Wątek: Liber KKK
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2010, 22:27   #5
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Drzwi zamknęły się, zaś w mieszkaniu na parę chwil zaległa cisza, w której nic się nie poruszyło. Sneyder również stał, patrząc na zamknięte wejście, lecz taki stan nie trwał długo.

Byłby idiotą, gdyby zaufał komuś takiemu nawet po połowie roku znajomości, a co dopiero po pierwszym dniu. Nawet mniej! Po kilkunastu minutach!

Gdyby jego mentalność wyglądała w ten sposób, długo by nie pożył. Nie dożyłby nawet tego spotkania.
Łatwowierność i naiwność nie były jego przywarami.

Od razu jego tok myślenia powędrował w kierunku robaka, który wyżerał ich strukturę od środka. Musiał się dowiedzieć kim on jest, ale w tej chwili wiedział kto z pewnością nim nie jest.

Pierwszą osobą na liście wykluczonych z podejrzeń był Yergo. Wielki, niedźwiedziowaty człowiek miał swoje zasady, których nie łamał. Ponadto miał wiele konfliktów z prawem dopóki nie zmienił nazwiska. Teraz był czysty jak niemowlaczek.
Może i byłoby to podejrzane, gdyby nie to, że ma na sumieniu kilkoro Lisów oraz stróżów prawa. Głównie za sprawę jego syna zabitego elektrycznością przez pałkę w ręku sierżanta Reygensa. Oczywiście jeszcze przed wyrobieniem fałszywych dokumentów.
Dzielnica, w której się urodził to istna wylęgarnia przestępców, a oni by wiedzieli. Mają swoje sposoby i tylko zaufane osoby mogą tam wrócić bez obaw o północy.
Z nieoficjalnych źródeł wiedział, że Yergo dalej się z nimi kontaktuje, dzięki czemu wszelkie tropy po nim giną. Jeśli tak się nie dzieje to trzeba wrócić myślą wstecz.
Wszelkie tropy po nim giną.

Gdyby nie to, że przypadkiem usłyszał jak ktoś zwrócił się do niego starym nazwiskiem, nie potrafiłby wyciągnąć o nim nic.
Inna sprawa, iż nieuważny rozmówca chwilę później leżał na ziemi wypluwając zęby razem z krwią z dziąseł.

Yergo był czysty i Marwinn to wiedział. Miał pewność.
Teraz nie było jednak czasu na rozmyślania. Stracił na nie cenne kilkanaście sekund.
To było wielce nierozsądne.

Szybko odwrócił się na pięcie, wchodząc do łazienki. Nie potrzebował przeszukiwać innych pomieszczeń. Obserwował ją dosyć dokładnie we wszystkich miejscach.
Wszystkich oprócz jednego, którym naturalnie było pomieszczenie, gdzie była sama.

Rozejrzał się dokładnie, ale niczego dziwnego nie zauważył. Wszystko wyglądało jak najbardziej naturalnie.

-Nagranie z łazienki od wejścia nieznajomej-powiedział, natomiast na lustrze wyświetlił się wyraźny, ostry obraz.
Zobaczył na nim kobietę, która ze swojego ramienia odkleiła plaster, zmoczyła i nalepiła na kafelku nad umywalką.

-Stop!-na polecenie film zatrzymał się.

Spojrzał w tamto miejsce. Przyjrzał się dokładnie i dopiero wtedy go zauważył.

-Dalej!-nagranie włączyło się pokazując jak gość spuścił wodę. Niepotrzebnie.

-Analiza i dane-polecił wskazując zostawioną "pamiątkę". Mało podobał mu się ten materiał, ale musiał poczekać.
Szkoda, że Merime nie wiedziała, że całe mieszkanie jest pełne od elektroniki i podłączone do jednego miejsca, jego gabinetu, gdzie znajdował się klaster Beowulf.

System ten był wymyślony dawno temu, jednakże idea pozostawała ta sama. Polegała na połączeniu wielu komputerów, tworząc jeden o potężnej mocy obliczeniowej.
Z upływem czasu siła pojedynczych maszyn zwiększała się, więc klastry Beowulf stawały się coraz potężniejsze.
Aż do tego momentu.

Epoka miniaturyzacji sprzyjała powstawaniu klastrów, lecz nie każdy potrafił je skonstruować, a szczególnie takie, które łączyły się ze sobą bezprzewodowo.
Merime nie zdawała sobie sprawy ile pojedynczych minikomputerków znajduje się w jego gabinecie, zabezpieczonym również fizycznie.
Nie miała pojęcia z jaką ilością Beowulfów mógł się połączyć.

Analiza materiału zwykłemu układowi elektronicznemu zajęłaby kilka minut, jednakże u niego wszystko przebiegało dużo szybciej.
Od odejścia od drzwi do otrzymania wyników minęły nie całe dwie minuty.

Plaster okazał się być specyficzną mieszanką ONC, RDX, HNIW oraz kilku nieznanych społeczności składników. Był to Ordeniwon, materiał bardzo silnie wybuchowy, który oficjalnie został wycofany z produkcji, a receptura zniszczona ze względu.
Rządy przestraszyły się go, ponieważ był idealną bronią terrorystyczną. Prawie niewykrywalny, w kontaktach z dużymi temperaturami, ciśnieniami oraz naciekiem również był stabilny.
Jeśli jednak doszło do kontaktu z wodą...

Eksplozja kilkudziesięciu gram zniszczyła całą fabrykę. Po tym wydarzeniu oficjalnie całe zapasy wraz ze sposobem produkcji zostały zniszczone. Kilka miesięcy później okazało się, iż dziwnym trafem wszyscy pracujący nad tym materiałem wybuchowym zginęli.
Naturalnie nie od razu, więc społeczność nie dostrzegła związku.

Sam Roni myślał, że to już nie istnieje. Wielce zdziwił się, widząc go w swojej łazience.
Jeszcze mniej podobała mu się myśl, iż za chwilę może wybuchnąć.
Co prawda był wytrzymały, ale nie sądził, by aż do tego stopnia, dlatego też wolał nie ryzykować.

Musiał mieć na uwadze również to, iż zmoczony Ordeniwon był wybitnie niestabilny, więc próby odklejenia go mogły skończyć się samozapłonem.

-Ta stuknięta dziewczyna pragnie wysadzić mnie w powietrze?-roześmiał się nagle.

-Zapamiętać wszystkie dane o Ordeniwonie i odciski palców ze spłuczki oraz kranu. Odpiąć kafelek z materiałem wybuchowym-uśmiechnął się paskudnie, zdejmując górną część odzieży.

Nagle ze ściany wysunęło się ramię, trzymające płytkę na wszystkich bokach.
Sam system był innowacyjny, ponieważ zakładał, iż właściciel mieszkania ma zamiar zmieniać wystrój ścian, które są wyłożone kafelkami.

System zakładano głównie w mieszkaniach do wynajęcia, ale Marvinnowi bardzo się spodobał, więc postanowił wprowadzić go również u siebie, głównie jako gadżet, lecz nie żałował wydanych na to pieniędzy.

Szybko, lecz również ostrożnie chwycił płytkę, wychodząc z łazienki, by przejść do sypialni.
W drodze złapał czarny płaszcz, który pospiesznie naciągnął na siebie. Dodatkowo kiedy wszedł do pomieszczenia, klęknął, zaczynając iść na kolanach.
Stosunkowo szybko dotarł do okna, które otworzył szeroko, zamachnął się...

***

Ludzie nieśmiało wybywali na ulice. Jedni z nich wybierali się po zakupy, inni przemierzali drogę do pracy. Bywali także ci, którzy wyszli z dziećmi pobawić się w parku lub z psami na spacer.

