Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2009, 23:12   #9
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Z oberży wychodzili spiesznie. „Chłopcy” Grabarza spieszyli się, bo wiedzieli, że napięty łuk pęknąć może w każdej chwili. Zwłaszcza w takim miejscu jak „Rzeźnia”. Należało wykorzystać skonfundowanie kamratów i nim połapią się we wszystkim dać nogę. Jutro mieli już mieć złoto a to diametralnie zmieniało by ich sytuację w światku. Harap, po otrzymaniu tego co mu się należało, musiałby przywrócić Grabarza i jego ludzi do pierwotnej hierarchii a to oznaczało by miejsce gdzieś pośrodku licznych szajek i band. I powrót na własny rewir. Oznaczało by to również opiekę Szefa i jego bezstronność w sporach z innymi zbirami. Bezstronność, na którą teraz liczyć nie mieli co.


Na dworze ściemniło się kiedy wyszli z podcieni szynku Ormeta i ruszyli drogą wyznaczoną przez Miżocha. Który zresztą szybko przyjął pozycję nieco z boku, jakby obawiał się nieco ataku z zaskoczenia ze strony swoich niedoszłych wszak jeszcze zleceniobiorców. W sumie nie było to znów tak dziwne zważywszy na powszechną obiegowo opinię o Grabarzu i jego ludziach. Szedł jednak pewnie a środki ostrożności jakie zastosował świadczyć mogły nie tylko o wiedzy, ale i o umiejętnościach. Z każdą chwilą „chłopaki” Grabarza zyskiwali przekonanie, że Miżoch byle kim nie jest.


***


Mathieu i Animositas szli również nieco z boku. Obaj zastanawiali się po jakie licho Miżoch chciał, by to oni w jego imieniu szli z tą bandą. Nie pasowali do nich. Na żaden z możliwych sposobów. Jednak poznawszy nieco Miżocha zrozumieli, że to człowiek interesu. Który o swoje dba. Byli mu coś winni a on zażądał spłaty długu. Jednej roboty. W sumie, zważywszy że chodziło o jakiegoś plugawego kultystę, nawet zlecona im praca nie była aż tak zła. Mieli przecie tylko dopilnować i sprawdzić, czy wybrani przez Miżocha ludzie zrobią swoje. To nie mogło być aż tak trudne, nawet jeśli obecni „współpracownicy” byli najgorszą bandą w mieście. Jednak Miżoch obiecał coś jeszcze. Jakby odgadując ich pragnienia i potrzebę służenia czemuś więcej obiecał przedstawić im kogoś „ustawionego” z Imperium. Kogoś, kto na tych plugawych ziemiach niesie ład i porządek i służy wielkiej sprawie. Do poznania go wiodła droga przez współpracę z bandą. „Cel uświęca środki”. A cel, jakkolwiek by nań nie spojrzeć, był szczytny…


***


- Od razu przejdę do sedna. Bo mojego i waszego czasu szkoda. Najpierw robota. – Miżoch szedł bokiem grupy idących zbirów, mając ich cały czas z prawej strony. Każdy z nich, kto chciałby dobyć przeciw niemu oręża, musiał by atakować mając odsłonięty na cios cały bok. Dla dobrego szermierza czas potrzebny na zmianę pozycji byłby wystarczającym dla zabicia napastnika a Miżoch, pomimo swego grubiańskiego wyglądu, obwieszony był taką ilością żelastwa, że można było podejrzewać iż potrafi się nim posługiwać. – Pokażę wam dom. To faktoria a celem jest jej właściciel. To mokra robota i interesuje mnie zapłata za jego zdradziecki łeb. Tak, wiem… - przerwał w pół słowa cisnące się im na usta pytania. - … byłbym sam w stanie to uczynić, ale skurwiel ma ochronę a ja nie mam powodu ryzykować, skoro stać mnie na takich jak wy.


- Czy mówimy o Złotym Karlu? Właścicielu Cukiereczka? – pytającym musiał być Tupik, bo i on o mieście wiedział najwięcej. Szybko podliczył sobie znane w mieście faktorie i ocenił ku której teraz zmierzali. To musiał być Karl, bo tylko jego faktoria leżała w tej części miasta. Niemal przy samym rynku, co już znaczyło sporo. Złoty Karl nie bez kozery zyskał swój przydomek. W końcu handlował wszystkim, ze wszystkimi i pchał swoje sprytne paluchy i wścibski nos w każdy interes. Mówiło się o nim, że diabła ma za doradcę i mogło to być prawdą. Był właścicielem wspomnianego zamtuza o wdzięcznej nazwie „Cukiereczek”, faktorii, gdzie handlował wszystkim i miał drakońskie marże, dwóch z czterech działających w mieście kuźni i kilkunastu straganów na targu. Interes czuł przez skórę i nie zadowalał się byle czym. Był jednym z bardziej przebiegłych kupców. I z tych lepiej ustawionych. Robota pachniała podle.


- Ty mówisz Złotym Karlu a ja powiem, że o Karlu Bersavim, Czarnym Kupcu. Ale to pewnie ten sam. Byśmy mieli pełną jasność tego o kim mówimy to ten skurwiel wygnany został z Imperium za oddawanie czci mrocznym bogom i … zjadanie swoich przeciwników w interesach. Można więc śmiało powiedzieć, że jak mu ktoś zalazł za skórę to Karl go pochłaniał. Dosłownie. Chcę jego głowy, bo jest za nią spora nagroda. Ale to sprawa prywatna. Wy zrobicie swoje i zarobicie. Ja zaś zarobię na was i każdy będzie zadowolony.


- Jesteś pierdolnięty. Złoty Karl jest za mocny. On może z samym Szefem ma układ? Co nam z roboty, która nas nie nacieszy? – Tupik grał swoje, bo widział że da się ugrać. To była zabawa w którą bawił się nie od dziś. Pozostali zastanawiali się nad jego słowy…


- To zaliczka…- Miżoch nie tracił czasu a cisnął „Grzecznemu” który stał najbliżej pękatą sakiewkę, którą wydobył zza pazuchy. - … a reszta po robocie. Będę od północy do świtu czekał w starym młynie. Tam wam zapłacę i ze swoimi towarzyszami, którzy tam od was odłączą zdawszy mi relację z roboty, ruszam w drogę. A płacę tylko za głowę Złotego Karla.


- Chcemy więcej. To trudna robota. – Tupik nie dawał za wygraną. Zwłaszcza, że sto marek już mieli.


- Nie dostaniecie już więcej, bo jak wam więcej zapłacę przestanie mi się opłacać was wynajmować. Jak będziecie obstawać przy swoim wrócę do „Rzeźni” i powiem, że chciałem wam zapłacić, aleście nie chcieli wziąć roboty. I poszukam se kogo innego. Ciekawe co wasz szef na to powie…


- Straszysz?


- Obiecuję. Jesteśmy tu w gronie osób, które chcą zrobić interes i na nim zarobić swoje. Wy marki, ja mokrą robotę i święty spokój. Bierzecie ją, dobrze. Nie, to pies was srał. Ale nie zawracajcie mi dupy, bo nie mam czasu. Więc?


- Bierzemy.


- Dobrze więc. Oto Mathieu i Animositas. Moi kumotrzy. Będą wam towarzyszyć i pilnować byście wywiązali się z zadania. A ja od północy do świtu czekał będę w starym młynie. Nie spóźnijcie się.



Miżoch zmierzył ich jeszcze raz poważnym spojrzeniem po czym nie czekając ni chwili ruszył w ciemność. Pozostawiając swoich dwóch „ludzi” w ciemnym zaułku z „chłopakami” Grabarza. Ci ostatni jednak sprawiali wrażenie, jakby ci pierwsi ich zupełnie nie interesowali, bo utkwiwszy wzrok w oddalającej się sylwetce Miżocha milczeli. Zastanawiając się, czy mogą głośno porozmawiać przy tych dwóch o skrytej w cieniu sylwetce, która po odejściu Miżocha oderwała się od ściany pobliskiej kamienicy i chyłkiem ruszyła śladem ich zleceniodawcy. Poza tym jednak zastanawiali się również nad czymś innym. Jak wiele z ich rozmowy ów skryty w cieniu cień usłyszał?


***


Mathieu:

Nie był w stanie powiedzieć co to było. Jednak wychodząc z „Rzeźni” dostrzegł jak Miżoch robi jakiś dziwny gest. Gest, który znalazł odbiorcę w osobie jednego z ludzi Burego…


***


Tupik, Levan:

Miżoch mógł sobie mielić ozorem dowoli. Jednak obaj widzieli, jak dał znak „Małemu”. Znak dyskretny, ale w ich fachu powszechny. Mówiący „spierdalaj”. Czy jednak był to umówiony sygnał, czy też dowód na to, że jest „swój”, trudno było rzec…
 
Bielon jest offline