie poprawiało humoru, jak sprzedać komuś kulkę w łeb. Chociaż to już się robiło ciut nudne i zastanawiał się nad jakąś kolejną dużą akcją. Postanowił sobie, że jutro zadzwoni do Travisa, może on będzie miał coś dla nich?
- Te, lalunia! – usłyszał gdzieś z boku podpity głos. – Masz może kilka wolnych chwil? Chłopaki i ja mielibyśmy specjalne zamówienie!
- Czego? – zapytała blondynka, zerkając tylko w stronę natręta.
Gunman uczynił leniwie to samo i zobaczył jakiegoś wysranego z dupy chuja w towarzystwie pięciu rechoczących kumpli. Najwidoczniej dobrze się bawili, bo wstawiony laluś kontynuował swoją gadkę. John niechętnie przyznał przed sobą, że właśnie na to czekał.
- Zastanawiamy się, czy taka miła dziwka.. dziewka, nie zrobiłaby dla nas jakieś yummy blowjob! – zaśmiał się, wylewając na siebie trochę niebieskiego płynu z butelki.
Odgłos odkładanej na blat szklanki był zapewne ostatnim dźwiękiem, który usłyszy tego wieczora. John podniósł się do pionu i uśmiechnął pod nosem. Tego mu trzeba było. Wpierdolić jakiemuś leszczowi, zaczepiającemu jego kobietę.

* * *

Kolejną noc surfował, zbierając dane na temat Melissy Amandy Wade dla jakiegoś azjatyckiego biznesmana. Zastanawiał się, co jakiś niemal czterdziestoletni koleś z Night City może od niej chcieć, ale wolał się w to nie zagłębiać. Swoją drogą Pan Akira wywoływał w Hashu dziwne uczucie niepokoju. Może to przez te oczy? Wielokrotnie netrunnerowi wydawało się, że mężczyzna nie jest tym, za kogo się podaje. Niemal wszyscy tak robili w tych czasach, a skoro płacił, to nie miał zamiaru wtykać nosa w nieswoje sprawy. Dziwne było to, że mężczyzna spotkał się z nim kilkakrotnie twarzą w twarz…


Spakował pliki i wysłał na adres, który podał mu Pan Akira. Wylogował się, przeciągnął nieznacznie i sięgnął po stygnącą obok porcję Chow Maina. Mało się nie zakrztusił, gdy usłyszał ciężkie, natarczywe pukanie do drzwi.
- Kogo… ? – nie zdążył dokończyć, gdy pukanie powtórzyło się.
W pośpiechu wrzucił swój sprzęt do plecaka i cicho zakradł się do małego wyświetlacza koło drzwi. Niebieski obraz z kamerki umieszczonej nad drzwiami nieco zacinał, ale dokładnie pokazywał dwóch łysych, dobrze zbudowanych mężczyzn w czarnych okularach, czarnych garniturach i ze słuchawkami w uszach.
„Oj?” – pomyślał Hash.
Pukanie powtórzyło się, po chwili zza drzwi dobiegł do niego stłumiony męski głos.
- Panie Hash, wiemy, że pan tam jest. Proszę otworzyć, nim sami sobie otworzymy. Mamy do pana sprawę.
Chłopak odruchowo spojrzał w kierunku okna i zauważył dwa Spy-Eye, latające nisko nad ulicą. Najwidoczniej nie byli amatorami i odrobili pracę domową, przygotowując się już na jego ewentualną ucieczkę.
 
__________________
Jestem tu po to, żeby grać i miło spędzać czas – jeśli chcesz się kłócić, to zapraszam pod blok; tam z pewnością znajdziesz łysych gentlemanów w dresach, którzy z Tobą podyskutują. A potem zbieraj pieniążki na protezę :).
Ouzaru jest offline