Kevin nie mógł już dłużej udawać, że tak naprawdę nie słyszy dzwonka. Przetarł zaspane oczy, po czym szybkim ruchem zerwał się z łóżka. Przez chwilę pociemniało mu w oczach i zatoczył się lekko, jego organizm nie był przygotowany na tak 'wielki' wysiłek – jednak dało mu to po chwili potężnego kopa energetycznego i rozbudził się całkowicie.
Rozejrzał się za palmtopem, zapominając gdzie go odłożył wczorajszej nocy.., a właściwie dzisiejszego ranka. Gdy znalazł źródło hałasu, chwycił urządzenie; sprawdził pocztę, kalendarz, notatki i zadania.
Wynik był zadowalający. Zastępca przesłał mu skan ulotki. Zwrócił uwagę na datę i godzinę zebrania i uśmiechnął się krzywo. Prezes będzie z pewnością dzwonił, by upewnić się, że Kevin przyjdzie. Granie kogoś innego powoli zaczynało go nużyć. Z jednej strony prawdziwy on, znany nielicznym w tej okolicy, główny szef „MITS-u”, a dla reszty obywateli działacz „Towarzystwa Obywatelskiego miasta Frasdorf”- do którego został wcielony, wręcz siłą, przez miejscowych - głównie z powodu majątku i koneksji, jakimi dysponował.
Zauważył również notatkę o koncercie muzyki celtyckiej w „McGovens Irish Pub”. Spojrzał tęsknie w stronę łóżka, by chwilę później odwrócić się zdecydowanym ruchem i pójść do łazienki.
***
Kevin Doomsday, „Pierwszy po Bogu”, szef „MITS-u”, milioner ubrany w tej chwili w luźne jeansy, biały t-shirt, czarną marynarkę i wygodne, czarne adidasy – stał przed drzwiami wyjścia ze swojej sypialni. Przygotowywał się na starcie. Wziął głęboki oddech, nacisnął klamkę i z prędkością, z jaką skazany biegnie na szubienice – ruszył do kuchni. Siedziała tam i czekała na niego.
-
Wyglądasz jak pół dupy zza krzaka Kevin. - przywitała się Sophia, gospodyni którą znał praktycznie od zawsze –
Ile dzisiaj spałeś?
-
Witaj Kochana. A która jest? - sprawdził sam, bo wiedział, że ona nie zniży się do takiego poziomu –
14.00, czyli jakieś 5-6h. Chyba.
-
Ta. - prychnęła z pogardą, po czym wolno podniosła się i podeszła do lodówki –
Zrobię Ci jakieś porządne śniadanie. Siadaj.
-
Kocham Cię, życie mi ratujesz. - wiedział, że trochę ją tym udobruchaa. Sophia miała złote serce, jednak w bardzo, bardzo twardej skorupce.
-
Nie pierwszy, nie ostatni raz. - burknęła z kąta, jednak dało się wyczuć lekki uśmieszek na jej twarzy –
Powinieneś odpocząć, ostatnio za dużo pracujesz.
-
Wiesz jak jest przecież... Taki teraz okres, ciągle coś wyskakuje. Do tego Ci z „TOF-u” ciagle robią problemy.
-
Problemy trzeba rozwiązywać, nie czekać aż urosną. - rzekła ostro –
Zajmij się tym jak należy.
-
Dokładnie to – uśmiechnął się lekko -
zamierzam zrobić.
**
Był może w połowie drogi do Rosenheim, gdy zadzwonił jego telefon. Odebrał z niechęcią, bo wiedział kto dzwoni.
-
Witaj Richardzie. - odezwał się pierwszy –
Co mogę dla Ciebie zrobić?
-
Hej Kevin. - prezes Towarzystwa rozkaszlał się –
Nie wiem, czy dotarła do Ciebie wiadomość o zebraniu niedzielnym?
-
Tak, wiem, słyszałem i widziałem ulotkę. Swoją drogą, bardzo przekonujące slogany.
-
Prawda? - głos rozpromienił się, nie wyłapując ironii, którą ociekało drugie zdanie Kevina. -
To mój pomysł.
-
Bardzo trafny. To co, do zobaczenia? - miał ochotę zakończyć tą rozmowę jak najszybciej.
-
Zastanawiałem się może, czy nie miałbyś ochoty do mnie wpaść i..
- Przykro mi Richard, jestem już umówiony na dzisiaj. Jakby co, to dam znać, ok?
- Ah, no dobrze. Tak. Do zobaczenia.
- Tak. Na razie.
Schował telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki i przycisnął pedał gazu, by jak najszybciej znaleźć się w pubie. Jego Maserati Quattroporte, jeden z tysiąca wyprodukowanych egzemplarzy, zamruczał cicho z zadowoleniem i przyśpieszył.
***
Kevin Doomsday zamarł w otwartych drzwiach pubu. Szybko jednak się zreflektował, podszedł do konturu i usiadł tuż przy ścianie, by móc ICH obserwować. Do tej pory jedyną osobą która się tak wyróżniała, spośród wszystkich innych ludzi był „Pan Wilk”, mieszkający niedaleko niego... A teraz? Było ich co najmniej trzech, z czego dwóch siedziało parę miejsc dalej, przy barze. Otaczała ich bordowa aura, zamiast zwyczajnej dla 'typowych' ludzi – szarej. Zamówił szkocką z lodem. Nie musiał płacić, barman go znał i wiedział, że Kevin przyjaźni się z właścicielem pubu.
Upił mały łyk, starając się dyskretnie obserwować te tak wyróżniające się osoby. Jeden z nich, rozmawiał cicho z człowiekiem. Kevin nie dostrzegał żadnej anatomicznej różnicy, między 'bordowym', a 'szarym' poza właśnie barwą aury...
„
No ładnie. - pomyślał –
Zapowiada się ciekawy wieczór.”