Trasy przemierzały samochody, jak codziennie jadąc do wyznaczonego celu.
Wraz z upływem czasu gwar nasilał się tak, jak natężenie ruchu drogowego, a co za tym idzie, hałas.

Dzień zapowiadał się nadzwyczaj zwyczajnie i nudno. Monotonia zdawała się zbyt silna do złamania.
Nawet pies podnosił tylną nogę dokładnie w tym samym miejscu, jakby znudzony i jednocześnie więziony przez rutynę.
Brakowało jeszcze jedynie deszczu, który kropla po kropli będzie kapał na ziemię, identycznie rozbijając się o takie same płyty chodnikowe.


Nagła, ogłuszająca eksplozja wstrząsnęła powietrzem! Trzask i deszcz szklanych odłamków, jęk latarni, huk samochodów uderzających o siebie nawzajem, o budynki, dźwięk zaciętych klaksonów, wrzask ludzi!

W epicentrum wybuchu nie było niczego. Jedynie ulica. Pogięte, porozbijane samochody leżały porozrzucane jak zabawki. Jedne zostały wrzucone do wnętrz budynków, inne przygniotły przechodniów, których nie odrzuciła siła wybuchu.
Dwie latarnie leżały zwalone w poprzek jezdni, zagradzając drogę, zaś pod nimi leżeli wrzeszczący z bólu ludzie.
Ci mogli jeszcze wydawać z siebie jakieś dźwięki. Niektórzy nie mieli tego szczęścia, leżąc pod wrakami.

Jeden z pojazdów zatrzymał się na kolumnie nośnej budynku. Kierowca zatrzymał się na niej głową...

To był początek chaosu! Mieszkańcy wyglądali z okien, gromadzili się przy miejscu wypadku. Wielu jedynie stało i obserwowało, ale w końcu ktoś się zorientował, że przydałaby się karetka.
Kiedy jednak już się tam dodzwonił, dostał informację, iż odpowiednie służby już zostały zawiadomione.

Dziesięć minut później na miejscu była już Straż i ratownicy...

***

Płytka szybowała w powietrzu, zaś Sneyder szybko zamknął okno, na kolanach wychodząc z sypialni.

-Łącz z Ermenem!-powiedział krótko, wieszając płaszcz. Kilka chwil nie było żadnej odpowiedzi, ale Marvinn przywyknął do tego.

-O so chodzi?-zapytał lekko zapitym głosem.

-Lecz się-warknął.

-Jes-szli zawrasasz mi dupe tylko w tym selu...

-Nie w tym. Posłuchaj mnie, alkoholiku, za dwie minuty masz mi skombinować jedną płytkę łazienkową. Za dwie minuty, rozumiesz? Nikt ma o tym nie wiedzieć.
Odpowiadam na pytanie, którego nie zadałeś. Nic mnie to nie obchodzi. Załatw to. Będziesz miał miesięczny zapas Ognistej Mary
-powiedział zirytowany, kończąc rozmowę.

-Łącz z Tregevinem-powiedział, natomiast podczas oczekiwania, ubrał się.

-Czego znowu?! Posrało cię?! Jeszcze niczego nie znalazłem, staram się! Dostaniesz więcej jej zdjęć, a nawet filmów. Dostaniesz nawet jej odciski palców oraz kod genetyczny. Wszystko do analizy, ale nie o to mi teraz chodzi.
Muszę mieć alibi. Właśnie poraniłem więcej niż dziesięć osób i kilka z nich z pewnością zabiłem
-powiedział szybko.

-Ale... jak?

-To przez nią. Nie dasz wiary. Przylepiła mi Ordeniwon na płytkę w łazience.

-Co?! Myślałem, że tego już nie robią. W każdym razie jak odstawiałem cię do domu moim samochodem, usłyszeliśmy wybuch. Chwilę później zadzwoniłeś po Straż... Zrobiłeś to, prawda?

-Jeszcze nie...

