Wątek: [DA] Pogoń
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2010, 00:50   #10
Libertine
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Ręce, które leczą. Tym razem za tą znaną reklamą nie krył kolejny oszust oferujący swoje boskie moce gdzieś w dzielnicy handlowej. Mimo to, dłonie wyglądały całkiem zwyczajnie, krótkie, kościste palce ledwo, co wystawały z przydługich rękawów. W zdobionej szacie skryty był mężczyzna w średnim wieku. Twarz aż do nosa schowana pod skrawkiem materiału, choć i tak pozwalało to zauważyć liczne oparzenia przedzierające się przez jego skórę aż do oczu. Włosy już mu lekko posiwiały, mimo to wciąż lśniły bordowym połyskiem w świetle świecy rozpuszczone na wszystkie strony. Świeczka leżała przewrócona na podłodze, a knot nadal żarzył się jasnym płomieniem. Wosk nie spadał jak należało do talerzyka, ale ściekał razem z siła grawitacji do cieczy o ciemno czerwonej barwie, która zalała już prawie cały parkiet. Tylko skórzane obuwie z długimi cholewkami brodziło we krwi. Były to wyjątkowo duże buty…

***
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9r-DHZ4x4lM[/MEDIA]

Odcięte ręce, które już nie leczą. Nie brzmiało to za dobrze, nadawało się ewentualnie na reklamę tutejszego cmentarza mostkowego na wschód od miasta. Grabarze i tak nieźle się dorobili na całej pladze. Ich biznes kwitł, a Ashaad załatwił im tylko dodatkową premie.

-Spytacie, czemu ten wielkolud ich urżnął? Możem już stara i w głowie mam nie tak. Ale ten dzień zapamiętałam, to mi w czaszce do teraz utknęło. Jużem nigdy spać sama nie mogła, zresztą tak żeście się Wy - bachory porodziły, ale o tym innym razem. Posłuchajcie o wielkoludzie…

-Yan, bo tak miał bohater tamtejszych dni na imię zlecił mi, abym poprowadziła tego Ashaada do zamku, komnat na drugim piętrze. Wierzcie mi, bądź nie, ale kiedym była młoda to na zamczysku pracowałam, głównie sprzątałam i prałam, zresztą do wielmożów mi gadać wolno nie było. Więc w milczeniu poprowadziłam tego giganta na samą górę, do jednej z większych komnat, jeno ostałam, żeby mu tą zakrwawioną koszule przeprać…

***

Siedział. Tak, to odpowiednie podsumowanie tego, co robił – siedział. W czasie wykonywania tej prostej czynności wpatrywał się w drzwi, jakby mógł tam znaleźć odpowiedzi. Czemu Sten zamiast wysłuchać go, zdać raport wojenny i wydać rozkazy pozostawia go na pastwie jakiejś służki? Dlaczego sam Sten jest sługą?, dlaczego wysłuchuje i wykonuję to, co każe mu ta gnida? Yan. Czyżby zapomniał o Oświeceniu, czyżby zapomniał, że to ludzie mają służyć? Zbierał w nim gniew, a żelazna klamka robiła się w jego oczach coraz bardziej czerwona. Jakby ktoś postawił jego całe życie na głowie, jak gdyby człowiek zaczął służyć szczurom, którym zabrakło sera. Jak to w ogóle możliwe…

Klamka zapadła, a raczej obniżała się. Ktoś wcisnął ją po drugiej stronie, a drzwi skrzypiąc rozchyliły się na oścież. Do pokoju weszło dwóch postawnych mężczyzn, jeden odziany w szaty, o siwych włosach, a drugi tuż zanim w zbroi z płonącym mieczem wyrytym na piersi. Czarodziej z częściowo poparzoną twarzą przyglądał się przez chwilę Ashaadowi w milczeniu. Po dłuższej chwili podszedł nieco bliżej podciągając rękawy, prawa dłoń zalśniła mu niebieskawo. Qunari odruchowo chwycił za miecz, który chował z plecami.

Nigdy w życiu nie widział maga, ale wystarczająco się nasłuchał o tych nasionach zła. W jego krainie, każdy, kto posługiwał się tą zakazaną sztuką był zabijany na miejscu. Tak też postanowił zrobić teraz, z tego, co uczono go na akademiach wojennych, nie wolno zwlekać, parający się magią jednym ruchem dłoni są w stanie powalić najsilniejszego, ale nie zdołają uciec przed szybko wymierzonym cięciem. Ponoć ta sztuka wymaga odrobiny czasu, więcej niż proste chlaśnięcie. Dłonie maga zaświeciły się na czerwono, Ashaad poczuł przeszywające zmęczenie, czuł…

CHLAST!

Obie dłonie upadły w różnym tempie na podłogę. Krew trysnęła wkoło. Zakotłowało się. Służka pisnęła pierwsza, jej twarz umazana była w czerwonej cieczy. Templariusz chwycił za miecz, a wolną ręką odepchnął czarodzieja pod ścianę. To posunięcie sprawiło, że nie miał już najmniejszych szans, stał teraz twarzą twarz z prawie trzy metrowym Qunarim, którego celem było zabijanie. Templariusz nie zdarzył nawet unieść ostrza nad głowę, bo kolana się pod nim zgięły. Po tym ciosie nie pomoże mu już największy z maginów. Ogromna rana rozpołowiła człowieka na dwie części, w miejscach gdzie zbroja była najsłabsza, pod pachami. Ashaad podskoczył szybko do czarownika i dziabnął go prosto w serce zostawiając za sobą dwa martwe ciała. Służka siedziała oszołomiona w kącie na kolanach. Gdzieś na korytarzu za drzwiami zrobiło się głośno, wielkolud chwycił za krzesło, zabarykadował drzwi i podbiegł do jedynego okna. Drugie piętro, kilkanaście metrów w dół. Pestka. Do drzwi ktoś zaczął się dobijać. Z trudem przecisnął się przez okno i wyleciał szybując z ogromną prędkością w dół. Gdy spadł, zrobił obrót przez ramie i wstał biegnąc przed siebie. Kości Qunari są o wiele twardsze od ludzkich, twardsze niż metal, dlatego upadek z takiej wysokości nie stanowił zagrożenia. Powoli, bardzo powoli zaczynał rozumieć prawa rządzące tymi słabymi ludźmi…

Jeszcze długo zastanawiano się jak to służka mogła zabić templariusza i czarodzieja. Po całym wydarzeniu przez lata kobieta nie odzywała się do nikogo ni słowem. W końcu doszli do wniosku, że czarodziej popadł w anomalie, a Templariusz powstrzymując go poległ.

***

Dotarł w końcu na plac gdzie znudzony obserwował całe wydarzenie. Był zmęczony, a zasklepienie się rany przy żebrze zabrało wiele energii. Nie miał pojęcia kim jest człowiek stojący w asyście gwardzistów i dlaczego ktoś zdecydował się posłać go na drugą stronę. Górując nad tłumem szukał w gąszczu tych twarzy, które pamiętał z „Perły”. Było to nie lada trudnym zadaniem, dla niego, każda z tych maciupkich twarzy wyglądała identycznie - para oczu, nos i usta, podsumowując nic specjalnego.

Wytężając wzrok w końcu dostrzegł twarz oburzonej kobiety, która trzymała za rękę swego wybranka. Odpędzał on z wielka wściekłością mężczyzn w obrębie dwóch metrów, żeby żaden przypadkiem nie położył na niej łapy. Przynajmniej tak się wydawało Qunariemu, z tego powodu udało mu się ich dojrzeć dużo szybciej niż się spodziewał. Gdy podszedł bliżej ostudził pełne młodzieńczego gniew spojrzenie swym kamiennym. Zresztą, na rękach wciąż miał ludzką krew. Wyczulony węch zaintrygowała obecność zapachu, który już znał, woni z zupełnie innych krain, kwiatów, które tu nie miały bytu. Gdy rozejrzał się w poszukiwaniu celu ujrzał elfkę, którą otaczali sami przedstawiciele płci męskiej. Wygadanego mężczyzny nie udało mu się dojrzeć, zresztą, był zbyt podobny do tutejszych ludzi.

- Chodźcie za mną.

Głos ten dobiegł do jego uszu chwilę po dołączeniu do grupy. Zanim zorientował się, o co biega, wdał się w bitkę, po ostatnich wydarzeniach, co raz częściej pchała go ta sama żądza krwi nadająca wspaniałego tempa jego życiu. Widząc, że nie są wcale przyjaźnie nastawieniu skoczył w wir walki atakując z doskoku dwóch najbliższych. Kątem oka widział resztę towarzyszy zmagających się z napastnikami…
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 07-02-2010 o 01:04.
Libertine jest offline