Przyjemny, tak dobrze znany od dzieciństwa zapach i opiekuńczy, pełen czułości dotyk matki ukoił na chwilę jej skołatane serce. Wtuliła się w nią niczym koala nie odstępująca na krok pleców swej opiekunki.
- Mamo...
- Tak, kochanie? Miałaś zły sen?
- Ja... ja się boję.
- Nie ma czego najdroższa. To co spotkało twoją koleżankę... wiem, że to przeżywasz... ale życie jest okrutne, kto igra z ogniem...
- Co chcesz powiedzieć?
- Laura próbowała być bardziej dorosła niż wynikało to z jej metryki...
- Mamo! Jesteś okrutna! Uważasz, że na to zasługiwała?
- Nikt nie zasługuje na przedwczesną śmierć... To nie tak... Ale nie chcę, byś w jakikolwiek sposób utożsamiała to zdarzenie z tobą. Ty jesteś inna.. I … - odsunęła ją na lekko od siebie, spoglądając prosto w oczy – nie pozwolimy by coś ci się stało, zawsze będziemy przy tobie.
Audrey przytuliła się ponownie do matki. Było jej znacznie lepiej, lecz nie o to chodziło. Ona nie rozumiała jej strachu. Sama Audrey go nie rozumiała. A w ogóle to skąd przypuszczenie, że ona boi się, że spotka ją to samo? Jej przecież chodziło o te chore sny.
Westchnęła, wstając z łóżka. - Dziękuję mamo. Zacznę się ubierać.
Gorący prysznic rozgrzał jej przepocone udręką koszmaru, skostniałe od strachu ciało. Fala ciepła zmywała czające się w porach skóry drobiny przerażenia. Przekręciła w końcu kurek, by zimnym strumieniem dodać sobie energii i wrócić do rzeczywistości.
To był tylko głupi sen. To tylko moja chora wyobraźnia – tłumaczyła sobie, zdecydowanym ruchem ręcznika wycierając się do sucha. Chyba zbyt dużo siły w to włożyła, bo po chwili z przyganą patrzyła na zaczerwienienia po zbyt mocnym tarciu.- Nie masz czego się bać, to tylko sny. - Powtarzała jak mantrę, ubierając się i czesząc włosy.
Zrozumiała wszystko schodząc na dół. Rodzice zaaferowani rozmową , nie usłyszeli jej kroków. Zamarła słysząc „ most” i nazwisko Pulaski. Świat zawirował w trzepoczącym rytmie serca.
- Co się stało Ronette? - Stała w drzwiach kuchni, nie pozwalając rodzicom na unik.
- Leży w szpitalu... nie wiemy dokładnie.
Wiedzieli. Słyszała o gwałcie i torturach. To jej wystarczyło. Nie ciągnęła ich więcej za język.
- Myszko, czy wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Może nie pójdziesz dziś do szkoły? - Mama, wymieniając rozpaczliwie spojrzenia z tatą, próbowała ratować sytuację.
- Niee, pójdę. Wszystko O.K. - powiedziała, zabierając drugie śniadanie, a w myślach dodała tylko : - Jeśli nie pójdę, to doszczętnie zwariuję.
Na moście stał On. Dlaczego akurat ta postać? Przecież nigdy nie okazywał względów jej rówieśniczkom. Właściwie nigdy nie widziała, żeby okazywał je jakiejkolwiek kobiecie. A może to on robi?! Może obserwując go wnikliwie od tak dawna, nauczyła się bezwiednie jego charakteru. Może przez skórę, duszę, serce i cokolwiek tam jeszcze, czuła, że byłby do tego zdolny.
Nie! Bzdura. Nie on. Nie jej On.
Chociaż nie. Kiedyś Laura mówiła coś o nim i wicedyrektorce. Ale to i tak nie zmienia przecież tego, że nie gustował w nastolatkach.
Do szkoły dotarła w ostatniej chwili. Poszła tam, bo dziś miała lekcję z nim. Musiała spojrzeć mu w oczy. Naiwnie wierzyła, że znajdzie w nich odpowiedź.
Gdzieś na korytarzu, mignęła jej sylwetka wice. - Stara kurwa – pomyślała już chyba milionowy raz o swej wyimaginowanej rywalce, wiedząc dobrze, że wcale nie była taka stara.
__________________ A quoi ça sert d'être sur la terre? |