Minęło pół roku, odkąd wrócił z Chicago. Pół roku temu poznał Benjamina Gertharta – trzecią osobę na świecie, która wiedziała o jego przeszłości. Przynajmniej według jego własnej wiedzy.
Zbliżało się południe. Mężczyzna, którego nie można było już nazwać młodym, drzemał w fotelu, ciesząc się dniem wolnym od pracy. Czarna, rozciągnięta koszulka podnosiła się w rytm jego miarowych oddechów czerpanych przez rozchylone usta. Ciemniejsze od jego ubioru półdługie włosy rozrzucone były w nieładzie. Nogi przykryte kocem przewiesił przez oparcie. Z tego błogiego stanu wyrwał go dzwoniący telefon stacjonarny. Nie słyszał tego dźwięku od kilku lat. Telefon w tym wolnostojącym budynku był jedynie ozdobą. Spokojnie podniósł słuchawkę, by po chwili usłyszeć słowa, które miały zburzyć jego spokojne życie.
- Nik? Tu Ben, Ben Gerthart. Potrzebuję Twojej pomocy.
* * *
Tydzień później szedł ulicami Chicago ku umówionemu miejscu spotkania. Był w tym mieście już od trzech dni. Wiedział, że urlop, jaki otrzymał od swojego „szefa” może trwać, ile tylko sobie zażyczy. W końcu jego pracodawca wiedział, że w świecie obdarzonych zdarzają się problemy. Sam był jednym z nich.
Zdążył już w miarę zaaklimatyzować się w tym mieście. Przespacerował się ulicą, na której chciano go obrabować i z uśmiechem wspomniał ten dzień. Zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby nie tamto wydarzenie, siedziałby dziś w Clermont-Ferrand, a jego życie dalej toczyłoby się swoim niezmiennym rytmem. A teraz zbliżał się do miejsca, w którym miał spotkać się Benem – człowiekiem, który postanowił poprosić go o pomoc. Był ciekaw, ilu „mutantów”, jak nazywała ich jego gnijąca w więzieniu matka, pozna dzięki tym wydarzeniom. Przypuszczał, że nie więcej niż dziesięciu.
Gdy był już blisko, zauważył nadchodzącą kobietę. Idąc, obserwował ją z zaciekawieniem. Widział, że również kierowała się do Alcock's. Lekki wiatr sprawiał, że jej granatowe spodnie przylegały do nóg. Kremowy płaszcz chronił ją przed chłodem, a kaptur osłaniał włosy przed deszczem. Powoli poruszała się do przodu, przyglądając się spadającym z nieba kroplom oraz kałużom. Nik odniósł wrażenie, jakby owa nieznajoma bawiła się w spokoju ze swoim przyjacielem. Mężczyzna wyraźnie przyspieszył kroku, by zdążyć przed nią, otwierając jej z uśmiechem drzwi, a drugą ręką wskazał do środka, chyląc lekko głowę. Nieznajoma uśmiechnęła się na ten widok.
- Dziękuję – powiedziała, wchodząc do środka. Nik strząsnął krople z parasola i wszedł za nią. Zdążył usłyszeć, jak mówi do odźwiernego:
- Dzień dobry. Karen Feary, miałam się tu spotkać z panem Benjaminem Gerthartem.
Uśmiechnął się w duchu, słysząc jej słowa.
- Imnieyest, w tym samym celu - powiedział, zanim pracownik baru zdążył pokazać Karen drogę, po czym spojrzał na kobietę. Zdążyła już oddać płaszcz. Teraz mógł jej się lepiej przyjrzeć. Wzrostem nie wybijała się z tłumu, ale twarz i sylwetka przyciągały wzrok. Zdejmując swój prochowiec, Nik rzucał w jej stronę ukradkowe spojrzenia, patrząc na jej ciemne włosy i szare oczy.
- Zadziwiający zbieg okoliczności, czyż nie? - zagaił do obdarzonej, podając jednocześnie odźwiernemu swoje okrycie. Zanim zdążyła odpowiedzieć, stanął po jej lewej stronie i zaoferował jej ramię.
Udawać, że rozmawia się jak normalny człowiek to jedno, pomyślał,
ale robić to to co innego...
- W rzeczy samej – stwierdziła ciemnowłosa, przerywając jego rozmyślania. Widać była, że jest zaskoczona gestem nieznajomego, jednak po chwili wahania ujęła go pod rękę. - Jest pan znajomym Bena?
- Można to tak nazwać - odpowiedział spokojnie Nik, prowadząc ją ku stolikowi wskazanemu przez odźwiernego. - Ale nie sądzę, że to będzie spotkanie na szczeblu towarzyskim - dodał, przyglądając się siedzącej już przy ich stoliku blondynce.
- Sądząc po tym jak Ben brzmiał przez telefon, może się ono okazać właściwie wszystkim – odparła, a przez jej twarz przemknął cień zmartwienia.
- Okaże się - spojrzał na zegarek - za 8 minut, zakładając, że nasz drogi przyjaciel się nie spóźni.
Z uśmiechem tak bardzo kontrastujących z jego nieco odpychającą aparycją uwolnił ramię Karen. Dotarli już do stolika, więc wyprzedził swoją dotychczasową towarzyszkę i odsunął jej krzesło.
- Dziękuję – powiedziała, siadając na wskazanym miejscu - Mam szczerą nadzieję, że się nie spóźni. Nie po tak intrygującym zaproszeniu - uśmiechnęła się i do niego i do blondynki, choć wyraz jej twarzy wyrażał bardziej zaintrygowanie niż zmartwienie. Mężczyzna uznał ten uśmiech za uroczy i odruchowo przygładził włosy.
- Po tak intrygującym zaproszeniu, jak to pani ładnie nazwała, można usprawiedliwić spóźnienie, choć nadal będzie niemile widziane - odparł, nadal się uśmiechając, po czym zwrócił się do siedzącej naprzeciw niego kobiety. - Nik Imnieyest, do usług. Widzę, że szykuje się jakieś większe spotkanie - stwierdził, siadając obok Karen.