Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2010, 21:22   #6
Terrapodian
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Rozstał się z towarzyszem jeszcze na przedmieściach Starnberg. Wprawdzie Denis inaczej zrozumiał rozkazy Szefa. Zresztą razem nie trzymało ich zupełnie nic - mieli i tak trafić do Frasdorfu, bez dokładniejszych wytycznych co do sposobu. Graus zaufał najprostszej metodzie - udawania przypadkowego autostopowicza. Nie przejął się tym, że wygląda jakby dopiero uciekł ze schroniska dla bezdomnych. Miał nadzieję złapać kierowców na niewinny wygląd. Zwykle działało przynajmniej kiedyś. Jednak biologia była pozbawiona litości. Jego ciało poddało się wszelkim naturalnym procesom, które pozbawiły Grausa jego ulubionej broni - niewinności. Wprawdzie wciąż wzbudzał litość - tym razem musiał silić się na osobowość kogoś nie do końca dojrzałego. Ile było w tym prawdziwego Denisa?
Ustawił się przy drodze często uczęszczanej głównie przez różnej maści ciężarówki. Po około godzinie zaczął się niecierpliwić i martwić. Musiał opuścić Starnberg jak najszybciej. Może ze względu na wygląd - smutnego, zmarzniętego, biednego człowieka, zatrzymał się tir jakiejś firmy produkującej żywność.
- Dokąd, koleżko? - spytał kierowca niemieckim zalatującym północą.
- Frasdorf, proszę pana - odrzekł grzecznie wytrzeszczając niewinnie oczy.
- Przejeżdżam w pobliżu, mogę cię wysadzić - powiedział.
- Byłbym bardzo, bardzo wdzięczny - odpowiedział zgodnie z prawdą Denis.
Wpakował się na miejsce pasażera, przypiął pasami, a pusty plecak rzucił pod nogi. Jechali prawie dwie godziny. W tym czasie Denis rozmawiał z kierowcą - Austriakiem, któremu widocznie brakowało towarzysza do rozmowy. Dobrze się składało, bowiem Graus lubił rozmawiać na różne tematy, niekoniecznie mądre. Jednocześnie w głowie układał sobie ewentualne plany działania po przybyciu do Frasdorfu. Przede wszystkim musi znaleźć mieszkanie i wyżywienie. W sumie może nawet pracować, to nie robi żadnej różnicy. Potem musi wykonać polecenie Wielkiego Złego Szefa. Nie znał konsekwencji nieposłuszeństwa. Nie był też pewien, czy musiał go słuchać. Równie dobrze mógł pojechać w przeciwnym kierunku, ale... nie miał tam perspektyw. Nie bardzo wiedziałby co miałby tam z sobą zrobić. Szef dobrze wyrażał się o pobratymcach z Frasdorfu, chociaż mówił, że nie ma ich tam tak wielu jak w Starnberg. W tych stronach łatwiej było o inne plemiona niż Gnatożuje...

Po przyjeździe oczom Denisa ukazało się małe miasteczko. Wysiadł z ciężarówki, podziękował kierowcy za przysługę i skierował kroki w kierunku Frasdorfu poboczem jakiejś szosy. Zmarkotniał nieco. Nie lubił takich małych miasteczek z prostej przyczyny - były potwornie nudne. Poza tym w większych skupiskach łatwiej się ukryć i wtopić w otoczenie.

Nim wszedł do centrum, przeszedł się po przedmieściach w poszukiwaniu ewentualnego noclegu na wypadek, gdyby jeszcze dzisiaj nie znalazł pracy. A miał zamiar pracować w zamian za akomodację, byle tylko dryfować na powierzchni. W końcu natknął się na chatkę, która wydawała się pusta.


Spojrzał przez okno, potem podszedł do drzwi i szarpnięciem zerwał łańcuch blokujący drzwi. Gdy otworzył, skrzywił się ze względu na zaduch jaki tam panował, ale to nie wpływało na decyzję o ewentualnym nocowaniu tutaj. Bywało gorzej. W środku chatka wyglądała jak prosty domek. Był stół, oprawa łóżka, jakieś krzesła, stary kredens. Może ktoś tu mieszkał, ale minęło od tego momentu trochę czasu, więc być może właściciel nie będzie miał za złe, gdy "wypożyczy" sobie to miejsce na kilka nocy. Wyszedł, zawiązał znów łańcuch na drzwi, a potem skierował się w stronę miasta.

Szukał słupów ogłoszeniowych, gdzie o ogłoszenie o pracę było łatwiej. Jak na razie najwięcej było ulotek o ginących lasach, które nie interesowały Denisa, a przynajmniej miały drugorzędne znaczenie. Dostrzegł jedynie informację o wieczorze folkowym w Rosenheim. Do muzyki miał bardzo pragmatyczne podejście - nie znał się na niej w ogóle, więc nie słuchał. Znajomi ze Starnberga słuchali to techno, to metalu, ale przypominały mu bardziej pracę urządzeń wiertniczych przy budowie domu. Jeśli to jest nowoczesna muzyka, to miał pewne wątpliwości co do celtyckiego folku. Nawet nie wiedział kim są "celtowie". Jednak liczyło się coś innego - wejście było darmowe. Może ci "celtowie" to jakaś charytatywna formacja? Gdyby się tam zjawił, mógłby dostać trochę żarcia, może nowe ubrania. Stare już się niszczą. No i buty zdecydowanie by się przydały. Te aktualne przeciekają. Szkoda - takie życie.

Spytał się przypadkowego mieszkańca, gdzie jest Rosenheim. Wskazał kierunek i wymienił jakie autobusy tam jeżdżą. Była to najmniej przydatna informacja, bowiem Denis i tak nie miał przy sobie ani centa. O ile zorientował się po czasie na wieży ratuszowej, do koncertu zostało jeszcze kilka godzin. Nie był jeszcze głodny i zgłodnieje pewnie po dojściu do pubu. Wobec tego postanowił udać się do Rosenheim na piechotę. Dystans kilkunastu kilometrów to mógłby być sprawdzian wytrzymałości i takie zwykle przemierzał w te kilka kilometrów. Miał naprawdę zadatki na długodystansowca. Szkoda, że nikt go nie odkrył kiedyś. Teraz już za późno.

Idąc wzdłuż ulicy stwierdził, że jednak nie chce mu się iść na piechotę i zaczął machać za okazją. Tym razem ktoś zatrzymał się po piętnastu minutach. Samochód na niemieckich numerach. Jakaś para z dzieciakiem.
- Dokąd panu śpieszno? - spytała kobieta przez okno.
- Rosenheim, proszę państwa - odpowiedział Denis.
Odwróciła się i widać było jak dyskutują, czy wziąć go ze sobą. Zdawał sobie ze swojego wyglądu. Dzieciak - chłopiec w wieku może lat pięciu - wpatrywał się w niego z zaciekawieniem.
- Dobrze, akurat mieliśmy się tam zatrzymać - oznajmiła.
Wobec tego Graus znalazł się na tylnym siedzeniu wraz z dzieckiem, z którym prowadził "ożywioną" rozmowę. O wilkach. Rodzice chłopca nie dopytywali o nic Denisa, może nawet byli mu wdzięczni za zajęcie czymś małego. To zaskakujące jak szybko dogadywał się z dziećmi.

W Rosenheim poczuł się wreszcie dobrze. Duże miasto, nawet podobne do Starnberga. Może zatrzymać się tutaj na dłużej? Pub z wieczorem celtyckim znalazł po pewnym czasie. Wędrówka krętymi uliczkami miała w sobie coś ekstatycznego. Przed wejściem stał ochroniarz. Nie było pewności, że wpuści jakiegoś biednego typka, który może narobić zamieszania. Dlatego Denis wykorzystał to, że wchodziła większa grupa gości. Słyszał tylko okrzyk za nim;
- Stój! Bezdomnym nie wolno...
Ale chyba zrezygnował z robienia awantury, bo już za chwilę Graus kręcił się przy barze łypiąc na gości. Zajął wolne miejsce w rogu i udawał, że obserwuje ofertę, ale niedyskretnie rzucał okiem na pożywienie jakie jedli goście. Chyba tutaj nie będzie nic za darmo. A może ktoś wcześniej zobaczy biednego, głodnego człowieka?
 
Terrapodian jest offline