Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2010, 21:55   #2
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Reguły sesji:

* Prowadzący: Bielon i hija.
* Kwestia konwencji: BielHekowy heros-slowfood. Greyhawk.
* Kwestia zgodności z settingiem: Wszelkie materiały kanoniczne zachowują ważność, data rozpoczęcia przygody to wiosna [maj] roku 621. Moja interpretacja settingu jest moją interpretacją settingu. A świat jest nieco inny. Jaki? Przede wszystkim wiele znajdziecie na Bissel Reszta w sesji się okaże.
* Kwestia zastosowania mechaniki: W tej sesji opieramy się na logice i zdrowym rozsądku, wszystkie rzuty wykonuje MG lub zdesperowany Gracz. Gramy korzystając z mechaniki. DnD. Mechanika rozstrzyga kwestie sporne, przy czym spory z MG rozstrzyga MG. O konieczności odwołania się do niej decyduje MG. Spory z mechaniką MG rozstrzyga również. Zawsze na swoją korzyść. Spory pomiędzy Graczami najczęściej są powodem stosowania mechaniki. Jakiejkolwiek.
* Kwestia kontroli MG nad poczynaniami graczy: Gracze mają nieograniczoną swobodę, jednak opis konsekwencji ich znaczących czynów leży w gestii MG. W niektórych (sami sprawdźcie jakich) sytuacjach gracze wchodzą w interakcję za światem na opisanych zasadach i sami opisują skutki niektórych swoich czynów. Należy jednak pamiętać, by starać się pisać tak, aby nie ucierpieli na tym Bohaterowie innych Graczy. Ani też, by ich wolna wola nie była gwałcona.
* Kwestia relacji wewnątrzdrużynowych: To jest życie, więc konflikty w drużynie są akceptowane, choć nie patrzę już na nie tak przychylnym okiem jak niegdyś. Fabularnie uzasadnione są zawsze zasadne. W sumie zaś radzę pamiętać, że to Bissel. Drużyny tu wszak nie ma…
* Kwestia częstotliwości postowania: Tempo postowania ustalamy na jak najczęstszą. Dbajcie jednakże o nie spowalnianie rozgrywki. W niektórych sytuacjach zdarzyć się może, że częstotliwość postów będzie większa. Lub mniejsza. Proszę jednak na wzięcie pod uwagę, że mam 2 maleństwa i ostatnio nawał pracy. Myślę więc, że 2 posty/tydzień to minimum. Nie bądźmy minimalistami. Ja i hija postaramy się nie być. Wolał też będę postować krócej a częściej. Prosił bym o zachowanie tej rytmiki: post MG, dzień na odpowiedź Graczy, post MG w przedziale 24h-48h po poprzednim poście MG a do 24h po ostatnim poście Graczy. Bym miał czas przemyśleć co napisaliście. Lekkie obsuwy są zrozumiałe. Częstsze będą penalizowane. Jakoś. Byle nie zmuszać MG do definitywnego usuwania postaci.
* Kwestia preferowanej długości postów: Długość się liczy mniej, ważniejsza jest jakość a najważniejszy MG. Gracze piszący posty jednolinijkowe są mile widziani, w charakterze mięsa armatniego. W końcu trzeba zapracować na tytuł "Rzeźnik". Jednak 5 stron opisu blask księżyca jest widziane równie mile.
* Kwestia poprawności i schludności notek: Żadnych emotek, psują nasz nastrój. Post zaczynamy imieniem postaci, by go nie musieć poszukiwać w treści notek.
* Kwestia zapisu dialogów: Dialogi piszemy. Kursywą oraz poprzedzamy myślnikiem.
* Kwestia zapisu myśli postaci: Jeżeli znajdzie się postać decydująca się na myślenie to myśli postaci zapisujemy wybranym przez MG kolorem czcionki - czarnym. Myśli poza tym zaznaczamy z obu stron tyldą oraz piszemy kursywą. Lub inaczej, choć lepiej nie.
* Kwestia podpisów pod notkami graczy: Wyłączamy podpisy w notkach sesyjnych. Lub nie. Można umieszczać w podpisach pochlebne opinie na temat MG i Forum. Lub inne. Pochlebne mniej. Wedle wolnej woli jednostek.
* Postacie sesyjne Graczy i postacie Tła: W sesji tej póki co nie ma Tła. Ale nie twierdzę, iż pojawić się nie może. Jak na razie się nie domówiliśmy z kandydatami. Każdy, kto będzie do sesji dołączał w jej toku, będzie dołączał Tłem. Jakby to cokolwiek zmieniało. Tytułem zaś wyjaśnienia co to Tło pozostawiam z opisu z poprzedniej sesji. Zatem … wprowadzam podział na postacie pierwszo i drugo planowe. Postacie pierwszo planowe [postacie Graczy] uczestniczą w głównym wątku sesji na jej początku i będą prowadzone tak, by uczestniczyć w jej głównym nurcie. Ich posty są inspirowane przez MG a skutki ich działań zależą również od niego. Ich również obowiązuje rygor częstotliwości postowania w sposób bezwzględny. Postacie drugoplanowe [postacie Tła] są w rzeczywistości takimi postaciami, którym jako MG powierzam pisanie nieograniczone poza sytuacjami „stykowymi” z meritum sesji. Te postacie jednak wciąż są uczestnikami sesji. Ci gracze mogą pisać co chcą i kiedy chcą nie przejmując się limitem postowania. Wyjątkiem są sytuacje, które wymagają odpowiedzi Gracza w poście. Wobec jej braku w razie konieczności pisał będę sam. To się może nie spodobać. Należy również pamiętać, iż rozdział na postacie pierwszo i drugoplanowe jest płynny i od samych postaci zależy jaką rolę w danej historii odegrają. To novum, mam nadzieję, że się sprawdzi. Dodam również, że osoby bawiące się Tłem przygody mogą dowolnie zmieniać postacie imieniem których piszą, ale jeśli będą dokonywać w toku sesji zmian, ich postacie nie będą awansować. Bo Tło awansuje tylko wówczas, gdy grane jest jak BG.

*Walki w grze: Rzecz bardzo ważna o ile nie najważniejsza. Chciałbym byście pamiętali a od tej sesji wzięli sobie to poważnie do serca, że walka to ostateczność. To sposób rozwiązania konfliktu, gdy wszelkie inne metody zawiodły. A walkę wygrywa nie ten który zabije przeciwnika, tylko ten, który przeżyje. W walce można wszak zginąć i wierzcie mi, może się to stać waszym udziałem w tej sesji. Nie życzę wam tego. Wy sobie, jak sądzę, również tego nie życzycie. Pamiętajcie więc o tym obywając broni. Bo nasi NPCowie dobywając jej iść będą zwykle na pewniaka. Bo też chcą żyć. Czego i wam życzymy.

UWAGA:
Kto chce dołączyć do sesji może zawsze do niej dołączyć pod warunkiem uzgodnienia postaci z MG. W takiej sytuacji pisał będzie z pozycji Tła.



Gracze:
1. Lynx
2. Bielonek
3. Chester90
4. Bronthion
5. Abeir Lissear



Powodzenia.



***


Stary Mistrz umierał. Nie było co do tego żadnych wątpliwości, lecz nikt komu zdarzyło się na przestrzeni ostatnich lat gościć w Bękarciej Skale nie byłby w stanie powiedzieć nic innego. Będący niegdyś przykładem cnót rycerskich Sir Malcolm umierał. Od lat. Chylił się ku upadkowi niczym dąb wiekowy, który od lat dźwiga zbyt duży już ciężar swej korony oraz pasożytniczych jemioł, bluszczy i hub. Powoli i majestatycznie. Jednakże tych kilka ostatnich lat nieuchronnie zmuszało go do uznania zwycięstwa czasu nad niezłomnym przez niemal wiek duchem. Ten, który jeszcze jesienią objeżdżał w asyście kilku pozostałych na Bękarciej Skale sług włości Bractwa, teraz już jedynie leżał w swoim prostym łożu z lękiem zerkając w przyszłość. Bo przyszłość, która jawiła się Bractwu czarnymi barwami, nie dawała nadziei na lepsze jutro. A on nie miał dość sił, by z nią walczyć, choć nadeszła na to najlepsza pora. Był za słaby i musiał polegać na innych. Na tych, których zesłał mu los.

