Wątek: [DA] Pogoń
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2010, 22:33   #5
Suryiel
 
Reputacja: 1 Suryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znany
Słońce leniwie przesuwało się po nieboskłonie, jakby i ono samo nie miało dziś wielkiej ochoty na specjalne podróże. W Antivii rzadko kiedy pogoda była inna, jednak dzisiejszy dzień był wyjątkowo parny i nieprzyjemny, nawet jak na tutejszy klimat. Większość mieszkańców miasta zaniechała wszelkich wyjść, chowając się w zacienionych, chłodnych domach i trudno było im się dziwić. Jednak nawet taki skwar nie zatrzymywał antiviańskich kupców i żeglarzy, bo chociaż ostry zapach morza i ryb był dziś dwa razy silniejszy, to nie był on wystarczająco mocny, by zatrzymać handlu.

W żyłach Antivii płynęło najprawdziwsze złoto, stolica pompowała je z największą precyzją by nie zahamować procesów życiowych państwa.
Czas to pieniądz.

Nie ma czasu na do marnowania na drzemki. Złoto musi płynąć, inaczej Antivia zejdzie na zawał nim którekolwiek z sąsiednich państw zdecyduje się ją zaatakować.

Oraz, oczywiście, pieniądze to władza. Widział ktoś władcę dobrowolnie, bez krzyków, wrzasków i wojen, oddającego całą swoją władzę? No właśnie.

- I dopilnuj by zapłacił. W całości. – syknął Damien, wachlując się zdobionym złotą nitką wachlarzem. Jego łysiejący, lśniący od potu czubek głowy błyszczał się niewiele słabiej od gorejącego w górze słońca. – Tak będzie lepiej dla Niego. I dla Ciebie.
- Czy kiedykolwiek Cie zawiodłam? – zapytała słodko, wodząc palcami po gładkiej fakturze swego kostura. Uśmiechnęła się, jednak stary czarodziej jedynie skrzywił się i splunął, przeklinając przy tym okropnie
- I niech tak zostanie. Loghain przy tronie otwiera całkiem nowe... horyzonty. A nigdy wcześniej nie był przy nim aż tak blisko jak teraz. Nie. Zawiedź. Mnie.

Dziewczyna z niewypowiedzianą ulgą patrzyła, jak mężczyzna oddala się w stronę centrum, chociaż sama przed sobą nie chciała przyznać jak wielką trwogą i niechęcią napełnia ją ten człowiek. Wreszcie jednak odwróciła się, statek gotów był do podróży, jednak gdy tylko zrobiła pierwszy krok usłyszała za sobą znajomy głos.

- Oh... Zdążyłem...

Odwróciła się prędko. Thane kuśtykał prędko, a przynajmniej na tyle szybko na ile pozwalała mu chora noga i laska, przez niemalże pusty bruk. Był to średniego wzrostu mężczyzna, chudy i sprawiający wrażenie niezwykle marnego, jednak gdy tylko ją zobaczył rozpromienił się. Lekko, dobrze wiedziała jak bardzo musiał właśnie się nadwyrężyć, by w ogóle tu przyjść.

- Co ty tu robisz, zwariowałeś? Chcesz do końca życia być przykuty do łóżka?
- Tak tak, cokolwiek. – odpowiedział, nie bacząc całkowicie na jej słowa. – Chciałem po prostu Cie zobaczyć? Przed podróżą? Życzyć szczęścia na morzu i takich...tam.
- Thane... Po co przyszedłeś? – zapytała spokojnie, łagodnie, na co on westchnął cicho, a uśmiech z jego twarzy znikł równie szybko co się pojawił.
- Czy ty naprawdę... Musisz pytać? Miałem wszystko przygotowane, a ty teraz wszystko popsułaś i nie wiem w ogóle co mam powiedzieć... Znów przez Ciebie gadam jak kompletny idiota, dziękuję. Wiedziałem, że to się tak skończy.
- Uważaj na siebie. – odpowiedziała cicho i pocałowała go lekko w policzek. Mężczyzna otworzył szeroko oczy i stanął jak wryty, nie do końca świadom co właściwie go spotkało.

Lienn uśmiechnęła się delikatnie, a gdy weszła już na pokład, Thane wciąż stał na pomoście. Pokręciła głową i oparła się o balustradę, nie odrywając wzroku od portu, póki Thane nie stał się małą, ledwo widoczną kropką na horyzoncie.

* * *

~ W Antivii nawet psy ładniej pachną...~

Miała dość pieniędzy, by nie spać byle gdzie i byle czego nie wkładać do ust. Cały problem tkwił w tym, że nawet stołując się w królewskim pałacu jedzenie wyglądało, jakby ktoś wyciągnął je już na wpół przetrawione z czyjegoś żołądka.

W Antivii nawet podanie ziemniaków było małym dziełem sztuki...

- Pijesz, albo spadasz. – warknął mężczyzna stojący za ladą. Westchnęła cicho, w Fereldenie każdy alkohol zdawał się być czystym spirytusem, maskowanym czasem przez jakiś nieudolnie dobrany zapach.
- Cokolwiek, byle nie dało się tym zrobić’ dziury w blacie.– odpowiedziała z mocnym, antiviańskim akcentem na dźwięk którego gospodarz zmarszczył nos.- Vine, por favor.
- Czego?
- Vine, vino. Alcohol robiony z fruto? Owoce? Takie dulce, słodkie? – zirytowana sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej dwie złote monety, które szybko, ze stanowczym uderzeniem dłoni o drewno, położyła przed nosem mężczyzny.- Cokolwiek. Haz lo que quieras. Byle by nie śmierdziało tymi waszymi *kundlami*.

Gdy wreszcie doczekała się swojego wina, całkowicie przeszła jej już ochota na nie. Tym bardziej, gdy delikatne, przyzwyczajone do piękniejszych zapachów nozdrza uderzył zapach tego, co było w kielichu. Wreszcie też zdjęła płaszcz, który ostatnimi czasy stał się jej niezastąpionym fragmentem garderoby. Ferelden był... zimny. Jak skurczybyk, szczególnie dla kogoś, kto przez cały okrągły rok mógł wygrzewać się w gorącym słońcu, doglądając jedynie czy skóra mu nie za bardzo skwierczy z którejś strony.

Objęła dłońmi kubek grzanego wina, przyjemne ciepło, którego tak jej brakowało. Może i nie spoglądała w stronę gromadki, która powoli zaczęła się zbierać wokół Szarego Strażnika, ale słuchała spokojnie, nie mając nawet najmniejszego zamiaru próbować trunku.

Grzane wino. Kto by w ogóle chciał pić coś takiego?

Parsknęła cicho, kryjąc śmiech w powyciąganych rękawach płaszcza.

- Zgrabna figura? Nieco przemądrzała i *cyniczna*? Brzmi to trochę jakbyśmy mięli szukać twojej... amore? – zapytała, spoglądając na jego rudowłosą towarzyszkę. – Ja byłabym zazdrosna, gdyby mój, hm, jak u was się to mówi? Mężczyzna? Płacił tak słono za odnalezienie jakiejś otro kobiety...
Yan skrzywił się lekko.
- Któż ci powiedział, że to moja... czekaj, czekaj... jak to szło? Amore, tak? No właśnie, nikt. Płacę i wymagam. Jest ona... bliska mi.
Leliana wówczas uśmiechnęła się smutno.
- Ja i Yan jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nic więcej...
- Biedactwo... – odpowiedziała, chociaż bardziej w stronę dziewczyny, której spojrzenie było niemal tak smutne jak uśmiech. Lienn jednak uśmiechnęła się, obnażając zęby. – Twoje spojrzenie sprawia, że mam ochotę popsuć ten desagradable pomysł...
- Skąd śmiesz twierdzić, że coś mnie łączyło z Morrigan, bądź tu obecną Lelianą. Zbaczam trochę z tematu, ale czysta ciekawość chce, by ją zaspokoić.

Elfka zaśmiała się. Nie był to przyjemny śmiech.
- Skoro nie jest to ważne... Cóż, chyba ktoś ślepy nie zauważyłby tego, jak ona na Ciebie patrzy. Segundo, nie wyglądasz mi na de mentalidad abierta, znaczy... Chyba nie przepadałbyś za Antiviańską kulturą miłosną... No i i żaden mężczyzna nie mówi o damskim amigo, że jest mu ona ‘droga’. Dlatego szkoda mi tej twojej rudej. Pocieszyłabym ją, chociaż nie wiem, wy tutaj jesteście bardzo... extrano. Dziwni.
Yan zaśmiał się. Tym razem nie był to żaden delikatny uśmiech. Śmiał się otwarcie. Nie trwało to jednak długo.
Leliana podniosła się z krzesła i nie powiedziawszy nic nikomu ruszyła w kierunku drzwi.
- Leliano- zawołał za nią Yan.
Odpowiedziało mu tylko trzaśnięcie drzwi.
- Niech ci będzie- warknął.- Jednak nie sądzisz, że to było zbyteczne?!
- Zaspokojenie ciekawości nigdy nie jest zbyteczne. – odpowiedziała mu, nadal uśmiechając się dziwnie, znów parsknęła cicho. – Naprawdę, nie interesują mnie twoje dinero, chcę czegoś innego i mam nadzieję, że mi to dasz. Szukasz maga mówisz, hm? Swój swojego znajdzie...

- Znajdzie... to się okaże. To jednak zależy od was. oraz to, w jakim kierunku się udacie. Może połowa z was stwierdzi, że szkoda czasu na błahe zadania. Cóż... uszanuje ich zdanie. Możecie się także podzielić na grupy, by zbadać od razu Orlais i Wolne Marchie. Śmiem jednak stwierdzić, że nawet "swój" może mieć problem z wytropieniem Morrigan. Ona w ciągu niecałej doby jest poza Fereldenem. Gdzie zmierza... nie wiem.

- Huh... Daj mi to czego chce, a znajdę ją dla ciebie. Nawet jeżeli musiałabym ci ją przyciągnąć na correa... Hmm... To nawet...kuszące. Wiecie, w Antivii mówi się, że tres to tłok, ale więcej, to całkiem niezła zabawa.
 
Suryiel jest offline