Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2010, 15:47   #1
Minty
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
[Autorski] Projekt Krainy Północy - W poszukiwaniu sanktuarium kamienia Anhlionu

[MEDIA][/MEDIA]



Tomasz K. alias Minty
Projekt
Krainy Północy



W poszukiwaniu sanktuarium kamienia Anhlionu

***

W poszukiwaniu sanktuarium kamienia Anhlionu
Prolog
Stuk, stuk. Stuk, stuk. – Metalowe obicia kół powozu rytmicznie uderzały o bruk fogeńskiego placu ratuszowego. Pojazd powoli toczył się środkiem opustoszałego terenu, otoczonego ze wszystkich stron wysokimi kamieniczkami, zaś w samym centrum, jakby udekorowany pięknym, dwupiętrowym budynkiem. Był to Ratusz. Ciemne, atłasowe niebo, którego jednolitości nie mąciło ani jedno błyszczące ciało niebieskie, idealnie komponowało się ze śnieżnobiałym kolorytem tutejszych kamieniczek. Czarno-biało. Z pozoru skrajnie inne, agresywnie stykające się ze sobą na twardej, nieprzeniknionej granicy barw. A jednak, jakimś niepojętym prawem istniejących ze sobą w namiętnym, zmysłowym stosunku. Dwie odmienne części, dwóch pustelników, urodzonych dla samotności, bytujących jednak razem, tworząc jedną, idealną całość. Gdyby chcieć porównać Skarlettę do jakiegokolwiek pozornie choćby istniejącego w świecie zjawiska, niewątpliwie była by to granica między tymi dwoma kolorami. O nie, nie szarość, ona nie ma tu nic do rzeczy. To, co składa się na miejsce spotkania dwóch odwiecznych kochanków, czerni i bieli, jest niepojęte, iście transcendencyjne. Jednak tak jak jedyne, do czego można porównać Skarlettę to owa granica, tak jedynym, co może pomóc zrozumieć Nam, czym granica tak naprawdę jest, może być tylko Skarletta. Bo cóż znajduje się w centrum tego najczystszego w swym erotyzmie związku? W naszym świecie byłaby tam Skarletta. Dziewczyna odrzuciła płachtę, pod którą skrywała dotąd swą postać, zbliżało się miejsce wysiadki. Gdy wóz odpowiednio zbliżył się do gmachu ratusza, Skarletta szybkim ruchem zeskoczyła na ziemię i doturlała się do budynku. - O mały włos. - Dziewczyna podziwiała swoje szczęście, widząc nieczystości znajdujące się o jakiś metr od jej głowy. Powoli wstała na nogi. Wbrew wcześniejszym założeniom, nie musiała się nigdzie doczołgiwać, była we właściwym miejscu. Dziewczyna szybkim ruchem pchnęła masywną okiennicę. Przekupiony strażnik nie skłamał, była otwarta. Ułamek sekundy później Skarletta była już wewnątrz budynku ratusza. Nareszcie można przestać co chwila oglądać się na strażników patrolujących plac. Kroki stawiane na śliskiej, ciemnej, kamiennej posadzce były, zupełnie niezgodnie ze swoją naturą, niewykrywalnie ciche. Fogen to średniej wielkości miasto, co za tym idzie, ratusz także nie był jakoś specjalnie bogaty, dopiero niedawno zaczęto stosować się tutaj do rozporządzeń Królewskiego Funduszu Estetyki. Mimo wszystko, konieczny minimalizm panujący w budynku całkiem podobał się złodziejce. Czarna posadzka, białe ściany, wysokie sufity, gdzieniegdzie jakiś obraz, czy certyfikat powieszony na ścianie, a przede wszystkim to, co obecnie najbardziej interesowało Skarlettę: ciężkie, okute, dębowe drzwi. Zamek raczej prymitywny, otwierany na zasadzie zagiętego gwoździa, powszechnie znanego jako wytrych, zaklęcia także bardziej studenckie. Prawdziwy problem stanowi to, co za drzwiami się znajduje. Według wtyki, strażnikiem jest jakiś weteran, który z powodu utraty lewej kończyny nożnej nie jest w stanie dalej wykonywać służby. Cóż, zamek kuszy zwalnia się palcem, nie nogą, więc cała sytuacja może być nieco gorąca. Kobieta przyłożyła medalion do zamka drzwi. Błyskotka pierwsza klasa, na prawdę piękna robota. Złoty okrąg został obłożony kilkoma potężnymi zaklęciami otwierającymi. Aby go użyć, wystarczyło odpowiednio przekręcić wszystkie trzy ruchome kręgi, znajdujących się na medalionie. Całość była misternie zdobiona różnymi runami i jeszcze raz zabezpieczona kilkoma zaklęciami ochronnymi. Tylko Skarleta mogła użyć tego medalionu. Blokada drzwi natychmiastowo poddała się woli użytecznej błyskotki, złodziejka poczuła to na skórze. Jeszcze kilka ruchów wytrycha w konwencjonalnym zamku i mechanizm ustąpił. Mało brakowało, a nie zrobiłaby najważniejszej rzeczy. O czym ja myślę? Przemknęło przez myśl kobiecie. Wyciągnęła z kieszonki obcisłych czarnych spodni małą buteleczkę z oliwą i wetknąwszy cienki dozownik w szparę drzwi nakapała kilkukrotnie na każdy z zawiasów.

Teraz trzeba chwilę odczekać. Krótki, elegancko zdobiony mieczyk przymocowany do zgrabnej łydki bezszelestnie wysunął się z pochwy, czas przetestować swoje umiejętności. Popchnięte drzwi zaczęły otwierać się ociężale, nie towarzyszyły temu żadne dźwięki. Wejście było otwarte, Skarletta szybko wsunęła się do pomieszczenia. Dźwięk zwalnianego zamku kuszy, najwidoczniej dziadek nie spał. Ciemność znacznie utrudniła sprawę, ale udało się. Bełt odbił się od klingi mieczyka. Dwa susy w stronę napastnika, szybkie cięcie od doły. Sparowane!? Najwidoczniej weteran był bardziej żywotny, aniżeli na to wyglądał. Postać powstała ze stołka. Co do cholery, to żaden dziad! Skarletta dopiero teraz zauważyła swoją omyłkę. Przed nią stał ponda dwumetrowy półork, dzierżący w łapie obnażony półtoraręczny miecz. Zwarli się kilka razy w szybkim starciu. Przeciwnik wiedział jak posługiwać się żelazem. Nie zrobiło to jednak na Skarlettcie większego wrażenia. Unik, cięcie od dołu, finta, półobrót i niespodzianka. Z lewego rękawa wysuwa się sztylet. Półork chwycił się za przeciętą tętnicę szyjną, charknął kilka razy krwią i padł nieżywy. Złodziejka była dobrą kobietą, nie cierpiała zabijać, ale nie było wyjścia. Kiedy wykona zadanie trzeba będzie policzyć się ze strażnikiem, który zgotował jej taką niespodziankę. Stary weteran, co nie? Walka trwała nie dłużej niż minutę, na szczęście nie narobili zbyt dużo hałasu. Złodziejka wyciera mieczyk o ciało martwego strażnika, to samo robi ze sztyletem. Chwilowo kontempluje dokładność, z jaką wykonano broń. Rękojeść z rogu renifera ozdobionego matowymi agatami, klinga, lekko błękitna, gładka, matowa, wolna od magii. Nie do wykrycia. Dalej było już stosunkowo łatwo. Jakieś drzwi do otworzenia, jeden śpiący strażnik, który już nigdy się nie obudzi, kilka prymitywnych pułapek i jeden bardziej skomplikowany alarm. Poszło jak z płatka. Skarletta stała teraz przed końcem tunelu. Twarda, murowana ściana, gładka, idealnie gładka, zbyt gładka. To nie była ściana. Portal otworzyła za pomocą medalionu. Od tej chwili ma jakieś pięć minut, zanim członkowie bractwa zjawią się tutaj i w najlepszym wypadku rozniosą ją na strzępy w pierwszym starciu. Uczucie przechodzenia przez magiczne wrota nigdy nie jest przyjemne. Całe ciało ogarnia zimno, które razem z czarodziejską barierą przenika organy i umysł. Jakieś pięć sekund później dziewczyna jest gotowa do biegu. Małe stopy w elastycznym obuwiu z niespotykaną szybkością uderzają marmurową posadzkę. Tunel zaczyna iść w górę. Pierwszy strażnik ginie z po szybkim ciosie sztyletu w serce, nie ma czasu na litość, od powodzenia misji zależy los więcej, niż kilku osób. Skarletta nie ogląda się za siebie. Następnych pięciu odchodzi z tego świata w podobny sposób. Ten, który pilnuje komnaty ujrzał tylko nadlatujący w kierunku jego oka sztylet. Złodziejka wyciąga broń z oczodołu ofiary i wyciera ją z nieprzyjemnej cieczy. Otworzenie drzwi zajęło jej dwie minuty. W środku nie ma żywego ducha. Jest za to cel jej wyprawy. Na złotym piedestale leży ogromny szmaragd wielkości kurzego jajka. Jednak Skarletta wie, że nie jest to zwykły klejnot. Chwycony w rękę kamień dotkliwie parzy palce, do wesela się zagoi, uśmiecha się do siebie w duchu. Szmaragd ląduje w skórzanej sakiewce przymocowanej do szerokiego pasa, obwiązującego smukłą talię Skarletty. Bieg z powrotem zajął jej nieco ponad minutę, zdążyła. Przechodząc przez portal poczuła, jak jej łydkę ogarnia coś lodowatego. Nie, to nie było typowe uczucie, które towarzyszy każdemu przejściu przez wrota. To było coś znacznie zimniejszego. Klątwa śmierci. W momencie opuszczenia magicznego przejścia kobieta błyskawicznym ruchem sypnęła w nie garścią ziemi. Było po wszystkim. No może nie do końca po wszystkim. Została obłożona Życzeniem Śmierci, to nie była taka błahostka. Szczęśliwie podczas trafienia nie znajdowała się całkowicie w tym samym wymiarze, co mag rzucający klątwę. To dawało jej minimalną szansę przeżycia. Eliksiry, które wręczył jej podczas odjazdu znajomy alchemik powinny dodać jej około dwóch godzin życia, później zacznie się jakieś trzydzieści minut niewyobrażalnych cierpień, następnie prawdopodobnie razem z wymiotami pozbędzie się kilku organów wewnętrznych, skóra zacznie topnieć na niej jak śnieg na bałwanie podczas odwilży, a mięśnie w kontakcie ze światłem spłoną żywym ogniem. W przypadku niedostatku światła kobieta wykrwawi się, czując nieopisany ból, cucący ją po kolejnych omdleniach. Później przewidywana jest śmierć. Oczywiście może po prostu zasnąć, tak właśnie działa klątwa śmierci. Jednak musiałaby wtedy odstawić eliksiry, które dają jej szansę na dotarcie do tutejszego maga i ocalenie życia. Trudno, kto nie ryzykuje, ten nie ma. Skarletta wypija po kolei trzy fiolki z kolorowymi płynami. Zielony był słodki, czerwony słony, błękitny mdły, jednak po opróżnieniu wszystkich buteleczek poczuła, jak zyskuje nowe siły. Poderwała się na nogi i ruszyła przed siebie. Nie ma czasu ukrywać się przed strażnikami. I tak jeżeli nie dotrze na czas do maga, to czeka ją los gorszy od stryczka. Pierwszy, który spróbował ją zatrzymać nawet nie zauważył, kiedy został dekapitowany. Kilku następnych zdążyło nawet wyciągnąć miecze z pochew, jednak w prawdzie nie zapewniło im to więcej obrony, niż noszone zbroje. Skarletta idealnie wyszukiwała nieosłonionych miejsc w pancerzu, a przed tnącymi wokoło powietrze klingami uchylała się niczym baletnica w tańcu. Kilka chwil później placyk zaściełało sześć trupów, po złodziejce nie było żadnego śladu więcej. Ulice Fogen było do siebie niewyobrażalnie podobne. Po obu stronach wysokie kamieniczki, bruk pod stopami, ciemne niebo nad głową. Jednak Skarletta znała drogę. Zaczął padać deszcz. To dobrze, błogosławione krople zmyją resztki jej śladów. Złodziejka krztusi się krwią. Zaczyna się. Jednak jest jeszcze nadzieja, przed nią wyrasta wieża maga. Rozpaczliwe uderzenia w drzwi błyskawicznie budzą starego młodzieńca. Nexios wyglądał na trzydzieści lat. W rzeczywistości miał trzy razy więcej. - Spodziewałem się ciebie. – Mag silił się na dobry humor, jednak widać było, że stan Skarletty mocno go przeraził. Nexios złapał mdlejącą dziewczynę w ręce i uprzątnąwszy nogą ławę w pracowni, położył ją na prowizorycznym stole operacyjnym. Mag dawał z siebie wszystko. Cóż, w końcu miłości życia nie opuszcza się w takiej potrzebie.

***

- Ciekawe… Nie tak to sobie wyobrażałem. - �-Kron Dunbidel przyglądał się szmaragdowi leżącemu na stole. – Mówisz mi panie, że mam przed sobą największą tajemnicę magii, ostatnią deskę ratunku dla Kontynentu, a zarazem broń, która zdolna jest zniszczyć go? Anihlion, jak mawiają elfy, Erdriorl, w mowie krasnoludów i gnomów, w końcu Serce Świata w naszej mowie? – Starzec spojrzał na Nexiosa z nad oprawek okularów. Mag przytaknął.
- Złodziejka Skarletta, która została wysłana z zadaniem zdobycia klejnotu umarła obłożona życzeniem śmierci. – Głos nawet mu nie drgnął. – Postanowiłem dokończyć misję za nią i dostarczyć łup tutaj. – Nexios był śmiertelnie poważny. Sala była mała, ale wysoka. Sufit był pewnie dziesięć razy wyższy niż w izbach nexiosowej wieży. Wszystkie ściany zajmowały półki z książkami. Woluminy pięły się ku niebu, ale nie było tutaj żadnej drabiny. Cóż, w końcu był to gabinet jednego z najpotężniejszych magów na Kontynencie. Światło padało z czterech okien, które znajdywały się za plecami Krona Dunbidela. Szyby stanowiły jedynie dziury w „biblioteczkach”. Okna były dosłownie otoczone księgami. Z sufitu zwisał wielki, srebrzony świecznik, a podłogę pokrywał gruby nivelseejski dywan. Resztę wyposażenia izby stanowił barek, wielkie biurko i dwa rzeźbione w kocie łby krzesła.
- Żądasz zapłaty? – W głosie Krona Dunbiela było coś z szyderstwa.
- Nie. Wiem, że Skarletta Viksena wzięła udział w tej misji tylko dlatego, że wiedziała, jak ważne jest to dla świata. Ja też nie chcę pieniędzy. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.
- Podsumujmy: złodziejka, która miała wykraść ten skarb Bractwu Pierwotnej Siły, a która została po zdobyciu celu częściowo obłożona klątwą, udała się do pańskiej siedziby, gdziewyjawiła panu sekrety misji i odeszła z tego świata. – Najwyższy mag Irgannii spojrzał na Nexiosa podejrzliwie. – Zatem mam tu przed sobą najsilniejsze źródło magicznej energii, zagadkę wszechświata i… - tutaj zrobił krótką pauzę, jakby chciał nadać temu co zaraz powie jakąś specjalną moc. - … nic nie czuję. – Tym razem spojrzenie, którym obdarzył foggeńskiego maga było rażąco kpiące. – Nie wydaje się panu, że taki artefakt powinien wytwarzać wokół siebie jakąś aurę?
Kron Dunbiel, pierwszy mag Wielkiego Cesarstwa Irgannii, nie oczekiwał odpowiedzi. Otrzymał ją mimo to.
- Przedmiot pochodzi z innego wymiaru. Zanim objawi swoją rzeczywistą moc tu, w naszym świecie, minie pewnie około tygodnia. Wtedy nie tylko pan będzie mógł wyczuć jego aurę. – Głos Nexiosa był zimny i tajemniczy. – Oni nie dadzą sobie tak łatwo odebrać największego skarbu jaki posiadają.

***

- Panowie! Zdołałem ustalić, że w naszych rękach znajduje się prawdziwy Anhlion, Serce Świata. – Wspomagany magicznie głos Krona Dunbidela grzmiał na całą, wielką salę obrad. Zebrani magowie zaszemrali w podnieceniu. - Zdobyłem informację, że mamy jednak szansę na ocalenia świata. – Starzec przez chwilę napawał się dźwiękiem swojego magicznie poprawionego głosu. – Na bogów nie mamy co liczyć, sami wiecie, że religia to jedynie narkotyk dla pospólstwa. – W jego oku dało się dostrzec lekki błysk. – Za to sami możemy sprostać wyzwaniu, ocalmy świat własnymi rękami. – Odziany w niebieskie szaty starzec wykonał energiczny gest dłońmi. Uniósł je na wysokość twarzy i jakby demonstrując swe ręce zgromadzonym magom, potrząsną nimi kilka razy. Miał przy tym taką minę, że kilku młodszych dostojników, którzy także przybyli na salę, aby wysłuchać specjalnej przemowy Krona Dunbiela, było już gotowych, aby powstać z miejsc i ruszyć tam, gdzie każe im mag.
- Arcyniebezpieczne padania, jakie przeprowadzałem na Anhlionie pomogły mi ustalić, w jaki sposób możemy zniszczyć zło w klejnocie i posiąść potęgę jego dobra. – Ciągnął mag, emocjonując się przy tym tak mocno, że z głowy omal nie spadła mu wysoka tiara. – Musimy zastosować się do Przepowiedni Fininny. Na Sali znów zapanowało chwilowe podniecenie.
- A co ze skarbcem, co z kamieniem filozoficznym? – Wyrwało się komuś ze zgromadzonych.
- Skarbiec. – Mag spojrzał na niego dobrotliwie. – To tylko mit.
***

W komnacie było ciemno i duszno. Świeczniki zawieszone na ścianach zostały poprzykrywane jakimiś prowizorycznymi abażurami, przez co zamiast światła w izbie panowało poświata. Derbinał czekał tylko na moment, w którym ogień którejś ze świec zapali jeden z abażurów. A może i wszystkie… Mimo wszystko, chociaż w komnacie nie było okien, tylko rozpalony kominek, który sprawiał, że każdy z młodych adeptów magii z lekcji przepowiedni i legend wychodził zlany potem, chociaż w takiej atmosferze nie dało się pracować, to miało to i swoje plusy. Magiczka Idyliczna, a właściwie profesor Idyliczna także poddawała się działaniu temperatury panującej w klasie. Południowa piękność, która przybyła prosto z targanego wojnami Gessedon. Ona i jej skąpe stroje, odsłaniające godne bogini, spocone ciało… Młodzi magowie lubili te lekcje. Mimo wszystko.
- Dobrze panowie, zajmiemy się dzisiaj przepowiednią Fininny. – Belferka usiadła na ławce jednego z uczniów i założyła nogę na nogę, całkowicie odsłaniając przy tym gładkie udo. Sedarios, syn bogatego. indalijskiego szlachcica, uczeń, do którego należała owa ławka, błyskawicznie oblał się rumieńcem. – Czy ktoś wie, kim w ogóle była Finna? W każdej klasie powinien być chociaż jeden kujon, ktoś, kto ratuje kolegów w takich sytuacjach. Tutaj nikogo takiego nie było. Młodzi adepci magii jedynie odwracali głowy w poszukiwaniu jakiegoś wybawienia.
- Akademia magii w Jastrzynie… Marka sama w sobie. – Profesor Idyliczna zeskoczyła z ławki i szybkim krokiem przeszła po klasie. Najwidoczniej szukała ofiary. Po chwili zatrzymała się obok miejsca Derbinała. - Chłopcze, wiesz ty przynajmniej, o czym ta przepowiednia prawi? – Na jej nieskazitelnej, opalonej twarzy malował się już zalążek gniewu.
- Yyyyyyy… Nie doczytałem wczoraj, bo… yyy… egzamin… yyy….. Jej perfumy pachniały bardzo oryginalnie, ale i kusząco zarazem. Kompozycja wiśni i jakiegoś pieprzu, czy czegoś takiego. Chłopiec nie potrafił dokładnie zidentyfikować ostrej nutki zapachu w perfumach belferki, jednak ten zapach pasował do niej jak ulał. Aktualnie objawiały się cechy charakteru, do których pasował owy ostry zapach.
- No to ja wam zrobię egzamin, gałgany wy jedne! – Szybkim ruchem dłoni wydobyła z dużego dekoltu niewielką różdżkę. Uczniowie spojrzeli na nią zaskoczeni. Ta kobieta jest dziwniejsza, niż im się wydawało. Na widok magicznej pałeczki wszyscy jednak zadrżeli. Każdy pamiętał jeszcze lekcje z profesorem Rnitelem. Dziwna kobieta nie zamierzała jednak karać ich cieleśnie. O rodzaju kary mieli przekonać się pod koniec lekcji, kiedy podawała temat pracy semestralnej. Teraz jednak nie nadszedł jeszcze na to czas. Zręcznym ruchem nadgarstka zakręciła różdżką i szepnęła coś pod nosem. W jej dłoni zmaterializowała się księga.
- Czytaj, ośle! – Krzyknęła z furią i cisnęła opasłym tomiskiem o blat ławki, aż podłoga zatrzeszczała.
- Yyyy… Fininna, elficka wieszczka, autorka słynnej Przepowiedni Fininny, zapowiadającej odnalezienie na Kontynencie kamienia Serca Świata i traktująca o tym, jak należy z kamieniem postępować. Została spalona na stosie w roku 745 według rachuby elfów, winna była gwałtu dokonanego na królu Esbinu VII Bezwzględnym, okrzykniętym później Gwałcicielem. - Według przepowiedni. – ciągnął chłopiec. – aby zlikwidować zło w Anhlionie i wydobyć z niego ukryte w nim dobro, należy najpierw zebrać rozrzucone po świecie szczątki smoka Ehae… Eaheat… Jak to się czyta?
- Eaheartereionhereondea. – Zabrzmiał gardłowy głos nauczycielki.
- …właśnie tego smoka i połączyć je w całość w centrum świata. – Czytał. – Później, kiedy smok odżyje, trzeba przekonać go o tym, że niszcząc zło w klejnocie uczyni dobro dla świata, aby Ehaearte… aby smok sobie znanym tylko sposobem oczyścił Anhlion, a następnie, gdy wchłonie ciemność panującą w krysztale zginął, gdyż nawet on nie jest w stanie przeżyć bezpośredniego kontaktu z tak mroczną siłą. – Derbinał zaczerpnął powietrza i czytał dalej. – Wtedy w miejscu, w którym bestia wyzionęła ducha otworzyć się ma wejście do skarbca smoka, gdzie ni żaden pusty kamyczek, ani blaszka złota świecić nie będzie. Znajduje się tam bowiem jedynie alchemik, który całe wieki spędził zamknięty w gadzim skarbcu, gdzie bestii tynkturę przygotowywał, gdyż smok z natury swej nic stworzyć nie potrafi. Alchemik wdzięczny za ocalenie nie dość, że smocze zapasy tynktury wybawcy odda, to sposób otrzymywania jej także mu wyjawi. Derbinał milczał przez chwilę, jakby chciał się o coś zapytać, ale belferka popędziła go machnięciem dłoni. - Czysty Anhlion będzie potężnym źródłem magicznej energii, która pozwoli mieszkańcom Kontynentu zamknąć międzywymiarowe wrota, których tak się obawiają. Koniec.
– Dodał zadowolony z siebie.
- Ale co to za wrota? – Zapytał jakiś z uczniów.
- Wrota do innego, wrogiego wymiaru, z którego, według innej przepowiedni ma wyleźć na nasz świat Anihilator, czyste zło w skoncentrowanej postaci. To byłby koniec istnienia.

***

Słowo wstępne: Historia Kontynentu

Jak to zazwyczaj bywa w tego typu sytuacjach, pierwsze stopy, które zmąciły spokój bujnie porastającej opisywaną ziemię trawy należały do elfów. Typowo miłujących naturę, spokój i ład, więc pod tym względem nieróżniących się niczym od innych pierworodnych, uszatych, czy jak tam chcecie ich nazywać, byle byście nie ochrzcili żadnego z ich plemion mianem gnomów, bo gnomy to zupełnie inna para kaloszy. Kwestią sporną jest pojawienie się na Kontynencie krasnoludów i wcześniej wspominanych gnomów, załóżmy jednak, że ich kontynentowa historia jest tak samo długa, jak historia pięknych elfów. Pojawieniem się innych rozumnych istot nieludzkich, nie wliczając w to orków, nie będziemy się tutaj zajmować, ponieważ ani ja, ani pewnie Wy nie macie pojęcia, skąd oni się do jasnej cholery wzięli, pomijając już fakt, że oni sami zapewne również tego nie wiedzą, albo bardzo, ale to bardzo chcą tą wiedzę zatrzymać tylko dla siebie. Dla wyjaśnienia dodam, że owe „rozumne istoty nieludzkie” to wszelkiego rodzaju potwory, a nie driady, rusałki, syreny etc., bo te żyły tu już przed pojawieniem się elfów, albo przybyły wraz z nimi. Wracając do tematu, nikt nie wie, kto był tak naprawdę pierwszy na Kontynencie: krasnoludy, czy elfy. Fakt ten jest zdecydowanie „konfliktotwórczy”, co w żaden sposób nie przyczyniło się do poznania prawdy, za to było świetnym motorem dla długotrwałego konfliktu będącego zarazem pierwszą wojną ogólno kontynentalną, podczas której o głowy zostało ukróconych dziesiątki tysięcy stworzeń, a bitwy i zwyczajne egzekucje były na porządku dziennym, jakby wpisane na listę międzyrasowych obyczajów, od czasu do czasu zdarzała się oczywiście najnormalniejsza rzeź, po której władcy wzajemnie pluli sobie w oczy, a następnie posyłali wojska na równinę, aby tam załatwić sprawy po męsku. Po wielu, wielu latach zażartego konfliktu, jakiś mądry elf, albo krasnolud wpadł na pomysł, aby tę wojnę zakończyć. Nikt już nie pamięta, z czyjego powództwa zawiązano w 321 roku (według rachuby elfów, która stała się ogólno kontynentalną i funkcjonuje jeszcze zapewne w czasach dzisiejszych) rozejm w mieście Dunngelleher, stolicy krasnoludzkiego mocarstwa na wyspie Torja. Według jego postanowień, elfy, krasnale oraz gnomy przybyły na kontynent w tym samym czasie, a roztrząsanie tej sprawy i poszukiwanie dziury w całym będzie uważane za występ przeciwko woli władców Kontynentu: elfa Andruiellia, krasnoluda Orda, zwanego Skrzydlatym Toporem oraz gnoma Williama Weista i karany będzie śmiercią. Oficjalnie pakt obowiązuje po dziś dzień, jednakże jak to zazwyczaj bywa z decyzjami zawieranymi przez wielkich, zwykli poddani przyzwyczajali się do niej długo, opornie oraz i tak zachowali wiele z dawnych przekonań. Kolejnym wielkim momentem w historii kontynentu, może nawet najważniejszym, jaki dotąd miał miejsce, było pojawienie się na jego ziemiach ludzi. Kim byli? Skąd przybyli? Nie wiedzieli, wielu z nich dopatruje się w tym boskiej ingerencji i tak chyba w rzeczywistości było. Silny, mało rozgarnięty i łatwo poddający się cudzej woli człowiek stał się dla ówczesnych władców kontynentu idealnym materiałem na, nie tyle niewolnika, co po prostu sługę. Większa część słabo ucywilizowanych ludzi oczywiście ugięła karki przed władcami Kontynentu, stając się od tego momentu po prostu tanią siłą roboczą. Pracowali ciężko, mężczyźni w najniebezpieczniejszych odcinkach kopalń, przy karczowaniu lasów, jako robotnicy budowlani etc., kobiety zaś jako służki, gosposie, niańki, czy po prostu nałożnice (tylko w przypadku elfów, gdyż krasnoludy oraz gnomy uważają ludzkie kobiety za całkowicie aseksualne). Władcy Kontynentu zdawali sobie sprawę z krótkowieczności człowieka, początkowo nie wiedzieli jednak o jego możliwościach prokreacyjnych. Przeciętna elfka stawała się zdolna do spłodzenia potomka w wieku mniej więcej siedemdziesięciu lat, okres przekwitania zaś padał na wiek około stu lat. W czasach pokoju, gdy śmiertelność była mała, przyrost naturalny był minimalnie dodatni, aczkolwiek zapewniało to jedynie przetrwanie gatunku, tak więc populacja elfów nigdy nie przeżyła eksplozji demograficznej. Podobna sprawa dotyczyła krasnoludów i gnomów, ich liczebność nie zmieniała się poddawana działaniu natury, ani w obliczu ówczesnych wojen. Po trzystu latach panowania na Kontynencie, przetrwawszy wiele konfliktów, populacja gnomów była nieco większa od tej sprzed trzech stuleci. Jak zapewne wiecie, jeżeli chodzi o ludzi, sprawa wygląda nieco inaczej. Przedstawiciele Naszego gatunku, przez większość życia odczuwają silny popęd seksualny (pod tym względem elfy, są do Nas najbardziej podobne), co w owych czasach skutkowało oczywiście dużą dzietnością i wysokim wskaźnikiem przyrostu naturalnego. Dało to o sobie znać już w pięćdziesiąt lat po tym, jak ludzie przybyli na kontynent. Zaniepokojeni drastycznie zwiększającą się liczbą ludzi władcy Kontynentu postanowili interweniować, określając limit urodzeń na jednego narodzonego chłopca przypadającego na jednego zmarłego mężczyznę, tym samym nakładając na wielu ludzi swoisty rodzaj celibatu (według tego prawa niektórzy ludzie mogli uprawiać seks raz na kilka lat). Wbrew zasadzie, że „oczekiwanie smakuje lepiej” ludzie wszczęli rebelię i postanowili odłączyć się od dotychczasowych władców Kontynentu, zakładając własne osady, a później państwa na dzikich terenach, w lasach, wśród śniegów północy i skwaru południa. Tak więc przyczyną odłączenia się ludzi od elfów, krasnoludów i gnomów, lub jak nazywają to wyżej wymienieni, wyjścia spod protekcji władców Kontynentu, był po prostu seks (a raczej jego brak). Zapewnie pamiętacie jeszcze, jak napisałem, że większość ludzi ugięła karki pod wolą władców Kontynentu. Stwierdzenie to niewątpliwie świadczy o tym, że pośród przedstawicieli przybyłej na ziemie kontynentalne rasy ludzkiej, znaleźli się i tacy, którzy postanowili żyć w wolności, na własnych ziemiach. Założyli oni pierwsze państwo, znajdujące się we władaniu człowieka – Irgannię. Przez te wszystkie lata, podczas których większość ludzi pracowała na rzecz władców Kontynentu, Irgańczycy budowali solidne, coraz to większe państwo, stopniowo stające się niezależne gospodarczo i finansowo. Gdy ludzie odłączyli się od swoich wcześniejszych, jak to nazywają elfy, dobrodziejów, wielu z nich skierowało swe kroki właśnie na ziemie Irgannii, sprawiając, że kraj jeszcze bardziej urósł w siłę, stając się po pewnym czasie, wzorem w pełni niepodległego i suwerennego ludzkiego państwa. W ten czas jedna mapa nie mogłaby służyć Wam dłużej niż kilka lat, tak szybko i często powstawały nowe państwa, lub te już istniejące zmieniały swoje granice. Przeskoczmy teraz kilkaset lat do przodu, dokładniej do 576 roku, kiedy to sytuacja polityczna Kontynentu była w miarę ustabilizowana, zmiany terytorialne także bywały już rzadkością, a stosunki między ludźmi, a nieludźmi, ludźmi, a ludźmi, oraz nieludźmi, a nieludźmi także wydawały się dobre. Jak pewnie się domyślacie, skoro o tym piszę, to znaczy, że taki stan rzeczy długo się nie utrzymał, prawda? Niestety tak, sielanka miała w końcu swój początek, naturalną siłą rzeczy musiała mieć i koniec, ale po kolei, zacznijmy od początku. W czasach, o których będę pisał, tj. lata od 543 do 672, były dla Kontynentu, jak i każdego znajdującego się na nim państwa czasami szczególnymi. Nie będę się tutaj rozwodził na temat pojedynczych narodów, aczkolwiek przyczyną tego nie jest mój kosmopolityczny światopogląd, który chcę podświadomie wbić do mózgów co młodszym i nieukształtowanym jeszcze odbiorcą, gdyż całym sercem i duchem jestem Polakiem (ale nie o tym miałem pisać), tylko postaram się opisać dzieje tych lat jako historię całego kontynentu. W roku 543, król Litny, ludzkiego państwa położonego na wschodnim krańcu Kontynentu właściwego, noszący imię Lewota III Proca, zaczął upominać się o tron króla elfów, mianowicie Tanhaadeha, jako przyczynę roszczeń podając fakt, iż to jego lud zbudował państwo elfów, to ludzie ginęli w kamieniołomach i kopalniach, to ludzie wznosili zamki, miasta i porty, a więc do ludzi to należy. Jak można było się spodziewać, elfy nie zgodziły się z królem Lewotą III Procą, a odmawiając mu tronu użyły takich słów, że żaden, nawet najmniej mężny i panujący najmniejszym skrawkiem ziemi król nie zostałby obojętny. W roku 548 rozpoczęła się wojna pomiędzy Litną, a Imperium Elfickim. W tej wojnie człowiek byłby z góry skazany na porażkę, gdyby nie inni ludzie, bowiem do Litny dołączyli w walkach Brunndeńczycy, Irgańczycy, Bareńczycy i Tannijki. Wojna była krwawa, krwawa i okrótna, nie szczędzono nikogo. Zakończyła się rozejmem w Inian Annine, elfickim mieście, będącym siedzibą najwyższej kapłanki bogini Eathny, będącej bóstwem pokoju. Na mocy rozejmu niektóre terytoria należące dotąd do elfów przeszły we władanie ludzkie, tym samym bardzo osłabiając międzynarodową siłę polityczną tego narodu. Skutkowało to tym, że z jednego wielkiego Imperium elfickiego powstało teraz kilka narodów, będących jednak nadal pod panowaniem wspólnego monarchy. Oczywiście nie wszyscy mieszkańcy odebranych elfom ziem poddali się woli ludzi. Nie opuścili swoich domów, narażając się tym samym na prześladowania ze strony ludzi. To też ich po pewnym czasie spotkało. Na szczęście rzadko kiedy ziemia skrapiana była krwią, toteż kolejne pokolenia stopniowo zapominały o konflikcie. Po wielu latach wszystko znów wydaje się być jak należy. Czy jest to jedynie stan przejściowy? O tym mogę Was zapewnić, ale nie wynika to z mojej wiedzy na temat historii Kontynentu, tylko ze świadomości przemijania. Bo właśnie tutaj kończy się przeszłość, trwa teraźniejszość i oczekuje przyszłość.

