Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2010, 17:51   #2
JohnyTRS
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Wr-03… w tym mieście latarnie nie były potrzebne, tylko by zawadzały niezasypiającemu miastu rozświetlanego przez całą dobę milionami neonów i holo-bilboardów, reklamujących kulturę masową lat dwudziestych XXI wieku w Europie. Było już po dziewiątej, lecz zachmurzone niebo, będące alegorią codziennej pogody powodowało, że gdyby nie intensywne barwy holo-reklam w mieście byłoby ciemno. Światło neonów przebijało się przez roletę i padało na wykończoną mikrokrystalicznym betonem ścianę mieszkania na zaledwie jedenastym piętrze.
Marek otworzył oczy. Codziennie od dwóch lat wstawał o dziewiątej i komentował kolejny dzień westchnięciem. „Kurwa” – pomyślał – „kolejny szary dzień”. Wstał niespiesznie. I nagle huk wystrzału postawił go na nogi. Przez cienkie, kompozytowe drzwi słyszał, jak ktoś biegnie po korytarzu a potem schodami na dół. Marek policzył do dziesięciu, otworzył drzwi i wychylił się na korytarz, podobnie jak połowa sąsiadów.
Pan Malczak leżał na środku korytarza, oświetlonego zaledwie kilkoma lampami, naprzeciwko do drzwi od swojego mieszkania. Był martwy. Z głowy z resztkami włosów ziała ogromna dziura, przez którą fragmenty tkanki, jeszcze przed chwilą będącą mózgiem, zdobiła betonową ścianę. Marek zamknął drzwi. Zaraz przyjedzie policja poinformowana przez sąsiadów, potem przesłuchiwanie etc. Zaczął robić śniadanie. Prosto z kranu wlał do czajnika elektrycznego wodę i przesunął przełącznik, który zaświecił się na czerwono. Ze zlewu wziął kubek wykonany z plastoszkła i opłukał go. Wrzucił do niego piramidkę z herbatą. Herbata to za dużo powiedziane, surowcem do jej produkcji nie są już różnego rodzaju susze. Markowi nigdy nie smakowała kawa. Zajrzał do lodówki. Butelka ketchupu i opakowanie prepacka. Zajrzał do niego, i na jego twarzy pojawił się grymas. W środku była tylko mała foliowa torebeczka. Wziął ją do ręki, pudełko po prepacku wyrzucił do kosza pod zlewem. „Posiłek należy podgrzewać przez minutę i następnie wycisnąć na pieczywo” – przeczytał. Wsadził to coś do mikrofali, ustawił na minutę i chwilę potem zalał herbatę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=UsRu52I0OtY[/MEDIA]

When the daylight is falling down into the night
And the sharks try to cut a big piece out of life
It feels alright to go out to catch an outrageous thrill
But it´s more like spinning wheels of fortune
Which never stand still

Big city, big city nights
You keep me burning
Big city, big city nights


Marek jadł sniadanie, słuchał zespołu Scorpions. Nagłe i gwałtownie pukanie zniszczyło atmosferę tej chwili:
- Proszę otworzyć, policja ! – wykrzyczał facet tłukący w drzwi.
-Zaraz ! – odkrzyknął Marek wyłączając Wearmana – muszę się ubrać!
Faktyczne, musiał się ubrać - był w samych gaciach. Szybko założył koszulkę i wciągnął bojówki i otworzył drzwi niecierpliwemu smerfowi. Policjant ominął zbędne rzeczy:
- Niecałe dwadzieścia minut temu popełniono tutaj morderstwo, panie…
-Fairey – pomógł Marek.
- Panie Fairey, i związku z tym mam dla pana kilka pytań. Słyszał pan coś czy widział?
Marek mu opowiedział o strzale, o biegu jakiegoś człowieka po korytarzu i schodach, potem jak zobaczył trupa etc.
-Ma pan broń? – spytał się policjant.
-Mam Avengera – wskazał ręką na stół, gdzie oprócz talerza ze śniadaniem (to „coś” z torebeczki okazało się pastą „orzechową”) leżała kabura z tym pistoletem. Faktycznie miał jeszcze pistolet maszynowy, ale wolał to przemilczeć.
Marek był miły, a funkcjonariusz niezbyt nachalny, więc wszystko obyło się bez wiekszych nerwów. Policjant zaraz się zwinął, żeby przepytać kolejnych sąsiadów, których zeznania będą takie same. Nudne. Marek wrócił do śniadania, które już wystygło. Dopił herbatę, a kanapki z pastą wyrzucił do kosza. Zje coś potem na mieście. Ubrał kamizelkę i kurtkę. Rozczesał długie włosy (za pomocą siły odśrodkowej, energicznie potrząsając głową w przód i tył) i zarzucił na ramię plecak. W międzyczasie uruchomił Wearmana. To był jego strój codzienny, bojówki, czarna kurtka i zielony plecak kostka, charakteryzujący spokojnego Marka Faireya, solo o brązowych oczach, zamiłowanego w starym rocku:
...
When the sunlight is rising up in my eyes
And the long night has left me back at somebody´s side
It feels alright for a long sweet minute like hours before
But it´s more like looking out for something
I can´t find anymore

Big city, big city nights
You keep me burning
Big city, big city nights
Always yearning

There is no dream
That you can´t make true, if you´re looking for love
But there´s no girl
Who´s burning the ice away from my heart
Maybe tonight!

Big city, big city nights
You keep me burning
Big city, big city nights
Always yearning
Big city, big city nights
You keep me burning
Big city, big city nights
Always yearning



Stary Bush (Bushmaster) tkwił na swoim miejscu. Zamknął drzwi i zjechał windą na parter budynku. Pierwsze co zrobił to poszedł do sklepu. Na piechotę, bo nie miał własnego środka transportu, a metrem nie opłacało się jechać na taką odległość. Trwało to pół godziny. Supermarket Biedronka-Lidl mieścił się na parterze centrum handlowego „Manhattan”, dziesięciopiętrowego budynku z kinem, kręgielnią i 200 sklepami i Fast-foodami. Market miał osobne wejście, więc Marek nie musiał się przebijać przez tłumy przemierzające codziennie to popularne w tej części miasta centrum handlowe. Wziął koszyk i po kilku minutach był już na zewnątrz, z kilkoma prepackami i pieczywem tostowym w plecaku. Potem zagłębił się w przepastne centrum handlowe, w poszukiwaniu jakiegoś punktu z Fast-foodami. Wielka, wykończona szkłem i chromem klatka schodowa była centrum tego budynku. Za pomocą jednych z dziesięciu ruchomych schodów wjechał na najwyższe piętro i po chwili, trwającej z 5 minut siedział przy tandetnym, plastikowym stoliku i jadł niespiesznie zestaw z McDonalda, obserwując bez zbytniego zainteresowania tłum. Ot, codzienny obraz. Ponure typy, jakiś booster, przestraszona matka z dzieckiem, grupa nastolatków z fosforyzującymi włosami… społeczeństwo XXI wieku w Polsce. Sądził że to trwało kilka minut, ale zjedzenie średniej jakości chesseburgera i małych frytek ze Spritem zajęło mu pół godziny. Sprawdził godzinę na komórce LG – Cybernetics: Była już jedenasta.
Marek nie miał powodu się spieszyć – nic nie mógł przez to stracić. Nie miał dziewczyny, żeby ją odwiedzić, ojciec nie żył, a matka już nie mieszkała w tym mieście i poza tym leczyła się pewnie na depresję. Pojechał więc do Hurricane, pubu z czasów młodości, gdzie przesiedział z kumplami długie godziny sącząc piwo. Tych kumpli już nie ma, ale pub i jego właściciel, stary ex-rockman pozostali.



Stacja metra mieściła się dokładnie pod centrum handlowym. Cztery, betonowe perony, przy których stawały szarobiałe wagony metra produkcji też LG-Cybernetics. Peron trzeci, na którym stał Marek, był prawie pusty – niewiele osób jeździło do południowych dzielnic, bardziej niebezpiecznych niż centrum miasta. W końcu wagon nadjechał. Konstruktor tych pojazdów musiał być głupi albo zbyt leniwy, żeby racjonalnie myśleć – wagony metra w WR-03 miały przyciemniane szyby! Marek nie kasował biletu – miał kartę miejską. W środku wagon był brzydszy niż na zewnątrz: powyginane ławki, graffiti na ścianach i suficie i tylko kilku podróżnych, którzy siedzieli na kilku całych siedzeniach, wykonanych z zielonego plastiku. Ściany były także oklejone różnego rodzaju reklamami, w którym tandetni detektywi, młodociani netrunnerzy czy domorośli lekarze oferowali swoje usługi, podając rodzaj usługi i numer telefonu. Mimo że forma reklamy - ogłoszenia wydrukowane przez podrzędne drukarnie – była przeżytkiem XX wieku, to była nadal skuteczna.
Wysiadł na dwudziestej stacji, całkowicie zaniedbanej, jako jedyny i wyszedł na powierzchnię. Padało, szybkim krokiem przeszedł te 200 metrów dzielące go od pubu. Mijał walące się, wpół opuszczone bloki, zamieszkałe nielegalnie przez margines społeczny. Minął byłą, zabitą kompozytowymi płytami pizzerię, skręcił w zaułek i już był przed pubem, którego wejście można było pomylić z wyjściem awaryjnym, gdyby nie żółty napis „Hurricane” ułożony z diod, które już w połowie nie działały. Pchnął drzwi i był w środku, mrocznym pubie „Danny-ego” Donowicza, który siedział przy stoliku ze skrętem w lewej ręce. Pod ścianą, znajdowały się głośniki – to z nich płynął chromatyczny rock, który, choć nie za bardzo odpowiadał właścicielowi lokalu, bardzo podobał się klienteli, która nadal odwiedzała ten pub, który przez wielu jest określany jako „niemodny i przestarzały”. Marek wyłączył Wearmana. To od „Dannego” solo polubił starego rocka. Kiedy przyszedł do tego pubu po raz pierwszy, był miłośnikiem muzyki elektronicznej. To się zmieniło. Teraz słuchał Scorpions, Deep Purple, Led Zeppelin…
Donowicz, dokładnie to Isaac „Danny” Donowicz nie prezentował się zbyt okazale. Dawne, długie, kręcone blond włosy zniknęły zastąpione przez łysinę, która spotkała tego już starego człowieka. Marihuana i inne używki znacznie przyspieszyły ten proces. Marek usiadł przy nim, uścisnęli sobie dłonie, a barman przyniósł napoje – ciemne, półlitrowe piwo dla Marka i szklankę z Whisky dla szefa.
-Co słychać? – zaczął „Danny”.
-Eeee… wiesz, nic ciekawego, muszę szybko znaleźć jakąś robotę, bo niedługo nie będzie mnie stać na dotarcie tutaj.
- Nie przesadzaj. Jak chcesz kasy to powiedz.
-A od kiedy rozdajesz euro dolce?
- Nie rozdaję. Muszę odebrać po prostu pewną paczkę od takiego jednego, wiesz, interesy. Ale ostatnio jestem leniwy, nie chce mi się. Jeżeli pojedziesz pod wskazany adres i odbierzesz paczkę dostaniesz stówę. To co, wchodzisz? – jednym haustem wypił trunek ze szklanki.
Marek się nie zastanawiał, potrzebował kasy.
-Wchodzę.
- To dobrze – wyjął notes i zapisał adres, następnie podając wyrwaną karteczkę Markowi – tam znajdziesz tego gościa. Powiedz że przysyła cię „Danny”.
Marek dopił piwo i wyszedł.

O 19 ponownie był w tej dzielnicy. W plecaku, obok dwóch 20-nabojowych magazynków i „porannych” zakupów znajdowała się kompozytowa kaseta, mogąca wytrzymać trafienie niewielkiego kalibru lub upadek z dziesiątego piętra. Właśnie to miał dostarczyć do pubu Hurricane. Przeszedł już trzeci raz tego dnia 200 metrową drogę pomiędzy stacją metra a pubem i skręcił w ciemny zaułek prowadzący do pubu.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline