Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2010, 17:53   #3
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Żwir chrzęścił pod stopami wierzchowca, gdy młoda wiedźminka powoli zjeżdżała krętą ścieżką. Kaer Morhen zostawało coraz bardziej z tyłu, a czaszki po obu stronach wąskiej ścieżki były coraz rzadsze. Pamiątka po ataku, pamiątka po wyrżnięciu całej twierdzy przez podjudzony przez kogoś tłum. Złamano ich, a od tego czasu wiedźminom nie udało się odrodzić, a tylko Vesemir zachował wiedzę o rytuałach i próbach. Teraz on i Eskel stacjonowali w zamku, pozostali zaś mieli sprowadzać dzieci niespodzianki. Ale jacy pozostali? Do niedawna pojawiał się tylko Lambert. Słuch zaginął po legendarnym Białym Wilku, nie pierwszy już zresztą raz, a innych nie było. Nie było też wieści z dwóch innych szkół wiedźminów, nie było wieści i to od kilkunastu albo i kilkudziesięciu lat. Teraz przyszłość tego fachu spoczywała na barkach tych kilkorga, którzy ruszyli w drogę. Arinie wypadło poruszać się na południe, wiedziała więc, że górski, wyjałowiony krajobraz będzie towarzyszył jej przez długi czas. Najbliższe większe miasto, Ard Carraigh, znajdowało się bardziej na zachód, droga więc wypadała ku Ban Ard, małemu, górskiemu miasteczku na południu Kaedwen. W dużych miastach i tak wiedźmini nie mieli teraz czego szukać. Wielu ludzi już zapomniało co symbolizował medalion na piersi dziwnego człowieka z mieczem na plecach.

Kilka dni minęło od czasu, jak straciła z oczu Kaer Morhen, gdy dojechała do pierwszej wsi przy trakcie. Tutaj, na dalekiej północy, ludzie byli biedni, ale za to spokojni, jeśli nikt nie wtrącał się w ich życie. Uprawy nie były duże, podobnie jak wsie, gdzie kilkanaście chat rozstawiano bez ładu i składu, a zabobonni ludzie kłaniali się przejeżdżającemu konnemu. Doskonale wiedzieli kto zacz, a jeśli jakaś nienawiść do wiedźminów była tu żywiona, to ukrywano ją dobrze, podając za halerza gorącą strawę w chacie sołtysa czy wójta. Karczmy budowano rzadko, dopiero gdzieś od Ard Carraigh zaczynały się bardziej uczęszczane szlaki i takie przybytki miały prawo istnienia. Spokój jednak przypłacali łowcy potworów biedą, gdyż tutejsi potworów do zabicia nie mieli, a nawet jak mieli, to nie było czym zapłacić. A nikt z wiedźminów za darmo życia nie nadstawiał, jeśli nie miał ku temu bardzo poważnego powodu. Jeden czy dwóch zeżartych chłopów na rok to niewielka strata, zwłaszcza, że pewnikiem sami wleźli tam, gdzie nie powinni, upojeni okowitą.

Orla podążała więc coraz bardziej na południe, a dwa kolejne tygodnie wlokły się niemiłosiernie, urozmaicane wątpliwymi rozmowami z tutejszą ludnością, obijaniem tyłka o siodło i codziennymi treningami, koniecznymi do tego, by nie wyjść z wprawy. Ale po prawdzie było nudno, jedzenia nie było wiele, podobnie jak i denarów, które tak czy inaczej do przetrwania będą konieczne. Kto bowiem widział, by wiedźmin ganiał po lesie z mieczem i próbował upolować jakąś zwierzynę?

Może właśnie to znudzenie sprawiło, że dosłyszała podniesione głosy dopiero po minięciu kolejnego zakrętu. Góry były już tutaj mniejsze, za to trakt prowadził lasami, utrudniając, uniemożliwiając w zasadzie jakąś dalszą obserwację. A teraz wyjechała prosto na nieznajomych, z których chyba jednak nikt nie dostrzegł jej w pierwszej chwili. Drogę tarasował niewielki pień, zwalony tutaj niedawno. Przed nim stał wóz, wyładowany jakimiś towarami. A głosy pochodziły od szóstki ludzi, a może piątki, gdyż jakiś mężczyzna leżał na trakcie i nie poruszał się. Młodą kobietę właśnie obłapiał jakiś chłop w brudnym ubraniu, dzierżący w łapie siekierę. Duży był i zarośnięty, no i na dziewkę łasy. To ona krzyczała najgłośniej, z przerażenia próbując cofnąć się poza zasięg jego łap.
Pozostali dwaj bandyci, z których jeden miał nawet zardzewiały miecz, drugi zaś nabijaną ćwiekami maczugę, śmiali się i szturchali odganiającego się od nich człowieka w brunatnej, długiej szacie, widywanej u zakonników czy kapłanów. W rękach trzymał lagę, machając nią w tę i wewtę, ale sapał przy tym straszliwie, co ni chybi spowodowane było jego niemałą tuszą.
-Won przybłędy! Świątobliwego męża chcecie tykać?! Klątwę ześlę, kuśki wam poodpadają! I na dziewkę nastawać, dam ja wam dowiwatu!
Pyskaty może i był, ale rady tym dwóm dać nie mógł, zwłaszcza, że nudziła się im już zabawa i miecz trafił, krwią zalewając lewe ramię kapłana.
-Nic od ciebie nie chcemy, spieprzaj a życie uchowasz! A klątwami nie strasz, my nie zabobonne baby!
Dziewka pisnęła jeszcze głośnej, ten duży bowiem rozchłestał już jej koszulę, dobierając się do obnażonych cycków. Arina nie takie potwory chciała spotykać na swojej drodze.
 
Sekal jest offline