***

Postęp, czyli czym Cię tu mogą ukatrupić.

Znajdujemy się w świecie stylizowanym na późne średniowiecze, jak to zazwyczaj bywa w „klasycznym” fantasy. Postęp od setek lat po prostu nie istnieje, wynalazców chyba topi się tuż po narodzinach, gdyż jedyne wynalazki to szybkostrzelne kusze oraz nowe typy lunet. Typowe rozwiązanie, ale cóż, lubię je. Opisywanie rodzajów maszyn rolniczych, oraz sposobów krycia dachów na razie omijam, aby zająć się czymś o wiele ważniejszym podczas gry, bronią. Długo zastanawiałem się nad wprowadzeniem do mojego świata broni palnej. Niewątpliwie było by to dla wielu miłe urozmaicenie, jednakże wielbiący klimat gracze mogliby mnie za to zlinczować, a dokładniej mówiąc olewając moją sesję, czego bardzo nie chcę, gdyż cenię sobie posiadanie dużego wyboru graczy, a dla mnie samego ten pomysł także był nieco niewpasowany w świat. Wybrałem więc kompromisowe rozwiązanie i podarowałem pistolety tylko jednej rasie, gnomom. Używanie ich jest powszechnie uważane za haniebne, toteż ludzie, krasnoludy, czy elfy rzadko sięgają po ten typ broni. Ale czego możecie się spodziewać po broni palnej na kontynencie? Chociaż wiem, że są to pierwsze pistolety, to perspektywa spotykania na każdym kroku gnomów biegających po świecie z „deską z rurą” na plecach, toną kul w kieszeniach, workiem prochu w jednej ręce, i niezliczoną ilością oprzyrządowania w drugiej, była dla mnie mało atrakcyjna. Tak więc pistolety to bardziej to, z czego zabijano w XVII wieku. Reszta arsenału to typowo: miecze, łuki, kusze, topory, obuchy i oczywiście widły w razie napotkania jakiegoś naprzykrzającego się wiedźmina.

***

MAGIA

Temat magii jest niewątpliwie jednym z najważniejszym podczas omawiania nowego świata. Nieważne, czy jest to mały światek, wielkie świecisko, czy tak jak mój, po prostu świat, jeżeli ktoś w ogóle potrafi tu czarować to powinniśmy poruszyć chociaż temat magii, jeżeli zaś magia jest czymś powszechnym, to niepoświęcenie jej chociaż kilku zdań jest po prostu zbrodnią dokonana przeciwko graczom, zmuszonym później do dopytywania się o wiele rzeczy poprzez PW. Jedni piszą o wspaniałych, potężnych magach, z siwymi brodami za pas, spiczastymi tiarami, będących zazwyczaj jednym na miliard bożym wybrańcem, w dodatku wiecznie podstarzałym. Inni zaś przedstawiają adeptów sztuki magicznej, jako atrakcyjne osóbki, zachwycające urodą, znajomością obyczajów i ogólnie wzbudzających zachwyt wszędzie, gdzie się pojawią. Z reguły tego typu czarodziejki, swojej powierzchowności mogłyby użyczyć Orfeuszo�-wi, kreującemu męskie marzenia senne. A magowie? No cóż, nie jestem kobietą, więc nie wiem na pewno, ale wydaje mi się, że oni także nie pozostają niezauważeni przez przedstawicielki płci pięknej. W takim przypadku, czarodziejem zostaje się tylko, jeżeli posiada się wrodzone predyspozycje. Mamy także poważnych magów, w całkiem niepoważnych strojach w gwiazdki, zazwyczaj nieogolonych (od jakichś dziesięciu lat), takich, którzy aby wyjść do kuchni po kawałek kiełbasy koniecznie zaopatrują się w swoją nieodłączną księgę zaklęć, w dziewięćdziesięciu procentach przypadków, z zerowym libido. Oczywiście, ilu bajarzy, pisarzy fantasy, albo po prostu marzycieli stąpa, bądź kiedykolwiek stąpało po ziemi tego świata, tyle kreacji maga można opisać, przetracając na to pewnie całe życie i jeszcze trochę. Tak się składa, że nie mam tyle wolnego czasu, więc naskrobałem krótki wstęp, zawierający jeszcze krótsze niż wstęp, opisy trzech typowych wizerunków czarodzieja w fantasy. Jak już wspomniałem, istnieje naprawdę wiele wizerunków maga, często tak doskonałych, że postanowiłem z każdego z moich ulubionych zaczerpnąć najmilszą wyobraźni cechę, dobrze to wszystko wymieszać, dodać coś od siebie i zaserwować Wam, licząc na dobre przyjęcie. Aby zostać magiem na Kontynencie, wcale nie trzeba być bożym kumplem, wybrańcem, ani urodzonym pod szczególnie szczęśliwą gwiazdą człowiekiem. Trzeba głównie dużo się uczyć, początkowo zapomnieć o życiu osobistym, wstawać i zasypiać z nosem w księgach, no może trzeba �-mieć jeszcze kogoś, kto za edukację magiczną zapłaci. Niewiele, prawda? Oczywiście, istnieje także inna droga, prowadząca w to samo miejsce, w głąb magii. Jest ona niestety zarezerwowana już tylko dla nielicznych. Czasami rodzą się dzieci, posiadające tak silne połączenie z wszechświatem, że nauka w szkole magów nie jest im potrzebna. Tacy ludzie to czarodzieje i potrafią używać magii od urodzenia, tak jak my, zwykli ludzie potrafimy przełykać pokarm, czy zaciskać pięść. Z reguły jednak czarodzieje decydują się na naukę w szkole magii, jednakże rzadko spotyka się ich tak zapracowanych, jak kandydatów na magów. Pomaga to im nauczyć się kontrolować drzemiące w nich siły, a zarazem stać się jeszcze potężniejszym. Magowie na Kontynencie potrafią spowolnić czas, z jakim się starzeją. Jednym udaje się zrobić to dwukrotnie, innym dziesięciokrotnie. Zależy to od indywidualnych zdolności maga. Zatrzymać czas może jednak tylko kamień filozoficzny, ostateczny cel poszukiwań każdego alchemika. �- Atrybutem maga, na kontynencie jest różdżka: drewniana, lub metalowa pałeczka, zazwyczaj długości przedramienia używającego, dla lepszego zgrania z ciałem zakończona indywidualnie wybranym kamieniem, oraz z wygrawerowanymi zaklęciami na całym trzonku, a także runami na klejnocie (zaklęcia i runy są także dobierane indywidualnie). Jedynie potężni magowie, oraz czarodzieje potrafią czarować bez elementu skupiającego przepływającą w nich siłę wszechświata, tak więc rzadko widuje się kogoś pałającego się sztuką magiczną, bez różdżki przy boku. Więc czym jest magia? Magia, a raczej czarowanie, jest to proces, polegający na pobieraniu energii ze wszechświata, a następnie używaniu jej mniej, lub bardziej według własnej woli. Aby w ogóle móc przyjmować siłę ze wszechświata, mag musi przejść rytuał otwarcia, lub Liijieen, jak kto woli. Podczas przeprowadzaniu rytuału, członkowie rady magicznej, poddają adepta działaniu potężnych zaklęć otwierających, pozwalając mu czerpać energię ze wszechświata, ale jednocześnie druzgocząc jego ciało. Typowy mag po przejściu rytuału ma tak osłabione serce, że bez pomocy magii nie przeżyłby godziny. Po otwarciu połączenia z kosmiczną energią, czarownik ma z nią stały kontakt, więc utrzymanie swego ciała w dobrej formie nie stanowi dla niego problemu. �-Ilość czerpanej energii zależy już wyłącznie od siły woli czerpiącego, dlatego też żaden mag nie jest tak samo silny. Dodam jeszcze, że podczas przechodzenia rytuału czarownik zazwyczaj bezpowrotnie traci zdolności rozrodcze, co jest prawdopodobnie jedyną przyczyną tego, że magia nie stała się jeszcze największym lobby na kontynencie. Wypadała jeszcze napisać, o tym, co stanie się z czarodziejem, jeżeli poddać go rytuałowi? Ano nic, prócz tego, że prawdopodobnie nie przeżyje. Wśród osób, zajmujących się magią niewątpliwie możemy wyróżnić także druidów. Nie będę rozpisywał się na temat, kim są druidzi, bo to wszyscy doskonale wiemy . Bardzo mocno związany z naturą facet, mieszkający gdzieś pod drzewem, na łożu z jemioły. Teraz wiedzą już wszyscy. Na kontynencie druidzi opanowali sztukę poskramiania przyrody, dlatego są bardziej niebezpieczni, niż jakikolwiek dzisiejszy zielony, a nawet wszyscy razem wzięci. Potwierdzone jest, że wiele plemion druidzkich, chcąc nie chcąc są w pewnym sensie zoofilami. Takie rytuały i kropka. Czasami zdarzają się przypadki dendrofilii, ale to wiąże się już tylko z indywidualnymi upodobaniami. Najpotężniejsi druidzi posiedli zdolność przemiany w zwierze (w te, z którym zabawiali się po raz pierwszy). Młodymi sługami natury zostają zazwyczaj porwane dzieci, które pod wpływem narkotyków oraz druidzkiej magii zapominają o swojej przeszłości i nawiązują kontakt z naturą, którą od tego momentu naprawdę rozumieją i potrafią wykorzystać jej siłę aby obronić ją przed złymi istotami. Mamy jeszcze kapłanów, czyli z reguły świętoszkowatych grubasów, czerpiących siłę z modlitwy i nierzadko posiadających większy posłuch wśród ludu, niż szlachta i król razem wzięci. Tacy kapłani najbardziej preferują zadawanie tych przyjemniejszych formy pokuty, przy odprawianiu których oczywiście są niezbędni. Wszystko odbyć się powinno najlepiej w momencie, kiedy mężowie grzesznic (albo jednej grzesznicy, jeżeli jest to mało religijne miejsce) ścigają się w drodze do najbliższego lasu, aby pozyskać drewno na wybudowanie nowej kaplicy. Istnieją także nekromanci (magowie/czarodzieje, którzy swoją siłę wykorzystują w celu zapanowania nad śmiercią), wróżbici (wyuczeni i z wrodzonymi zdolnościami), wszelakiej maści lisze, wiedźmy, etc. etc. ale te niczym nie różnią się na Kontynencie od ich typowych kolegów rodem z innych systemów. Magia jest na Kontynencie rzeczą spotykaną praktycznie codziennie, lecz nie stała się czymś pospolitym, ani nudnym. Po ziemiach Wielkiego Lądu stąpa wiele istot władających siłą wszechświata, ale nadal są oni dla wielu zwykłych istot kimś egzotycznym, elitarną, zamkniętą grupą tajemniczych osobników, przerażających, a zarazem niewyobrażalnie intrygujących. Tak samo rzecz ma się z samą magią.

***

Religie
Istoty żyjące na Kontynencie z reguły wierzą w bogów, którzy mieszkają na Ziemiach Południowych. Owi bogowie jako pierwsi mieli osiedlić się na Świecie i oczyścić go z mroku. Stworzyli oni także wszystkie istoty, które egzystują na Kontynencie. Jest pięciu bogów: Adan – bóg wojny, walki, rywalizacji i śmierci, Imea – bogini życia, miłości, rodziny i rolnictwa, Kestion – bóg mądrości, i Esieanka – bogini łowów, ładu i porządku. Sprawę kosmogonii już przybliżyłem, jeżeli chodzi zaś o śmierć i to, co dzieje się po niej, to na Kontynencie wierzy się, że zmarli odchodzą do królestwa Adana, gdzie żyją tak, jak zasłużyli sobie na to za życia. Dodam tylko, że nikt nie wie, gdzie znajduje się królestwo boga śmierci.
***
[center] Ekonomia, gospodarka i inne wykresy[center]
Armie Kontynentu Na Kontynencie panuje swoista moda na posiadanie zawodowych armii, które często stanowią duże części narodowych sił danego państwa. Postanowiłem odpuścić sobie wymienianie najmocniejszych stron każdej z armii, aby uniknąć RTSowego �-klimatu. W razie potrzeby na pewno nie zapomnę o tym wspomnieć. Dla mniej domyślnych napiszę, że liczebność armii to ogólna liczba wojsk danego narodu, liczebność jednostek zawodowych to liczba wojaków, których jedynym zawodem jest wojowanie. Od liczby całości odejmujemy liczbę zawodowców i już mamy ilość poborowych siepaczy, szlachciców i innych objętych obowiązkiem wojskowym.

***

Geografia Kontynentu

Kontynent (Ziemie Północne), miejsce którym się tutaj zajmujemy to wielki kawał ziemi, znajdujący się na północnej półkuli Świata(daleko na południowej znajdują się siedziby bogów), w trzech strefach klimatycznych: zimnej, umiarkowanej i ciepłej (oczywiście ma to jakieś swoje nazwy, ale przyznaje się, że nigdy nie byłem dobry z geografii, więc nie będę wysilał się na ich przytaczanie). �-Sam Kontynent podzielony jest na Właściwy oraz Wyspę Torję, otacza go także wiele wysp i wysepek. Na Ziemiach Północnych utworzono dwadzieścia dziewięć państw, otaczają je cztery morza (Północne, Polijskie, Orkowe, Azlaelskie), oraz jeden ocean (Wielka Woda). Znajduje się tutaj wiele pasm górskich, dwie wielkie puszcze. Wody śródlądowe to liczne rzeki i jeziora, a także morze Ake. Dominującymi rasami zamieszkującymi Kontynent są (w kolejności od najbardziej liczebnej): ludzie, krasnoludy, elfy i gnomy. Postaram się teraz króciutko opisać każdą rasę, ważniejsze miejsca oraz wszystkie państwa znajdujące się na Kontynencie. PS. Pisząc krótkie opowiadania, opisujące dany kraj, chciałem każde z nich opatrzyć jakimś dobrym zakończeniem, czy chociaż wciągającą fabułą. Niestety, głód gry nie pozwolił mi na dalsze zwlekanie z rozpoczęciem sesji, więc wyszło jak wyszło.
***

Brunnden
Słońce wstawało nad ulicami Issis, opromieniając białe, marmurowe pomniki, ciche, martwe fontanny i puste brukowane ulice. W Issis prawie wszystkie miejskie ulice pokryto brukiem, na prowincji, jak zwykło się elokwentnie wypowiadać na temat Brundeńskiego zadupia, szerzej znanym, jako „kocie łby”. Większość ścian w średniozamożnej części miasta została wybielona, koszta pokryto z nowej części budżetu państwa, mianowicie „Królewskiego Funduszu Estetyki”, najmłodszego tworu administracyjnego króla Aarona IV. Pieniądze pochodzące z KFE, jak zwykło się skrótowo określać Królewski Fundusz Estetyki, pokryły nie tylko koszta odnowy ścian, ale także remontu niektórych budynków, oczyszczenia ulic, wystawienia do użytku dziesiątek nowych szaletów miejskich, otwarcia kilku nowych łaźni miejskich, posadzenia setek drzew, założenia dziesiątek klombów i kilku ogrodów, a także wypachnienia dużej części królestwa i teoretycznie całego miasta, zamieniając tym samym (jak twierdzili niektórzy, przywykli do dawnego, śmierdzącego stanu rzeczy) największe miasto świata w cholerny domek dla lalek. Szerokie drogi, jasno oświetlone przez młode jeszcze promienie wiecznego słońca, ciągnęły się w nieskończoność, poza granice wzroku, kryjąc się na wzniesieniach w ostatnich już, żałośnie trzymających się ziemi, a jednak wymierających małych i większych mlecznych mgiełkach i mgłach, tworząc nieprzebrany, majestatyczny labirynt, plątaninę murów bez wyjścia, koniec drogi każdego nieszczęsnego, zbładzonego podróżnika, który wiedziony klątwą trafił tutaj, aby zakończyć swój grzeszny żywot, aby zapłacić za grzechy. Można było jedynie kluczyć między uliczkami, szaleńczo wybierać kierunki na skrzyżowaniach i rozdrożach, bez końca, bez nadziei. Tak przynajmniej widział to w tej chwili Romulus Brenderbur, młodemu kupcowi rodem z Indalii, przybyłemu do Issis zaledwie pięć dni temu, w celu nabycia sławnych na cały Kontynent gwoździ brundeńskich (oczywiście po możliwie jak najniższej cenie), bliższego poznaniu kilku dziewek, pasujących do opisu zawartego w zasłyszanej niegdyś balladzie pióra słynnego Słowika zwanego Oktawianem:
„Rumieniące się pięknie,
Skowroneczki kochane,
Nie myśl bracie nieładnie,
Bo są cnotą odziane.

Jak można było się spodziewać, poetyckie opisy cnoty brundeńskich dziewoj były tak na tyle typowe dla swojego gatunku, że w kwestii zgodności z prawdą porównywalne z teorią o predestynacji, heliocentryzmie oraz demokracji (głoszonych głównie przez biedaków i magików, którzy wyrzuceni ze związku postradali zmysły), które nie przekonywały tak rozsądnego kupca jak Romulus ani trochę. Fakt ten jakoś specjalnie Branderbura nie smucił, o dziwieniu się mowy nie było, za to powstało wielkie uczucie satysfakcji i dumy, kiedy to on, młody kupiec, w swej malućkości dorównujący jedynie innym młodym kupcom, malućkości, która wraz z dokonaniem odkrycia zamieniła się oczywiście w wielkość i pamięć na wieki, najpierw podważył, ściskając płomiennie rudą Vatashę za zgrabny tyłek i pakując nos w, co tu dużo pisać, ogromny i jędrny dekolt, by następnie obalić zupełnie teorię słynnego barda, chędożąc ładnie piegowatą towarzyszkę w bramie, na stole w kuchni, w końcu na łóżku w sypialni i na pożegnanie na komodzie w przedpokoju. Piętnaście minut później Romulus bardzo żałował tego czułego pożegnania. W momencie, gdy komoda sięgała granic swojej wytrzymałości, tak samo jak pewnych granic sięgali jej obecni użytkownicy, kupiec Branderbur ujrzał to, czego żaden przelotny kochanek nigdy nie chciałby oglądać, mianowicie twarzy męża „przyjaciółki”, widzianą z perspektywy, w której dokładną obserwację uniemożliwia zgrabna stópka założona na ramie, pomijając oczywiście fakt, że historia z niezgrabną stopą zasłaniającą cały obraz byłaby na pewno mniej przyjemna. Jednakże Romulus w tej chwili o tym nie myślał, wiedział jedynie, że było to najgorsze, co mogło go w tamtej chwili spotkać, bo fakt ten, co było dla niego, jako niedoświadczonego jeszcze przelotnego kochanka, był oczywistym zakończeniem znajomości pomiędzy nim, a wygimnastykowaną boską Vatashą. Lecz o tym kupiec myślał najmniej, kiedy cała sytuacja miała miejsce. Gdy w drzwiach stanął gigant, istny troll z błyskawicznie pochwyconą maczugą w wielkiej łapie (jak zapamiętał rogatego męża kupiec), Romsus, bo tak nazywali Romulusa przyjaciele, nie miał innego wyboru jak podciągnąć gacie, uwolnić kark spod ciężaru vatashowej nogi i czym prędzej szukać drogi odwrotu, innej niż drzwi oczywiście. Padło na okno. Po tym jak kupiec dał susa przez uchyloną okiennice znajdującą się na parterze, lądując bardziej na ramieniu, niż tak jak powinien lądować każdy uciekający kochaś, nie bacząc na otoczenie pomknął przed siebie, wciąż czując na karku oddech olbrzyma, który ruszył za nim w pościg. Podczas opowieści przy ognisku wśród karawanowych wozów, Romulus woli opisywać ten skok, jako „cztero-, może pięciometrowy lot, zakończony lekkim przykucnięciem, wykonanym z kocią gracją, a tak naprawdę, to nierozpoczynającym ucieczki, jak gadają niektórzy zazdrośni głupcy, tylko spokojną zmianę miejsca z mniej odpowiedniego, na bardziej odpowiednie dla człowieka mego pokroju, czyli, co by nie było wątpliwości wśród nowych kolegów kupców, człowieka niebywale kulturalnego i obytego ze światem”. W rzeczywistości owa „zmiana miejsca” polegała głównie na szybki przebieraniu nogami, częstym odwracaniem głowy oraz jeszcze częstszym plugawym przeklinaniem, demonstrującym opinię Romulusa na temat niezmordowanego w biegu męża, który wciąż nie znikał z pola widzenia. Po jakimś czasie (Romsus nie potrafi określić dokładnie ile to było, ale zakłada, że około kilkunastu, może kilkudziesięciu minut) w końcu udało się zgubić ogon, lecz dla pewności kupiec ganiał jeszcze między straganami, wozami, zwierzętami i naturalnie ludźmi, kilka ładnych chwil, o czym zwykł opowiadać, jako o „stopniowym zmniejszaniu wysiłku, będącym zaleceniem rodzinnego medyka”. Romulus nie znał tego miasta, był tu pierwszy raz, a zaopatrywanie się w plan, którego cena wynosiła dwadzieścia pięć brunndeńskich denarów było dla niego oczywistym szaleństwem, z resztą przy tak dobrej orientacji w terenie Branderbur nigdy nie potrzebował żadnych planów. Później okazało się, że jego orientacja w terenie wcale nie jest tak niebywała, jak wcześniej uważał, co w chwili obecnej nie wróżyło najlepiej na kilka następnych godzin. W dodatku całe to zamieszanie spowodowane przedwczesnym powrotem męża Vatashy sprawiło, że Romsus zapomniał nazwy gospody, w której się zatrzymał (prawdę mówiąc, Romulus wcale nie zwracał uwagi na jej nazwę, gdyż wynajmując pokój był mocno wstawiony). Teoretycznie Branderburowi pozostało jeszcze jedno wyjście, mianowicie odnalezienie siedziby gildii kupieckiej, do której należał, wielkiego, trzypiętrowego budynku, całego z pięknie obciosanego kamienia, zdobionego marmurami, chronionego przez niemych strażników, kamienne gargulce, groźnie spoglądające na ulice i ich naziemnych przyjaciół, parę egzotycznych tygrysów, bytujących u podnóża schodów prowadzących pod same wielkie, dębowe drzwi. Pomysł wydawał się całkiem rozsądny i Romulus miał nawet przez pewien czas realny zamiar urzeczywistnienia go, ale całe przedsięwzięcie szlag wziął, w momencie, gdy kupiec zupełnie przypadkowo odnalazł mekkę podróżników, oazę zagubionych – Karczmę. Oczywiście ani Branderbur ani przez chwilę nie myślał o wynajęciu tutaj pokoju na noc, w końcu nie mieli w pobliżu nawet najgorszego burdelu, co w jego mniemaniu było istną zbrodnią. Karczma wbrew wcześniejszym przypuszczeniom Rosmusa nie była podrzędną mordownią, nie była jednak także ekskluzywnym lokalem. Ciemne drewniane ściany, kilka dużych stołów, przy każdym po kilka krzeseł kilku rodzajów z kilkoma nogami o różnych długościach, ciemne okna z rybich błon, dodatkowo przysłonięte nawet ładnymi zasłonami. Nad głową kołysał się duży, kilkunastoświecowy żyrandol i kilka latarenek, na ścianach wisiały misternie wykonane ikony, przedstawiające kolejne etapy procesu warzenia piwa, od zasiania chmielu, po degustacje gotowego trunku, niesprawiedliwie przemilczając fakt wydalania. Naprzeciw drzwi rozciągał się szynkwas, a za nim kilka zastawionych kubkami półek. Wszystko było niespotykanie czyste. W izbie było ciepło, pachniało piwem, smażoną kiełbasą i… lawendą. Źródła owego jakże nieodpowiedniego dla tego miejsca zapachu kupiec nie potrafił określić, znał jednak przyczynę jego pojawienia się w takim, a nie innym miejscu. Królewski Fundusz Estetyki. Po kilkunastosekundowej lustracji wnętrza drewnianego budynku, Rosmus doszedł do wniosku, że miejsce to jest na tyle bezpieczne, aby mógł w nim zostać. Wydawało się bowiem, że w mordę nie dostaje się tu za brzydką buźkę, prędzej za długie uszy, lub nieodpowiednie przekonania. Romulus nie posiadał ani jednych, ani drugich, więc chyżo ruszył w stronę kontuaru. Barman okazał się być starszym jegomościem z długą, pożółkłą brodą, takimi samymi kilkoma, może kilkunastoma zębami, łysiejącą czupryną i bądź, co bądź miłym wyrazem twarzy. - Witam jaśnie pana, czym mogę służyć jaśnie panu? Piwa jaśnie panu, a może strawy jakiejś jaśnie wielmożnemu? – Zapytał staruszek, łypiąc na Romulusa swoimi szarymi oczami. - Daj coś na uspokojenie, może być zbożówka. – Rosmus rzucił na ladę małą, srebrną monetę i odszedł do stolika. Romulus usiadł przy stoliku i duszkiem wypił kubek ciemnozłotego napoju. - Huh, mocne macie to cholerstwo, daj jeszcze. – Polecił karczmarzowi. Kilka godzin później Rosmus wzywany potrzebą fizjologiczną wytaczał się z gospody. Kiedy miał już wracać do swojego stolika, będąc jakieś dwa kroki od wejścia do budynku, poczuł nagły ból w potylicy i ostatecznie stracił przytomność. Następny ranek nie należał do najprzyjemniejszych. Mężczyzna obudził się nago w jakimś chlewie obok gospody. Nie zostawili na nim nawet jednej nitki, co za plaga… - A żebyście wszyscy ziemię gryźli, kurwie syny! – Rosmus pogroził pięścią w powietrzu. Droga z powrotem do karczmy gildii kupieckiej to jedna z tych rzeczy, o których Romulus chciałby szybko zapomnieć. Na szczęście gospodarz gildyjny był jego znajomym, inaczej sprawa byłaby jeszcze mniej przyjemna.



Nazwa: Brundenn.
Rasa Panująca: Ludzie.
Położenie: Południowo – wschodnia część Kontynentu.
Klimat: Ciepły.
Ustrój: Monarchia Absolutna.
Obecny Władca: Cesarz Wiktor II Betereusz
Stolica: Issis.
Inne: Brundenn to jedno z trzech wielkich kontynentalnych mocarstw. Położone jest na półwyspie Empyrskim, w południowo – zachodniej części Kontynentu. Dzięki ciepłemu klimatowi panującemu w państwie, hoduje się tutaj wiele pożądanych na Północnych Ziemiach roślin. Oczywiście Brundenn nie jest jedynie krajem rolniczym. Produkuje się tutaj najlepsze łuki, wysoko rozwinięte jest także rybołówstwo. Siła militarna południowego mocarstwa, jak zwykło się nazywać Brundenn, jest ogromna. Równać się z nią mogą tylko dwa państwa: Irgannia i Torja. Mimo ogromnej ilości wojsk poborowych, Brundenn posiada stosunkowo małą ilość żołnierzy zawodowych. Państwo rządzone przez cesarza Wiktora II Betereusza graniczy z Torją, więc uprzedzenia rasowe przeciwko krasnoludom raczej tutaj nie występują. Od zachodu Brundenn graniczy również z elfickim Solkhen, więc o większych antagonizmach względem spiczastouchych także nie powinno być mowy. Gnomów, jako przyjaciól krasnoludów traktuje się tutaj dobrze, a co tyczy się Niziołków, to zamieszkują oni wiele miast brundeńskich, jak to niziołki mają w zwyczaju.

***

Tannis
-Przynieś spragnionemu starcowi jeszcze jeden chłodny kufelek złotych łez rusałki, chłopcze. Gdy zwilżę usta na pewno coś Ci opowiem. Coś wspaniałego, co pamiętam jeszcze z lat młodości. – Rozczochrany starszy jegomość głośno westchnął i zamknął jedyne oko, jakie posiadał. Wyglądało to tak, jakby naprawdę wspominał. – Ach tak, zawędrowałem tam, gdy byłem akurat w twoim wieku, młody i spragniony przygód. Tannis… Widziałem tam piękno, jakiego nie da się ująć słowami. Cudowne arystokratki, spoglądające na mnie przez okienka w swoich karocach, podobne do zaściełających tannijskie łąki tulipanów zachwycające i delikatne, a także wieczną królową Aldenę, wyniosłą, dumną i bezwzględną, ale najpiękniejszą. Ciernistą różę, pomiędzy tulipanami. Godnej miłości, podziwu i strachu. Dziewiętnastoletni Partyk, syn średniozamożnego mieszczanina Isunndemaru, błyskawicznie poderwał się z twardego, drewnianego krzesła z wbijający się między łopatki oparciem, a następnie z trudem począł się przemieszczać przez zatłoczone pomieszczenie, kierując się w stronę oberżysty. Gospoda „Pod śmierdzącą onucką” była dzisiaj bardziej zatłoczona niż zwykle, toteż klientela zaczęła zajmować miejsca stojące, uniemożliwiając sprawne poruszanie się po izbie. Wbrew pozorom, w „Pod śmierdzącą onucką” wcale nie śmierdziało. Było dokładnie na odwrót. W dużej, hałaśliwej, ciemnej izbie pachniało całkiem znośnie. Fakt, iż cała masa spoconych, częściej brudnych, niż czystych osobników emanowała typowym dla siebie zapachem był oczywisty, ale świadomość, że zapach, który czuje się przekraczając próg karczmy nie przypomina smrodu rozkładającego się wieloryba, mógłby poważnie zaniepokoić niejednego wędrowca. Mógłby, ale nie niepokoi, a to dlatego, że na drzwiach wywieszono tabliczkę z wyrytymi trzema literami KFE oraz rysunkiem orchidei, stanowiącej logo funduszu, a w tej sytuacji informację dla tych, którzy z czytaniem mają jeszcze problemy. Tak więc fakt, że w pomieszczeniu prawie nie czuje się typowego dla takich miejsc zapachu potu, bąków, nieświeżego oddechu, ani innych, bliżej niezidentyfikowanych woni, wcale nie świadczył o rychłym końcu świata. Jednakże to, że „Pod śmierdzącą onucką” nie czuć było zapachu złocistego trunku, wina, cebuli, kiełbasy, czy chociażby kwasu chlebowego, który według panującego w Brundenn zwyczaju, podawano do picia chłopcom, którzy nie ukończyli piętnastego roku życia(kobiety mogły spożywać alkohol po ukończeniu dwudziestego roku życia, tylko w zaciszu domowym i nie mogły się upijać), nasuwało przeczucie, że coś tu jest nie tak, jak być powinno, nawet, jeżeli KFE porozwieszał tutaj swoje „konwaliowe odświeżacze”. Gdy Patryk w końcu dotarł do szynkwasu, mając już niejakie doświadczenie w zamawianiu piwa w takich miejscach, nawet nie silił się na przekrzykiwanie tłumu, tylko od razu stuknął oberżystę w ramię i wrzasnął mu do ucha: - Jedno małe złociste. - Krasnoludzki skarb, Złote łzy rusałki, Siki anioła, czy może Mrocznego drwala? - zapytał machinalnie karczmarz. - Rusałkę. – Odparł Patryk, kładąc na blat miedzianą monetę. Kiedy młodzieniec wrócił do stolika, zastał śpiącego starca, trzymającego w trzęsącej się prawicy na wpół pełną butelkę jakiegoś zalatującego zgniłymi jabłkami płynu. Najwidoczniej znalazł już sobie innego słuchacza i skorzystał z podziękowań. - Cholerny pijak, do diabła z takimi. – mruknął pod nosem Patryk, a następnie jednym duszkiem opróżnił trzymany w ręku kufel Złocistych Łez Rusałki.

***

Powiew chłodnej bryzy morskiej uderzył królową Aldenę w twarz, rozwiewając złociste włosy i ostatecznie spędzając sen z powiek. Powietrze było dzisiaj wyjątkowo zimne, świadczyło to o zbliżającej się ku końcowi jesieni, pozostawiającej po sobie jedynie wspomnienie ciepłych, letnich dni i nocy, żyjące w sercach podwładnych królowej Aldeny aż do momentu, gdy tannijskie łąki na nowo odżyją tysiącem kolorów, a smukłe, białe statki pod błękitną banderą wyruszą na łagodne, wiosenne wody, poszukując drogocennych pereł. Mimo wszystko, Aldena lubiła taką pogodę. Lubiła czuć zimny dreszcz, przechodzący całe ciało, gdy rano wychodzi na skąpaną w ciemnościach, chłodną, smaganą wiatrem plażę. Nic nie cieszyło jej tak, jak widok słońca wschodzącego na lodowatym niebie, jak szum fal, z którym wdzierały się na białe piaski brzegu morza. Aldena siedziała na śliskim od glonów i słonej wody kamieniu, wystawiającym ponad mokry grunt jedynie swoją maleńką część. Czuła przyjemny dotyk zimnego, mokrego piasku, w który zatopiła swoje małe, zgrabne stopy, drżąc za każdym razem, gdy chłodna, morska bryza przemieniała się raz po raz w lodowaty przejaw gniewu potężnego żywiołu. Delektowała się tym uczuciem. Długie, sprężyste loki słomianego koloru, o których powstało już tak wiele ballad, że zliczenie ich niewątpliwie graniczy z cudem, przestały już nawet opadać na swoje miejsce po kolejnych dmuchnięciach wiatru, trzymając się cały czas po przeciwnej stronie nieskazitelnej twarzy swej właścicielki, niż znajduje się ich miejsce. Biała, cienka koszulka nocna królowej była w tej chwili tak przemoczona, że prawie całkowicie przeźroczysta i ciasno przylegając do ciała ukazywała zjawiskową anatomię Aldeny. Nie było w tym nic lubieżnego, czy wyzywającego.

Obraz ten był w swej niewinności tak naturalny i czysty, że próżno by szukać na Kontynencie czegoś równie naturalnego i czystego w swej niewinności.
- Kurwa jego mać! Zebranie! – Krzyknęła królowa i migiem pomknęła w stronę drzwi swej nadmorskiej rezydencji. Niewinność, naturalność i czystość zniknęły szybciej, niż rozproszone lampionem ciemności. Cztery godziny później, gotowa do wyjścia królowa przekraczała próg ociekającej złotem karety. Vizinis o tej porze (około dziesiątej) żyło już pełnią życia. Tłumy szarej gawiedzi oraz wyróżniający się pośród niego dostojnicy, odziani w długie białe szaty i tak samo jak kareta, ociekający kosztownościami, a także kolorowi, niczym koszyk pisanek mieszczanie, zgodnie z dzisiejszą modą wszyscy zaopatrzeni w jasny, zamszowy kapelusik założony na bakier. Wszyscy zatrzymywali się na widok królewskiej karety i składali pokłon władczyni. Dom Obrad, był to piękny, wielki budynek. Białe kolumny podtrzymujące wysokie sklepienie rzeźbione były w batalistyczne sceny narodu tannijskiego. Podłogi pokrywały różnokolorowe marmury, ściany aż ociekały obrazami. Największą jednak ozdobą Domu Obrad były niewątpliwie kobiety w nim zasiadające. Ministrowie, doradcy królowej, tutaj wszystkie te posady piastowane były przez kobiety. Główna sala obrad była dużym jasnym pomieszczeniem. Długi stół i dziewięć krzeseł stanowiły jedyne wyposażenie. Osiem miejsc było już zajęte, wolne pozostawało jedynie środkowe, należące do Aldeny. Każda z obecnych kobiet była jak kwiat na tannijskiej polanie. Piękna i pozornie delikatna. Jednak to one były najpotężniejszymi osobami w kraju, równie bezwzględnymi, co zjawiskowymi. Drzwi otworzyły się z cichym szelestem. Do sali wkroczyła królowa, na co zgromadzone kobiety uniosły się z miejsc. Długa, błyszcząca się od diamentów suknia, mocno związana w gorsecie, jednak z luźnym tiulem. Kreacja wykonana była z jedwabiu w kolorach morskich fal i nieba nad porannym horyzontem. Na szyi Aldeny wisiał ogromny szmaragd, podarek od króla bareńskiego, Natera Niezłomnego w uszach połyskiwały diamentowe kolczyki, a we włosach perłowa korona. Aldena była najpiękniejsza. - Witam, drogie panie. Zacznijmy obrady. – Królowej nie wypada przepraszać za spóźnienie. Aldena nie przeprosiła.

***

Nazwa: Tanis.
Rasa Panująca: Ludzie.
Położenie: południowo – zachodnia część kontynentu.
Klimat: Ciepły.
Ustrój: Monarchia Absolutna.
Obecny Władca: Królowa Aldena.
Stolica: Ados Adeenda.
Inne: Tannis to kraj położony na półwyspie Słowika, w południowo – zachodniej części Kontynentu. Poziom gospodarczy jest tutaj bardzo wysoki, toteż standardy życiowe także można określić jako bardzo dobre. Gospodarka opiera się tu na rolnictwie (kwiaty, owoce), winiarstwie i rybołówstwu. Warto wspomnieć, że w Tannis rządzą kobiety. Królową, urzędniczką, dowódcą może zostać tu tylko przedstawicielka płci pięknej. Tradycyjny model rodziny w Tannis to dwie kobiety, mężczyzna i dwie córki. W związku mężczyzna potrzebny jest do zapłodnienia matek i wychowywania ewentualnych synów. Każda z matek ma prawo urodzić trójkę dzieci. Oczywiście jak to zwykle bywa z tradycjami, wiele Tannijek żyje zupełnie inny sposób. Często rodziny składają się po prostu z kobiety i mężczyzny. Jedynie wysokie urzędniczki muszą postępować zgodnie z tradycją. Tannis posiada bardzo silną armię. Pod wodzą królowej Aldeny służy jedno z najlepszych wojsk lądowych na Kontynencie, które składa się zarówno z kobiet jak i z mężczyzn. Przez kraj przepływa rzeka Ismena, będąca jednym z głównych środków transportu przemysłowego i stanowiąca jednocześnie granicę z Indalią. Stosunek do istot innych ras jest tutaj pozytywny. Tannijki nie mają żadnych uprzedzeń względem elfów, niziołków, gnomów, czy krasnoludów, a Tannijczycy, choćby nawet coś przeciwko mieli, to nie mają nic do powiedzenia.

***

Torja
Jak wygląda tradycyjne krasnoludzkie wesele? Z reguły mało kto to wie. Może chodzi o to, że rdzenni Torijczycy mocno izolują się od świata, zapraszając na takie uroczystości jedynie swych braci, może przyczyną jest fakt, iż krasnoludy rzadko biorą śluby, albo, co wydaje się być najbliższym prawdy powodem, ilość alkoholu wypita podczas takiego wesela szybko i skutecznie wymazuje wspomnienia każdego, kto nie jest krasnoludem. - Peri, daj no tu gorzały beczkę, zaczyna brakować! – Ojciec panny młodej wyraźnie chciał, aby to wesele zostało zapamiętane jako udane. - Robi się, szefie. – Gnomi szynkarz wytoczył zza lady dużą, ciemną beczułkę. - I tak trzymać! – Krasnolud uśmiechnął się do pracownika i tocząc przed sobą beczkę gorzałki, udał się w stronę sali. Zabawa trwała w najlepsze. Większość �-tych gości, którzy nie byli krasnoludami leżała już wygodnie ułożona pod stołami, śpiąc w najlepsze pijackim snem. Budren miał już ich z głowy. Teraz trzeba dogodzić pobratymcom i można w końcu samemu się napić. Ojciec panny młodej biegał od jednego końca pomieszczenia do drugiego, podczas gdy sami nowożeńcy pili i jedli ile sił. Cóż, taki zwyczaj. Krasnoludy popiły się już wystarczająco, aby zrobiło się wesoło. Dwóch brodaczy okładało się pięściami po gębach, tarzając się po podłodze, ktoś inny uznał, że rozbijanie talerzy o ściany to całkiem miła zabawa, a jeszcze inny, jakiś gnomi oberwaniec, dobierał się do panny młodej. Szybko jednak odszedł zawiedziony, z podbitym okiem i obolałym lewym policzkiem. Krasnoludki potrafiły się bronić. Dzika uczta trwała dwa dni, kiedy to wszyscy zgromadzeni, nawet najwięksi wyjadacze, pochorowali się i musieli pożegnać młodą parę. Tyle z wesela �-w Inurynnohr zapamiętać zdołałem, dziwy to były, jakich mało, lecz zabawa przednia. Żal wam, jeżeliście nigdy nie mieli okazji u krasnoludów na weselu gościć. fragm. Kontynent – kraina wiecznej radości Alberto Detrino Soren Zielko



***

Nazwa: Torja.
Rasa Panująca: Krasonludy.
Położenie: Północno/środkowo – wschodnia część Kontynentu.
Klimat: Umiarkowany/zimny.
Ustrój:
Obecny Władca: N/D
Stolica: Inurynnohr.
Inne: Torja to jedno z trzech kontynentalnych mocarstw. Wielką wyspą, leżącą na wschodzie Kontynentu władają krasnoludy. Jest to kraj dziki, mieszkańcy jego bowiem przeważnie kopalni drążeniem się zajmują i miasta również pod ziemią budują. Toja słynie ze wszystkiego, co wykonane jest z rudy: miecze, zbroje, biżuteria, są to towary eksportowe tutejszych krasnoludów i gnomów. W zamian za to Torijczycy pozyskują żywność, której uprawą nie zajmuje się tutaj prawie nikt. Z tego powodu Torja w razie wojny potrzebuje sojusznika, który mógłby zapewnić jej regularne dostawy żywności. Takim sojusznikiem jest dla krasno ludzkiej wyspy Dridonia.

***

Solkhen
Umysł kupiecki. Ciągłe kalkulowanie, naturalna skłonność do wyceniania wszystkiego dookoła, poszanowanie dla czasu, zimna krew. A jednak, także takie umysły zdolne są do podejmowania irracjonalnych decyzji, zaspokajania absurdalnych kaprysów. Dziesięć talarów za to, trzy za tamto, pięć za sztukę, osiem za tuzin, czternaście za worek… Dostanie, jak to mówią krasnoludy „porządnego pierdolca”, jest w tym fachu tylko kwestią czasu. Tak przynajmniej sądziły elfy. Zwyczajne elfy. Ale w Solkhen nikt nie był zwyczajny. To był kraj kupców i nic nie byłoby dziwnego w tym, gdyby Olhred de Iniis, właściciel dobrze ulokowanego i znakomicie prosperującego sklepu w centrum miasta Solkheendetren, trwał w swoim fachu przez całe długie, elfie życie, nie zażywając przy tym ani jednego dnia urlopu. I pewnie tak właśnie by było, gdyby nie Seaomi Theendea, młoda elfka, córka kowala ze stolicy handlu.
- Juuupi, wiedziałam, że się zgodzisz, kochany, ależ się cieszę. – Drobna, smukła elfka ganiała jak opętana po całej izbie, tupiąc o drewnianą podłogę bosymi stopami, była ubrana jedynie w koszulę nocną. Nie, nie taką koszulę nocną, w jakiej każdy człowiek wyobraża sobie taką elfkę, jak ona. Sukienka była nie była przesadnie długa, ale zakrywała zgrabne uda, widocznie jedynie w krótkich chwilach, kiedy to Seaomi wykonywała jakiś większy skok, albo rzucała się na łóżko. Znikomy dekolt ani trochę nie odsłaniał małych, jędrnych piersi, a włosy miała, nietypowo dla przedstawicielek swej rasy, zawiązane w warkocz. Mimo wszystko, Seaomi nawet w takim stroju stanowiła uosobienie marzeń większości mężczyzn, stąpających po Ziemiach kontynentu. Chociaż Olhred przekazał szczęśliwą informację narzeczonej w momencie, gdy ta, dopiero obudzona, jeszcze nie pożegnała do końca ciążącego na powiekach snu, a jej umysł częściowo był jeszcze w fazie startowej, to i tak jej reakcja zapewne nie zgadzała się z wyobrażeniem cieszącej się elfki, jakie lata podróżowania wyrobiły niejednemu obieżyświatowi. Seaomi była niecodziennie radosna i roześmiana. I za to Olhred ją kochał.
- Za tydzień wyjeżdżamy, będziemy podróżować z zaprzyjaźnioną karawaną kupiecką, drogą na południe dotrzemy do Nitrilliendi, gdzie mój przyjaciel obiecał użyczyć nam swojej wiejskiej posiadłości. Na cały miesiąc. W końcu będziemy mogli odpocząć, kochana. – Olhred przedstawiał narzeczonej szczegóły podróży.
- Juuuuuuupi!!!! – Kolejny kompletnie niepasujący do nawet młodej elfki pisk radości, poprzedził wykonanie długiego susa w kierunku kochanka, zarzucenie mu ramion na szyję i złożenie słodkiego całusa na policzku. Seaon była na jakiś swoisty sposób dziecinna, pozbawiona towarzyszącej innym elfkom na każdym kroku powściągliwości. I za to Olhred ją kochał. Siedem dni później, wczesnym rankiem para elfów była gotowa do odjazdu. Na świeżo odmalowanym powozie, zaprzężonym w wiekowego, wypożyczonego ogiera, spoczywało wszystko, co zdaniem urlopowiczów mogło przydać się w podróży i podczas wypoczynku. Niektóre rzeczy rzeczywiście mogły być przydatne. Dwa grube koce, gitara, dodatkowa para płaszczy i długi, prosty nóż, mający służyć zapewnie do straszenia, gdyż był cholernie tępy. Znalazły się tam także rzeczy, co do których zastosowanie podczas wyprawy było mocno naciągane, lub po prostu go nie było. Worek kaszy, dwie cegły, czterdzieści guzików, podarty but i mapa północnych terenów Irgannii. Jednakże, pomijając małe odchylenia, wynik przygotowań można było uznać za pozytywny. Urlopowicze zabrali prawie wszystkie potrzebne rzeczy. Seaon olśniewała urodą. Była ubrana w długą, prostą, białą sukienkę, zdobioną jedynie polnymi kwiatami, odsłaniającą zgrabne ramiona i jasny dekolt. Włosy miała – modą elfów – rozpuszczone, naturalnie proste i lśniące, kruczoczarne, sięgające aż do zgrabnej pupy. Nie nosiła żadnej biżuterii, jedynymi ozdobami (nie wliczając roślin z sukni), były dwa kwiaty: pierwszy, chaber, wetknięty był we włosy, druga, stokrotka, zatknięta była za jedyno z dwóch ramiączek - sukienki. Seaon nie nosiła stanika, po prostu nie musiała, była elfką. Ślicznotka, jak szeptali między sobą inni członkowie karawany, spoglądając w jej stronę i szczerząc niekompletne uzębienie, nie nosiła żadnego makijażu, co bardzo odróżniało ją od innych przedstawicielek jej rasy, preferujących wyzywający, mocny styl podkreślania urody. Jej głębokie, zielone oczy, koloru litnijskiej trawy wiosną, były ostatnim elementem, składającym się na jej niewinną urodę. Każdy, kto przechodząc obok, który chociaż na moment zatrzymał na nich swój wzrok, ten chwilę stawał się z powrotem dobrą istotą, przypominając sobie najszczęśliwsze chwile w życiu i radując się tymi wspomnieniami. Podróż była długa, lecz wesoła. Obecność Seaon sprawiała, że wszyscy mieli dobry humor. Młodej elfce nie straszne były żadne lasy o północy, okolice bagnisk, ani naszpikowane kurhanami pola. Kiedy inni kryli się pod płachtami wozów, ściskając w dłoniach rękojeści mieczy, kiedy wszyscy mężczyźni modlili się o nastanie świtu, ona, mała elfka, niejednokrotnie stała na straży z dumnie podniesionym czołem. Do Nitrilliendi, wioski należącego do przyjaciela Olhreda, nie mogli opanować zachwytu. Posiadłość, w której mieli odpoczywać położona była o rzut kamieniem od plaży, chaty dookoła były czyste i zadbane. Jednym słowem: Nitrilliendi to był raj na ziemi. Dzień był ciepły, lecz nie upalny. Wiaterek lekko dmuchał, owiewając ciało ze zmęczenia. Niebo było niebieskie, gładkie jak tafla jeziora. Zapowiadał się piękny poranek. - Chodźmy się przespacerować po lesie, ciągle na plażę i plażę, a ja chcę do lasu. – Seaon cały ranek nie dawała narzeczonemu ani chwili wytchnienia. - Dobrze, jeżeli chcesz iść do lasu, to chodźmy do lasu. W końcu mamy urlop. – Olhred zdawał się w tej chwili być gotowym spełnić każdą zachciankę młodej elfki. Las był rzadki i jasny, nawet pośród drzew wyczuwało się bliskość morza. Seaon i Olhred podziwiali piękno tego miejsca, atmosfera pchnęła ich do rozmów o ślubie. Ktoś, kto ujrzałby ich w tej chwili, powinien wzruszyć się tym obrazkiem miłości i ominąć ich szerokim łukiem, aby nie mącić panującej wokoło pary elfów atmosfery szczęścia. Dwóch ludzi nie zamierzało ich omijać. Pierwszy z obdartusów, niski grubasek bez lewego buta i wszystkich zębów spojrzał na swojego kompana, wysokiego, podstarzałego zbója z mordą pokrytą wielodniową szczeciną.
- I jak, Mosiu? Dawno żeśmy nie chędożyli, a tu patrz, jaki słodyczek nam się w łapy pakuje. Ze zaskoczenia ich weźmiem, pannę przedymiem i wtedy pomyślim. – Gruby najwidoczniej był mózgiem operacji.
- Budek, ale to chyba elfy som. – Mosiu nie krył zawodu. – Elfa to ja pamintam jeszcze z tej wiochy… - Tutaj pokazał tragicznie zrośniętą kość, widoczną przez skórę lewego przedramienia.
- Gówno. – Ten argument najwidoczniej przeważył. – Idziem. - Rzeczywiście wzięli ich z zaskoczenia. Mosiu podszedł od lewej, a Budek od prawej. - No, no, no, kogo my tu mamy?
–Budek nie obnażając jeszcze siekierki krzyknął w stronę elfów.
- Kogo? �-- Olhred nie wiedział jeszcze o co chodzi, jednak tym pytaniem mocno zmieszał Budka.
- Yyyyy… No, kur… A mordę stul, psi synu, zaraz ci pokażem, co to kurwa ból jest, popaprańcu. Mosiu, bierz szmaciarza! – Po wydaniu komendy, Budek rzucił się w stronę Seaon i powalił ją na ziemię.
– Leż tu, suko, albo Ci panusia rozbrzuszym. Olhred błyskawicznie dobył broni. Długi, błyszczący nóż prezentował się znakomicie. Mosiu nawet zatrzymał się na chwilę i chyba nad czymś się zastanawiał, bo na jego czole wyrosła się wielka zmarszczka. Przybycie dowódcy znacznie ułatwiło mu podjęcie wyboru. Chwilę później nacierali już na Olhreda. Elf zdołał zablokować jedno cięcie, drugie pozbawiło go trzech palców lewej ręki. Najwidoczniej przeciwnicy także nie byli mistrzami od broni. Olhred nigdy nie zajmował się walką. Był w końcu kupcem, postanowił pertraktować.
- Stop! – Po tym zawołaniu napastnicy niespodziewanie zamarli z siekierkami wzniesionymi do ciosów.
- Co? To ni zawody. – Budek pierwszy otrząsnął się ze zdziwienia.
- Panowie, chcę pertraktować.
- Ty zwisie, wypertraktujesz się kiedy indziej! – Mosiu najwidoczniej mniej cierpliwy, niż jego kompan zdzielił Olhreda trzonem siekierki po czole. Elf padł jak zabity. Seaomi dopiero teraz zaczęła krzyczeć. Dwóch zbirów zbliżało się do niej powolnymi krokami.
- Ja chendożem pierwszy. – Budek zatrzyma śliniącego się towarzysza dłonią. Jak powiedział, tak zrobił. Później przyszła kolej na Mosia. Opór młodej elfki z góry skazany był na niepowodzenie. Przygnieciona tłustym cielskiem napastnika ledwie mogła oddychać, a co dopiero krzyczeć, czy bronić się. Olhred, który właśnie odzyskał przytomność, nie chciał wstawać. Zamknął oczy i starał się nie słuchać. W końcu kiedyś ją puszczą. Puścili, ale kiedy Mosiu podciągał portki, okazało się, że jego sposób miłości był nieco zbyt brutalny dla młodej elfki. Seaomi leżała na ziemi ze skręconym karkiem.
- Oj Mosiu, Mosiu… Wiejmy stąd, bo łezka się w oku kręci jak na nią tak patrzę. Ładna była. – Wyznanie to w ustach gwałciciela brzmiał lekko mówiąc idiotycznie. Kiedy zbójcy zniknęli za zakrętem Olhred ostrożnie uniósł się z ziemi. Seaomi nie żyła. Jedno trzeba mu przyznać. Po stracie ukochanej cierpiał jak prawdziwy elf. Długo i rozpaczliwie. Olhred wrócił później do swojego sklepu w stolicy Solkhen, zdarzenie opisywał z małymi poprawkami na liczbę napastników i swój stan po otrzymaniu ciosu. Elfowi nie wypadało być tchórzem, jednak miejski tryb życia zrobił swoje z osobowościami wielu z nich.

***

Nazwa: Solkhen.
Rasa Panująca: Elfy.
Położenie: Środkowa część Kontynentu.
Klimat: Umiarkowany/ciepły.
Ustrój: Monarchia konstytucyjna.
Obecny Władca: Elafvielender Vesandertrield.
Stolica: Solkheendetren.
Inne: Solkhen to zdominowany przez elfy kraj kupiecki.
Większość jego mieszkańców zajmuje się handlem, mało kto uprawia tutaj ziemię, więc żywność to tutaj towar importowy. Co Solkheńczycy sprzedają w zamian? Wszystko. Każdy tutajz ajmuje się jakąś inną dziedziną handlu. Jedni sprzedają miecze, inni klejnoty, jeszcze inni przyprawy, czy niewolników. Tutejsze elfy w większości straciły wszystko ze swojej „elfowatości”. Są jak ludzie, gonią za pieniądzem, żyją jedynie potrzebą zysku, w ich monotonnych egzystencjach nie ma nic z elfiej iskry. Arystokracja wymusiła na królu uchwalenie konstytucji. Zapewnia ona wszystkim Solkheńczykom prawo do wolnego handlu i przynosi szereg innych korzyści dla wszystkich tutejszych kupców. Nie bez powodów Solkheńczycy często bywają nazywani ludźmi w elfie skórze.

***

Niched

Kawa. Dziwny czarny płyn, lekko kwaśny w smaku, delikatnie gorzki i bardzo słodki. Prawdę mówiąc, Mbhaumb przekonał się do tego napoju dopiero niedawno, po ponad pięciu latach kierowania tutejszym kawowym interesem. Jego plantacja w dolinie Nihaukat była największą w okolicy i jedną z największych na Kontynencie, ale nie to było najważniejsze. Mbhaumb produkował najlepszą kawę, jaką kiedykolwiek pito na Północnych Ziemiach. Ziarna z Nihaukat doceniane były przez wszystkich władców od Brundenn, aż po daleką Irganię, każdy, kto lubił ten czarny napój, marzył o tym, aby chociaż raz w życiu spróbować Akumy, kawy z południa. Tegoroczne zbiory udały się idealnie. Ziarna były zdrowe, kawa wykonana z nich miała własny charakter, a niewolnicy pracowali z podwójną siłą. Mbhaumb był wniebowzięty. Jego zmysł ekonomiczny podpowiadał mu, że to jeszcze nie koniec pozytywnych niespodzianek. Popyt na kawę wzrastał z roku na rok, a cena ziaren pozostawała niezmieniona od siedmiu lat. Plantacja umiejscowiona była w niedużym płytkim jarze, na stokach uprawiano kawę, a na ich szczytach znajdowały się budynki przemysłowe i domy niewolników. Nad wszystkimi na samym środku krawędzi jaru zbudowano nieduży pałac. Był to dom Mbhaumba. Z tarasu rozciągał się widok na całą plantację. Dziesiątki uwijających się niewolników, setki krzewów kawowych, błękitne niebo bez chmur, zapowiada się długa susza. Na szczęście szamani lada moment przybędą, aby zająć się roślinami. Idealnie.

***

Glinianki były doszczętnie zniszczone. Bankuk nie zostawił niczego, jego plemię zniszczyło najwidoczniej wszystko. Doga bał się myśleć, co stało się z mieszkańcami. Panowała grobowa cisza. Zbliżał się do centrum, chaty szamana. Zgodnie z oczekiwaniami była ona zrównana z ziemią. Na pobliskim drzewie za nogi powieszono rozbebeszonego uzdrowiciela. Jelita zwisały mu aż do ziemi, cały był we krwi i okropnie śmierdział. Kiedy chłopiec zbliżył się do trupa, z rany brzucha wyleciało stado much. Nieprzyjemny widok. Dalsze oględziny wykazały, że reszta ludności wioski także została brutalnie wybita. Wszyscy mężczyźni zostali dekapitowani obok glinianki jego narzeczonej. Poniewierające się głowy i pozbawione ich ciała nie mogły zatrzymać go przed wbiegnięciem do jej lepianki. Pomieszczenie było puste, nadal pozostawała nadzieja. Chwile później odnalazł dziesięciu chłopców nabitych na pale. Żaden już nie żył. Ich twarze wyrażały niewyobrażalny ból, najwidoczniej żyli jeszcze długo po rozpoczęciu ostatecznej tortury. Wszędzie była krew, żółć i wymiociny, Doga wzdrygnął się na samą myśl o tym, jak to wszystko się prawdopodobnie odbywało. Dzieci także zostały zgładzone. Zmiażdżone czaszki szóstki małych istotek, które leżały teraz na stosie bezwładnych ciał, okropna woń śmierci, tego było za wiele. Doga rzucił dzidę na ziemię, chwycił się za kolana i zaczął wymiotować. Kobiety odnalazł na końcu. Nagie i sponiewierane, chłopiec nie musiał nawet na nie spoglądać, aby wiedzieć, że były wielokrotnie gwałcone, sam kiedyś uczestniczył w ataku na wrogie plemię. Wtedy było ich około sześć razy więcej, niż kobiet. Nigdzie nie było widać jego Naty, wioska liczyła dziesięć kobiet w różnym wieku, tutaj leżało trzynaście ciał. Dziewięć należało niegdyś do tutejszych kobiet, cztery to były dziewczynki. Najmłodsza spośród nich miała zaledwie jedenaście lat. Ale nigdzie nie było jego Naty. Pośród małych, dziewczęcych ciał i tłustych, ciemnych trupów dorosłych kobiet nie było jego smukłej piękności. Wciąż była nadzieja. Nagły krzyk sprawił, że Doga aż podskoczył. Znał ten głos, to była Nata. Ruszył szybko kierując się w stronę, z której doszedł go krzyk. Za drzewami opodal wioski, grupa pięciu wojowników „zabawiała się” z Natą. Dziewczyna przestała już nawet starać się zaciskać uda. Wiedziała, że opór nie ma żadnych szans powodzenia. Doga nie czekał ani chwili. Jednym rzutem dzidy przyszpilił do drzewa dwóch z gwałcicieli. Teraz zaczynały się schody. Pozostali już rzucali się w stronę swojej broni, a on miał jedynie gołe ręce. Bez chwili namysłu podniósł z ziemi kilka kamieni i zaczął ciskać nimi w przeciwników. Dwóch padło z roztrzaskanymi czaszkami. Trzeciego nie zdążył trafić, zamachiwał się już do rzutu włócznią, gdy Doga skoczył w jego kierunku. Dzida wbiła się w samo serce czarnoskórego chłopca, lecz umierając zdążył jeszcze skręcić kark napastnikowi.
- Uciekaj, kochana. – To były ostatnie słowa bohaterskiego Dogy. Dziewczynie nie trzeba było powtarzać dwa razy. Wyrwała dzidę z ciała umierającego Dogy, przydeptując obojczyk stopą, aby łatwiej wyszła i z bronią gotową do rzutu biegiem puściła się przez knieję. Gdy dotarła do sprzymierzonej wioski na jej twarzy nadal panował uśmiech.

***

Nazwa: Niched.
Rasa panująca: Ludzie (murzyni).
Położenie: Południowo – zachodnia część kontynentu.
Klimat: Ciepły/Á’la równikowy.
Ustrój: W północnej części kraju monarchia absolutna. W południowej anarchia, podstawową jednostką organizacji społecznej jest tam plemię.
Obecny władca: Usun Czekwek.
Stolica: Kodereda.
Inne: Niched to kraj położony w ciepłej strefie klimatycznej, dzięki czemu możliwa jest tu uprawa wielu roślin, które nie wyrosną nigdzie indziej. Najsławniejszym towarem eksportowym Nichedu jest kawa oraz Niewolnicy. Kraj podzielony jest jakby na dwie części: bogatą, ucywilizowaną północ i biedne, pierwotne południe. Krainy północne podlegają najwyższemu wodzowi, odpowiednikowi króla, na południu zaś panuje anarchia. Nieduże plemiona, zamieszkujące południe toczą ze sobą nieustanne wojny. Większość ludzi utrzymuje się tutaj z rolnictwa lub z handlu. Kraj jest zacofany w stosunku do państw znajdujących się na Kontynencie. Jedynie jego północne rubieże są mocno zurbanizowane i poziomem gospodarczym dorównują interkontynentalnym krajom. W Niched nie toleruje się elfów i niziołków. Z niewiadomego powodu Nichedczycy pałają do nich wielką nienawiścią, zaś krasnoludów i gnomów traktują jak tubylców.

[center]***

Erdania [center]

Alchemik Ósemek nie był typowym przedstawicielem swojego zawodu. Mimo, że na pierwszy rzut oka wcale na oryginała nie wyglądał, to w rzeczywistości, jego podobieństwo do zwyczajnych Alchemików było znikome. Owszem, jego strój i ogólnie wygląd przywodziły na myśl poszukiwacza kamienia filozoficznego, którym rzeczywiście był, aczkolwiek na tym kończyło się podobieństwo. Ulubionymi zajęciami Ósemka były gra w kości i pijaństwo. Pewnego wieczora, kiedy alchemik zajmował się rzeczami, które najbardziej lubił, podczas typowej gry w kości, kiedy przeciwnik nie miał już pieniędzy, aby móc odegrać się na Ósemku, zdarzyło się coś, co wtedy nikogo jeszcze nie dziwiło. - Nie mam już pieniędzy, ale… mam ten oto bezcenny przepis na kamień fizjologiczny… Panie, taki kamień to podobno coś, co szuka cały świat, chociaż mnie się to z gównem nie wiem czemu kojarzy i sam tego kamienia nie zrobię. Ale pan, panie uczony alchemiku, pan to zrobi i będzie bogaty i sławny. - Radik był zdeterminowany, aby odzyskać stracone pieniądze. Widać było, że jest w stanie postawić nawet ostatnią parę skarpetek, aby tego dokonać. – To jak będzie, gramy? - Gramy. - Ósemek i tak wychodził dzisiaj na plus. - A pal licho, może z tego przepisu jaki bimber wyjdzie… Kilka godzin później Ósemek znajdował się już w swoim laboratorium i uważnie odmierzał składniki podane w przepisie. Zapowiadało się ciekawie. - …pół uncji złota, jajo kurze… - szeptał pod nosem Ósemek. – …wymieszać we wcześniej przygotowanym ołowiu… �-- Młody alchemik coraz bardziej przekonywał się do tego, że warzy prawdziwą tynkturę. – Schłodzić przez noc w glinianym garnku. No to chłodzimy. Po kilku głębszych na lepszy sen Ósemek udał się do łóżka. Rano z wielkim podekscytowaniem wbiegł do laboratorium. Kamień filozoficzny był gotowy. - Jasna cholera! – Alchemik nie krył radości. Zawód w tej chwili sprawiłby mu chyba najwięcej bólu. – Dobra, zażywać jeden kryształ rocznie, popijając czystym spirytusem… Nie, jeszcze nie, na razie złoto… Hymm.. Wrzucić jeden kryształ do rozgrzanego ołowiu w proporcji jeden do pięciuset. Ósemek dokładnie odmierzył ingredienty i zanurzył czerwony kryształek w kotle pełnym ołowiu. Mikstura stała się złota. - Bogowie! To nie jest prawda, ja śnię! – Ósemek zaczął szczypać się po twarzy. Bolało. – Spokojnie, sprawdźmy. Kilka testów potwierdziło jego przypuszczenia. To było najczystsze złoto. Teraz pozostawała kwestia długowieczności. Mężczyzna wyszukał w szafce butelkę spirytusu. Kryształek nie miał smaku, dopiero spirytus sprawił, że Ósemek poczuł, że żyje. Mimo wszystko żadnej różnicy nie zaobserwował. Jednak wiedział, że to zadziałało. Wiedział, że za rok jego ciało nic, a nic się nie zmieni. Ani za rok, ani za sto lat, o ile będzie zażywał tynkturę regularnie. Ściskając w ręku butelkę spirytusu przeszedł się do łazienki. Kiedy przechodził przez hol, drzwi wejściowe, które znajdowały się naprzeciw niego, z hukiem wyleciały z zawiasów. - To ten oszust, pijak chędożony. – Tłum ludzi znajdujących się po drugiej stronie drzwi najwidoczniej nie przyszedł pożyczyć kilka krzeseł. - Zginiesz śmieciu, kanciarzu jeden. – Groźnie wyglądające noże w rękach rozwścieczonych hazardzistów wyglądały jeszcze groźniej. Ósemek rzeczywiście kantował. Właśnie w ten sposób zdobył przepis. Odrobina „eliksiru szczęścia” na rękę i odrobina na kości, które od tego czasu zachowywały się zgodnie z każdym życzeniem gracza, to najwidoczniej nie był najlepszy pomysł w karczmie pełnej starych wyjadaczy. - Panowie, ja.. Ja wszystko zwrócę. – Ósemek rzeczywiście chciał zadośćuczynić hazardzistom krzywd. Miał z czego. – Nie uwierzycie panowie, ja, ja odkryłem kam.. - Zawrzyj pysk, psie. Stawaj na miecze tu i teraz. – Największy z hazardzistów rzucił Ósemkowi pod nogi podrdzewiałą szablę. – Podnoś, albo zaszlachtuję jak prosię. Nie było wyjścia. Ósemek stanął do walki. Alchemik podniósł broń nad głowę i zamachnął się do cięcia, odkrywając się zupełnie. Przeciwnikowi nie trzeba było więcej. Po chwili Ósemek leżał na podłodze. Jego ciało było praktycznie w dwóch częściach. - Jaaa.. Ja go znalazłem. – Alchemik rzygając krwią wypowiadał ostatnie słowa. – Ja, ja pierwszy, Ó…Ósemek Alenicus, zdo…bywca kamienia filo…zo… To, że skoro ktoś napisał ten przepis, to musiał odkryć sposób przyrządzania tynktury przed nim, mało go teraz obchodził. Mimo wszystko fakt, że przepis ten dostał się w ręce Ósemka świadczył, że poprzedni jego właściciel musiał skończyć w podobny sposób, pozostawiając zwój bez właściciela. - I pies cię trącał. – Hazardzista splunął na ciało alchemika. – Palim chatę! - A złoto, może miał. – Zawołał ktoś z tłumu. - Jakie złoto, on i złoto? Wszystko na buteleczki, kociołki i wagi wydawał, oberwaniec. Spalim dom i niech to będzie przestroga! – Głos największego, który stał teraz z zakrwawionym mieczem pośrodku holu dokładnie dawał do zrozumienia, że zabójca Ósemka nie będzie tolerował sprzeciwu. Po chwili cała chata stanęła w ogniu. Nie trzeba było długo czekać na eksplozję. W końcu było to laboratorium alchemiczne, w dodatku znajdowała się tam pewna bardzo tajemnicza substancja. Podpalacze nie przewidzieli tego i ich ścierwo grubo i gęsto zaścieliło trawę dookoła płonącego budynku. Czasami pewni ludzie narzucają innym swoją wolę. Nie jest ważne, że ci ludzie nie mają za grosz racji, kiedy inni drżą przed nimi, kuląc się za każdym razem gdy tamci podniosą głos. Często bywa tak, że owocami takich decyzji są okropne rzeczy, rzadziej, że najgorsze z możliwych. Jak było wtedy? Trudno orzec, jednak pewne jest to, że długo jeszcze nikt nie odnajdzie sposobu na przyrządzanie tynktury. Tajemnica kamienia filozoficznego odeszła razem z domem alchemika Ósemka.

***

Nazwa: Erdania
Rasa Panująca: Ludzie/elfy
Położenie: Środkowa część Kontynentu.
Klimat: Umiarkowany.
Ustrój: Demokracja.
Obecny Władca: Naczelny generał Extermius Erhad Dworega Ina Kablatr.
Stolica: Nison
Inne: Erdania to nieduże państwo położone w środkowej części Kontynentu. Jest to jedyne państwo na Ziemiach Północnych, gdzie panuje ustrój, który można nazwać demokracją. Prawo głosu posiadają tutaj wszystkie stany począwszy od mieszczan, w górę. Najwyższym urzędnikiem państwowym jest naczelny generał, którego obiera się co dziesięć lat drogą referendum. Ten sam naczelny generał może sprawować władzę nieustannie przez sześć kadencji, później musi odczekać dwie, aby znów móc startować w wyborach. W Erdanii istnieje także sejm. Składa się on ze stu pięciu posłów, którzy wybierani są przez króla na dziesięcioletnią kadencję. Raz na pięć lud może odwołać dwudziestu z posłów, jeżeli zadecyduje o tym większość uprawnionych do głosowania. Erdannia to typowy kraj rolniczy. Sieje się tutaj głównie zboże, buraki, ziemniaki i inne rośliny rosnące w strefie klimatycznej umiarkowanej. Część Erdanni zajmują tzw. Lisie Pola.

[center]***

Lisie Pola [centerb] Lisie Pola, które są ziemią niczyją, są częścią Wielkiej Puszczy. Niegdyś, kiedy człowiek nie pojawił się jeszcze na ziemiach Kontynentu, drzewa rosły tutaj bujnie, nie różniąc się niczym od innych, stanowiących pozostałą część Wielkiej Puszcz. Kiedy jednak człowiek postawił swoje stopy na trawach Ziemi Północnych i zaczął wykradać Puszczy drzewa, te ruszyły przeciwko nim i dokonały straszliwej masakry rodzaju ludzkiego na Lisich Polach, cmentarzysku drzew. Od tego czasu na tym obszarze dzieją się naprawdę dziwne rzeczy. Każdy, kto się tam zapuszcza naraża się na wielkie niebezpieczeństwo, gdyż opuszczone przez ludzi Lisie Pola stały się idealnym siedliskiem dla wszelakiej maści potworów.

***

Irgania

Nazwa: Irgania.
Rasa Panująca: Ludzie.
Położenie: Środkowo – zachodnia część kontynentu.
Klimat: Umiarkowany/zimny
Ustrój: Monarchia konstytucyjna.
Obecny Władca: Cesarz Rijsard Wielki zwany Pogromcą.
Stolica: Jastrzyna.
Inne: Irgania to jedno z trzech największych i najpotężniejszych państw na Ziemiach Północnych. Położona jest w północno – zachodniej części Kontynentu, częściowo w strefie umiarkowanej, a częściowo w zimnej. Jest to kraj rządzony przez cesarza, jednakże dużą rolę w kierowaniu nim odgrywa szlachta, która przy byle okazji wymusza na władcy nadawanie przywilejów. Mimo wszystko cesarz nadal posiada ogromną władzę i autorytet pośród ludu.
Gospodarczo Irgannia słynie z handlu końmi, zbożem i bursztynami. Stolica, Jastrzyna to największe miasto na Kontynencie. Przez kraj przepływa rzeka Ismena, będąca ważnym punktem gospodarczym Irgannii. Społeczeństwo irgańskie tworzą głównie ludzie, elfy i niziołki, jednak uprzedzenia rasowe względem krasnoludów, czy gnomów są tutaj rzadkością. Tubylcy podchodzą jednak z dużym dystansem do orków i półorków.


***

Litna

Nazwa: Litna.
Rasa Panująca: Ludzie/krasnoludy.
Położenie: Środkowa część Kontynentu.
Klimat: Umiarkowany.
Ustrój: Monarchia Absolutna.
Obecny Władca: Król Illin Twardy Cep.
Stolica: Berkad.
Inne: Litna to górzysty kraj mieszczący się w środkowej części Kontynentu. Przepływa przez nią rzeka Issis, ważny szlak handlowy, dzięki czemu Litnijczycy mogą pobierać cła od Brundeńczyków, spławiających swoje towary z przełęczy Issis, gdize rzeka bierze swój początek. Głównym towarem eksportowym jest tutaj wełna. Liteńscy górale bardzo często zajmują się bowiem hodowlą owiec.
Gospodarka Liteńska plasuje się na dobrym, wysokim poziomie, kraj jest bowiem jednym z najlepiej położonych na Kontynencie, jeżeli chodzi o sprawy gospodarcze.

***

Wolland
Nazwa: Wolland.
Rasa Panująca: Ludzie.
Położenie: Północno – zachodnia część Kontynentu.
Klimat: Umiarkowany/zimny.
Ustrój: Monarchia.
Obecny Władca: Król Hesko V.
Stolica: Namaras.
Inne: Wolland to kraj leżący w dwóch strefach klimatycznych, sąsiadujący z Irgannią. Zdominowany jest przez ludzi zajmujących się rolnictwem. Tuejszy władca, król Hesko V rezyduje w zamku, który często określany jes jako najpiękniejsza budowla, jaką wznieśli ludzie.
Wolland to bardzo bogaty kraj. Wszystkie towary, które wyprodukuje znajdują nabywców w pobliskim imperium, Irganni. Znajduje się tutaj jedna z pięciu szkół magicznych, Uniwersytet Księżycowy.



***

Vaarkahjja

Nazwa: Vaarkahjja.
Rasa Panująca: Ludzie (Amazonki).
Położenie: Południowo - środkowa część Kontynentu.
Klimat: Ciepły.
Ustrój: Oligarchia
Obecny Władca:
Stolica: Redinea
Inne: Kraj amazonek, znajdująca się w zatoce Polijskiej Vaarkahjja, to państwo zamieszkały jedynie przez kobiety. Spośród porzuconych ludzkich dziewczynek, w pobliskich krajach wybiera się te najsilniejsze i szkoli na amazonki. W Vaarkahjji produkcja stoi na zerowm poziomie, toteż amazonki zarabiają jedynie jako najemniczki.
Tutejsze kobiety cechuje bezwzględna pogarda względem mężczyzn.



***

Baren

Nazwa: Baren.
Rasa Panująca: Ludzie
Położenie: Południowo – zachodnia część Kontynentu.
Klimat: Zimny
Ustrój: Monarchia Absolutna
Obecny Władca: Nater Niezłomny
Stolica: Aakar
Inne: Baren to górzysty kraj położony na zimnej północy Kontynentu. Zamieszkują go barbażyńcy, wojownicy króla Natera Niezłomnego. „Zwczajni“ Bareńczycy zajmują się głównie hodowlą owiec i koni.
Najwyższą kastą społeczną są tutaj wojonicy, toteż wielu młodych chłopców postanawia wstąpić do armii. W Baren o awansie nie decyduje wyłącznie dobre urodzenie. Tutaj każdy żołnierz w plecaku nosi buławę hetmańska, przez co służba wydaje się być jeszcze bardziej pociągająca.



***

Nash'denvik

Nazwa: Nash'denvik
Rasa dominująca: Orkowie
Położenie: Środkowo - południowa część Kontynentu.
Klimat: Ciepły
Ustrój: Monarchia Absolutna.
Obecny władca: Wódz Grywshyk Yrathak
Stolica: Nash'denvik
Inne: Nash'denvik to jedyne na Kontynencie państwo, które jest rządzone przez orków. Gospodarczo jest mocno zacofane, orkowie żyją często w fatalnych warunkach, kraj jest biedny, jenak obywatele czczą wodza jak boga. Nash'denvik posiada dużą siłę militarną. Kraj słynie z produkcj wódki i hodowli bydła.



***

Anlindor

Nazwa: Anlindor
Rasa dominująca: Brak
Położenie: Północno – zachodnia część Kontynentu.
Klimat: Zimny
Ustrój: Anarchia
Obecny władca:
Stolica: Brak
Inne:Anlindor to była irgańska kolonia karna. Początkowo zsyłano tuaj najgorszych przestępców, z czasem jednak, różni władcy posyłali do Anlindoru różnych ludzi, toteż po bumcie w 799 roku, wyspę uznano jako osobny kraj. Jednak wybór króla, który przeżyłby tutaj więcej, niż kilka miesięcy był rzeczą nieosiągalną, więc w kraju zapanowała anarchia. Ludzie żyją tutaj z tego, co sami wychodują, albo ukradną innym, narodem rządzą lokalne bandy, które uzurpują sobie władzę do poszczególnych krain Anlindoru.



***

Drdonia

Nazwa: Dridonia.
Rasa dominująca: Elfy.
Położenie: Wschodnia część Kontynentu.
Klimat: Umiarkowany.
Ustrój: Monarchia Absolutna.
Obecny władca: Królowa Alrinna
Stolica: Fissil
Inne: Dridonia, wyspa położona na wschodzie Kontynentu, to rządzony przez leśne elfy kraj. Tutejsi obywatele zajmują się głównie rolnictwem, rzadko hodowlą, czy ciesielstwem. Narzędzia otrzymują na zasadzie wymiana z Torją. W transakcji tej ze strony dridońskiej wpływa pożywienie. Dridonia to wielki sojusznik Torji, tutejsze elfy są często mocno zaprzyjaźnione z torijskimi krasnoludami.




***

Itna

Nazwa: Nivelsee
Rasa dominująca: Ludzie
Położenie: Południowo – wschodnia część Kontynentu.
Klimat: Ciepły.
Ustrój: Monarchia.
Obecnt władca: Adrin Sługa Światła.
Stolica: Niveelsaneed
Inne: Nivelsee to graniczący z Brundenn kraj, , którego władca to brat króla brundeńskiego, toteż Nivelsee jest praktycznie kolejną krainą Brundenn. Głównym towarem eksportowym są tutaj przyprawy, wina, piaskowiec i wapień.

***

Nazwa: Itna.
Rasa dominująca: Ludzie.
Położenie: Południowow – zachodnia część Kontynentu.
Klimat: Ciepły.
Ustrój: Demokracja.
Obecny władca: N/D
Stolica: Itna.
Inne: Itna to kraj magów. Obywatele tego kraju jest każdy, kto ukończył którąś z Kontynentaslnych Akademii Magicznych, przez co w Itnie panuje bardzo duże zróżnicowanie etniczne i kulturowe. Większość obywateli, którzy nie są magami, zajmuje się handlem. Itna praktycznie nie produkuje własnych towarów.
Decyzje w sprawach narodu podejmuje się tutaj na zasadzie referendum, w którym głosować mogą wszyscy magowie, stale zamieszkujący Itnę.
Znajduje się tutaj największy na Kontynencie szkoła magiczna, elitarny Uniwersytet Itnijski.



***

Gessedon

Nazwa: Gessedon.
Rasa dominująca: Ludzie.
Położenie: Południowo - zachodnia część Kontynentu.
Klimat: Ciepły.
Ustrój: Monarchia.
Obecny władca: Król Eslin.
Stolica: Hakredi
Inne: Gessedon to nieduże południowe państwo, znajdujące się na wyspie o tej samej nazwie, o którą toczy nieustanną wojnę z sąsiadującym krajem, Ńande. Gessedończycy zajmują się głównie rybołówstwem i hodowlą bydła, jednak ich kraj jest nieustannie niszczony przez wojnę, więc gospodarka jest tutaj bardzo słaba.

***

Ńande

Nazwa: Ńande.
Rasa dominująca: Ludzie.
Położenie: Południowo – Zachodnia część Kontynentu.
Klimat: Ciepły.
Ustrój: Monarchia.
Obecnt władca: Król Zieniczek Wysylowy.
Stolica: Ńande
Inne: Ńande to nieduże południowe państwo, znajdujące się na wyspie Gessedon, o którą toczy nieustanną wojnę z sąsiadującym krajem, Gessedonem. Ńandejczycy zajmują się głównie rybołówstwem i rolnictwem, jednak ich kraj jest nieustannie niszczony przez wojnę, więc gospodarka jest tutaj bardzo słaba.

***

Rostradan

Nazwa: Rostradan.
Rasa dominująca: Gnomy.
Położenie: Północna część Kontynentu.
Klimat: Zimny.
Ustrój: Monarchia.
Obecnt władca: Epryk Vinderki.
Stolica: Radrinnionien.
Inne: Rostradan to jedyna na Kontynencie państwo, któe rządzon jest wyłącznie przez gnomy. Tutejsi obywatele zajmują się najczęściej wyrobem broni, pancerzy i biżuterii, które zawsze znajdują nabywców, toteż kraj jest bardzo silny gospodarczo.



***

Mahhgan

Nazwa:Mahhgan.
Rasa dominująca: Krasnoludy.
Położenie: Środkowa część Kontynentu.
Klimat: Umiarkowany/Ciepły.
Ustrój: Monarchia..
Obecnt władca: Otrii Interynhyk.
Stolica: Mahhgan.
Inne: O Mahhganie zwykło się mówić ciepłe przedłużenie Torji. W rzeczywistości jest w tym dużo prawdy. Oba te krje są ze sobą mocno zaprzyjaźnione, tyle, że Mahhgańskie krasnoludy mniej alienują się od świata.
Obywatele Mahhganu zajmują się głównie górnictwem i wyrobem broni i pancerzy.



***

Rei

Nazwa: Rei.
Rasa dominująca: N/D.
Położenie: Północno – zachodnia część Kontynentu.
Klimat: Zimny.
Ustrój: N/D.
Obecnt władca: N/D.
Stolica: N/D.
Inne: Rei to wymarła wyspa, na której niegdyś próbowali osiedlić się Akrandczycy, jednak klimat tam panujący bł zbyt surowy i życie na Rei okazało się niemożliwe. Razem z wyspą Golweg i Lodowymi Ziemiami, jest częścią tak zwanego pasa samotnych krain.



***

Golweg

Nazwa: Golweg.
Rasa dominująca: N/D.
Położenie: Północn część Kontynentu.
Klimat: Zimny.
Ustrój: N/D.
Obecnt władca: N/D.
Stolica: N/D.
Inne: Golweg to odkryte przez rostradańskie gnomy lodowa wyspa, gdzie początkowy wydobywali bezcenny dzisiaj surowiec – Mithrill. Jednak klimat panujący na Golweg odstraszył nawet zachłannych gnomich i krasnoludzkich górnkiów, któryzy opuścili wyspę.

***

Akrandia

Nazwa: Akrandia.
Rasa dominująca: Ludzie.
Położenie: Północno – zachodnia częć Kontynentu.
Klimat: Zimny.
Ustrój: Monarchia.
Obecnt władca: Ind Odkrywca.
Stolica: Merkindian.
Inne: Akrandia to niewielki kraj na północny Kontynentu., Powstał on w wyniku imigracji prawożądnych Anlindorczyków, którzy odłączyli się od dawnej kolonii górniczej i stworzyli państwo na tyle silne, aby obronić je przed łupieżczymi wypadami swoich dawnych rodaków. Głównym towarem eksportwoym jest tutaj srebro i węgiel, wydobywane przez akrandzkich górników z głębokich kopalni.



***

Nazwa: Asleveen.
Rasa dominująca: Elfy.
Położenie: Północna część Kontynentu.
Klimat: Umiarkowany/zminy.
Ustrój:Monarchia.
Obecny władca: Król Etrilliendi.
Stolica: Asleveen.
Inne: Asleveen to elfickie państwo na północnych ziemiach Kontynentu. Znajduje się tutaj Uniwersytet Magiczny Czarodziejskiego Słowa, gdzie szkoli się głównie elfów. Asleveeńczycy zajmują się głównie hodowlą i rybołówstwem.
Istnieją legendy, które mówią o tym, że w głębi Wielkiej Puszczy znajduje sę skarbiec władców Asleveen, jednak owi władcy zawsze temu zaprzeczali, nieważne co się im wcześniej podało i kto pytał.



***

Cerdia

Nazwa: Cerdia.
Rasa dominująca: Ludzie.
Położenie: Zachodnia część Kontynentu.
Klimat: Ciepły.
Ustrój: Monarchia.
Obecnt władca: Eliza VII Czarna.
Stolica: Okertinnien.
Inne: To małe zachodnie państweko, będące pod protektoriatem Tannis, a na którego czele stoi spokrewniona z tannijską królową kobieta, to w rzeczywistości bardzo bogata kraina. Występują tu bowiem ogromne złoża złota i diamentów, które wysoko cenione na Kontynencie zawsze znajdują jakichś pożądających błyskotek nabywców.

***


Karta Postaci
Imię: Dla tych mniej domyślnych napiszę, że chodzi o imię postaci.
Pseudonim: Jeżeli BG jakiś posiada, to należy wpisać go w tym miejscu.
Rasa: Proszę wybrać jedną z wymienionych, albo w przypadku jakiegoś smoka, trolla, centaura, lisza, demona, czy innego nieuwzględnionego stworzenia, dokładnie je opisać. Dodam jeszcze tylko, że niektóre rasy w oczywisty sposób wykluczają niektóre klasy. - Człowiek, Elf, Krasnolud, Gnom, Ork, Półork, Półelf, Wampir, Wilkołak, Niziołek, Driada, Harpia, Widmo(Upiór), Rusałka.
Płeć: - Kobieta, Mężczyzna
Pochodzenie: Jeden z wyżej opisanych obszarów.
Klasa: Podstawowe klasy to: (Mag ,Czarodziej, Kapłan, Druid, Nekromanta, Wróżbita, Bard, Barbarzyńca, Wojownik, Paladyn, Łowca, Rzezimieszek, Morderca, Pirat, Żeglarz/Marynarz, Łowca potworów, Amazonka, Łucznik, Mieszczanin, Szlachcic, Chłop). Oczywiście możecie sami coś wymyślić, ale w takim wypadku proszę o dostarczenie wraz z kartą dokładnego opisu wybranej klasy.
Klasa dodatkowa: Można wybrać jedną z wymienionych: Medium, Zbir, Szaleniec, Opętany, Obserwator, Mistrz broni, Mistrz magii, Aktor, Finansista.
Wyspecjalizowanie w walce bronią/magii: wybieramy JEDEN rodzaj broni opanowaną w stopniu mistrzowskim i jedną w stopniu bardzo dobrym, zaś jeżeli chodzi o magię, to wybieramy JEDNĄ specjalizację.
Zawód: Tutaj macie wolny wybór (nie mylić z profesją!)
Charakter: Proszę o uwzględnienie zarówno „plusów”, jak i „minusów” postaci.
Znaki szczególne: Powinniście wpisać, ale jeżeli ominiecie ten punkt, to także nie będzie tragedii.
Broń: Aktualnie używana broń, chodzi mi jednak o dokładny opis, nie po prostu „miecz”, czy „pałka”(proszę jednak o wypełnianie tego pola jedynie, gdy owa broń to np. nieodłączny miecz, czy szczęśliwy łuk, itp.). Pole obowiązkowe do wypełnienia w przypadku maga/kapłana/druida(opis różdżki).
Pancerz: Ulubiony typ pancerza.
Ekwipunek: Wszystko, co posiadacie. Jeżeli nie dopiszecie skarpetek, to poobcieracie sobie stopy, jeżeli nie wpiszecie ubrania, to będziecie nadzy, rozumiemy się, prawda? Tutaj także wpisujecie jaki macie na sobie pancerz.
Znajomości: Tutaj wpisujemy listę przyjaciół, dłużników etc. naszego BG.
Wrogowie: Kilku wrogów, którzy najbardziej zaleźli za skórę Naszemu BG.
Historia Postaci: Największe pole do popisu. Nie muszę chyba wspominać, że od tego zależy Wasze uczestnictwo w sesji.
STATYSTYKI (100):
Siła:
Zręczność:
Kondycja:
Inteligencja:
Spostrzegawczość:
Charyzma:
Orientacja w terenie:
Talent Magiczny:
UMIEJĘTNOŚCI (150):
Broń dystansowa(Dopiszcie tutaj też typ broni np. łuk, czy włócznia):
Broń jednoręczna(Tak samo jak w przypadku broni dystansowej):
Broń dwuręczna (jak wyżej):
Bijatyka:
Kradzież kieszonkowa:
Otwieranie zamków:
Akrobatyka:
Inne:
Magia: Postanowiłem dodać magię do umiejętności, ale nie wpisujcie tutaj żadnych punktów, tylko listę znajomych zaklęć (wymyślcie je sami, później to zweryfikuje), których siłę określcie w skali od 1 do 10.

UWAGA: W sesji nie zamierzam wprowadzać żadnej mechaniki. Punkty, które rozdaliście powyżej potrzebne mi są do tego, aby określić umiejętności waszej postaci. Zamiast rzutów kośćmi będę analizował wasze statystyki i umiejętności, aby ustalić wynik działania (obiecuję być obiektywnym). W końcu chyba nikt nie lubi grać z drużyną supermanów.

KILKA SŁÓW NA TEMAT SESJI:

Będzie to długa gra.
Karty postaci proszę nadsyłać na mail: miinty21@gmail.com , najlepiej jako załączniki. Na dzień dzisiejszy rekrutację planuję zakończyć dnia 15 I 2010.
Częstotliwość pisania postów to dwa tygodnie.
Ilości graczy jeszcze nie ustaliłem, ale na pewno będzie ich więcej niż trzech i mniej niż ośmiu.
To chyba wszystko, w razie czego prozę pisać. Moje gg to:18723638.
PS. Będę zobowiązany, jeżeli ktoś napisze mi, jak mogę wrzucić na forum filmik z youtube.
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 02-01-2010 o 15:37.
Minty jest offline