Obóz nie przedstawiał się imponująco. Naokoło wał z ziemi i worków z piaskiem, kilka baraków, bunkier dowodzenia, bunkier z amunicją i lądowiska dla Hueyów i Chinooków. Matthiew jako drugi wrócił do baraku i z worka transportowego wydobył swoje oporządzenie. I sześciopak piwa, przywiezionego z Sajgonu. Wziął jedną butelkę i bagnet, resztę wepchał na ślepo, nieregulaminowo do worka, worek rzucił pod łóżko, obok karabinu. Po drodze szturchnął Żółtego, który owijał swój karabin jakimiś szmatami. Wyszedł i usiadł na ziemi, opierając się plecami o bok baraku od strony wału, gdzie był niewidoczny. Otworzył butelkę i jednym haustem zmniejszył zawartość butelki o połowę. Siedział i wpatrywał się w szarobiałe worki z piachem, a raczej tutejszą ziemią, która od piachu niczym się nie różniła. No, może tylko kolorem, była bardziej brązowo - czerwona. Opróżnienie butelki do końca zajęło mu kilka minut, pustą rzucił w jakieś wysuszone krzaczory. Wstał, otrzepał się i wrócił do baraku. Wydobył worek i ponownie, tym razem przy całej reszcie, wysypał jego zawartość na pryczę. Z pod sterty ciuchów wydobył pas z oporządzeniem, bandoliery i plecak, zwinięty rulon. Sprawdził zawartość apteczki. W porządku. Przyszykował swojego zapasowego tropikalnego OG-a, złożył go w kostkę i położył na łóżku przy ścianie. Wziął pusty plecak i wyszedł. Skierował się do bunkra z amunicją, gdzie tzw. zbrojmistrz – wielki, młody człowiek, lecz ze słabym wzrokiem (jego równie wielkie okulary o grubych szkłach były doskonale widoczne), nie miał najwyraźniej dzisiaj humoru:
- Czego?
- 22 magazynki amunicji do Armalite’a. – Matthiew nie miał ochoty na komplementy.
Żołnierz wstał z krzesła, z prymitywnego regału obok zgarnął puste magazynki i poszedł na „zaplecze”. Marines zgarnął je szybko do bocznych kieszeni plecaka. Wrócił zbrojmistrz, niosąc otwarty pojemnik amunicyjny do M60, a w nim naboje 5,56 luzem. Postawił na biurku:
-Pudełeczko do zwrotu jeszcze dzisiaj.
Matthiew uśmiechnął się:
- Się robi – i wyszedł.
Wrócił pół godziny później, niosąc pusty pojemnik do bunkra.
- Dziękuję – odpowiedział niechętnie zbrojmistrz.
W ciągu tej pół godziny Matthiew załadował magazynki i wpakował je do ładownic i bandolier. Z bunkra poszedł od razu do baraku z zaopatrzeniem, skąd przytargał 10 opakowań racji żywieniowych. Drzwi do baraku były otwarte. Rzucił pudełka na pryczę, na stertę ubrań. Usiadł, ubrania zgarnął do worka, worek rzucił na podłogę. Wziął nóż, i zaczął otwierać każde z papierowych opakowań. W środku były konserwy i inne duperele. Teoretycznie każda racja starczała dla jednego żołnierza na dzień:
-Te obezjajce z żywieniówki nie wiedzą jak kompletować te cholerne racje! – ryknął i zaczął rozdzielać racje na dwie kupki: mniejszą, wyselekcjonowaną i większą, gdzie była reszta.
- Tak więc bezsensowne jest połączenie krakersów i sera topionego z numeru 4 – kontynuował, a reszta Marines z baraku patrzyła na niego – lepsze połączenie to krakersy z czwórki z masłem orzechowym z 10. Natomiast w 10. Jest cholerna konserwa owocowa z grejpfrutami – wolę pomarańczową z dwójki…
W końcu skompletował żarcie na 3 dni + jedną konserwę na kolację i śniadanie– bo ile ma trwać wyrwanie trzech ludzi, którzy być może już nie żyją z dżungli? Resztę rzucił na podłogę baraku:
- Jak chcecie to możecie się dodatkowo podzielić. Nie potrzebne mi jest 10 plastikowych łyżek i papierosy.
Resztę dnia spożytkował na czyszczenie broni i sprawdzanie ekwipunku, żeby rano wstać, ubrać się i zjeść i po prostu polecieć. Na sam koniec padł na łóżko.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |