Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2010, 23:28   #6
Ryuuzaki
 
Reputacja: 1 Ryuuzaki nie jest za bardzo znany
John Jethro Shoemaker to były marines. Po okresie służby zostały mu już tylko wojskowe buty, bojówki, nieśmiertelniki i fryzura. Kiedyś John miał wszystko o czym marzył. Karierę wojskową, kochającą żonę i małe dziecko. To wszystko jednak teraz wydawało się tylko jakimś odległym i zamglonym snem.
Wszystko co miał stracił niemal w ułamku sekundy. Od kilku lat w Japonii w siłę rosła skrajna prawica i wśród ludzi rosła niechęć do amerykańskich żołnierzy i ich baz na terenie cesarstwa. Pewnego dnia Gunnery Sergeant John Jethro Shoemaker, stacjonujący obecnie w Camp Fuji, wracał do domu, aby zabrać swoją żonę i córkę do bazy. Tego samego dnia rano pojawił się rozkaz, aby wszyscy żołnierze wraz z rodzinami przeprowadzili się na tereny swoich baz by zapobiec ewentualnym konfrontacją z fanatycznymi młodzieżówkami. Do domu John jednak nie dotarł.

- Te, gaijin! - krzyknął wychodzący zza rogu młody Japończyk - Czego tu szukasz psie? Mało wam jeszcze tych waszych baz? Teraz musicie jeszcze roznosić swój smród po naszych pięknych ulicach?
- Nie szukam problemów - odpowiedział starając się hamować swoje emocje i popędy - Idę po swoją żonę i już wracam do mojej "śmierdzącej bazy."

Nagle ktoś uderzył Johna w plecy. Ten odwrócił się i ujrzał trzech kolejnych Japończyków
- Za późno psie! - powiedział jeden z nich - Jak ją przed chwilą odwiedziliśmy kwiczała jak świnia!

W Johnie zawrzała krew, ale wciąż liczył na to, że gówniarze go tylko prowokują
- No! - wtórował mu śmiejąc się pierwszy młodziak - Tośmy ją potraktowali jak świnię... Prosiaczka z resztą tak samo. - w tym momencie wyciągnął z kieszeni wojskowy nóż. Dokładnie taki sam nóż jaki posiadał John i który powinien teraz leżeć u niego w domu.

Tego co działo się dalej John nie pamiętał, a raczej nie chciał pamiętać. Wiedział tylko, że polała się krew. Wszyscy trzej Japończycy zginęli, a po powrocie do domu okazało się, że żona i dziecko żyją i nikt ich w ogóle nie zaczepiał. Później była żandarmeria wojskowa i japońska policja. Płacząca matka jednego z zabitych i prominentny prawicowy polityk, który był ojcem drugiego. Nim John zrozumiał, że to faktycznie była prowokacja pojawiły się kolejne wieści i tym razem "luka w pamięci" trwała dłużej.
- W odwecie za tych gówniarzy ktoś sabotował twój wóz John. Ale nie ty nim jechałeś tylko Sharon z dzieckiem. Przykro mi. Zjechali ze skarpy. Sharon jest w ciężkim stanie w szpitalu, a twoje dziecko nie żyje - powiedział jakiś marines, który przerwał przesłuchanie Johna. Jakiś marines, którego John wczesniej znał, a teraz nie chce nawet pamiętać jak się nazywał i jak wyglądał. Sam głos tego marines, który pojawia się czasem w koszmarach Johna wywoływał u niego dreszcze.

Później były jakieś rozmowy, płacz, pogrzeb, kłótnie, więcej kłótni, kolejny płacz, kolejne kłótnie, odejście Sharon od Johna, odejście Johna z wojska, ślub Sharon z jakimś grubym japońskim restauratorem, kolejne kłótnie, a później juz tylko pustka. Pustka i ból. Pustka i ból, które John Jethro Shoemaker usilnie próbował zgasić morzem alkoholu i kilogramami każdego narkotyku, który wpadł mu w rękę.
Trzy lata tak zalewał tę pustkę wszędzie gdzie go poniosło, byle jak najdalej od Japonii jak to możliwe. Trochę czasu spędził w Nowym Jorku, trochę w Chicago, później w Londynie, a w końcu w L.A. Przez cały ten czas żył z tego co wygrał w pokera, albo dorobił pomagając ciemnym ludziom w załatwianiu różnych ciemnych spraw. Nigdy jednak w mordę nie dał nikomu, kto w jego mniemaniu sobie na to nie zasłużył.
Pewnego wieczoru w Los Angeles siedział w swojej ulubionej knajpie w Los Angeles i grał w karty z dwoma kumplami, których łączyły z nim jedynie wspólne granie w karty i picie. Wtedy do lokalu wszedł jakiś nieznajomy człowiek, a nieznajomych ludzi widywano tutaj niezmiernie rzadko. Bar znajdował sie zaledwie dwie przecznice od lotniska LAX i tylko zabłąkani turyści i palanty szukający szybkiego drinka przed lotem czasami pojawiali się w tym barze oprócz stałych klientów.
- Wódkę z RedBullem... Niech będzie podwójna - powiedział ten jakiś nieznajomy mężczyzna po czym szybko przechylił szklankę. - Jeszcze jedną! Cholernie boję się tych pierdolonych samolotów.

Nie minęło nawet 15min i ten jakiś nieznajomy mężczyzna był już porządnie podpity i nagle zapałał chęcią do drobnego hazardu. Kolejne 15min i już kompletnie pijany facet siedział z prawie pustym portfelem obok Johna i jego dwóch znajomych
- [i] Człowieku, idź już na ten samolot póki jeszcze nie przegraleś z nami biletu [i] - powiedział jeden z kolegów Johna
- Spieldalaj! Nikt csie o sdań ni pysał - ledwo co odbełkotał ten jakiś nieznajomy człowiek - Najpierw ta suka odeszła, bo jej się nie podobało jak własne dziecko twardą ręką wychowuję, a teraz przegrałem całą forsę w jakimś obesranym barze. Teraz został mi tylko ten bilet do pierdolonej Japonii. Będę u jakichś pierdolonych żółtków w filii firmy pracował.

John szanował Japończyków, a nie znosił ludzi bijących swoje dzieci, więc po kolejnych pięciu minutach wyszedł z baru z portfelem pełnym pieniędzy i biletem do Japonii.
- "Po co ja tam wracam? Co mnie tam dobrego może spotkać? W sumie to jednak należało się kutasowi. Zobaczę grób Katie... Dawno mnie tam nie było.. od pogrzebu. Tak! Zobaczę grób, napiję się sake, porucham się z gejszami, dam w ryj jakiemuś frajerowi z Yakuzy i wygram w karty bilet powrotny do Los Angeles... albo gdziekolwiek" - Tak sobie myślał John Jethro Shoemaker były Gunnery Sergeant w Marines wsiadając na pokład Boeinga na trasie Los Angeles - Tokyo.
Swojej decyzji zaczął jednak żałować już po wejściu na pokład. Strasznie nieswojo czuł się ten prawie dwumetrowy, silnie umięśniony, pokryty szkaradnymi bliznami i ubrany w zabłocone buty taktyczne, pogniecione bojówki, śmierdzący podkoszulek, oraz stary i niemodny czarny płaszcz pośród tych małych Japończyków i schludnie ubranych w krawaty biznesmenów.... Jakby tego brakowało nie można było palić w samolocie.


Przed wyjazdem z Japonii John kilka miesięcy spędził w Tokyo. Mieszkał wtedy u jakiejś malutkiej, nawet jak na Japonkę, starszej pani. Któregoś dnia ta kobieta, na która mówił po prostu oBaa-san (babciu), wychodziła z domu i znalazła nieprzytomnego Johna leżącego na jej progu w kałuży wymiocin. Zamiast jednak zadzwonić na policję wciągnęła go po schodach do domu, a później dała dach nad głową. John nigdy nie interesował się czemu samotna starsza kobieta mieszka w dużym, klasycznym japońskim domu. Nie interesował się nawet jej nazwiskiem, więc o takich szczegółach nawet nie próbował się zastanawiać. Mieszkał w gościnnym domku na drugim końcu ogrodu, a płacił wynosząc śmieci, kosząc trawę i nosząc za nią cięższe zakupy. Właściwie to tylko przy niej zachowywał się trochę lepiej niż zdegenerowany neandertalczyk, a i ona była jedyną osobą, której nie trzeba było płacić podwójnej stawki za godzinę żeby podeszła do niego na mniej niż dwa metry.

Zimowy wieczór, Tokyo
- To ja. - powiedział wchodząc do domu tak jakby wyszedł z niego nie kilka lat temu, a kilka godzin. - Wróciłem, bo tak w sumie głupio wyszło z moim zniknięciem, a poza tym to córkę chciałem odwiedzić.

Dopiero teraz jednak zorientował się, że oBaa-san siedzi w kącie i płacze
- Raz w tygodniu sprzątałam twój pokój John-san - powiedziała udając, że nic się nie stało - Kubeł jest pełny. Idź wynieś, bo dzisiaj jeżdżą śmieciarze.
- Co ty kobieto pier.... Tzn. Co ty udajesz oBaa-san? Przecież widzę, że płaczesz!
- Ehh... Syn mojej siostrzenicy wprowadził się do mnie niecały rok temu. Wiedziałam, że z tego jakieś nieszczęście będzie, bo on taki cholernie młodzieżowy. Słucha tego dziwnego rocka i maluje się jakby w teatrze kabuki występował, albo jakimś pedałem był. - zaczęła się żalić - Jego pokój to ten na końcu korytarza na piętrze. Trzy dni temu wyszedł i nie wraca do tej pory. Często wychodził, ale zawsze wracał, a teraz nie wraca. Wracał z różnymi pijanymi dziewczynami, a raz nawet się tam z jakimś facetem na górze pieprzył, że aż spać nie mogłam... ale zawsze wracał. Zrób coś dla mnie i znajdź go proszę.

Dla Obaa-san siarczysty język był czymś typowym i nie raz już o dziwnych, często seksualnych, przygodach opowiadała. Nigdy jednak go o nic nie prosiła. Była dla niego miła, ale jak czegoś od niego chciała to wydawała polecenia. John zawsze uznawał, że to kwestia wychowania i nie ma co uczyć starszej kobiety, która daje mu darmowy dach nad głową, manier. Teraz jednak poprosiła, a to znaczyło, że na prawdę jej zależy. John tylko przytaknął i poszedł do pokoju tego dzieciaka, którego miał znaleźć. Na ścianach wisiało pełno dziwnych zdjęć i jeden duży plakat jakiegoś nieznanego Johnowi zespołu, ,,Dir en grey." John wyciągnął z paczki papierosa, ale zapalniczka odmówiła mu posłuszeństwa, więc zaczął szukac jakiegoś źródła ognia w jego pokoju. Znalazł zapałki, które później schował w swojej kieszeni.

Zaczął odwiedzać ludzi z listy znajomych tego dzieciaka, który jak Johnowi udało się ustalić, ma na imię Saji. Kilku nic nie wiedziało, kilku dostało po ryju i od razu udało się ustalić, że Sajiego ostatni raz widziano w dniu w którym zaginął. Podobno planował wybrać się do jakiegoś dziwnego klubu gdzieś w Shibuya.

Około godziny 23:00, Shibuya, okolice Shiroi Kami
Dwie godziny i butelkę whisky później zmęczony John usiadł gdzieś w alejce przy jakimś śmierdzącym śmietniku. Dopił piwo i spróbował odpalić papierosa. Zapalniczka znowu odmówiła posłuszeństwa, więc wyciągnął z kieszeni zapałki znalezione w pokoju chłopaka. Dopiero teraz zorientował się, że na zapałkach ktoś zapisał "klub Shiroi Kami godz. 20:00. Kocham Cię"

Szukając Shiroi Kami John mógł w końcu odetchnąć. Trafił na jakąś mało uczęszczaną uliczke i nie musiał się już mijać z tymi wszystkimi biegnącymi gdzieś ludźmi. Od dawna nie czuł się dobrze wśród ludzi, szczególnie tych biegnących. Niewiele rzeczy bardziej go drażniło.

W końcu jakiś dealer koki, którego złapał na sprzedawaniu działki jakiemuś młokosowi zmotywowany kilkoma złamanymi palcami ,,za karę" grzecznie wskazał mu Shiroi Kami, a przy okazji w ramach przeprosin ,,oddał" całą resztę prochów, które przy sobie miał. Przed wejściem do klubu ktoś spojrzał na niego przez zasuwę i dopiero otworzył. Fakt, że wpuścił bez zawahania kogoś tak odstraszającego ludzi jak John nie mógł świadczyć dobrze o lokalu. W środku dziwna muzyka, kolorowe światła i rytmicznie pulsujące morze ludzi (o potrójnej dawce koki w nosie nie wspominając) zdawały się wprowadzać go w jakiś dziwny trans. Szybko zapomniał o tym po co tutaj w ogóle przyszedł. Teraz chciał się tylko napić, a później znaleźć kogoś, kto zrobi mu w miarę tanio laskę w kiblu.

Dwie podwójne wódki później kokaina przestała tak mocno działać i Jhn wrócił do siebie. Zaczął myśleć o tym co spotkało go ostatnim razem gdy był w tym kraju. Później zastanawiał się, czy jego córka, gdyby żyła, w przyszłości też słuchałaby takiej muzyki i odwiedzała takie kluby
- Barman! - krzyknął rzucając kilka banknotów na bar - Podaj całą butelkę. Tak będzie szybciej
 
Ryuuzaki jest offline