Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2010, 03:10   #10
Ryuuzaki
 
Reputacja: 1 Ryuuzaki nie jest za bardzo znany
Obejrzał się znad szklanki na barmana i chłopaka z którym rozmawiał. Wstał i podszedł do niego.
- Chcesz whisky to proszę. - nalał mu do szklanki z prawie już pustej butelki - Mi i tak już chyba starczy

Takamochi popatrzył nieco zdziwiony na olbrzyma.
- Dziękuje... Daj ten rum. - zwrócił się ponownie do barmana
- Ależ nalegam... Saji-kun - odpowiedział podsuwając mu szklaneczkę - Muszę z tobą porozmawiać.

Chłopak zadrżał i upuścił szklankę. Ta roztrzaskała się na drobne kawałki o podłogę.
- Saiji? Nie jestem Saiji.... Ore wa Takamochi desu ! Kim do cholery jesteś? - wbił gniewne spojrzenie w Amerykanina.

John usiadł ze znudzoną miną. Siadając jednak, niczym od niechcenia połozył rękę na ramieniu chłopaka i sprawnym ruchem posadził go obok siebie
- Gaki, przestań pierdolić! - powiedział trochę rozzłoszczony - Ktoś kogo szanuję się o ciebie martwi. Dopij drinka i wracamy do domu. Słyszysz?

Zmierzył porażającym spojrzeniem rękę na swoim ramieniu. Jego głos był lodowaty.
- Gaki? Mam dwadzieścia jeden lat... Nie muszę wracać nigdzie, jeśli nie chce. I nie zamierzam. Powiedz tej starej jędzy, że ojciec płaci jej za czynsz i za nic więcej.

- "Stara jędza?!" - pomyślał ledwo hamując wybuch złości.
- Dwadzieścia jeden? A tutaj masz jeszcze mleko pod nosem. - powiedział przysuwając mu palec do twarzy - O tu, tu! - az nagle złapał go za głowę i rozbił mu nos o blat baru
- Jeszcze raz nazwiesz ją jędzą, a się nie powstrzymam - powiedział trzymając wciąż jego głowę na blacie. - Jebie mnie to co o niej myślisz! Nie chcesz tam już dalej mieszkać to pójdziesz tam i jej to powiesz, a później rób sobie co chcesz! W dupie masz to, że ludzie się o ciebie martwią?

Gdy usłyszał o zaginionym Sajim, John spodziewał się, że to jakiś nieletni bachor, który wplątał się w jakąś aferę z narkotykami, albo coś podobnego. To co powiedział Takamochi wydawało mu się jednak w miarę rozsądne. Obiecał jednak Obaa-san, że sprowadzi go do domu, to choćby tylko po to by się zameldował i wrócił do tego dziwnego klubu, ale go do domu sprowadzi. Puścił Takamochiego po czym wyciągnął papierosa, umazał końcówkę w torebce z koką i odpalił.
- Leć po kurteczkę gaki. - powiedział trzymając dym w płucach - Jak się pospieszysz to zdążysz tu wrócić jeszcze ostatnim metrem.

- Co tu się dzieje? - rozległ się czyjś głos. Zdawał się pełny spokoju. Gdy John odwrócił się zobaczył jakiegoś dziwnego rudego faceta. Wydawał się nawet dość dziwny jak na gościa tego klubu, a to już było dużo. Sam wygląd tego człowieka może nie odstawał od tego dziwnego stylu jaki panował w tym miejscu. Było jednak coś w jego wyrazie twarzy i zachowaniu. Pewien dziwny, niemalże namacalny, spokój. Dało się to zauważyć nawet w tej krótkiej chwili jaką John poświęcił na ocenę tego człowieka.

- Ten palant się rzuca... - Takamochi uniósł twarz. Nos był dziwnie wykręcony, ale zaledwie kropla krwi się tam pojawiła.

- Spokojnie szefie - powiedział podchodząc do niego - Szczyl ma kilka niezałatwionych rodzinnych spraw. Nie wiem co wy tu sobie robicie, ale nie obchodzi mnie to. Whisky macie dobre i pewnie jeszcze kiedyś wpadnę na szklaneczkę, ale teraz ja i Saji pojedziemy sobie do domu. Ok? Jak będzie chciał tu wrócić to wróci, ale tak żeby go rodzina w kostnicy nie musiała szukać, bo bachor nie wie jak się telefonu używać - Mówił dość szybko i do tego energicznie gestykulując. Znowu zaczynała działać kokaina.

- Takamochi? - spojrzał na chłopaka widocznie mało przejęty słowami Johna.
- Nigdzie nie jadę. Gakidou-sama.... Chce zostać tutaj. Z tobą.
- Takamochi, czy Saji jak wolisz gaikokujin-san... Zostanie tutaj. Napij się jeszcze na mój koszt. - odpowiedział Gakkidou

- "A to bezczelny kutas!" - pomyślał John - "Kozacz tak dalej to wam obu zęby powybijam."
- Na twój koszt?! Nie potrafię odmówić darmowego drinka przyjacielu. Jak tylko pokażę chłopaka jego ciotce, żeby ta wiedziała, że jeszcze nikt mu gardła nie podciął to wrócę i się napijemy. Co ty na to przyjacielu? Przynajmniej będziesz wiedział, że twój...... partner? Z resztą nie obchodzi mnie co wy tutaj sobie razem robicie. Będziesz wiedział, że Saji wróci do ciebie cały.

- Nie jestem Saji! - warknął chłopak. Barman nerwowo drgnął. Jednak nikt poza nimi nie zwracał uwagi na "awanturę"
- Takamochi-kun powiedział: "Nie chcę jechać" i nie pojedzie. Czy jest to dla ciebie jasne? - powiedział pouczającym tonem Gakkidou.

- Słuchaj no! - zaczął mówić, jednocześnie odgaszając na wpół dopalonego papierosa - Nie chcesz ze mną zaczynać przyjacielu. Lubię cię to nie chce ci krzywdy zrobić. Smark musi się nauczyć co to znaczy odpowiedzialność, a potem możesz mu wsadzać co chcesz i gdzie chcesz.

Johna znudziło już to całe gadanie. Gakkidou był o niego o połowe niższy, chudszy i z pewnością słabszy, a zachowywał się jakby kontrolował wszystko. Johnowi jednak nie chciało sie wszczynać jakichś burd. Stanowczo przesadził już z alkoholem. Chciał tylko odprowadzić do domu tego chłopaka i pójść spać. W końcu jutro obiecał sobie, że odwiedzi grób córki.

Gdy skończył mówić do Gakkidou odwrócił się i złapał Takamochiego za ramię
- Idziemy! - powiedział po czym zaczął prowadzić go w stronę wyjścia

Gakkidou złapał Johna jedną ręką za ramię. Reszta ciała nawet nie drgnęła. Uścisk był jak imadło. Amerykanin poczuł, że lada moment zmiażdzy jego kość.
- Takamochi zostaje, John-san.

John głęboko wypuścił powietrze po czym odwrócił się szybko wymierzając rudzielcowi cios z pięści w sam środek nosa. Nawet nie zastanawiał się nad tym co robi. Spora ilość kokainy sprawiła, że nie zwrócił nawet zbytnio uwagi na niemalże nadludzką siłę rudzielca. Głowa Gakkidou lekko odchyliła się do tyłu. Całkowicie nieproporcjonalnie do siły ciosu.
- Więc chcesz zrobić to tak... - Powiedział, po czym Takamochi chwycił drugie ramie Johna. Jego uścisk zdawał się niewiele lżejszy od uścisku rudzielca. Z niebywałą siła zaczęli wlec Johna. Nikt zdawał się tego nie zauważać. Przeszli przez drzwi na prawo obok baru z napisem "Tylko Personel." Ruszyli przez korytarz, którego farba przypominała kolor żółtego szkliwa zębów. Następnie przeszli przez niewielkie pomieszczenie przypominające kuchnię. Kolejny korytarz, stos kartonowych pudeł. W końcu usłyszał skrzypnięcie zawiasów w drzwiach. Znaleźli się na niewielkim placu wysypanym białym żwirem. Plac otoczony był z trzech stron przez budynki. Na wprost drzwi znajdował się betonowy murek, a za nim ruchliwa ulica. Rzucili mężczyzną o żwir niczym piętnastolatką.

Wyglądał na lekko zdezorientowanego i tak też było. Często zdarzyło mu się dostać po twarzy od różnych ludzi, ale nigdy od kogoś takiego jak jak Takamochi i Gakkidou. W międzyczasie zaczął dopiero zdawać sobie sprawę z tego jak mocno ścisnął go ten rudy. Był niepewny swoich szans, ale już po chwili w nerwach zacisnął zęby i podbiegł do nich z powrotem próbując się zrewanżować. Jednak bardzo szybko Gakkidou rozwiał jego wątpliwości. Kopniak o prędkości błyskawicy w klatkę piersiową Johna wyrzucił go w powietrze odbierając dech. Jednak wyraz twarzy rudzielca nawet się nie zmienił.
- Czemu tyle w tobie złości, John-san?

John czuł się w kropce. Nigdy dotąd nie był w takiej sytuacji. Postanowił więc działać na podstawie instynktu. Zrobić to, co umie najlepiej.
- Słuchaj no gościu... Nie wiem kim ty w ogóle jesteś. Nie wiem jakim cudem jesteś taki silny, ale to nie twój zasrany interes. Chcesz się teraz bawić w psychiatrę jakiegoś? Jestem na to z pewnością za trzeźwy.

Gakkidou zbliżył się do Johna i przykucnął aby widzieć jego twarz.
- Psychiatrę? - zapytał

- Pytasz mnie o jakieś emocje, złość i w ogóle... Takie rzeczy robią przyjaciele i psychiatrzy - John chciał coś jeszcze powiedzieć. Zagadać sytuację licząc na to, że w międzyczasie coś wymyśli, ale Gakkidou wtrącił się
- Ale ty nie masz przyjaciół, prawda? Sam tak postanowiłeś. - powiedział tym swoim niesamowicie wnerwiającym, pozbawionym emocji głosem. Fakt, że słowa, które wypowiedział, trafiały w samo sedno wnerwiało jeszcze bardziej.

Gakidou przejechał dłonią po ziemi. Na jego palcach zebrała się warstwa śniegu.
- Czemu wróciłeś? Czy aby na pewno jesteś taki twardy?
- Nie twój zasrany interes! Teraz jestem tutaj i zaraz zaprowadzę tego gówniarza do domu - John odpowiedział wymijająco. Gakidou skutecznie właził mu za skórę i zadawał pytania na które nie chciał odpowiadać.

Kolejny ,,atak" był jeszcze celniejszy
- Czemu ci tak na tym zależy? Chyba nauczyłeś się żyć w przekonaniu, że wszsytkich zawiodłeś , John-san?

Przez chwilę nic nie mówił. Patrzył się to na Gakidou, to na Sajiego
- Zawiodłem kiedyś wszystkich, którzy byli dla mnie ważni... Ale to było w poprzednim życiu. Teraz chciałem żyć na uboczu i zadawać sie tylko ze skończonymi śmieciami i szumowinami, ale Obaa-san jest inna. Jest... jest jedynym dobrym człowiekiem jaki w ogóle chce na mnie teraz spojrzeć, więc... - przerwał na chwilę po czym zaczął dokończył już głośniejszym i bardziej pewnym siebie głosem - Możesz mnie zabić jeżeli chcesz! Pewnie nawet zrobisz mi przysługę, ale nie zawiodę jej
To nieoczekiwane wyznanie jakoś samo z siebie wymknęło się z ust Johna. To co robił Gakidou trafiało centralnie w czułe punkty Johna.

Gakidou uśmiechnął się lekko, po czym wstał i okrążył go powoli.
- Nie chce ci wyrządzić krzywdy, John-san. Wręcz przeciwnie.... Jak się ona nazywała? Pamiętasz? Ile miała lat? Katie, prawda?

John na chwilę zamarł w bezruchu gdy usłyszał to imię. Przestał nawet przez chwile oddychać. Jednak chwilę później nagle poderwał sie z ziemi, odwrócił w stronę Gakkidou i złapał go za kołnierz. Gdy trzymał go nawet osoba stojąca z boku mogła spokojnie zauważyć, że cały się trzęsie, a ktoś stojący tuż przed nim mógł dostrzec, że w prawym oku zaczyna mu się zbierać łza.
- KISAMA! Kim ty do diabła jesteś? Skąd ty to wszystko wiesz? Jeżeli miałeś coś wspólnego ze... z tym to przysięgam, że nawet z zaświatów wrócę tutaj i potraktuję cie tak, że będziesz mnie błagał o śmierć!



- Wiem to wszystko od ciebie, John-san. Nie miałem nic wspólnego ze śmiercią twojej córki. Ani z twoim rozwodem ani z twoimi nałogami. Zrobił ci to ten chory świat John-san. I ty sam, bo chciałeś grać według jego reguł. - Mówił bez pośpiechu. Dłonie skrył w rękawach płaszcza.


John nawet nie zdążył zareagować. Nie zdążył nawet zorientować się, że Gakidou mówi rzeczy o których wiedzieć nie miał prawa.
- Tatusiu? - usłyszał po lewej stronie głos... Tak. jej głos. Nie słyszał go od tak wielu lat...


Odskoczył od Gakidou jakby ten parzył. Dopiero po chwili odważył się odwrócić w stronę z której dobiegł ten głos. Na śniegu stała Katie. Trzymała w rączce za ucho swojego królika przytulankę. Stala w swojej piżamce, tak jak widział ją ostatni raz kiedy kład ją spać.
- To ty? Zimno mi.

Zrobił krok do tyłu. Kilka razy otworzył usta, ale nic nie powiedział. Trwało to jednak tylko kilka sekund. Zaraz po tym ściągnął z siebie płaszcz, podbiegł, okrył ją i zaczął ściskać
- Boże.... Nie wiem jak, ale... boże, dziękuję.... - mówił ściskając i całując ją przez łzy. Teraz nie liczyło się już nic poza nią. Mała Katie wyglądała dokładnie tak jak ostatnim razem gdy ją widział.
- Jesteś szczęśliwy, John-san? - zapytał, jednak John nie odpowiadał. Zastygł w uścisku ze swoją córką. W tym momencie dookoła niego mogło dziac się cokolwiek. Cały świat zacząłby się walić, a John nawet by nie drgnął. Nie wiedział jak to się stało. Zdawał sobie sprawę, że to przecież niemożliwe, ale wszystkie jego zmysły mówiły mu coś innego. W tej chwili trzymał w swoim objęciu swoją córkę i nic innego nie było ważne. Rudzielec przymkną czy.
- Poczułeś przez chwilę szczęście, prawda John-san? - Amerykanin ściskał już tylko skórzaną, znoszoną kurtkę. Nie było śladu po Katie. Kiedy spojrzał w stronę gadatliwego Japończyka, zobaczył dziewczynkę. Trzymała przyjaciela Sajiego za rękę.
- Chciałbyś czuć to częściej, John-san? - znów ten cholernie nieczuły głos.

- Kisama! - Krzyknął przez zaciśnięte zęby - Oddaj mi moją córkę.... proszę. - ostatnie słowo dodał cicho i jednocześnie badając z powrotem na kolana - Proszę....

Amerykanin był załamany. Czuł się równie źle jak pierwszym razem, gdy ja stracił. Przez cały ten czas robił wszystko co potrafił, by te wszystkie uczucia schować tak głęboko w sobie jak tylko mógł. Teraz jednak starczyła taka krótka chwila. John opuścił gardę i teraz mógł już tylko przyjmować ciosy.
- To jest tylko projekcja, John-san. Ile byś potrafił oddać, by znowu mieć ją? Żywą? Prawdziwą? Ciepłą? Oddychającą?

John założył na siebie kurtkę, wyjął z kieszeni papierosa i odpalił go. Wyglądał na uspokojonego. Tym razem głos Gakidou zadziałał jak zimny prysznic. W głowie Johna nadal panował niesamowity mętlik, ale choć strasznie pragnął znów trzymać ją w swoich rękach to jednak resztkami zdrowego rozsądku starał się bronić przed tym skurwysynem, który niesamowicie skutecznie mieszał mu w głowie.
- Kim jesteś? Jak ty to robisz... Dałbym wszystko by do mnie wróciła, ale to niemożliwe. Nie wiem co dosypałeś do mojej whisky, ale chcę tego więcej. Twoja propozycja drinka na twój koszt jest jeszcze aktualna?

Dziecko zniknęło. Bez żadnego znaku. W mrugnięciu oka po prostu już jej tam nie było.
- Zapraszam. - Powiedział lekko się uśmiechając.

Wrócili na salę, gdzie dalej trwała zabawa i po schodkach obok sceny weszli do niewielkiego pokoju zawieszonego nad salą. W środku stała dziewczyna. Miała około 19 lat. Ubrana na styl "Gothic Lolita." Miała krótko ścięte włosy, nieco chłopięco.
- Nanami-chan. To John-san. Nalej mu whisky. Siadaj John. - wskazał na niewielki stolik przy oknie wychodzącym na salę
- Cześć Nanami-chan - powiedział kłaniając si jej po czym usiadł we wskazanym miejscu

W pomieszczeniu unosił się dziwny zapach. Czuło się papierosy, alkohol, woń spermy. Co więcej gdzieniegdzie ostała, czarna tapicerka sofy stojącej za plecami Johna nosiła widoczne plamy. Usiadł tam Takamochi wraz z dziewczyną, która wcześniej podała drinka. Rudzielec podsunął do stołu stare, blaszane krzesło i usiadł przy nim.

- Kim jestem? Nazywam się Gakidou... I jestem. Cóż. Nazywają mnie wieloma przydomkami. Często utożsamiają ze złem, upadkiem i zniszczeniem. A czym jestem? - wyciągnął z płaszcza paczkę marlboro i wybrał jednego, po czym go odpalił. - Jestem Sprawiedliwością, John-san.

- Tak?! - zapytał zaskoczony - To gdzie byłeś, gdy ją zabijali?! -nie wiedział, czy ten Gakidou żartuje, czy może jego ego jest aż tak wybujałe. Jednak to właśnie pytanie od razu cisnęło się na usta Johna. Rudzielec skwitował to ochrypłym śmiechem.
- Tak widzisz sprawiedliwość John? Obrona uczciwych, karanie słabszych? Sprawiedliwość jest ostateczna. Nie podobna do tej ludzkiej, John-san.
- Sprawiedliwym jest, aby niewinni ludzie nie musieli cierpieć i umierać Gakkidou-san - po raz kolejny odpowiedź wydawała mu się oczywistą.
- Nie jest tym. - odpowiedział chłodno zaciągając się ponownie.
- To sram na taką sprawiedliwość! - jeszcze jedna rzucająca się na usta, oczywista odpowiedź. Powiedział to, po czym wziął głęboki łyk alkoholu. Tym razem Gakidou tylko się uśmiechnął.
- Sprawiedliwość jest bezwzględna. Nie widzi dobra ani zła. Bo to nie istnieje, John-san. Dobry żołnierz zabija na wojnie wroga. Dobry katolik będie widział w jego czynie zło. Zło i dobro, John-san, to tylko iluzja ludzkiej percepcji.
- A czym w takim razie jest sprawiedliwość według ciebie Gakkidou-san?
- Ja jestem sprawiedliwością, powiedziałem ci, John. - uśmiechnął się. Wtedy Amerykanin usłyszał jęk za swoimi plecami. Odwrócił się lekko
i zobaczył Takamochiego z przymkniętymi oczami. Opierał głowę wygodnie o oparcie sofy. Ręce trzymał na głowie Nanami, która wisiała nad jego rozpiętym rozporkiem.
- John? - odezwał się Gakidou - Spytałem się ciebie wcześniej co jesteś wstanie zrobić, aby twoja córka znowu żyła?
- Prawie wszystko.... - odpowiedział nadal patrząc się na tamtych. Zrobiło mu się trochę przykro. Obracał się wśród ludzi upadłych, wśród najgorszych szumowin tego świata, ale zawsze było mu przykro widzieć jak młodzi ludzie, a szczególnie młode dziewczyny, lądują na tej ścieżce. Z początku liczył na to, że Nanami to może tylko jakaś kelnerka. Ktoś, kto na przykład zarabia tutaj na swoje czesne, ma kochającą rodzinę, chłopaka, plany i marzenia. Okazało się jednak, że to kolejna wykolejona osoba, która znalazła schronienie u boku tego Gakidou.
- Prawie? Czego zatem nie zrobisz?
- Widzisz, może i wyglądam na skończonego śmiecia, ale nie chcę żeby inni musieli przechodzić to co ja. Uważam się za człowieka w miarę sprawiedliwego i gdybyś kazał mi na przykład zabić jakąś niewinną osobę, czy coś takiego to nigdy bym tego nie zrobił... za nic... nawet za to - Ostatnie pytanie oderwało Johna od tamtej rozpustnej pary. Gakidou westchnął odgaszając papierosa.
- Niewinnych? Nie ma istot niewinnych, John-san. Są tylko te, które niestety muszą stać się ofiarą Sprawiedliwości. Nie ofiarą zbrodni. Ofiarą, poświęceniem. Nie zrozum mnie źle, John-san. Nie jestem mordercą... Nie bawi mnie zabijanie ludzi i nie poświęcam tych, których nie muszę. Są jednak istoty, o których istnieniu nie wiesz John-san... I ty będziesz widział w nich zwyczajnych ludzi. Ja będę widział w nich posłańców ułudy, świata o fasadzie utopii a o sercu przepełnionym przez plugastwa całego naszego świata.
- Jestem prostym człowiekiem Gakkidou.... Powiedzi mi prosto z mostu czego ode mnie chcesz, bo widze że czegoś chcesz - John spodziewał się, że usłyszy coś dziwnego, ale to co powiedział Gakidou przerastało nawet najbardziej wybujałe wrażenia. Czuł się tym już trochę rozdrażniony i chciał usłyszeć wprost czego chce od niego ten dziwny rudzielec.
- Czego chce? Dam ci szczęście, John. Dam ci spokój, który zgubiłeś dawno temu. A jeśli będziesz lojalny, oddam ci córkę. - Gakidou jednak nie był zainteresowany podaniem prostej odpowiedzi. Jego oferta była niesamowicie kusząca, ale z takimi propozycjami zwykle jednak tak już było, że trzeba je słono spłacić. "Bądź lojalny" nie brzmiało zbyt zachęcająco.
- Nie pytam o to co mi dasz... Co ja z tego będę miał to się dopiero okaże. Chce wiedzieć co musiałbym dać ci w zamian.
- Powiedziałem, czego chce, John. Chce twojej bezwzględności i posłuszeństwa.

John głośno nabrał powietrza, po czym dopił alkohol
- Ty na prawdę nie umiesz mówić wprost, prawda?
- To ty nie umiesz słuchać John. - Zaśmiał się jakby usłyszał dobry dowcip. - Zastanów się. Nie musisz odpowiadać teraz. Wróć do domu, zaśnij. I wróć tutaj kiedy podejmiesz decyzję. - John jednak nie mógł zaryzykować i odejść. To co oferował mu Gakidou było zbyt kuszące by tak po prostu odejść.
- Umiem słuchać... Po prostu tak mnie wychowali, żeby nie obiecywać bezwzględnego posłuszeństwa świeżo poznanym ludziom którzy równie dobrze mogą zaraz zażądać ode mnie czegoś, czego nie będę w stanie zrobić.
- Nie ma rzeczy, których człowiek nie jest w stanie zrobić, John-san. Są rzeczy , które tylko do powstrzymują: niepewność, wątpliwość, strach, niewiedza, brak wiary w siebie, brak zdolności do poświęceń.
- Światopogląd - dopowiedział
- Głupota. - mruknął. - Gówno wiesz, więc twój tak zwany "światopogląd" jest warty tyle samo.
- W takim razie oświeć mnie! - krzyknął znów podirytowany
- Jeszcze kilkanaście minut temu, nie uwierzyłbyś nikomu, gdyby powiedział "Zobaczysz córkę"
- No i nie zobaczyłem jej.

Spojrzał na niego kolejny raz, tym samym przenikliwym spojrzeniem.
- Nie? - spojrzał na przeciwko. Dziewczynka stała przy stoliku bawiąc się włosami.

Głośno przełknął ślinę i przez chwilę milczał. Po tym jednak trochę niepewnie zaczął mówić:
- Sam mówiłeś, ze to jakaś projekcja, nie wiem jak to robisz, ale to nie jest moja córka. Z chęcią dałbym ci teraz w mordę za to, że pieprzysz coś z moim mózgiem, ale to bez sensu...


- Więc wolisz wyjść stąd świadomy , że zgnijesz jak wór gówna wrzucony do kompostu? Tak, John. Tak skończysz. I nie straszę cię tym... - uśmiechnął się - Musisz zrozumieć. Nie jesteś dla mnie "bezcenny." Możesz wstać i sdąd wyjść w każdej chwili. Zapomnieć o zobaczeniu córki...choćby na chwilę i marzyć o tym do końca swojego upokarzającego bytu. Uniesiesz się honorem? - uniósł brew. - Chcesz być jak ci twardziele w waszych filmach? - nachylił się. - Próbuj, John. Ale to nie Hollywood. To twoje życie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał. Wyszedłbym, upił się i zapomniał, że ten dzień w ogóle miał miejsce. Ale nie mogę. Ona nie jest prawdziwa, ale jest.... Nie mogę wyjść... Nie mogę zapomnieć - mówił szczerze. Z jednej strony miał ochotę trzasnąć drzwiami, ruszyć na lotnisko i wylądować na drugim końcu świata, ale to co mógłby stracić było dla niego zbyt ważne.

Gakidou upił kolejny łyk i zerknął na dziewczynkę po drugiej stronie stolika.
- Wybieraj. - powiedział patrząc obojętnie na dziewczynkę.

- Zrobię co chcesz - odpowiedział jakby przygaszony. Po chwili jednak dodał - Ale tamten dzieciak z samego rana da znak swojej rodzinie, że żyje i nic mu nie jest. NIE zawiodę jedynej osoby, która była dla obecnego mnie dobra! - poddał się. Nie był w stanie niczego już ugrać. Czuł się jak najgorsza, heteroseksualna męska dziwka, która jest gotowa zrobić laskę nawet najohydniejszemu facetowi, byle tylko ten dorzucił mu się na porcję hery. Gakidou był tym najohydniejszym facetem, a córka heroiną. Gakidou spojrzał w kierunku Takamochiego. Ten właśnie zapinał rozporek. Nanami otarła usta dłonią, po czym dolała im whisky.
- Takamochi-kun. Jutro rano masz wrócić do domu.
- Ale Gakidou-sama...
- Takamochi... - jego ton nawet nie był stanowczy. Wystarczyło jedno spojrzenie.
- Tak się stanie...
- Wracaj do mieszkania, John-san. I pamiętaj . Nie ma drogi odwrotu.
- Mam tu wrócić, czekać? Co dalej? - pytał niepewny
- Odezwę się. - stwierdził krótko.
- "Prawdziwy z ciebie skurwysyn. Masz mnie teraz w garści, a i tak nie odpuścisz... i tak dalej każesz mi tańczyć do tej pojebanej melodii"

John wypił świeżo dolaną whisky, po czym wstał, zignorował Takamochiego i Gakkidou
- Do widzenia Nanami-chan. Znalazłabyś sobie jakąś lepszą pracę niż obciąganie byle komu - powiedział po czym nie czekając na czyjakolwiek odpowiedź wyszedł.

Wychodząc kupił jeszcze w barze butelkę wódki. Ledwo już stał na nogach, ale wiedział, że sam z siebie nie zaśnie. Gdy dotarł do domu Obaa-san zaczął się skradać, by ta przypadkiem nie obudziła się. Teraz nie miał już siły z nią rozmawiać. Marzył tylko o tym, by położyć się w gościnnym domku, na raz przechylić całą butelkę i stracić przytomność. Było to jedno z na prawde niewielu marzeń, które od dawna spełniły się co do ostatniej litery.


NASTĘPNEGO DNIA: DOM OBAA-SAN
Poranek wydawał się Johnowi z początku kolejnym, zwyczajnym porankiem. Obudził się jeszcze nie do końca trzeźwy, leżąc na podłodze obok kałuży wymiocin. Dopiero gdy spojrzał na butelkę wódki nagle przypomniało mu się wszystko. Niestety jedną z jego wad było to, że nigdy niczego nie zapominał. Próbował nie raz, ale ile by nie wypił, zawsze pamiętał wszystko. Przez chwilę jeszcze łudził się, że jego wspomnienia to tylko kolejny koszmarny sen. Ze złudzenia wybiły go jednak hałasy dochodzące z głównego domu.


Gdy Takamochi wyszedł z domu poczuł, ze ktoś go łapie i nim zdążył się zorientować stał przygwożdżony do ściany

- Co jest kurwa! - krzyknął chłopak
- Gaki... co ty właściwie masz do tej kobiety? Co ona ci takiego zrobiła, ze tak się na niej wyżywasz? Nigdy nie widziałem, żeby jakoś nadmiernie okazywała emocje, ale o ciebie się na prawdę martwiła. Martwiła się, ze coś ci się stało ty skończony kretynie!

- Co cię to obchodzi? Prosiłem cię o rady? Skoro tak ci na niej zależy, to idź do niej i ją pociesz.

Zamachnął się by dać Takamochiemu w twarz, ale w ostatniej chwili się powstrzymał i puścił go
- Po prostu staram się to wszystko sobie poukładać w głowie. Co jest takiego w tym pieprzonym Gakidou, że zostawienie go na godzinę by dać znac w domu, że jeszcze żyjesz było dla ciebie takim pieprzonym problemem!
- Bo tam gdzie on, tam jest mój dom. Z tymi ludźmi nic mnie nie łączy. - mruknął.
- A z nim? Wykorzystuje na tobie to samo co ze mną... z moją córką?
- Nie. Daje mi coś, czego tobie nie dał.
- A w zamian?
- Sam się przekonasz... - uśmiechnął się wrednie.
- I ty na prawde nie masz uczucia, jakbyś sprzedał się na usługi jakiemuś diabłu?
- Dalej nie rozumiesz, co? Dalej doszukujesz się tutaj dobra albo zła... - westchnął.
John dość zrezygnowany odpowiedział:
- Dobra.. spieprzaj już gaki - kiedy jednak Takamochi odszedł już kawałek zatrzymał go znowu - A on ma wielu takich jak ty? Na przykład ta Nanami? Ona tez jest mu lojalna w zamian za te... "nagrody?"
- Nanami to inna bajka...- mruknął , po czym wsiadł do Mitsubishi.
- "Oni wszyscy chyba specjalnie tak pieprzą, żeby pieprzyć, a nic sensownego nie powiedzieć." - pomyślał odpalając papierosa
 
Ryuuzaki jest offline