Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2010, 22:07   #7
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ratusz najokazalszym budynkiem Vixen był. Ot, prawda to miejscowa, co to prawdą być musiała, skoro wszyscy ją jeno powtarzali, wskazując na podmurowany budynek, który był siedzibą i wójta (które to miano przeczyło mianowaniem się "mieszczanami" przez tutejszych mieszkańców) i rady kupieckiej, czyli zbieraniny gadatliwych obiboków lub tłumoków, względnie jednego i drugiego, jak to zwykle bywało. Rada to jednak wielce ważna było, jako że kopalnia i las niedaleko, to kupczyć czym było. Sekretarzyne też własnego tutejsi ludkowie mieli, starego chłopa, co pewnie pamiętał i tego bandziora z Kniei Bukowej, który to między drzewami buszował lat temu wiele. Słabszy już nieco wzrok miał i długo się w przybysza wpatrywał, gały wyszczerzając i nosem pociągając, jakby wiedźmina po zapachu można było wywęszyć. A o potwory zapytany, stęknął głośno, prawie wypychając gałki ze swoich styranych oczodołów.
-Potwory, paniusia? Takem se uwidził, że panien z mieczem to ja tu nie widywał, za często choćby. Raz jeno, była dziewka takowa, co żelazem machała, ale to z żołdakami z najemnej kampaniji, z Novigradu aż przyjechała. Ale Wiedźminka? Niii. Potworów u nas nima i tyć do gadania.
Bredził i sam pewnie do końca nie wiedział o czym bredził, używając archaizmów i słów dziwacznych w szyku jeszcze dziwniejszym. Jak to starzy, ale skąd Arina mogła wiedzieć, dopiero poznając świat.
-Ale słyszał ja, że pannica Sandberg, piękność nie byle jaka nawet dla mego sędziwego oka, towar swój z wozami puszcza, a to zawsze sprawa do miecza wynajęcia. Potworów nima, a żyć trzyba, nii? Trochem ja ci wiedźmaków już za życia widział, wszystkie takie dziwadła. Tu obok karczma, pannica se siędnie, a ja Berta zawołam, to sprawę wyłoży.
Wyszczerzył się szczerbato i dygnął, co za ukłon znaczyć miało, lekceważący deczko. Było nie było, dziewczyna poszła we wskazane miejsce.

Gospoda przy ratuszu znacznie lepiej i porządniej od tej drugiej się prezentowała, tyle, że parterowa była i nigdzie nie można było w niej uświadczyć miejsc do spędzenia nocy. Strawę tylko i trunki podawano, przy brzdąkach jakiegoś zgarbionego bajarza, którego lutnia wydawała się co drugiej struny już nie mieć, a on sam także lepsze czasy już widział i to bardzo dawno temu. Wielu ludzi w środku nie było, tyle co miejscowi gospodarze ze trzy stoły zajmowali, hałasując i piwsko pieniste z kufli popijając. Jakaś dziewka między stołami się kręciła, poklepywana po tyłku i wołana co czas jakiś, by trunku dolać. Cisza, która zapadła po wejściu takiej dziwacznej kobiety, panowała tylko przez jakiś czas - towarzystwo już w czubie trochę miało i jakoś ich widok obcych nie przerażał ani nie ruszał. Może później, jak uchleją się mocniej i bitki szukać zaczną, ale jeszcze nie teraz. Dziad natomiast brzękać przestał, patrząc się chciwie i szybko kuśtykając ku zamawiającej piwo Orlej. Przysiadł się, nachalnie wręcz, a pachniał średnio, mówiąc oględnie. Głos też już dawno przestał mu służyć w śpiewie, chociaż została dawna nutka sugerująca, że wiecznie to tym dziadem nie był, a i historie znał.
-Jam Koźlak, jaśnie panienko. Za piwo i strawę wiele opowiedzieć mogę, o tutejszych a i o wiedźminach znam ja historyji dużo. O Ciri, pierwszej z was, chociaż dopiero ciebie drugą wiedźminkę widzę i słyszę. Za strawę jakową i trunek na ust przepłukania, jaśnie panienko.
Ukłonił się, dwornie wręcz, chociaż w krzyżu mu strzeliło i jęknął głośno, prostując się z trudem. Arina kiwnęła kelnerkę, a drugi kufel i jakaś miska szybko się znalazły. Głodny musiał być, bo najpierw zjadł, a dopiero mówić zaczął.
-Wieczór młody, to tutejsza może, jaśnie panienko? O Królu Bukowej Kniei, którego poskromieniem tutejsi włodarze się chwalą!
Przepłukał gardło i zaczął.

Za siedmioma górami i siedmioma rzekami, pośród gęstych borów, żył sobie król. Nie był to jednak zwyczajny król, nie był piękny, ani mądry, ani nawet dobrze urodzony, gdyż był zbójem. Wychował się w małej wsi na obrzeżu Bukowej Kniei, był silny i hardy, tedy nie obawiał się kłusować na zwierzynę należącą do miejscowego wielmoży. Do dziś nie wiadomo czy ktoś doniósł, czy był on nieostrożny, faktem jest, że wielki łowczy dowiedział się o wszystkim, a nasz kłusownik wraz z rodziną, musiał salwować się ucieczką do lasu.
Hans Christian, bo takie było jego imię, niebawem zaczął polować na grubszego zwierza - ludzi. Został zbójem i to jednym z najokrutniejszych w okolicy Burdorffu, a w skład jego hanzy wchodziło jego jedenastu synów. Po śmierci żony, która zmarła przy porodzie ostatniego syna, Hans przed którym drżały karawany kupieckie i straże hrabiego, związał się z leśną wiedźmą Hordynią. To dzięki jej eliksirom i zaklęciom banda stała się nieuchwytna, a jej herszt zyskał sobie miano “Króla Bukowej Kniei”.
Nic jednak nie trwa wiecznie, podczas jednego z napadów, niemłody już zbój ujrzał dziewczynę, dla której postradał rozum. Elena, tak bowiem miała na imię, odwzajemniła uczucie i tak została nową “Panią Bukowej Kniei”, a niespełna rok później urodziła córkę Elizę. Idylla nie trwała jednak długo, po dwóch latach powróciła odtrącona i wzgardzona kochanka, leśna wiedźma i zemściła się najlepiej jak umiała, a wierzcie mi, takie kobiety potrafią. Hordynia zamieniła wszystkich synów Hansa w kruki. Oszalały ojciec poszedł do wiedźmy, nie błagał jej jednak o litość, lecz udusił ją gołymi rękoma. Wiedźma ostatnim tchem zdołała jedynie przekląć swego zabójcę, obiecując mu, iż nie dożyje najbliższej pełni księżyca.
Gdy wściekły i zrozpaczony zbójecki król wracał do swej ukochanej i córki, został schwytany przez mieszkańców pobliskiego miasteczka. Szybki proces, długie tortury i publiczna egzekucja, tak wyglądały ostatnie dni Króla Bukowej Kniei. Konając na stosie Hans Christian zdążył jeszcze obiecać zrównanie miasteczka z ziemią, ale kto by tam przejmował się przypiekanym zbójem. Po śmierci męża Elena schroniła się w klasztorze, gdzie spędziła resztę swych dni obmyślając jak wypełnić ostatnią wolę swego męża, Króla Bukowej Kniei.


Skończył, mlasnął i wylał go gęby ostatnie krople trunku. Nie zdążył zagadać znowu, bowiem wszedł do karczmy człek wieku średniego, z brodą ładnie przystrzyżoną i dobrym, skrojonym na miarę ubraniu człowieka dość zamożnego, ale wciąż nie samodzielnego w pełni. Odnalazł wzrokiem wiedźminkę i przysiadł się, Koźlaka ignorując i znając pewnikiem.
-Jestem Bert, rachmistrz pani Elizy. Pracy szukasz, powiadasz? To tak jak słyszałaś, sprawa jest prosta. Za dwa dni wozy na południe ruszają, towar to nic do ukrycia - skóry tutejszych zwierzątek, do miast wiezione na handel. Zapłata za ochronę jest i chociaż pewnie nie przed potworami chronić przyjdzie, to pieniądz jest pieniądz, prawda? Dwa denary na dzień proponuję, strawa i obrok dla konia, jeśli posiadasz, darmo na czas podróży. Prosty interes, jeśli droga w tę samą stronę.
Wyciągnął dłoń, jakby nie widząc możliwości, by się na takie warunki nie zgodziła i sugerując, że nie widzi szans na negocjacje, nawet jakby Arina umiała takowe prowadzić.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 06-03-2010 o 22:09.
Sekal jest offline