Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2009, 18:48   #7
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Czuł przyjemny chłód mocnego alkoholu spływającego gardłem. Odstawił na kontuar baru, ciężką szklankę z rżniętego szkła, na dnie której, w świetle barowych reflektorów, złociły się resztki szlachetnego trunku, wymieszane z pozostałościami po dwóch kostkach lodu.

John nudził się… Od ostatniej roboty minęły prawie trzy dni…Zresztą co to była za robota. Zwykła łatwizna i kilku mięczaków, granatnik Golema nie miał nawet co robić. Jaka praca taka płaca, wynagrodzenie za tę akcję z ledwością pokryło koszty zużytej amunicji. „ W sumie chyba się za to zabrałem z cholernych nudów”.

*****

Podniósł głowę i zauważył, że Joann się mu przygląda. W jej oczach zauważył znajome iskierki, ale jego wzrok podążył dalej. Długie jasne włosy, opadały na nagie ramiona, a fryzura podkreślała piękno jej twarzy. Spuścił wzrok niżej… obcisły ni to top, ni to gorset był bardzo wyzywający. Jego wzrok spod przymrużonych powiek, skierował się ku obiecującemu zwężeniu, pomiędzy jej piersiami. W myślach już czuł zapach jej rozgrzanej i spoconej w łóżkowych zmaganiach skóry. Uśmiechnęła się zmysłowo, widocznie myśleli o tym samym.


Niestety do końca pracy, Joann została jeszcze godzina. John zamówił kolejną szklaneczkę starej dobrej Tennessee Whiskey. Nienawidził czekać, ale jedyna rozrywka, na jaką mógł dziś liczyć, to zajebisty jak zwykle seks.

Kiedy usłyszał odzywkę szczyla do Fenixa, jak nazywał Joann zdrobniale od nazwiska, cały zdrętwiał. Zacisnął mocniej dłoń na ciężkiej szklance, a na szczęce zaczęła drgać nerwowo żyłka. To zawsze oznaczało coś niedobrego… wiedzieli, to wszyscy, który znali Johna McClane’a. Ci frajerzy tego nie wiedzieli, a kiedy wyżelowany cwaniaczek, w chińskiej podróbce ramoneski rzucił tekstem o „robótkach ręcznych”, to już na pewno wiedział, że dostarczą mu odzywki.

Wstał powoli od baru, leniwie zsuwając się z wysokiego barowego krzesła. Nie dało się nie zauważyć dwóch kabur na udach, o rozmiarze pasującym do naprawdę dużej spluwy. Ręka aż go świerzbiła by wypróbować dwa nowiuśkie Deserty, prosto od Vixena, jednak powstrzymał się, nie chciał rozlewu krwi. Przynajmniej nie teraz.

Szedł powoli w kierunku rozgadanego fajansiarza, który nawet nie zauważył, że zbliżają się kłopoty. W ręku, niedbale trzymał butelkę po piwie, zabraną po drodze z przygodnego stolika. Dopiero kiedy stanął przed nim, osiłek skierował na niego swój wzrok. Był prawie głowę wyższy od Johna, ale to było bez znaczenia.

- Czego chcesz? - warknął krótko – Spadaj. Nie widzisz, że rozmawiamy z tą dziwką?

- Dwóch rzeczy, przeprosicie natychmiast tą Panią i opuścicie lokal… z tym ostatnim, doradzam pośpiech. – wycedził zimno, z kamiennym wyrazem twarzy.

- Ty chyba żartujesz…- parsknął cwaniaczek i podniósł rękę do ciosu.

Nie zdążył… zielonkawe szkło butelki rozprysło się po lokalu w kontakcie z jego głową. Trafiony osiłek osunął się bez życia na ziemię. Pozostałą czwórka ruszyła na niego. I się zaczęło. Pierwszy zamachnął się na Johna kijem do bilarda, ale solo zdążył zrobić unik i kopnąć go z całej siły w krocze. Ciężki, skórzany wojskowy but, sprawił, że napastnik zawył modulowanie i oburącz trzymał się za pachwinę. Reszta runęła jednocześnie. McClane odgryzał się im ciężkimi ciosami pięści i kopami. Po kilku chwilach kotłowaniny walka się zakończyła. Część baru była w zupełnej rozsypce, połamali dwa stoły i znaczną ilość krzeseł. Jeden z napastników miał w udo wbity nóż swojego kolegi, patrzył na wstającą rękojeść z szeroko otwartymi oczami, jakby do końca nie mógł pojąć jak to się stało.

*****

Głośne syreny i niebieskie błyski zwiastowały przybycie stróżów, kurwa ich mać, porządku. W klubie doskonale było słychać przemawiającego przez megafon policjanta. „Policjanta… dobre sobie – pomyślał John – raczej pieska na smyczy Cytadeli”.

- Wszyscy wyjść z rękami do góry. Powtarzam wyjdźcie z rękami do góry!!!

John uśmiechnął się paskudnie i wyszedł na zaplecze baru, by po chwili wrócić z karabinkiem szturmowym. Rzucił do Joann:

- Kochanie, dzisiaj kończysz wcześniej. – rzucił jej kluczyki do motocykla ze słowami: - Jak wszystko ucichnie podjedź z przodu.

Wyciągnął z kieszeni kurtki, klasycznej parki wzoru M 65, paczkę Lucky Strików i zapalił. Powoli ruszył w kierunku drzwi wejściowych. Otwarł je nieśpiesznie i wyszedł przed lokal. Zaczerpnął w płuca chłodnego, nocnego powietrza, zmieszanego z nikotynowym dymem.

Dwa lekkie pojazdy policyjne, stały w odległości kilkunastu metrów. Ośmiu gliniarzy stało za nimi, kryjąc się za karoseriami radiowozów, w jego stronę celowali pistoletami. John przyjrzał się ich twarzą… żadnego nie znał… i dobrze. Śmierć Cytadeli!!!

- Rzuć broń – znajomy głos odezwał się przez megafon – i ręce do góry!!!

McClane uśmiechnął się i zawołał:

- Pozdrówcie ode mnie Gibsona, powiedzcie mu, że może mnie pocałować w dupę.

Kiedy skończył rzucił się za masywny filar budynku. Przeładował broń i wyczekał, kiedy ogień z policyjnych spluw nieco ustanie. Wychylił się zza osłony i zaczęło się Pandemonium. Masywne i kurewsko wielkie, niczym włochate słonie, pociski kalibru pół cala, opuszczały pojedynczo komorę nabojową Beowulfa. Robiły dziury w karoseriach i w opancerzonych szybach pojazdów, przebijały się przez bloki silnika. Gliniarze zaczęli uciekać w poszukiwaniu lepszej osłony.

Wtedy z tyłu, zza pleców stróżów porządku, odezwało się coś jeszcze cięższego. Wprawne ucho Joha rozpoznało charakterystyczny odgłos detonacji granatu kalibru 40 mm. „Golem – skwitował pod nosem – miło, że wreszcie wpadłeś”. Po chwili dwa pojazdy płonęły na środku ulicy, a w pobliżu nie było żadnego gliny.

Zza budynku wyjechała Joann, na jego motorze. Ciężki warkot silnika zdradzał ogromną moc drzemiąca w stalowych trzewiach Harleya Davidsona.


Schował jeszcze dymiący karabin do kabury na motorze i usiadł za kierownicą. Dziewczyna ubrana w skórzaną kurtkę czarny kask, złapała go mocno w pasie. Ruszyli wąskimi uliczkami, w przeciwnym kierunku do łun płonących pojazdów. John wiedział, że niedługo Golem do nich dołączy. W końcu byli umówieni na jednego, a Golem, co by nie można było o nim złego powiedzieć, był bardzo honorowym kompanem.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline