Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2010, 14:46   #5
Howgh
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Kevin nie mógł już dłużej udawać, że tak naprawdę nie słyszy dzwonka. Przetarł zaspane oczy, po czym szybkim ruchem zerwał się z łóżka. Przez chwilę pociemniało mu w oczach i zatoczył się lekko, jego organizm nie był przygotowany na tak 'wielki' wysiłek – jednak dało mu to po chwili potężnego kopa energetycznego i rozbudził się całkowicie.

Rozejrzał się za palmtopem, zapominając gdzie go odłożył wczorajszej nocy.., a właściwie dzisiejszego ranka. Gdy znalazł źródło hałasu, chwycił urządzenie; sprawdził pocztę, kalendarz, notatki i zadania.

Wynik był zadowalający. Zastępca przesłał mu skan ulotki. Zwrócił uwagę na datę i godzinę zebrania i uśmiechnął się krzywo. Prezes będzie z pewnością dzwonił, by upewnić się, że Kevin przyjdzie. Granie kogoś innego powoli zaczynało go nużyć. Z jednej strony prawdziwy on, znany nielicznym w tej okolicy, główny szef „MITS-u”, a dla reszty obywateli działacz „Towarzystwa Obywatelskiego miasta Frasdorf”- do którego został wcielony, wręcz siłą, przez miejscowych - głównie z powodu majątku i koneksji, jakimi dysponował.

Zauważył również notatkę o koncercie muzyki celtyckiej w „McGovens Irish Pub”. Spojrzał tęsknie w stronę łóżka, by chwilę później odwrócić się zdecydowanym ruchem i pójść do łazienki.


***


Kevin Doomsday, „Pierwszy po Bogu”, szef „MITS-u”, milioner ubrany w tej chwili w luźne jeansy, biały t-shirt, czarną marynarkę i wygodne, czarne adidasy – stał przed drzwiami wyjścia ze swojej sypialni. Przygotowywał się na starcie. Wziął głęboki oddech, nacisnął klamkę i z prędkością, z jaką skazany biegnie na szubienice – ruszył do kuchni. Siedziała tam i czekała na niego.





- Wyglądasz jak pół dupy zza krzaka Kevin. - przywitała się Sophia, gospodyni którą znał praktycznie od zawsze – Ile dzisiaj spałeś?
- Witaj Kochana. A która jest? - sprawdził sam, bo wiedział, że ona nie zniży się do takiego poziomu – 14.00, czyli jakieś 5-6h. Chyba.
- Ta. - prychnęła z pogardą, po czym wolno podniosła się i podeszła do lodówki – Zrobię Ci jakieś porządne śniadanie. Siadaj.
- Kocham Cię, życie mi ratujesz. - wiedział, że trochę ją tym udobruchaa. Sophia miała złote serce, jednak w bardzo, bardzo twardej skorupce.
- Nie pierwszy, nie ostatni raz. - burknęła z kąta, jednak dało się wyczuć lekki uśmieszek na jej twarzy – Powinieneś odpocząć, ostatnio za dużo pracujesz.
- Wiesz jak jest przecież... Taki teraz okres, ciągle coś wyskakuje. Do tego Ci z „TOF-u” ciagle robią problemy.
- Problemy trzeba rozwiązywać, nie czekać aż urosną. - rzekła ostro – Zajmij się tym jak należy.
- Dokładnie to – uśmiechnął się lekko - zamierzam zrobić.

**

Był może w połowie drogi do Rosenheim, gdy zadzwonił jego telefon. Odebrał z niechęcią, bo wiedział kto dzwoni.

- Witaj Richardzie. - odezwał się pierwszy – Co mogę dla Ciebie zrobić?
- Hej Kevin. - prezes Towarzystwa rozkaszlał się – Nie wiem, czy dotarła do Ciebie wiadomość o zebraniu niedzielnym?
- Tak, wiem, słyszałem i widziałem ulotkę. Swoją drogą, bardzo przekonujące slogany.
- Prawda? - głos rozpromienił się, nie wyłapując ironii, którą ociekało drugie zdanie Kevina. - To mój pomysł.
- Bardzo trafny. To co, do zobaczenia? - miał ochotę zakończyć tą rozmowę jak najszybciej.
- Zastanawiałem się może, czy nie miałbyś ochoty do mnie wpaść i..
- Przykro mi Richard, jestem już umówiony na dzisiaj. Jakby co, to dam znać, ok?
- Ah, no dobrze. Tak. Do zobaczenia.
- Tak. Na razie.


Schował telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki i przycisnął pedał gazu, by jak najszybciej znaleźć się w pubie. Jego Maserati Quattroporte, jeden z tysiąca wyprodukowanych egzemplarzy, zamruczał cicho z zadowoleniem i przyśpieszył.





***


Kevin Doomsday zamarł w otwartych drzwiach pubu. Szybko jednak się zreflektował, podszedł do konturu i usiadł tuż przy ścianie, by móc ICH obserwować. Do tej pory jedyną osobą która się tak wyróżniała, spośród wszystkich innych ludzi był „Pan Wilk”, mieszkający niedaleko niego... A teraz? Było ich co najmniej trzech, z czego dwóch siedziało parę miejsc dalej, przy barze. Otaczała ich bordowa aura, zamiast zwyczajnej dla 'typowych' ludzi – szarej. Zamówił szkocką z lodem. Nie musiał płacić, barman go znał i wiedział, że Kevin przyjaźni się z właścicielem pubu.





Upił mały łyk, starając się dyskretnie obserwować te tak wyróżniające się osoby. Jeden z nich, rozmawiał cicho z człowiekiem. Kevin nie dostrzegał żadnej anatomicznej różnicy, między 'bordowym', a 'szarym' poza właśnie barwą aury...

No ładnie. - pomyślał – Zapowiada się ciekawy wieczór.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 06-03-2010 o 18:21.
Howgh jest offline