„Los skurwiały zawsze z nas kpi” brzmiało znane zawołanie kondotierskiej kompanii Tristana de Marque, gdy ten zdobywał sobie mieczem tron Bissel.

Sir Malcolm, człowiek który zwykle unikał przekleństw głosząc iż są jadem trującym piękną mowę ojczystą, ten jeden raz był gotów się z najemnikami zgodzić.


***


Morg:

Bękarcia Skała była spokojnym miejscem. Wystarczająco spokojnym, by się skryć przed pościgiem, choć tak naprawdę niedobitków rozbitej bandy nie ścigał nikt. Jednak późna jesień, puste kieszenie i brak perspektyw skłaniały do pozostania na zimę w tym przyjaznym miejscu. Zwłaszcza że gospodarz, starzec owładnięty jakąś wizją i postrzegający w nim jednego z zesłanych mu przez los wykonawców swoich majaków, roztoczył nad nim opiekuńcze skrzydła wpuszczając niedoszłego zbója pod swój dach bez pytania o przeszłość. Kilkoro służby, która pozostała na wyludnionym zamku, nie zadawała pytań uznając najwidoczniej, że skoro sam Sir Malcolm dał mu wiarę i zaufał, nic więcej nie było konieczne. A pozostali goście Sir Malcolma, których podobnie jak jego staruszek nazywać zwykł „Braćmi”, podobnie jak służba pytań nie zadawali. Póki nie żądano od nich niczego w zamian a dawano żreć i pić, było to nader sensowne stanowisko…


***


Radziej „Rębajło”:


Swój pozna swego. Radziej w Morgu widział takiego samego jak on osiłka, który mieczem swoim gotów jest wyciąć sobie drogę do lepszego jutra. Tyle, że obu ich los doświadczył podobnie. Zimujący w zapomnianym przez bogów i ludzi zameczku, mając za jedynego rozmownego towarzysza oszalałego staruszka opętanego manią misji jakiejś o której mamrotał od czasu do czasu, Radziej z utęsknieniem czekał wiosny. Inną sprawą, że sam zameczek, w którym poza nim i kilku jemu podobnymi nazywanymi przez starca „Braćmi”, było ledwie może dziesięcioro służby, był doskonale zaopatrzony czyniąc z wieczornych biesiad miłe chwile. Surowe, porośnięte iglastym borem góry okrywała ciężka czapa śniegu, co zdecydowanie przemawiało za pozostaniem w gościnnych murach zameczku. Nawet pomimo konieczności wysłuchiwania opowieści o świetności Bractwa, które przed laty miało w murach porzuconego zameczku swą siedzibę. Radziej nie widział w tym nic złego. Zważywszy na to, że nie był jedynym raczonym opowieściami „Braciszkiem”, pomysł godzenia się z niegroźnym szaleństwem starca urodził się nie tylko w jego głowie.


***


Sandro:


Pasował tu niczym świni siodło. Wypełniona tradycją rycerską sala, uginająca się od sztuk rycerskiego uzbrojenia, wiszące niczym arrasy proporce, snute przez stetryczałego dziada opowieści z dni dawnej chwały, wszystko to było dlań nadmuchane niczym rybi balon. Nadęte chwałą i świetnością. Puste frazesy dla ukojenia bólu człowieka, który widzi jak w ruinę popada wszystko to o co walczył całe życie. Jednak to właśnie ów człek, starzec o nieprzeniknionym spojrzeniu, ugościł go w swoim domu i zabrał z Jaru, maleńkiego sioła, gdzie skrył się przed jesienną zamiecią. Wspominając sześć ledwie chat, podłych lepianek wkopanych w ziemię, Sandro pewnym był, że Sir Malcolm ocalił mu jesienią życie. W Jarze umarł by z nudów, jeśli wcześniej nie zginął by z głodu, z zimna lub nie został zatłuczony przez wieśniaków. Teraz wysłuchiwał opowieści o świetności Zakonu Auran. Co wieczór. Poznawał ich sekretną, nieznaną tradycję. Społem z innymi „Braćmi”. Śmiechu warte szaleństwo dziadka było jednak marnym kosztem za dach nad głową podczas surowej zimy, wikt i opierunek. „Było warto…” myślał Sandro z utęsknieniem jednak wypatrując pierwszych oznak wiosny. Która dawała by szansę na wyrwanie się zasypanych przez śnieg przełęczy. Wiosny, która przecież musiała już nadejść dawno. Tylko nie tu u podnóża gór. Wiosny, która miała być dlań szansą na dalszą podróż. Podróż, w którą nadspodziewanie szybko wyruszył…


***


Visk Mayer:


On jeden z nich wszystkich, „gości” starego Sir Malcolma wyczuwał drzemiącą w murach Bękarciej Skały moc. Wiedział to doskonale. Pierwotną, sięgającą gdzieś w głąb trzewi ziemi, związaną z tą zimną, zalesioną krainą. Opowieści starca o chwale sprzed lat były dlań na podobieństwo bajek usiane ziarnami prawdy. Zaś gorejące spojrzenie starca i kłębiące się wokół niego pasma mocy widoczne tylko dla Viska były dowodem na to, że sen szaleńca i mrzonki nie są zupełnie pozbawione sensu. Fakt, że stary zaczął od zimy nazywać ich wszystkich swoimi „uczniami” czynił rzecz tym bardziej dziwną. Visk wszak miał już jednego mistrza i zawdzięczał mu niemało. Ten tu jednak niewiele tłumaczył. Jednak przez całą zimę dawał im jeść i gościł pod swoim dachem nie oczekując w zamian nic nad wysłuchiwanie jego bajań, które czasami przerywały drzemki starca. To była cena, którą za przezimowanie można było znieść. Nawet znoszenie nazywania Viska „bratem” tych pozostałych wydawało się niezbyt wygórowaną ceną. Zaś fakt, iż dodatkowo stary mógł uchylić coś z tajemnicy otaczającej Bękarcią Skałę aury mocy zdawał się dodatkowo rekompensować wyrzeczenia jakie Visk ponosił.


***


Wojciech z Bielan:


Był jedynym spośród tych, których władca Bękarciej Skały nazywał „braćmi”, który rozumiał i znał tradycję rycerską Auran. Z opowieści o Zakonie, którego motto zawierało się w powszednim słowie „przetrwać”, znał głównie te, które mówiły o nim, jako spadkobiercy tradycji. Tradycji i historii wszystkich buntów przeciwko władzy Bissel nad tym górskim księstwem. Założony przez największego z buntowników Ainoru, Lorda Evarda Storma, który później przyjął bakluńskie imię Imran Tendulkar, zawsze stawał u boku tych, którzy walczyli o wolność Ainoru. I zawsze zdradzał. Ilekroć szala zwycięstwa ciążyć zaczynała ku Królestwu. Auranie nigdy nie walczyli o wolność Ainoru do końca. O ile jednak bunt Evarda Storma udało im się przetrwać, to już bunt kolejnego ze Stormów, bratanka tego poprzedniego, Blaise Storma zakończył się dla Bractwa wyjęciem spod prawa i poniewierką. Jednak pośród ludzi urodzonych krążyły opowieści o niezwykle bohaterskich i rycerskich czynach tych, którzy niegdyś byli Auranami. Wojciech słyszał więc o sir Tereminie, który samotnie ze swoimi przybocznymi rozbił hufiec elfi w Nilandzie chroniąc samego biskupa i jego świtę. Słyszał o sir Berenie, który samotnie osłaniał królewski odwrót w Rustycji i o sir Lincecie, który wygrywał turnieje rycerskie nawet w dalekiej Keolandii. Wszystkie te opowieści gdzieś tam wspominały o owych bohaterach, jako o Auranach, ludziach, którzy złożyli ślub wiernego strzeżenia Ainoru. Teraz zaś sam był w owym sercu wolności Ainoru. I nadziwić się mógł, jak nisko upaść może tradycja. Mimo to pośród kilku innych zaproszonych „gości” sir Malcolma gościł na zamku Bękarcich Braci zdając sobie sprawę z tego, że właściwie Zakon już upadł a i coraz bardziej pokrywać go zaczyna kurz historii.


***


Jechali zbliżając się ku położonej pośród gór Bramie Dorion, twierdzy Vortelli. I siedziby Zakonu Przenajświętszej Panienki Joanne. Joannici, bo tak powszechnie nazywano owo maleńkie rycerskie zgromadzenie, dbali o bezpieczne szlaki, walczyli z nieprawością i hołubili pamięć o Joanne Storm, panience której duch rzekomo ocalić miał założyciela zakonu, sir Ademara Vortella, od niechybnej śmierci. Teraz Brama Dorion była ich siedzibą i była dzięki temu poniekąd miejscem spokojnym, wolnym od groźby napadu czy zniszczenia. Niegdyś, za czasów księcia Blaise Storma, zdobyto ją i spalono. Teraz zamek odbudowano a miasteczko kwitło będąc ostatnim miejscem w kierunku na wschód, gdzie kupcy z całego Ainoru mogli spokojnie wymienić swoje towary i organizować transporty z dzikich terenów podgórskich do żyznej doliny i dalej do Bissel. Czarne złoto, żelazo, futra, srebro i drewno z Dorion sprawiały, iż małe niegdyś miasteczko, w czasie pokoju rozwinęło się całkiem znacznie mieszcząc w swoich kamiennych murach prawie trzy tysiące mieszkańców oraz drugie tyle żyjące w potężnym, opasanym wałem i częstokołem podgrodziu. Kilka krasnoludzkich faktorii handlowych dodawało mu splendoru oraz zapewniało dopływ doskonałych kamieniarzy na których zawsze tu było wzięcie. Nie mówiąc o specjalistach innego autoramentu. Zaś górująca nad miasteczkiem kamienna twierdza Vortelli dawała poczucie bezpieczeństwa wszystkim, którzy mieszkali w jej cieniu.


Konie szły w skok wietrząc rychły odpoczynek. Oni zaś bynajmniej ich nie hamowali. Spieszyli się. Mieli po temu powód. Sir Malcolm, stary Mistrz wymierającego bractwa, dał im wyraźnie do zrozumienia, że przybycie na czas jest w wyznaczonym im zadaniu najważniejsze. Bo i zadanie należało do tych w których zgranie czasowe, przybycie o czasie, miało najistotniejsze znaczenie. Niezręcznie bowiem w tym wypadku było by spóźnić się. Zwłaszcza na egzekucję. Tym bardziej, że Sir Malcolm oczekiwał od nich tylko jednego…


***


- Ocalcie go. Nie dopuśćcie do jego egzekucji. Przekupcie kogo trzeba, wykradnijcie, albo odbijcie. To nie ważne. Nie dopuśćcie by go zgładzili. Wyrwijcie tym podłotom z ich łap i przywieźcie tu. Nagroda przejdzie wszelkie wasze oczekiwania… - stary aż się zasapał. Od kilku dni słabował i teraz leżał w łożu wielkim, wykonanym w prosty sposób przez nie do końca chyba trzeźwego stolarza. W komnacie zaś było zimno. Nie dziwota, że ktoś mieszkający w takich warunkach miał dwa wyjścia. Zemrzeć prędko i młodo, albo sczerstwieć. Sir Malcolm zdecydowanie należał do tych drugich. Tyle, że na każdego kiedyś przychodzi kryska…


***


Wyszli z ostatniego zakrętu ostro poganiając wierzchowce. Do podgrodzia, które rosło wraz z okalającym je wałem i częstokołem, było już zupełnie blisko. W wale ziała wyrwa bramy a strzechy chat wyrastały znad niego niczym kapelusze grzybów przebijających darń. Sadzili wyciągniętym kłusem, bo nie chcieli robić poruchawki na bramie, gdzie na pewno by ich straż musiała odpytać dokąd im tak spieszno. Wyjaśnienie, że więźnia idą odbijać i salwować mogło by nie spotkać się ze zrozumieniem. Lepiej było nie zwracać póki co na siebie uwagi. Tym bardziej, że w ciągu tych dwóch dni podróży z Bękarciej Skały nie zdążyli się nazbyt dobrze poznać i tak naprawdę nie wiedzieli na co ich stać wzajemnie. Nie wiedzieli też, czy mogą na sobie polegać. Pomimo tego, że na Skale przezimowali wspólnie niewiele tak naprawdę o sobie wiedzieli. I bardzo niewiele ich łączyło, poza tym, że obiecali staremu leżącemu w łożu, że uczynią co w ich mocy by ocalić owego Sir Edvina de Garda. No i poza tym, że wspólnie mieli odebrać z rąk starego Sir Malcolma nagrodę. Musiała być znaczna, bo i ważyli się na nie byle jaką rzecz, która nawet dla sprawnej bandy okazać się mogła zadaniem nad siły. Musieli to wszystko starannie zaplanować, zdobyć informację, rozeznać sytuację. Jednak plan zrobienia starannego planu wziął w łeb. Jak zwykle w życiu. Za sprawą kmiotka zwykłego, który przerażony idącymi nań wierzchowcami próbował uskoczyć z drogi, ale gdy ujrzeli jego nieporadność zwolnili. W samą porę by usłyszeć słowa, które zmroziły ich od stóp do głów.


- Wielmożni panowie! Wybaczcie! Weźcie i mnie, bo ja też na egzekucję onego rycerza co to go dziś wieszać na rynku mają wedle południa. Weźcie mnie, bom pół drogi biegł i nie dostoję…


Mówił coś jeszcze, ale oni już poszli cwałem. Słońce stało wysoko, więc i czasu do południa wiele nie zostało. Skoro zaś egzekucja odbyć się miała na rynku dziś w południe, to na plany nie było czasu, o straże nie było co zbytnio dbać a sama wyprawa zdawała się porwaniem z motyką na słońce. Konie puszczone wolno poszły w skok tak że ledwie jedynie trzymali się w siodle. Tylko Wojciech, rycerz pasowany pieczętujący się Jastrzębcem, jechał jakby się w siodle urodził. Zważywszy na to, że jechał pierwszy istniała spora szansa, że straże wezmą ich za orszak rycerza z przybocznymi, więc wszyscy starali się dotrzymać mu kroku, choć przecie on swego wierzchowca hamował. Do bramy dopadli w chwili, kiedy trójka strażników wypadła ze swej wygódki dopinając poluzowane pasy i poprawiając oręż. Dowodzący nimi trójkowy zdążył jeno coś krzyknąć, ale ni Wojciech i idący jego śladem pozostali nie mieli zamiaru wdawać się z nimi w pogaduszki. Główną, wyłożoną drewnianymi pniami ulicą poszli pod lekką górkę prosto od bramy, jak z bicza strzelił. Mury miasta widoczne były ponad dachami chat. Ulice też nie były zbyt tłoczne, więc przejechali już wolniej, ale ni na chwilę nie utknęli w pospólstwie. Widać większość ludzi była na rynku. Mogło to być prawą, bo gdy tak zbliżali się do murów miejskich dostrzegli pęczniejącą pod bramą miasta ludzką tłuszczę. Która stała, kotłowała się i wykrzykiwała ku komuś z przodu gniewne okrzyki. Teraz zwolnili już zupełnie, zwłaszcza że nawet widok jadących wierzchowców nie skłonił tych pod bramą do rozstąpienia się dla dania przejazdu.

- Patrzcie ich! Tych pewnie puszczą! Wielmożny, skurwiel! Owies w dupie gra! Nie puszczajcie ludzie! W kupę! Jak nie puszczają, to nikogo!


Ludziska pod bramą, ci z tych tylnych szeregów, zwrócili swe oblicze na jadących wysłanników Sir Malcolma, dając im wyraźnie do zrozumienia, że nie przepuszczą ich do bramy. Ci dalej jednak stojący po raz kolejny naparli na bramę, która była ledwie w odległości kilkunastu kroków. Jednak oddzielona tak wściekłą tłuszczą, z równym powodzeniem mogła być na księżycu…


***




[Witamy Was w Bissel. Postaramy się zabawić Was i tych, którym zechce się rzucić okiem na naszą sesję. Życzymy zaś Wam, mili Gracze, powodzenia.]
 
Bielon jest offline