Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2010, 17:49   #1
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Być jak Robin Hood

Anglia
20 sierpień, Anno Domini 1200




Wyobraźmy sobie jastrzębia.
Tak, właśnie takiego zwyczajnego, niezwykle pięknego drapieżnego ptaka. Co mógłby nam powiedzieć o Anglii tego dnia? Och, nie, oczywiście, że jastrzębie nie mówią, to byłoby sprzeczne z naturą, gdyby ludzie rozumieli ich mowę. Mogą mówić jego oczy, jego uszy i wiatr, owiewający smukłe ciało, szybujące wysoko nad ziemią.
Skupmy się na oczach, które widzą zupełnie inaczej niż nasze, potrafiąc wypatrzeć małą polną myszkę, skaczącą pośród łanów dojrzałej pszenicy. Będziemy patrzeć bardziej ludzko, na to, co bardziej interesuje nas, a nie wygłodniałego ptaka. Niech on się zajmie swoją myszką.

Wciąż było ciepło i niemal słonecznie, ale wilgoć unosząca się w powietrzu twierdziła, że jeszcze niedawno było całkiem mokro. Padający letni deszczyk nie przeszkadzał poruszającym się jak małe mróweczki ludzi, którzy ze względu na ilość pracy, nie wyrobili się jeszcze ze żniwami. Niektóre pola złociły się i falowały, a zmęczone konie ciągnęły swe pługi. Jastrząb nie zachwycałby się pięknem przyrody i pracującymi ludźmi, nie zwróciłby uwagi nawet na tęczę, która dała niebu swoje kolory.


Bardziej był zainteresowany tę małą myszką i innymi zwierzątkami i insektami, o tej porze tak bardzo interesującymi się uprawnymi polami. Jedzenia tam miały pod dostatkiem, a stojące co i raz strachy na wróble nie straszyły nawet wróbli. Jastrząb również o tym wiedział, dlatego wypatrywał takich miejsc, a wzrok miał przecież świetny. To był dla niego najlepszy okres, gdy dojrzewały plony, gdy tak jak teraz mógł nurkować, chwytając swoją ofiarę. Nie wgłębiajmy się w to, co było dalej i dajmy mu skończyć posiłek. Dzięki temu możemy na chwilę oderwać się od obrazów z jego oczu, spoglądając na Anglię nieco szerzej, może nawet znacznie szerzej.

Jan bez Ziemii panował już od ponad roku, nie mogąc tego czasu nazwać spokojnym. Dopiero niedawno zapanował wszędzie względny pokój, a nieistotne dla zwykłych mieszkańców połacie ziemii przeszły od jednego do drugiego władcy. Chociaż plotka głosiła, że pojął właśnie za żonę kobietę o obcym, szeptano że francuskim nazwisku, czyniąc tym obrazę komuś, komu już była obiecana. Nie wgłębiajmy się w zawiłości, ale starczyło dodać, że kolejna wojna znów mogła wybuchnąć, a wielu z tego powodu niezadowolonych było, oj wielu. Król nie panował nad podwładnymi, a gdy tak się dzieje, nastaje samowola. A samowola przeradzała się w chęć wspięcia się wyżej, skoro na własnym poletku szło tak dobrze. A to prowadziło do kolejnych waśni, i tak dalej, i tak dalej... Wróćmy lepiej do naszego jastrzębia, który właśnie zakończył swój posiłek. Sprawy wysokich rodów to strasznie nudny i zawiły temat przecież.

Nasz ptak znów wzbił się w powietre, zataczając jeszcze jeden krąg nad polem i pracującymi ludźmi i machnął potężnie skrzydłami, kierując się na południe, ku zielonej połaci ogromnego lasu, którego początek był bardzo niedaleko, zwłaszcza dla szybującego po nieboskłonie drapieżnika. Tam miał swój dom, bezpieczniejszy i przyjemniejszy od sąsiedztwa dwunogich istot, mogących mu zrobić krzywdę. A las był piękny, szeroki i długi tak daleko, jak tylko można było sięgnąć wzrokiem, nawet tak dobrym, jak ten jastrzębia. Nie było wątpliwości, że tu musiała rządzić natura, a tylko wąziutkie pasemko na jego środku przecinała ludzka ubita droga, wijąc się i klucząc w ciemnych borach, których bardzo stare drzewa pnęły się wysoko, pięknymi koronami nierzadko zakrywając cały wykarczowany obszar. A ptak płynął w powietrzu tak długo, aż znów pojawiły się pola, a jeszcze dalej, mury miasta i górującego nad nim zamkczyska.

Osiedle nie było duże, przynajmniej nie to otoczone bezpośrednio grubym kamiennym murem. Wszędzie wokół rozpościerały się mniejsze osady, rozsiane po całej równinie, osiadłe pomiędzy mniejszymi zagajnikami i polami, lub rozrzucone gdzieś jeszcze dalej. Najwięcej tych nienaturalnych, stworzonych ludzką ręką budowli, z oczu jastrzębia, widziało się tuż obok miasta, które to nazywano w ludzkiej mowie Nottingham. A największą był zamek, ustawiony nieco obok, na łagodnym i sporym wzgórzu, tuż obok rzeki, zasilającej głęboką fosę. Wysokie wieże i baszty pięły się w górę, lecz nie wszystkie były dokończone, gdyż zdawało się, że trwają tam jakieś gorączkowe prace, a ludzie poruszali się we wszystkie strony. Tak, budowla była czymś szkaradnym i nieprzystępnym w oczach ptaka, który zawrócił i poszybował do domu w ogromnym lesie Sherwood.

My niestety musimy wrócić do zamku Nottingham, gdzie w czeluściach starego lochu skrywają się nasi bohaterowie.



Licha, stara furta, zamykana na niewielką kłódkę, lata swojej świetności i nie ukrywajmy - również przeznaczenie - miała dawno za sobą. To ona strzegła zejścia do starego, niewielkiego lochu, zbudowanego razem z zamkiem ponad sto trzydzieści lat temu. Samą warownię rozbudowywano, loch wciąż pozostawiając bez zmian, jako coś niewartego uwagi. Prawo wymierzano tu szybko i sprawnie, nikogo nie przetrzymując w zamknięciu długo. Tak było lepiej dla władców, jak się wydaje. Trwały kolejne budowy i wśród nich wspominano także o nowych lochach, solidniejszych i jeszcze mniej wygodnych niż obecnie. Nowy Szeryf Nottingam, sir William Ward, chwalił się, że zaprowadzi nowy porządek i nowe prawo. Wielkie słowa, słyszane przez najstarszych ludzi już wiele razy. Tak czy inaczej, licha furteczka otwierała się ze zgrzytem, wpuszczając dalej, na małe, strome schody do ciemnego lochu.


W środku było ciemno. Oknem na świat była tylko wpuszczająca promienie słońca furta, znajdująca się wysoko w górze. Było duszno, gdyż niewiele otworów wpuszczało powietrze i śmierdziało, bo i niewiele je odprowadzało - a załatwiać można się było tylko do umieszczonych w kątach cel rowów, wykopanych wieki temu. Nie było tu strażników, nie w środku, gdzie mieliby takie same niekomfortowe warunki, co zamkięci w celach więźniowie. Tu kraty były już odpowiedniej długości, a solidne zamki uniemożliwiały swobodne oswobodzenie się zamkniętym w środku ludziom. A tych była obecnie ósemka, umieszona w dwóch celach i ku przyzwoitości rozdzielona na żeńską i męską część. Niektórzy byli tu już całkiem długo, większość trafiła do środka nie dalej niż poprzedniego dnia, a to, że wciąż czekali na nieprzychylny dla nich wyrok, było tylko kwestią gorączkowych prac na górze. Na zamku wrzało, ale powód nie był znany, nie tym zamkniętym pod ziemią biedakom, dla których najlżejszy z wyroków to obcięcie dłoni. Powody nie były ważne, gdyż ważniejsze było prawo.

Karmiono ich i pojono dwa razy na dzień i każdy z nich potrafił już rozpoznać charakterystyczny zgrzyt zawiasów otwieranej na górze furty i następujące po nim kroki, nawet, gdy był tutaj dopiero od niecałej doby. Tym razem strażnik nie szedł sam, zgrzyt i pobrzękiwanie wielu części pancerza, a także pochwy miecza zahaczającego o ściany, był zwielokrotniony. Ze strażą zawsze też szło światło zakrytej lampy i tak było też teraz. A wraz z jej jasnością zobaczyli sylwetki aż czterech zbrojnych, piątego mężczyzny ubranego w dobrze skrojone, czarne odzienie, przywodzące na myśl urzędnika, oraz dziewczynkę, na którą zapatrzyłby się każdy, gdyby pojawiła się w takim miejscu. Miała na sobie suknię z falbankami i białe rękawiczki, a jej blond włosy spięte były w fantazyjną fryzurę. Nie mogła mieć więcej niż trzynaście - czternaście lat. Ale to ona tu dowodziła, piskliwym głosikiem zwracając się do mężczyzny w czerni.
- To oni, tak? Ale tu śmierdzi!
Jej sługa, czy kimkolwiek był, starał się opanowywać grymasy na twarzy i wychodziło mu to znacznie lepiej, niż żołnierzom. Tylko zbrojni stali dalej, a na głowach mieli hełmy, nieco zasłaniające im twarze.
- Sama panienka chciała tu przyjść.
-Zamknij się! Każ im podejść i się przedstawić. Niech każdy klęknie, oddając mi zasłużony pokłon! A jak nie zrobią tego od razu to zostaną wybatożeni na dziedzińcu! I niech każdy powie, za tu siedzi, a może będę łaskawa!
- Ależ...
- Natychmiast!

Tupnęła nóżką i nawet w świetle słabego światła widać było rumieńce na bladej twarzyczce. Nonszalancko odgarnęła niesforny kosmyk, a mężczyzna podszedł bliżej krat i odchrząknął.
- To jest Lady Elizabeth i na mocy prawa, wasza przyszła władczyni i żona sir Williama Warda, Szeryfa Nottingham. Postąpcie według jej słów.
Niezauważalnie prawie skinął głową. Czyżby to był znak, że lepiej zrobić co mówi? Lady zaplotła dłonie na niewielkiej piersi, a jej mina miała oznaczać srogość.
 
Lady jest offline