-Zrób to natychmiast-powiedział, rozłączając się.

-Łącz ze służbami porządkowymi-mruknął.

***

-Otwierać, Straż!-usłyszał nagłe łomotanie do drzwi. Tego się spodziewał. Odstawił kubek z herbatą oraz elektroniczną gazetę, po czym wstał, zaś nawoływania nasilały się.

-Idę, idę!-powiedział głośno, podchodząc do drzwi, które otworzył z rozmachem.

-Słucham panów-powiedział, spoglądając na dwóch umundurowanych mężczyzn z mieczami w rękach.
Jeden z nich trochę przypominał wiewiórkę, jednakże drugi bardziej łosia.
Zawsze twierdził, że Straż to jedno, wielkie zoo.

-Poproszę rączki!-powiedział łoś.

-Najpierw proszę wyjaśnić. Mam przytoczyć paragraf?-zapytał uprzejmie.

-Jest pan oskarżony o zabójstwa, okaleczenia, niszczenia mienia publicznego i terroryzm!-nagle wystrzelił z kajdankami do przodu.

-Zaraz, zaraz. Chodzi o ten wypadek na dole? To ja o nim zaalarmowałem. Marvinn Sneyder. Możecie panowie sprawdzić. Poza tym mam alibi. W czasie wybuchu wracałem do domu z prokuratorem Tregevinem-stwierdził spokojnie.

-Ciekawe czy by to potwierdził. Wyjaśnimy to w siedzibie-powiedział wiewiórka.

-Łącz z prokuratorem Ardonem Tregevinem-warknął, zaś Strażnicy znieruchomieli.

-Czego?!-odezwał się prawnik.

-Słuchaj, tutaj przyszli do mnie panowie i chcą mnie aresztować...

-Niby za co?

-Za tą eksplozję, co była u mnie pod domem.

-Jeśli umiesz być w dwóch miejscach jednocześnie to być może. Jeśli tego nie potrafisz to zamknij im drzwi przed nosami. Nie mogłeś być jednocześnie ze mną i wysadzać w powietrze bogu ducha winnych ludzi.

-Raczy pan wybaczyć, prokuratorze, ale nikt nie widział Pańskiego auta...

-Sneyder, podaj mi nazwisko tego debila, bo nie zdzierżę. Niby jak osoba, która podpadła kilku zakapiorom ma podróżować otwarcie, zakuty łbie?! Życie mi jeszcze miłe, a jeśli bym mógł sobie od tak wyjść na ulicę to już dawno by mnie zabili.

-My jednak mamy doniesienie, że ktoś rzuca z tego okna.

-Mam was uczyć waszej pracy? Dane na temat tego osobnika!

-Około metr pięćdziesiąt wzrostu...

-Sneyder, czy oni nie są niewidomi?-zapytał prawdziwie zdziwiony Ardon.

-Nie są.

-W takim razie są debilami. Panowie, ustalcie kto może nie lubić pana Sneydera i zajmijcie się nim, dobrze?-powiedział, siląc się na cierpliwość.

-Tak jest panie prokuratorze!-powiedzieli równocześnie, salutując, po czym odeszli, a Marvinn zamknął za nimi drzwi.

-Dzięki, Tregevin.

-W porządku. Oni naprawdę nie byli niewidomi?

-No nie byli.

Nagle rozmówca parsknął śmiechem, po czym rozłączył się.

***

Książka pochłonęła go nad wyraz.

Czas akcji był usytuowany daleko wcześniej niż rok, w którym on żył. Świat ten był dziwny, zarówno naturalny jak i nienaturalny. Tam logika mieszała się z jej brakiem, zaś ludzie nie potrafili tego odróżnić.
Wszystko było takie podobne, a jednak inne.

Musiał przyznać, iż autor był wybitny. Dopracował świat w każdym, najdrobniejszym szczególiku.

Stworzył psychodeliczny, depresyjny świat, gdzie każdy codziennie zmagał się z własnym losem.
Oczywiście nie dla każdego mieszkańca wszystko wyglądało tak samo. Jedni byli oszałamiająco szczęśliwi, inni strzelali sobie w łeb w akcie rozpaczliwego pragnienia decydowania o własnym życiu lub chcąc zaznać spokoju.

Taki był główny bohater jednego z tomów. Pesymistyczny osobnik żyjący jedynie dla kilku chwil spotkania się i porozmawiania z kilkoma najbliższymi mu osobami.
On również jest jak cały świat. Zmienny. Raz promieniuje radością z powodu wyleczonego zęba i opuszczenia gabinetu dentystycznego, inny raz siedzi smętnie przy komputerze bądź ogląda telewizję.

Bohater jest stosunkowo młodym człowiekiem, nad wyraz leniwym, lecz tak jak niewielu marzy o tym, by mógł odnaleźć spokój.
Czasami ma myśli samobójcze oraz destrukcyjne, będąc zazwyczaj miłym człowiekiem, rzadko wybuchowym.
Autor dokładnie wyjaśnia jakie podłoże mają takie myśli. Jest zmęczony wszystkim i chciałby jedynie spotkać się z nieżyjącą już babcią, a także zostać przy niej.
Nie ma ochoty siedzieć w tym świecie, choć nie jest nielubiany. Ma mało osób, którym może prawdziwie zaufać.

Pokręcony człowiek w jeszcze dziwniejszym świecie. Oto recepta jaką ma Jahe Emnuel.

Za pośrednictwem postaci, która kieruje, ukazuje złożoną historię świata.
Opowiada o ulubionym okresie Hrodberta, charakterystycznym dla trzech wielkich wodzów w tym jednego, największego.

W kolejnej znajduje się burzliwy okres, zwany również wiekami ciemnymi. Pokazuje kolejne wieki, aż dochodzi do najmniej lubianych, czyli najbliższych bohaterowi. Paradoksalnie jednak to z tego okresu pochodziło najwięcej osób, które podziwiał.

Na ich czele stał przywódca duchowy oraz wszyscy żołnierze walczący za kraj na długo przed jego narodzinami.

-Popieprzone to wszystko-mruknął, odkładając książkę. Trzeba było przyznać, iż była ciężka do przebrnięcia, jednakże dla samej szczegółowości warto było to zrobić.

-Włącz telewizor-przeciągnął się na dużym łóżku z pościelą w czarnych barwach, zaś naprzeciwko niego, za ściany, wyłonił się ekran.
Światło niesione przez dziesiątki lampek wbudowanych w sufit, zgasło, pogrążając duży pokój w ciemnościach.
Żaluzje na szklanej, okiennej ścianie, opuściły się powoli, gwarantując, że nawet materiał wybuchowy nie zniszczy wnętrza ani nawet szyb.

Telewizor włączył się.

-Program informacyjny-polecił, kładąc się wygodniej. Program, zgodnie z poleceniem, został zmieniony, ukazując czarnowłosą kobietę na niebieskim tle, siedzącą za biurkiem.

Aktualnie mówiła o polityce, czyli nic ciekawego nie było. Kolejne przekręty rządu oraz każdego polityka po kolei.
Nic ważnego.

Spojrzał ponownie na zamkniętą książkę, leżącą na szafce obok łóżka, zastanawiając się czy nie podjąć jej ponownie, ale nagle zrezygnował. Zmienili temat.

-...doszło do eksplozji materiałów wybuchowych, wyrzuconych z okna budynku. Straż intensywnie poszukuje zamachowca. Obecnie znany jest jedynie wzrost sprawcy, który waha się od półtora metra do metra sześćdziesięciu...-rozległ się dzwonek telefonu.

-Odbierz... Widziałeś wiadomości?

-Tak, właśnie widzę. Nie w tej sprawie dzwonię. Adres, który ci podała, jest już nieaktualny. Mieszkanie jest opuszczone, ale mam coś. Pisz...

***

Słoneczny dzień zawitał nad miasto, a także nad wesołe miasteczko.
Sneyder nie był jednak w tak dobrym humorze jak dzień i bynajmniej miejsce, przed którym stał, było ostatnią placówką, którą chciałby tej doby odwiedzić.

Kolejki górskie, diabelskie młyny, zderzające się za sobą samochodziki, huśtawki...
Aż mu się niedobrze robiło. Jeszcze bardziej popsuła mu humor wiadomość, iż wstęp nie jest wolny, więc pospiesznie wygrzebał z kieszeni kilka monet i rzucił je pingwinowi w wielkiej czapce z daszkiem.
Już samo spojrzenie na niego było jak wykład o Wróbelku Elemelku. Miał ochotę go zabić lub coś zniszczyć.

Może dzieci lubiły wielkiego, pluszowego ptaka z czapką jak muszla klozetowa, ale to nie znaczyło, że ma stać i wypinać zadek, by pomachać ogonkiem. Jakby go wogóle miał.

Gdzie się nie obrócił, tam taki sam wkurzający nielot. Mógłby się założyć, że płatność odbywa się za pomocą wrzucenia pieniążka w tyłek porcelanowego ptaszka.

Im dłużej przebywał w parku, tym bardziej go on irytował. Do listy najbardziej wkurzających rzeczy dołączyły jazgoczące dzieci.
Naturalnie upierdliwego zwierzęcia nic nie było w stanie przebić...

Musiał jednak szukać dalej, rozglądając się po tym miejscu, choć najszczęśliwszy byłby oddalając się stąd...

Wreszcie, po godzinie błąkania się między różnymi, atrakcjami, piszczącymi dziećmi i rzygającymi młodzikami, którym wydaje się, iż osiągnęli szczyt dorosłości, zobaczył tą, którą chciał zobaczyć.


To nic, że kolejka górska za jego plecami właśnie wypluła kolejną porcję osób, które zwrócą zawartość własnego żołądka wprost pod nogi sąsiada.
Nie obchodziło go to, dopóki jakiś genialny człowiek nie postanowi umieścić treści żołądkowej przy lub, co gorsza, na jego stopach.

Wyglądała dokładnie tak, jak w opisie... Prawie, bo w nim była nieco brzydsza niż jest w rzeczywistości.
Stała oparta o barierkę przy strzelnicy, trzymając w jednej ręce dużego, pluszowego misia, natomiast w drugiej watę cukrową.

-Interesujące miejsce, nieprawdaż?-zapytał, opierając się obok niej.

Drgnęła po czym powoli odwróciła głowę w jego stronę.

-Bardzo...-Odpowiedziała.

-Mam nadzieję, że podróż do mieszkania się udała. Obecnie pustego. Ciekawe ile jeszcze razy się zmienisz, bo obawiam się, iż zabraknie wolnych pokoi-spojrzał misia i na strzelnicę.

-Mnie też takiego załatwisz?-zapytał, nie patrząc na kobietę.

-Możesz wziąć tego-Mówiąc podała mu pluszaka sama zaś oderwała się od barierki z zamiarem odejścia.

-Czy coś ci się we mnie nie podoba?-zapytał perfidnie.

-Może to, że żyję? Spróbuj jeszcze raz, ale tym razem postaraj się lepiej, bo znowu spieprzyłaś robotę-uśmiechnął się drwiąco, lecz z satysfakcją. To poprawiło mu humor.

-Sukinsyn...-Wysyczała odwracając się w jego stronę z gniewnym błyskiem w oczach.

-Jak ci się udało? I jak do diabła mnie tu znalazłeś?!

Nagle roześmiał się, pierwszy raz, tego spotkania, otwarcie patrząc na jej twarz.

-Toalety to bardzo przydatne urządzenia sanitarne. Wskakujesz i spuszczasz za sobą wodę. To szybsze niż pociągi-powiedział z sarkazmem w glosie.

-Ty już wykonałaś swój ruch... nieudany. Ja również zdążyłem się ruszyć.
Tylko uważaj... W mieście jest tak niebezpiecznie... Przecież tak łatwo wpaść w jakieś kłopoty, zewsząd może nadejść zagrożenie...


-Jeżeli miała to być groźba to ci nie wyszła. Nadal nie odpowiedziałeś na drugie pytanie.

-A kim ja jestem, żebym mógł grozić komuś takiemu jak ty?-westchnął z udawanym pobłażaniem.

-On mi powiedział-wskazał dłonią na cień kobiety.

-Nie chcesz, nie mów...-Mruknęła wzruszając przy tym ramionami po czym odwróciła się i ruszyła przed siebie.

-Powiedz mi, jak to jest uciekać przed uosobieniem twojej porażki?
Ja, osobiście, czuję się świetnie
-roześmiał się jeszcze, po czym całą uwagę skupił na misiu.

Miała ochotę trzepnąć go w twarz. Właściwie nie tylko to, a więcej... Znacznie więcej. Musiało to być dość widoczne w wyrazie jej twarzy gdyż jakiś dzieciak przechodząc obok rozpłakał się i zwiał do matki. No i cudnie... Czując że pchana opiekuńczym instynktem matula zaraz przybiegnie do niej z wyrzutami, odwróciła się i ruszyła w kierunku osoby z którą najchętniej nie miałaby już nigdy do czynienia. Cóż poradzić.. Trzeba się było dowiedzieć dlaczego za nią łazi.

-Chodź...-Warknęła chwytając zdobytego przez siebie misia.

-Mam dość tego miejsca-powiedziała, zaś on poraz pierwszy się z nią zgadzał

Na widok twarzy kobiety uśmiechnął się złośliwie, z niekłamaną satysfakcją, a kiedy odchodziła, ruszył za nią. Szedł wolnym krokiem, jak najbardziej spokojnym.

-Ależ ja się ciebie boję! Skąd mam mieć pewność, że znowu nie spróbujesz?! Przecież w pobliżu może nie być toalety, do której będę mógł wskoczyć!-powiedział, widząc, iż nagle miejsce stało się niezwykle przyjemne.

-Gdzież to moja piękna towarzyszka chciałaby się udać?-zapytał nieco ironicznie.

-Gdziekolwiek-Parsknęła próbując nie zwracać uwagi na słowa i ton głosu towarzysza.
- Najlepiej do mnie.

Rzuciła kierując się w stronę parkingu. Gdy znaleźli się przy granatowym OdeoSR, przystanęła.

-Chcę się dowiedzieć dlaczego właściwie za mną ganiasz. Rozumiem że próba pozbawienia cię życia może mieć z tym coś wspólnego jednak wtedy mądrzejszą decyzją byłoby wynajęcie kogoś kto by się mną zajął. Nie rozumiem... - Wzruszyła ramionami.

-Wsiadaj...

Odbezpieczyła zamek i otworzyła drzwi po stronie kierowcy.

-I nie masz się co bać... Mam w pełni wyposażoną łazienkę-Dodała z lekkim uśmiechem.

-Mam liczyć na tradycyjną gościnność, zabraniającą ataków na zaproszonego?-uśmiechnął się drwiąco.

-Ładny samochód-powiedział jakby od niechcenia, zatrzymując się.

-Próba... i tylko próba, gdyż na tym się zakończyło.
Nie powiem, by mądrzejszym było wysyłanie kogokolwiek. Jeśli chcesz, by coś było zrobione dobrze, należy zrobić to samemu
-powiedział, spoglądając na niebo.

-Dobrze wiedzieć, iż będzie moje ulubione wyjście awaryjne... Chyba, że zacementujesz specjalnie dla mnie-to rzekłszy wsiadł, zostawiając uchylone drzwi.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline