Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2010, 11:35   #1
Mr.Aru
 
Mr.Aru's Avatar
 
Reputacja: 1 Mr.Aru nie jest za bardzo znanyMr.Aru nie jest za bardzo znanyMr.Aru nie jest za bardzo znanyMr.Aru nie jest za bardzo znanyMr.Aru nie jest za bardzo znanyMr.Aru nie jest za bardzo znanyMr.Aru nie jest za bardzo znany
[storytelling][+18]USS Nadzieja

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9-jGrL7U09Y&feature=related[/MEDIA]

Podłużny, drapieżny kształt sunął powoli na tle setek migoczących punktów za nim. Prostokątna, postrzępiona konstrukcja zasłaniała całe galaktyki. Statek bojowy klasy Conestoga parł poprzez odmęty kosmosu, pchany wprzód mocą potężnych silników, które wyrzucały z siebie z wściekłością dwa słupy niebieskiego światła. Z zewnątrz „Nadzieja” wyglądała na śpiący okręt widmo. Potężne anteny na rufie cięły pustkę jak naostrzone pale i dzidy. Przerażający dziób statku celował wprost w rosnącą plamę światła, która z biegiem czasu stanowczo zaczęła rosnąć i nieubłaganie rozświetlać się jarzącą łuną na mrocznym tle chaosu. To był szaro-brązowy Eden-23 spowity niebieską otoczką. Z góry wyglądał jak spalony kawał ziemi poprzecinany licznymi bliznami. Gdy odległość pomiędzy nim, a statkiem zaczęła maleć, spośród wąwozów zaczęły się wyłaniać liczne pasma górskie, kratery oraz ciemne, jałowe stepy. „Nadzieja” nieubłaganie zbliżała się do coraz to większej kuli popiołu, otoczonej chmurą niewiadomej. Komputer MATKA będący mózgiem okrętu nie zastanawiał się co może czekać na jego załogę na tej ponurej, mrocznej planecie. Nie myślała o tym również wściekła istota skryta pod setkami ton milczącej stali, w magazynie Conestogi. Już dawno wyczuła zmianę kursu i rozwścieczyło to ją, budząc ze snu. Stworzenie wciągało szybko nozdrzami powietrze i rozglądnęło się po wielkiej hali. Wokół piętrzyły się sterty zapieczętowanych skrzyń, oświetlanych przez słabe lampy, które rzucały wokół rozpaczliwe wręcz i lękliwe światło, które bało się przemierzać pełną dymu powierzchnię magazynu. Pod wzmocnioną stelażami ścianą stały egzoszkielety ładownicze, które w półmroku łudząco były podobne do ludzi. Stwór postanowił wyruszyć na żer. Nie czekał na pobratymców. Podniósł się i szybkim krokiem przemierzył na czworakach odległość dzielącą go od półotwartych grodzi. Korytarz miał kształt sześciokąta, jak większość na tym okręcie. Bestia skuliła się i ruszyła naprzód wzdłuż ściany. W górze paliły się nieliczne światła awaryjne, które po kolei włączały się, gdy i budził się cały okręt. Potwór przekrzywił na bok głowę i spojrzał na wielkie drzwi, zwieńczone u góry szybką. Wyczuł wielu ludzi. Wielu śpiących i bezbronnych ludzi. Wyszczerzył ostre zęby i bez trudu wspiął się po drzwiach. Zaglądnął do środka. W sporym pomieszczeniu oświetlonym białym, silnym światłem leżały komory hibernacyjne ustawione w kształt pąka kwiatów. Leżała tam jakaś istota z metalowymi rzeczami w głowie, cztery samice i dwóch mężczyzn. Tak nazwał ich w swojej zwichrowanej głowie twór, który usilnie chciał dostać się do środka. Liczył, że znajdzie tam mniejsze istoty, które można szybko skonsumować. Zwinnym ruchem zeskoczył na ziemię i plasnął na metalowej posadzce. Rozglądnął się nerwowo w poszukiwaniu innej drogi do pomieszczenia i dopiero teraz zauważył wielkie, dwunożne stworzenie z metalowym czymś w rękach. Bestia nie zdążyła nawet pisnąć.
- Pierdolony karaluch – wycedził strażnik ocierając usmarowanego zieloną posoką buta o ścianę.
Zza rogu wyszedł szybkim krokiem wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna w mundurze dowódcy statku. Był zupełnie łysy, a szyty na miarę strój i tak zdawał się być rozsadzany przez potężne mięsnie.
- Obudzili się? – zapytał zachrypłym głosem generał.
Strażnik pociągnął nosem i podszedł do drzwi. Przez szybę widział otwierające się komory hibernacyjne.
- Dopiero się budzą. Dać im chwilę na dojście do siebie? – zapytał opierając karabin M41-A o ramię.
Martwa zazwyczaj i wprost chorobliwie ponura twarz generała ustąpiła by na chwilę zagościł na niej delikatny uśmiech, który był niemal niezauważalnym uniesieniem kącików ust.
- Tak. Mają parę minut. Przynieście im jakieś konserwy…coś do żarcia. Niech to szybko zjedzą i chcę ich widzieć w hangarze – wymruczał charczącym głosem Garry Prime, zrobił w tył zwrot i odszedł bardzo szybkim, równym krokiem.
Strażnik znów pociągnął nosem i skrzywił się. Strasznie ciągnęło tu zimnem od ścian i podłogi. Bał się, że znów zachoruje. Jeszcze raz zerknął na szybkę i obserwował budzącą się do życia załogę. Niektórzy otworzyli już oczy i usiłowali usiąść, inni wysilili się na otwarcie jednego oka. To był oddział o największej ilości kobiet jaką starszy szeregowy Remi Torgant w życiu widział. Przez chwilę bezwstydnie oglądał część żeńską załogi i na chwilę złapała go za serce nostalgia. Gdzieś, tam w niezbadanych odmętach kosmosu była planeta Dioxin i jego ukochana dziewczyna. Wykrzywił się jeszcze raz i ruszył w stronę kuchni by przygotować śpiącym królewnom coś do zjedzenia.

Kilka tysięcy ton żelaza, tytanu i obwodów dalej, w mostku dowodzenia siedziało dwóch pilotów. Jeden z nich wyciągnął się na fotelu i konsumował zawartość srebrnej puszki. Drugi oparty o konsolę ponuro wpatrywał się w rosnącą brązową kulę jaką była teraz poszarpany Eden-23. Z tyłu, w mroku stał wyprostowany jak struna generał Prime.
- Jakieś transmisje? – zapytał złowieszczym głosem.
- Nic, sir. Totalna pustka. Przeszukaliśmy już chyba wszelkie częstotliwości. Jeżeli ktoś tam jeszcze jest to na pewno nie nadaje żadnych sygnałów – młody pilot miał ślady zarostu na twarzy, który doprawiał tylko wygląd pustelnika.
- Jesteście pewni? To kluczowy aspekt naszej misji : Wiedzieć gdzie są ocalali i ilu ich jest. Nie poślę swoich ludzi na pewną śmierć… - dało się słyszeć głęboko skrywaną wściekłość w głowie łysego egzekutora.
Wszyscy wiedzieli, że choć jest twardym i zdawałoby się wypranym z emocji oficerem i wojakiem, traktuje swoją załogę jak własne dzieci.
- Sir. Cokolwiek się tam stało musiało się raczej zakończyć tragicznie…
- Może mają uszkodzoną antenę? – odezwał się drugi pilot rzucając puszkę za siebie i trafiając nią celnie do kosza.
- Sugerujesz uszkodzenia natury technicznej? – zapytał Prime
- Wątpię by ktoś blokował sygnał. To cacko – poklepał ręką żelazną ścianę. – Jest tak mądre, że wychwyciło by chociaż jego strzępki. Albo ktoś wywalił w powietrze ich anteny i dysze satelitarne albo nie mają zasilania.
- A zasilanie awaryjne? Nawet w momencie zniszczenia zewnętrznych urządzeń nadawczych w lotnisku awaryjnym, pod ziemią znajduje się stacja nadawcza, z której mogą wezwać pomoc – wtrącił się pierwszy pilot.
- W sygnale SOS jasno było powiedziane : STRACONO LOTNISKO AWARYJNE X1. Są odcięci od wszelkich źródeł pomocy. Jesteśmy dla nich jedyną nadzieją…
„Taak…jedyną NADZIEJĄ” pomyślał Prime wpatrzony w spowitą chmurami kulę, do której zbliżała się ostatnia „Nadzieja” wielu ludzi…
- Nie ma żadnego kontaktu z Podstawowym Kompleksem Operacyjnym. Żadnych odczytów ze stacji pogodowej. Generale… Współczuje pilotom dropshipów. Będą lecieć w ciemno – drugi pilot wpatrywał się tępo w szybę.
- Próbowaliście połączyć się z macierzą podsieci? – rozglądnął się po małym pomieszczeniu i wzdrygnął się niemal niepostrzeżenie.
- Tak. Tamtejszy komputer nie odpowiada. Nie wygląda na to aby się zablokował. On po prostu chyba nie jest aktywny. To jakaś baza widmo. Zero odczytów ze skanerów…
- Jaki jest ETA do wejścia na orbitę?
- Niecałe 21 minut, sir.
- Czas uświadomić załogę…Tak. Najwyższy czas.
Piloci jeszcze długo słyszeli jego ciężkie kroki dudniące na metalowych kratach, gdy oddalał się ciemnym korytarzem.




W rozświetlonej halogenami sali do życia budziła się załoga okrętu. Jeszcze nie wiedzieli dlaczego są budzeni o tyle dni wcześniej i co się tak naprawdę dzieje. Nie miał ochoty ich o tym informować starszy szeregowy oparty o ścianę i trzymający w torbie zapas konserw. Mając teraz pretekst do bezczynnego stania dalej oglądał rozespane kobiety i uśmiechał się ponuro…
 

Ostatnio edytowane przez Mr.Aru : 03-03-2010 o 14:52.
Mr.Aru jest offline