Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2010, 16:59   #1
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
[Wilkołak: Apokalipsa] Cienie Frasdorf [WARSZTATY]



*****




Jadąc autostradą A8 nie sposób nie zachwycić się pięknem alpejskich widoków... Autostrada wije się u podnóża Alp, przecinając liczne niewielkie miasteczka. Miasteczka, które migają za oknami samochodu i szybko pozostają w tyle. Jednym z takich miasteczek jest Frasdorf, położony u stóp góry Chiemgau w podnóżu Alp, tylko 8 km na zachód od pięknego jeziora Chiemsee... Frasdorf, z jednej strony doskonale skomunikowane z Monachium i Salzburgiem, z drugiej – będące sielankową, wiejską idyllą z łąkami, pastwiskami i lasami. Blisko miasteczka, a także okolicznych miejscowości Rosenheim, Traunstein czy Kufstein znajduje się wiele historycznych atrakcji, obiektów kulturalnych czy sportowych na których odbywają się imprezy rangi Mistrzostw Pucharu Świata w biatlonie czy narciarstwie alpejskim.

Przez cały rok oczekujemy na Państwa!

W lecie oferując niezliczone szlaki piesze, biegowe i rowerowe, a także specjalne trasy górskie trasy rowerowe w Hochriesgebiet na Kampenwand i Samerberg. Spragnionym mocniejszych wrażeń polecamy trasy wspinaczkowe o zróżnicowanym stopniu trudności. Zapraszamy Państwa również nad jezioro Chiemsee oferujące liczne atrakcje miłośnikom sportów wodnych. Zapoznajcie się Państwo z pięknem miejsca, które było inspiracją wielu artystów!

W zimie do Państwa dyspozycji pozostaje 39 w pełni oświetlonych i utrzymanych tras narciarskich tras zjazdowych, 7 tras biegowych oraz niezliczona ilość innych atrakcji!



„Wakacje pomiędzy jeziorami i górami”


*****

Kenneth Miller

„To” wypadło z grafiku i choć unikał tego jak ognia, wody i piorunów razem wziętych... Przepisy były nieubłagane – musiał w końcu wybrać urlop. Chcąc, nie chcąc – no musiał. Wiedział też, że trzech tygodni nie przesiedzi w domu... Zacznie chodzić na przystań i... a miał być na urlopie. W końcu. Wiedział, że wakacje w jakimś kurorcie – razem z tysiącami turystów – zamęczą go... Po kilku godzinach przeglądania internetowych ofert padło na niewielki, rodzinny pensjonat w bawarskim Kufstein. Miasteczko wydawało się niewielkie, spokojne, a sam pensjonat bardzo przyjemny. W pobliżu było wiele innych tego typu obiektów, więc – miał nadzieję – gdyby coś było nieodpowiedniego – mógł się gdzieś przenieść. Jezioro w pobliżu też było godne uwagi – zapewniało swoistą namiastkę „wielkiej wody”...

Jadąc od Monachium autostradą A8 trzeba było zjechać zjazdem A457 – Frasdorf. Już od jakiegoś czasu był głodny, nie chciał jednak niepotrzebnie zatrzymywać się w przydrożnych restauracjach czy zajazdach, gdzie jedyną pewną rzeczą było to, że nic nie jest pewne – zwłaszcza jakość i cena... Jadnak będąc w mieście dał za wygraną i zatrzymał pod restauracją. Uroczy, stary lokal, który zapewne nie jedno widział i przeżył... Doskonała, choć typowo bawarska kuchnia...
Kilkadziesiąt minut później było już po wczesnym obiedzie. Za wycieraczkę samochodu włożone były dwie ulotki. Jedna w dramatycznych słowach informowała o wymieraniu alpejskich lasów. Bosko, tylko dlaczego na zdjęciu była jodła amerykańska, która w alpach to raczej nie rośnie? A druga – znacznie mniejsza – była zaproszeniem na wieczór muzyki celtyckiej w „McGovens Irish Pub” w Rosenheim. Z załączonej mapki wynikało, że to sąsiednia, w stosunku do Kufstein, miejscowość... Taki wieczór mógł być nie tylko sposobem na „znalezienie się w domu”, ale również na poznanie tutejszych zwyczajów i ludzi...

Pensjonat „Alte Mühle” faktycznie znajdował się przy starym młynie i, prawdę powiedziawszy, wyglądał znacznie lepiej niż na stronie internetowej. Starsza kobieta, będąca właścicielką oprowadziła Kennetha po samym pensjonacie, wskazała niewielki, ale bardzo przyjemny pokój oraz udzieliła wszystkich potrzebnych informacji. Okazało się, że pub McGovens nawet widać z okien pensjonatu – wystarczy urządzić może godzinny spacer niebieskim szlakiem, lub podjechać samochodem zataczając prawie dwudziestokilometrowe koło...

- Ale w górach jesteśmy! Przyrodą trzeba odetchnąć, a nie samochodem jeździć! - zakończyła dziarsko zostawiając mężczyznę samego w pokoju.


*****

Sean Casey

„Ok, wczoraj był czwartek... Dzisiaj jest... 13:24” - Sean wygrzebał się z pościeli gdy tylko dotarło do niego która jest godzina... Wczoraj trzeba było wyhamować trochę wcześniej... Trzeba było... Zimny prysznic zmył z niego resztę „dnia wczorajszego”. Po chwili był już gotowy na obiad w restauracji przyjemnego hoteliku w którym mieszkał. Właścicielka, która podawała nie zapomniała oczywiście wspomnieć, że godzina czwarta nad ranem nie jest odpowiednią godziną do powrotów – zwłaszcza w takim stanie i zwłaszcza, że w hotelu mieszkają osoby z małymi dziećmi...

Po obiedzie Sean wyszedł na spacer; przed wieczornym koncertem trzeba było trochę odetchnąć, uspokoić, czy poszukać inspiracji...


W miasteczku na każdym możliwym kroku rozdawano jakieś ulotki i chcąc nie chcąc Casey stał się posiadaczem jednej z nich... „Towarzystwa Obywatelskiego miasta Frasdorf” tym razem informowało o zniszczeniu alpejskich lasów... To samo towarzystwo zasypało gości hotelowych informacją o wielkim i ukrytym przez władze skażeniu środowiska wywołanym przez fabrykę „MITS”... Tak prawdę powiedziawszy to o tym, że to jest fabryka dowiedział się dopiero z tej ulotki... W tej okolicy wyglądała dokładnie tak jak kolejny kompleks sportowy z krytymi basenami, kortami do tenisa i boiskami...


*****

Ingrid Mauerhöff

Wielu ludziom praktyka lekarza w kurorcie wydaje się łatwą i przyjemną pracą. Pracą w której największą dolegliwością pacjentów jest udar słoneczny... Ingrid doskonale znała drugą stronę tego „łatwego i przyjemnego” życia – takie – na przykład – wczorajsze, wielokrotne złamanie z przemieszczeniem obu nóg. Powstałe tylko dlatego, że jakiś makler z Bonn wiedział więcej o wspinaczce niż instruktor... Spojrzała na swoją twarz w lustrze i sięgnęła po szczoteczkę do zębów. Czasu miała dokładnie tyle, aby umyć się, zjeść śniadanie i pojechać na dyżur do stacji ratownictwa...

Po studiach miała kilka możliwości, jednak większości nie byłaby w stanie zaakceptować – praca w mieście, w rutynowych godzinach... Posada chirurga urazowego w kurorcie sportowym wydawała się wymarzonym zajęciem. Zgodziła się praktycznie bez wahania i zakotwiczyła przynajmniej na jakiś czas we Frasdorf. We Frasdorf nie było szpitala czy nawet przychodni – każdy z siedmiu lekarzy miał przy swoim domu gabinet. Ona również miała, choć godziny przyjęć były tak różne, że ludzie rzadko się pojawiali, chyba, że po ratunek przy złamaniu lub na wizytę umówioną wcześniej telefonicznie... Praca dawała jej wiele satysfakcji; miejsce pozwalało odpocząć i usystematyzować fakty... Zapomnieć... nie, raczej we właściwym świetle spojrzeć na wszystko...

Miasteczko wyglądało – jak, nie przymierzając – przed wyborami parlamentarnymi, każdy wolny skrawek przestrzeni był oblepiony plakatami „Towarzystwa Obywatelskiego miasta Frasdorf”... Może i była w stanie zrozumieć tych ludzi... Faktem było, że od jakiegoś czasu w okolicy było znacznie więcej zachorowań na infekcje górnych dróg oddechowych, pojawiały się przypadki astmy – zwłaszcza u dzieci... Statystyki jednak pokazywały wyraźnie, że przypadki te zaczęły się zanim wybudowano fabrykę „MITS”... To były niczym nieuzasadnione spekulacje...

Dzisiejszy dyżur będzie krótki, a wieczorem... Zaczęła myśleć o koncercie muzyki celtyckiej w „McGovens Irish Pub” w Rosenheim.


*****


„Alpejskie lasy umierają!!!”



Pobyt w powiecie Rosenheim może być szkodliwy dla zdrowia!!! - Turysto czy na to się godzisz? Czy jesteś świadomy ryzyka???


Czy nasze miasto ma szansę na jakąkolwiek przyszłość??? Z czego utrzymamy siebie i nasze rodziny gdy turystyka padnie??? Dlaczego rzad federalny chce zniszczyć region Chiemsee???

Odpowiedzi na te i wiele innych niewygodnych dla władz pytań uzyskacie na spotkaniu informacyjnym „Towarzystwa Obywatelskiego miasta Frasdorf”, które odbędzie się w najbliższą niedzielę o godzinie 17:30 w Hotelu „Lubeck” HoggerStr. 64 83112 Frasdorf



*****

Kevin Doomsday

Nocne loty, nawet w klasie biznes są męczące – zwłaszcza jak przelatuje się pół świata... Kiedy bladym świtem znalazł się we własnym domu i w okolicy własnego łóżka nie myślał o niczym innym jak o utonięciu w pościeli... Teraz jednak złośliwa, piątkowa rzeczywistość dawała o sobie znać przy pomocy telefonu przypominającego o jakimś spotkaniu czy czynności do wykonania. Kiedy już nie dało się udawać, że palmtop nie jest dostatecznie głośny Kevin podniósł się z łóżka, automatycznie poprawił koszulę, której nie zdążył zdjąć wczoraj, dzisiaj właściwie, przed snem...

Dogadanie się z „bardzo zaawansowanym kawałkiem technologii” zajęło chwilę, ale okazało się, że jest dobrze. Oprócz maila od „trzeciego po Bogu”, czyli v-ce szefa „MITS” przesyłającego skan jakiejś ulotki, kolejnej ulotki „Towarzystwa Obywatelskiego miasta Frasdorf” - które to towarzystwo zaczynało już działać na uzębienie... Ulotka tyczyła jakiegoś zebrania w niedzielę... Cholera. Ten cały prezes tego stowarzyszenia pewnie będzie dzwonił...

Druga notka w kalendarzu była znacznie ciekawsza. Na śmierć zapomniał, że dziś ma mieć miejsce ten koncert w Rosenheim w „McGovens Irish Pub”. Koncert, na który chciał iść, pomimo tego, że muzyka celtycka nie była jego ulubioną... Tylko, po prostu musiał gdzieś wyjść, a samotne siedzenie na koncercie było lepsze niż samotne siedzenie w knajpie i picie do lusterka...


*****

Denis Graus

Zawsze udawało się przeżyć. Jakoś, ale się udawało... Teraz też musiało się udać – po prostu musiało. Frasdorf, zobaczył je po raz pierwszy, kiedy wielka ciężarówka, którą złapał „na stopa” odjechała i przestała mu przesłaniać widok. Zobaczył niewielkie, może nawet senne miasteczko – jedno z tych, gdzie wszyscy się znają i wiedzą o sobie prawie wszystko...

Trzeba było się jakoś urządzić... Poznać trochę okolicę... Może podłapać jakaś pracę? W końcu było lato i okoliczni rolnicy na pewno potrzebowali kogoś do roboty... Może znaleźć jakąś opuszczoną szopę gdzieś w górach, takich pewnie było tutaj wiele...

Jego uwagę przykuł powieszony na słupie ogłoszeniowym plakat zachęcający do przyjścia na darmowy wieczór z muzyką celtycką. Sama muzyka celtycka to średnio go pociągała, ale jeżeli gdzieś było darmowe wejście to istniała szansa, że będzie darmowe żarcie, albo picie, albo, ze ktoś coś postawi... Z trudnością doszukał się godziny i miejsca – plakat został już oblepiony ulotkami o wymieraniu alpejskich lasów... Udało mu się jednak przeczytać miejsce i... miał jeszcze trochę czasu. Koncert miał być wieczorem...


*****

Andre


Samotność jest dobra – to zawsze sobie powtarzał. Samotność to wolność... Tylko samotność to również... samotność. Czasem chciałoby być się z kimś, dzielić smutki, pragnienia, radości. Jednak bycie z kimś – tak – to nie było proste...

Tego ranka kiedy znów biegł sam, kiedy przecinał zbudowany przez ludzi szlak do biegania... Poczuł ten charakterystyczny zapach... Ślad był słaby, jakby pochodzący z potu biegacza, który co kilkadziesiąt kroków upadał kroplami na ścieżkę... Popędził równolegle do niej – z jednej strony woląc czuć pod łapami zieloną trawę a nie drobne kamienie grysu, z drugiej – ukrywając się przed wzrokiem ludzi, którzy już zaczynali się pojawiać na ścieżce...

Ślad urwał się w okolicy „McGovens Irish Pub” i naprawdę nie dało się ustalić czy wilkołak wszedł do niego czy tylko koło niego przeszedł, czy przebiegł, zagłębiając się w cywilizacyjną dżunglę miasta... Jednak nie to było najważniejsze – okazało się, że w pubie dzisiejszego wieczoru jest koncert muzyki celtyckiej... Takiego wieczoru Andre nie mógł przepuścić... Zresztą istniało duże prawdopodobieństwo spotkania biegacza...



*****

Sebastian Lautner

Kiedy wyszedł rankiem pobiegać stanął pod domem jak wryty i – znów – chciało mu się wyć... Ulica wyglądała...


Zacisnął pięści w złości, aż kostki na palcach zbielały. Wiedział, że w jego oczach zapłonęło to czego sam się obawiał patrząc na swoje odbicie w lustrze... Na chwilę przymknął oczy i przykucnął zbierając kolejne, najwidoczniej już nikomu niepotrzebne ulotki... Miał tego już sporą paczkę (i z pięć razy tyle do pozbierania), kiedy do jego uszu dobiegł gwar dziecięcej gromadki. Prawie codziennie mijał grupę przedszkolaków idącą na poranny spacer.

- Proszę pani, proszę pani, a co robi pan Wilk? - zapytało jakieś dziecko przekrzykując wszystkie inne.
- Pan sprząta... - odparła opiekunka zastanawiając się jak wybrnąć z, bądź co bądź, niezręcznej sytuacji.
- Pocieszam Matkę Naturę – Sebastian spojrzał na grupę, teraz ich oczy były na podobnej wysokości – Matka natura jest smutna. Ona dała życie drzewom, abyśmy my mogli mieć papier i wydrukować te ulotki, a teraz nikt ich nie chce i jeszcze zaśmieca nimi przyrodę... Więc jest smutna, bo zginęły drzewa, powstały śmieci, a nie ma z tego żadnego pożytku... Można ją pocieszyć chociażby tym, aby posprzątać...
- Ja też chcę pocieszyć! - wyrwało się dziecko.
- Ja też! Proszę pani! Ja też mogę?
- Tak... Dobrze... Tylko uważajcie, nie wychodźcie na ulicę!


Kilkanaście minut później na ławce powstał stos makulatury. Dzieci z zadowoleniem przyglądały się swojej pracy i rozglądały po okolicy, czy czasem gdzieś coś nie zostało...

- Dzieci... Dzieci. Ustawiamy się w pary i idziemy dalej na spacer obejrzeć zadowoloną i radosną Matkę Naturę...
- A niech pan zrobi jak wilk... panie Wilku...
- Tak! Tak. Tak!



Sebastian uśmiechnął się.

- Zadowolony i radosny wilk robi tak: Au, auauuuu, ahauhauu, hhhauauhau...

Chwilę później przedszkolaki kontynuowały swój spacer, a „pan Wilk” wyrzucił z dobrych pięć kilo makulatury do niebieskiego „makulaturowego” kontenera i kontynuował swój bieg...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 01-03-2010 o 22:50. Powód: Grafika
Aschaar jest offline