Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2010, 13:51   #7
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Postać do seji Lady "Byc jak Robin Hood" - niestety musiałem z niej zrezygnować.


Roger de Evre obecnie tylko Devre vel Corvo






Urodzony w roku 1178 pod Akką w rodzinie rycerskiej.
Jego ojciec Guiscard jest niezbyt bogatym ale szanowanym w Akkce, a matka Miriam, Arabką córką miejscowego kupca.

Guiscard de Evre miał do wyboru wojenkę, albo zakon. Wybrał to pierwsze i dotarł do Outmeer wraz z pocztem pewnego barona. Dla niewykształconego Guiscarda świat Orientu był miejscem jakim w jego wyobrażeniu mógłby stać się Raj.
Ubłagał barona o niewielką sumę pieniędzy i zaczął służyć w wojsku Królestwa. Wojował dość szczęśliwie, ożenił i ustatkował mając we władaniu niewielką wioskę.
De Evre byli zgodnym małżeństwem i często spotykanym w Lewancie gdzie rycerze przybyli z Zachodu często zostawali żeniąc się z córkami miejscowych notabli. Miriam była muzułmanką, ale takie dwuwyznaniowe małżeństwa były tu na porządku dziennym..


Roger pędził szczęśliwe dzieciństwo stając się swego rodzaju hybrydą jak zresztą wielu jego współziomków. Był katolikiem, ale znał i nauki Allacha, zresztą tu wśród gorących piasków pustyni gdy święte miejsca były na wyciągnięcie ręki wiara stawała się inna bardzie osobista i ludzka.
Nauczono go pisać i czytać i to w dwóch językach, doceniał muzułmańską i żydowską naukę, wychowany w istnej mieszance obyczajów i narodowości mimowolnie nasiąkał pierwiastkami innych kultur.

Wkrótce jednak ten szczęśliwy okres miał się skończyć wraz ze śmiercią Miriam, która zbiegła się z kłopotami samego Królestwa.


Fragment nudów historycznych :


Podboje Sallah ad Dina zaczynały zagrażać Królestwo, a te było słabe.
Rozdarte waśniami miedzy templariuszami a szpitalnikami, walkami jakimi toczyły ze sobą dzielnice pizzańskie, florenckie i weneckie zdawało się nie zauważać niebezpieczeństwo.
Miary wszystkiego dopełniły czyny szalonego Reinalde de Chatillon władcy zamku przy pielgrzymim trakcie. Łamiąc traktat zawarty z Saladynem jego bandy rabusi mordowała i zabijała muzułmańskich pielgrzymów, a król Gwidon nie mógł wywrzeć na nim posłuszeństwa.
Miary wszystkiego przebrał jednak ostatni czyn Reinalda. Napadł i ograbił karawanę, którą pielgrzymowała siostra Saladyna. Tę porwał i zgwałcił.

Sallah ad Din poprzysiągł zemstę Frankom.

W tym mniej więcej czasie Rogera przyjęto do Zakonu Templariuszy. ze względu na domieszkę krwi arabskiej do formacji turkopoli gdzie służyli zarówno muzułmanie, jak i Frankowie.
Uzbrojeni lżej niż rycerze byli szkoleni do zwiadu, rozpoznania, osłony wojsk w czasie marszu.
Uzbrojeni w miecze lub szable, włócznie i łuki pełnili służbę na terenach Królestwa zarówno w czasie również pokoju tępiąc rabusi i patrolując ziemie Zakonu.
Po skończeniu zaszczytnej służby nagradzani byli zazwyczaj nadaniem ziemskim, żenili się i zakładali rodziny.

Turkopole – Wikipedia, wolna encyklopedia


Lecz szalony czyn Reinalda wszystko zmienił.
Wojska Saladyna ruszyły ku Jerozolimie. W pospiechu formowano tu wojska, Zakony zaprzestały w końcu waśni, apelowano do Europy o pomoc.

Wkrótce 1200 rycerzy (w tym 300 templariuszy) 4000 turkopoli i 18 000 piechoty wyruszyło naprzeciw wroga.
Chcieli dojść do rogów Hittin jak nazywano dwa wzgórza a potem do jeziora Genazeret. Jednak wojska Saladyna okrążyły je na terenie pozbawionym wody.
Roger widział jak stojący w szeregach rycerze mdleli i walili się pod końskie kopyta, jak piechurzy porzucali bron jęcząc o kroplę wody i żądając poddania.
Oddziały turkopoli pod wodza Beliana z Ibelinu stanowiły straż tylną starając ochronić się maruderów. Oni nie mieli co myśleć o poddaniu.


I znowu wracamy do Rogera :


Po dwóch dniach piekielnych mąk pragnienia król Gwidon podjął decyzję o kapitulacji. Na wieść o tym turkopole rzucili się do ostatniej desperackiej szarży. Dołączyli do nich nieliczni rycerze, wtedy u swego boku Roger po raz ostatni widział Guiscarda. Bitwa była w sumie rzezią, z której ocalała w sumie garstka poranionych.
Był wśród nich Roger, zabrakło Guiscarda.

Co miał robić teraz ?

Nie miał nic poza koniem i bronią. Usiadł na piasku, z jego piersi wyrwał się szloch.

Gdy skończył zrobił przegląd rzeczy jakie miał : koń, uprząż i siodło, szabla, łuk, pancerz, nieco monet i pierścień rodowy.
Wojska Zakonu rozbite. Wojska Saladyna maszerują na Jerozolimę i odcinają go od głównej siedziby Temple.
Pozostawała Akka i ... rodzina w Anglii.
Zebrał się w sobie i ruszył powoli w kierunku Akki bacznie rozglądając dookoła.
Tak jak się spodziewał dom obrabowała na wieść o klęsce służba, ale o skrytce przy fontannie nie wiedziała. Znalazł sakiewkę i list.

Port zapchany był do granic możliwości uciekinierami ale za cenę połowy sakiewki, konia i uprzęży zgodzono się go zabrać do Wenecji.
Podróż do Normandii trwała rok, jednego konia (Alpy) i sporą część pozostałych pieniędzy.
Przeprawa do Dover już tylko kilka zarobionych monet.
Wreszcie stanął na angielskiej ziemi i ruszył w kierunku Eryngloss.

Była jesień roku 1198.

Siedziba rodu de Evre nie była zbyt imponująca, ale i tak Rogera nie chciano wpuścić. Dopiero pokazanie rodowego pierścienia otworzyło drzwi. Poprowadzono go ciemnym korytarzem do sali gdzie za stołem siedziało dwóch mężczyzn słabo widocznych w słabym świetle kominka.
- Kim jesteś ? - dobiegł go starczy głos.
- Jestem Roger de Evre syn Guiscarda
- Doprawdy ? - tym razem odezwał się młodszy - a jaki masz na to dowód ?
- To i to - wyciągnął list i pierścień.
Starzec szepnął coś do młodszego i ten za chwile powrócił z małym grubym mnichem. Ten przebiegł oczami list i zaczął szeptać do ucha starszemu.
Starzec podniósł się i rozwarł ramiona
- Witaj nam zatem drogi bratanku ! Jestem Guy, starszy brat Guiscarda to zaś Bertrand mój syn.

Podczas uczty, która Rogerowi wydawała się mocno mdła szczegółowo rozpytano go o szczegóły jego życia i udano się na spoczynek.
Gdy sługa wiódł go sypialni stanął przed nim ów gruby ksiądz.
- Czy wyznajesz Naszego Pana Jezusa synu ? - spytał surowo trzymając w dłoń kartkę pergaminu
- Co to ojczulku ? - spytał Bertrand odbierając księdzu kartę
- Modlitwa do świętego Celestyna - wyjasnił mnich.
Bertrand obejrzał kartkę i oddał Rogerowi. Bylo na niej skreślone tylko dwa zdania :

"Uciekaj. Chcą Cię zabić byś nie mógł domagać się części spadku i myślą że masz przy sobie ukryte złoto".

- Dziękuję ojcze za tę modlitwę. Faktycznie powinienem podziękować świętemu Celestynowi za ocalenie - odpowiedział Roger unosząc brwi.
Leżał wa posłaniu czekając czekając aż odgłosy w zamku ucichną po czym podniósł się i wyślizgnął na korytarz.
Był już w sieni, gdy nocną cisze rozdarł krzyk
- Uciekł !
Nie pozostało mu nic innego jak umknąć w w noc.

Nazajutrz dowiedział się, że w nocy śmiertelnie ugodzony został sztyletem przez złodzieja w swej komnacie Guy de Evre. Złodziej skradł rodowy pierścień de Evre. Opis napastnika jak ulał pasował do niego.
To było mistrzowskie posunięcie Bertranda - odziedziczył teraz wszystkie włości de Evre, a Roger gdyby chciał dochodzić swych praw musiałby okazać pierścień - który ponoć został skradziony.

Musiał się ukryć.

Gdy tak dumał siedząc pod przydrożnym dębem na drodze pojawiły się wozy Cyganów. Zajmowali się po trosze wszystkim, drobnymi naprawami, handlem, wróżeniem, sprzedawali zioła, zabawiali tłum sztuczkami no i ...kradli.
Wśród nich jednak niczym by się nie wyróżniał. Ciemne włosy, taka sama karnacja.
Wyszedł na drogę i zamachał ręką.


Nottingcham rok 1200

Roger prawie dwa lata wędrował z grupa. Nauczył się nieco ich dialektu, pracował przy koniach, zabawiał gawiedź rzucaniem nożami. No i zmienił imię. Już nie był Rogerem de Evre a Rogerem Devre, choć nazywali go wszyscy Corvo z racji częstego popadania w stan zadumy. Ale dziś był Jarmark w Nottingam, a nie czas na zadumę.

Jarmark w mieście to zawsze okazja dla Cyganów, można pohandlować, powróżyć niepewnym jutra, pograć w kości.
I to właśnie robił Roger.
Grał w kości na starej beczce z dwoma czeladnikami.
Szczęście wyjątkowo mu dziś dopisywało.
Potrząsnął kubkiem i cisnął kośćmi.
- Wenera ! - objaśnił triumfalnie
- Pies - skomentował rzut przeciwnika przesuwając kupkę miedziaków w swą stronę.
- Coś ty bratku za często wygrywasz - czeladnik nie miał przednich zębów i pryskał śliną na rozmówcę. Corvo skrzywił się i wytarł policzek.
- Graliśmy uczciwie
- Nazywasz nas kłamcami ! - wrzasnął drugi chwytając Rogera za kubrak na piersi. Jego oddech za to cuchnął cebulą i czosnkiem. I Devre znowu się musiał skrzywić.
- Ależ nie panie - rozłożył ręce wstając - oddam pieniądze, to przecież tylko zabawa.
Osiłek z triumfująca miną puścił go a jego wzrok mimowolnie powędrował w stronę pieniędzy leżących na beczce.

Nazywano to Świętą Trójcą.
Kopniak w kolano (Cyganie nie nosili ciżem, sami szyli sobie buty), a gdy przeciwnik z wrzaskiem padał na kolana drugi w brzuch a potem już tylko wystarczyło podstawić kolano.
Usłyszał chrupnięcie i pomyślał, że teraz obaj przyjaciele będą już bezzębni, po czym rzucił się między stragany.
- Bedę za miastem ! - wrzasnął do Juana wnuka szefa taboru i pomknął dalej.
Kogoś potrącił, kogoś przewrócił jednak gdy myślał że uda mu się umknąć poślizgnął się na wyrzuconej kupie starych warzyw i potoczył miedzy nieczystości.
Czy oni nie mogą po sobie sprzątać i dlaczego angielskie miasta tak muszą cuchnąć - pomyślał zbieraj się z błocka i czegoś czego wolał nie domyślać się czym było.
Gdy podniósł głowę ujrzał przed sobą uśmiechniętego sierżanta w asyście dwóch pachołków.
- Do diabła - zdążył pomyśleć, gdy po ciosie pałką zapadł w ciemność.


Przy pisaniu tej historii tej postaci po raz pierwszy dokonałem małego szachrajstwa historycznego przesuwając date bitwy pod Hittin o dekadę.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 24-02-2010 o 14:14.
Arango jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem