Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2010, 18:04   #5
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację

Legendy i ballady

(materiały ogólne)

◈◊◈



Ballada o Elethienie i Urgulu (na Srebrnym Jarmarku przez Arię i Fanrima śpiewana)

Ballada rozpoczynała się powoli. Struny skrzypiec drżały, gdy Aria śpiewnym głosem opowiadała o spokojnych czasach przed nastaniem rządów Urgula na wschodnich krańcach Królestwa. Wszędzie panował dobrobyt, a ludzie żyli w pokoju. Potem zaś z głębi Północnego Lasu nadeszły zastępy nieumarłych. Zalały elfie domy, zniszczyły Mirthilaran, Bibliotekę, Elm - miasto leżące w miejscu dzisiejszej Twierdzy. Ludzie drżeli w swych domach, przemienieni w nieumarłych atakowali swoje rodziny. Szerzył się głód, zaraza i śmierć. Z gór zeszły orki i inne potwory. W Królestwie zapanował chaos. Lecz czas wojny to czas bohaterów. Zniszczone Elm zrodziło Hornulfa od Topora, Mirthilaran Aspera Złotowłosego, Słoneczne Wzgórza Hardana, zwanego później Szalonym, Północny Las zaś największego maga, jakiego widziało Królestwo. Elethienę. Ruda Wiedźma zjednoczyła wszystkich magów Królestwa, Hornulf pogodził zwaśnione zakony i wspólnie powiedli swe wojska w stronę Miasta Umarłych, pierwszy raz w historii jednocząc księgę i miecz. Bitwa była długa i okrutna. Miecz siekł przegniłe mięso, a co padło od miecza (sojusznika czy też wroga) palił magiczny ogień, by nie powstało znowu. Trujący dym podniósł się nad Urgul i pozostaje tam ponoć do dziś. Hornulf przebił swym świętym mieczem czarne serce nekromanty Elethiena zaś zaklęła jego duszę w pięciu czarnych kamieniach, które ukryła głęboko by nikt nigdy nie powtórzył jego zbrodni.




Historia Pyłów (opowiedziana przez Elethienę Froren)


Pyły były pierwszym miastem, które uległo potędze Urgula. Mieszkało tam wielu prześwietnych elfich magów, lecz żaden z nich nie spodziewał się nagłego ataku olbrzymiej armii zombie, szkieletów, zjaw i duchów, jakie gdzieś ze wschodnich pustkowi przywiódł Urgul. Zresztą elfie miasta nigdy nie było pomyślane jako fortece; dopiero po wojnie to się zmieniło. Pierwsze chaotyczne linie obrony szybko padły, a polegli powstali w niespełna dwa pacierze i zaatakowali swych niedawnych kamratów. W mieście wybuchła panika, potem pożar wspomagany jeszcze magicznym ogniem... Większość mieszkańców zginęła i została wcielona do armii nekromanty, a potem ruszyła wraz z nią wgłąb Królestwa. Wcześniej jednak Urgul zamienił Pyły - albo Levelion, jak dawniej nazywało się to miasto - w swoją twierdzę. Ponoć przebywał tam przez wiele miesięcy, eksperymentując na poległych i doskonaląc swą plugawą magię. Cała okolica, każdy kamień i roślina przesiąkły nienawiścią i złem, przerażeniem i rozpaczą, chęcią zemsty i rozgoryczeniem poległych.

Po wojnie elfy kilkukrotnie próbowały odbudować swoje miasto, lecz bezskutecznie. Wielu kapłanów egzorcyzmowało mieszkające tam duchy poległych, wielu magów - w tym i ja - rozpraszało drzemiącą w nim magię. Początkowo pomagało to jedynie na krótko. Z czasem efekty naszych starań zaczęły być bardziej widoczne, również czas zrobił swoje, ale tamta okolica nigdy nie uwolniła się w pełni od efektów czarów Urgula. Przyznam, że wiele miejsc w tych ruinach pozostało niezbadanych. Wojna wybiła niemal połowę mieszkańców Królestwa i nie stać nas było na kolejne straty. A potem... zostawiono miasto w spokoju. "Dopuszczalne straty", jak to mówią wojacy.





Ballada o Bohaterach Wheelon (opowiedziana przez handlarkę Berry)


Działo się to nie tak dawno temu. Miałam ci ja wtedy może z dziesięć wiosen, może mniej... Pewnej wiosny, gdy puściły już mrozu i rybacy na połów wypłynęli zaczęły dziać się złe rzeczy. Niewielu tu mamy rybaków, toć nie prędko zwrócili na to uwagę. A to połowy były mniejsze, a to ryby okaleczone, a to w szuwarach martwe zwierzęta znajdywano... Dyć wiadomo, że Srebrne Jezioro głębokie jest i różniaste stwory nieznane gnieździć się tam mogą, toteż początkowo się ludziska nie przejmowali. Ale z tygodnia na tydzień, a potem z dnia na dzień coraz gorzej być zaczęło. Nim wiosenne święto przyszło ludziska bali się już na połów wypływać, prać pralim tylko w korytach a dzieciaki w mieście trzymano i nad wodę zakazywano chodzić.

Wtedy jeszcze Wheelon tak grubych murów nie miało, zwłaszcza od wody gdzie niebezpieczeństw się nie spodziewano jeno stara palisada była. Rzecz jasna czasem co z wody wylazło: a to topielec jaki czy rusałka złośliwa, a to ropucha wielka, a to inna poczwara, ale straż miejska i kapłanki się tym szkaradzieństwem zawsze dawali sobie radę. Aż do tamtej wiosny.

No ale do rzeczy. Pewnej nocy rozdzwonił się dzwon na ratuszowej wieży, budząc wszystkich mieszczan. A że to dzień targowy nadchodził wielu przyjezdnych było i nawet w namiotach pod murami koczowali. Wszyscy więc zerwali się z łóżek pożaru wypatrując, a tu nic! Wylegli więc na mury, dachy i wieżyce drewniane, czy to dziecko czy starzec. A tu od wody blask nieziemski bije, łuna zielona ale nie jak trawa na wiosnę, jeno chorobliwa taka, jak szuwary gnijące czy zwłoki co się już dawno rozkładać poczęły. I to były zwłoki... z jeziora poczęły wychodzić stworzenia dziwne a śmierdzące straszliwie, na wpół przegniłe ale nadal idące... I w ludzkiej formie i bezkształtne jak ryby czy inne wodne stwory. Szły w stronę miasta i szły, nic sobie nie robiąc ze strzał i włóczni przez wojów rzucanych... Nagle Iga, piekarka, krzyczeć przeraźliwie zaczęła, że idzie po nią jej Arto umiłowany, co zeszłej jesieni wypadł z łodzi i się na śmierć utopił. Na bogów, jak ona krzyczała... Jeszcze teraz jej głos dzwoni mi w uszach... I szedł on faktycznie, gdyż wysoki, barczysty był z niego chłop niesłychanie, toteż sylwetkę jego widać było wyraźnie wśród tego plugastwa. I wrzask straszny się podniósł na mieście, kobiety płakać zaczęły i dzieci też ze strachu, zwłaszcza że bestie szły dalej i coraz bliżej miasta były. Nagle nad te głosy podniósł się jeden donośny, wyraźny, Helma Strażnika wołający - to Asteni, kapłanka nasza ówczesna modlitwę intonować poczęła. Słowo za słowem wszyscy się modlić zaczęli, a z ciała Asteni blask wielki powstał, zalał idące istoty i do odwrotu je zmusił. Znikneły w wodzie z pluskiem i jękiem ohydnym i nie pojawiły się już tej nocy.

Dnia następnego wszyscy snuli się po mieście jakby sami z grobu powstali. Iga z płaczu zaniemogła i już nigdy do siebie nie doszła, zmarłszy jeszcze tego samego roku. A przy nadziei była bidulka. Na targu ludzie mało kupowali i szybko się do domów zebrali, zwłaszcza przyjezdni wieść o naszym nieszczęściu w kraj niosąc. A nieszczęście nasze zaiste było wielkie - od tej pory co dwie, trzy noce zmarli z jeziora wychodzili miasto atakując. czasem częściej, czasem rzadziej, reguły w tym żadnej nie było i w lęku wielkim wszyscy żyli. Z czasem coraz więcej ich się robiło, jakby jezioro wypluwało na nas wszystko stworzenie, co w jego głębinach przez wieki życie straciło. Łaskawa moc Asteni trzymała ich z dala, lecz co noc coraz bliżej się zdawali. Razu jednego pojawił się stwór wielki - czy to smok był martwy, czy wywerna może... Ten sobie z kapłanki modłów dużo nie robił i wielu poległo broniąc domostw przed jego smrodliwym oddechem, który co słabszych chorobą kładł. A tych co polegli palono, choć z honorami, gdyż ich powstania ponownego się lękano. Kupcy do Wheelon przestali zajeżdżać i chłopi z plonami również. Bano się nas jak zadżumionych, toteż bieda wkrótce i głód zajrzały nam w okna, równie straszne co nocne potwory. Słaliśmy po pomoc i do Rzeczki, i Esper, i Mitrhilaran nawet. Był to jednak czas trudny, orków i innego paskudztwa wszędzie było pełno, toteż zewsząd odprawiano nas z niczym mówiąc, że sami bronić się muszą i nic pomocy udzielić nam nie mogą.

Dyć czas wojen to czas bohaterów jest i wszelkich ludzi, którzy sławy i bogactwa pragną ciągnie wtedy na szlak. Jedni dobrzy, inni gorsi, inni jeszcze szumowiny najgorsze; my jednak trafilim na szóstkę, która nie za złotem i sławą się uganiała, lecz z serca chciała dopomóc miastu ubogiemu. A wtedy już nikt do nas nie zajeżdżał prawie myśląc, że klątwa jakowa na nas spadła; tym bardziej, że żadne miasto inne nad Jeziorem nie ucierpiało od najazdów nieumarłych, a i statki obce po wodzie bezpiecznie pływały.

Wjechali więc dnia jednego przez bramy, wielcy i błyszczący w zbrojach przednich, na koniach pięknych jak rycerze z baśni czy legend. Przynajmniej mnie, dziecku małemu się takowymi widzieli - roześmiała się kobieta. - Był tam Oratis, wojownik jak dąb rosły i silny; Gerard, prawy paladyn, który od razu się z naszą Asteni dogadał, która wtedy słaba już była od ciągłego złego odganiania. Był mag Nikkodem, chudy a wysoki i straszliwy nieco z tym swoim mądrym spojrzeniem; niziołek Tiru-kan, co dużo śmiał się i chętnie z dzieciarnią bawił; i kapłanka Selune - Darisso. I ona - nasza Shannen. Shannen z pobliskich wsi pochodziła i choć lata temu dom swój i ojcowiznę porzuciła dla przygód i tułaczki, nie zapomniała o swoich i gdy o niedoli Wheelon usłyszała wnet towarzyszy swych na pomoc skrzyknęła. A z dala oni jechali, z Lasu Północnego gdzieś, czy może nawet dalej... Mówiono że od Rudej Wiedźmy jadą, co tam z nią jakieś bohaterów sprawy załatwiali.

Wjechali więc do miasta wielki gwar czyniąc, z uśmiechami na ogorzałych twarzach i nadzieją w sercach. Szybko też do rzeczy przeszli, z burmistrzem i kapłanką w świątyni się zamykając i długo, bardzo długo coś radząc. Co uradzili tam nie wiadomo, gdyż cała ta sprawa tajemnicą owiana została, pewnikiem by nikt nigdy źródła zła owego w wodach naszych nie szukał. Radzili radzili, potem pojedli i spać poszli, ku mieszczan wszystkich rozczarowaniu. Jednak dnia następnego wstali co świt, szeroką tratwę najęli i od brzegu odbili daleko... Wszyscy przed murem się zebrali patrząc co oni czynić będą. A był to czas, gdy już nawet za dnia potwory wychodziły krwi żywego łaknąc. Czasem widzielim gdy dopadały sarnę jaką czy bociana... szybko zresztą i zwierzyna dzika unikać nas zaczęła, to nawet polować nie było można. W każdym razie tamci na tratwie się rozstawili, a Nikkodem czarować począł wielkim głosem, czar za czarem rzucając. I ku naszemu zdumieniu i przerażeniu wielkim jedno za drugim wszyscy poczęli do wody skakać, jeno mag się na tratwie ostał i tylko w głębiny ziorał.

Nie wiem sama czy tam minuty czy godziny siedzieli. - Dzieckiem wtedy byłam i ciekawam była tyle samo co zestrachana do szpiku kości. Jednak po czasie jakimś wszyscy oni z wody wyprysnęli jak piskorze i szybko do brzegu wiosłować poczęli. A woda za nimi burzyła się i falowała, jakby co wielkiego za nimi sunęło. Wszyscy się do ucieczki za mury rzucili i tylko najdzielniejsi przed bramą zostali, bohaterów czekając. Tamci jednak dotarłszy do murów wcale za nimi schronić się nie chcieli: odwróciwszy się w stronę jeziora za broń chwycili i zaklęcia inkantować poczęli. Mała byłam, ale to dobrze pamiętam. Zalśnili blaskiem niebieskim jak letnie niebo, a bard nasz stary pieśń bohaterską śpiewać począł, co im jeszcze ducha dodała. Nagle jednak z głębin wynurzył się stwór okropny, poczwarny, wielki, co by się zdało, że całe Wheelon swym cielskiem przykryje. Łeb jego wielooki na czubku płaskiego... czegoś się mieścił, a to coś falowało i wzdymało się na wodzie, bijąc fale biczami macek. A ze strachu nam się zdawało, że tworzą go wszystkie te martwe stwory, które po nocach pożreć nas chciały. Czerwone ślepia niezliczone świeciły drapieżnie, a na końcu głowy spiczastej wielka bulwa pływała, a w niej coś czarnego i potwornego było, czuliśmy to nawet z dala. Wszyscy mieszczanie krzyczeć zaczęli, w przerażeniu kilka osób uciekło, kilka tomność straciło, większość jednak została wiedząc, że jeśli stwór ten dzisiaj nie zginie, to ciemność zapadnie nad naszym miastem ukochanym. Toteż zostalim, by świadczyć potem o bohaterstwie tej szóstki.

Nikkodem uniósł ręce i białe promienie poleciały w stronę paskudy, mrozem ścinając wodę na niej i wokoło. Ale stwór przebił lód i sunął dalej. Wzniosła modły Darisso i boski płomień spadł z niebios wprost w jezioro. Mag również dołączył i kule ogniste poleciały w dal. Swąd się rozszedł obrzydliwy i ryk nie z tej ziemi, ale potwór, choć poparzony, nadal sunął do brzegu i wreszcie nań wspinać się zaczął, ciągnąc za sobą muł, wodorosty i wszystko co się pod jego cielsko dostawało. A gdy z wody wyszedł zdało się, że urósł jeszcze tyle go pod wodą wcześniej było. I wzniósł się ponad bohaterów, wielki i straszny jak smok jakiś. Tyle że ten smok był śmierci samej panem i nijak nie można w nim się było dopatrzyć piękna czy mądrości tych starych gadów. Wielu uciekło tedy z miasta, wielu jednak zostało, by iść w bój ostatni.

Kolejne czary wstrząsnęły światem, bijąc poczwarę mieszanką ziemi, ognia i lodu, a wojownicy dobywszy mieczy siekli i cięli pełznące w stronę natchnionych macki, uskakując przed ich ciosami i tnąc znowu. A Shannem wśród nich jak kwiat zabójczy, jak lilia piękna mieczem robiła, zwroty i piruety jak najlepszy szermierz, przed ciosami uskakiwała przeciwnika raniąc, a samej ranioną nie będąc. Potwór zatrzymał się w końcu, jednak wydało się, że ni bólu ni strachu nie czuje, a cielsko jego samą wielkością przed bohaterami się chroniło. Szybko też macki odrastać poczęły, a jęk zawodu przetoczył się przez ciżbę. Potwór nieumarły był, a obrońcom mdlały powoli ręce. Wtedy jednak Tiru-kan, co do oczu poczwary z kuszy szył zakrzyknął: "Widzę! Odsłoniło się!". Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli w górę, gdzie niziołek wskazywał: na czubku łba poczwary, na spalonym magią szczycie kiwał się leniwie czarny kamień wielkości trzech męskich pięści złożonych. Czarami nie naruszony błyszczał idealną powłoką gładką w świetle słońca jako perła czarna czy inny kryształ.

Widząc to bohaterowie rzucili się by kamień ten schwycić, co pewnie sercem czy duszą plugawą był potwora owego. Zamachały jednak macki, zafalowało cielsko i stwór zaczął cofać się do jeziora, jakby czując co się święci. Krzyknęli w trwodze wszyscy, że tyle walki na marne pójdzie, że zło to potworne - a nikt nie wątpił że stwór ten przyczyną naszych nieszczęść jest - schowa się w wodzie i znów nas dręczyć będzie. Czary huknęły, jęknęły cięciwy, kto żyw do walki skoczył by drużynie dopomóc. Na nic się to jednak zdało, a poczwara już w wodzie była. Wtedy to Shannen jak sarna rącza skoczyła na cielsko stwora i z mieczem i sztyletem wspinać się poczęła, jak górska kozica po stromym zboczu. Potwór mackami chłostał, lecz lud Wheelon już do walki się rzucił i macki odcinał. A dziewka nasza dzielna pięła się w górę aż kamienia piekielnego dosięgła i w dłonie obie chwyciła. Zaryczał potwór głosem nieludzkim, choć nigdzie my paszczy nie widzieli, a z miejsca po kamieniu ropa trysnęła czy trucizna jaka i zalała ciało wojowniczki. Krzyknęła z bólu Shannen, lecz z kamieniem dzielnie przyciśniętym do piersi zsuwać się w dół poczęła. Stwór tymczasem ryczał i szarpał się w wodzie, mackami błoto i ziemię orząc. Walczący rozpierzchli się na wszystkie strony i tylko Shannen towarzysze zostali by dziewczynę spadającą złapać. I stało się jak w balladach: już już prawie była na ziemi, już już z cielska spadała, gdy w ostatnim paroksyzmie bólu i wściekłości stwór ten parszywy złożył się jak kwiat drapieżny, miażdżąc ciało wojowniczki i sztyletami macek je przebijając. Krzyknęli jednym głosem bohaterowie i wycinać jej postać z cielska potwora poczęli. Nawet mag i kapłanka, choć czarów już im brakło, rzucili się z nożami by wspomóc towarzyszy. Na nic zdał się jednak pośpiech - dziewczyny ciało rozdarte i zmiażdżone z martwych fałd poczwary wyciągnięto, i choć dychała jeszcze chwilę to w ramionach towarzyszy swych zmarła oczu nawet nie rozwierając.

I tak zginęła Shannen dzielna i nadobna. Kamień, który z życia narażeniem z trzewi potwora wyrwała jakimś przeklętym głazem się okazał, i bohaterowie do domu Rudej Wiedźmy go powieźli. Samą zaś Shannen obmyto z ran i trucizn, pięknie ubrano i tutaj pochowano w jej stronach rodzinnych, które swoim życiem obroniła. Wraz z jej towarzyszami, którzy na zawsze już ponoć w piątkę pozostali, grób jej piękny wystawiliśmy, by nikt kto żyw nie zapomniał o jej wielkim poświęceniu.





Historia Pyłów (opowiedziana przez Elethienę Froren)


Pyły były pierwszym miastem, które uległo potędze Urgula. Mieszkało tam wielu prześwietnych elfich magów, lecz żaden z nich nie spodziewał się nagłego ataku olbrzymiej armii zombie, szkieletów, zjaw i duchów, jakie gdzieś ze wschodnich pustkowi przywiódł Urgul. Zresztą elfie miasta nigdy nie było pomyślane jako fortece; dopiero po wojnie to się zmieniło. Pierwsze chaotyczne linie obrony szybko padły, a polegli powstali w niespełna dwa pacierze i zaatakowali swych niedawnych kamratów. W mieście wybuchła panika, potem pożar wspomagany jeszcze magicznym ogniem... Większość mieszkańców zginęła i została wcielona do armii nekromanty, a potem ruszyła wraz z nią wgłąb Królestwa. Wcześniej jednak Urgul zamienił Pyły - albo Levelion, jak dawniej nazywało się to miasto - w swoją twierdzę. Ponoć przebywał tam przez wiele miesięcy, eksperymentując na poległych i doskonaląc swą plugawą magię. Cała okolica, każdy kamień i roślina przesiąkły nienawiścią i złem, przerażeniem i rozpaczą, chęcią zemsty i rozgoryczeniem poległych.

Po wojnie elfy kilkukrotnie próbowały odbudować swoje miasto, lecz bezskutecznie. Wielu kapłanów egzorcyzmowało mieszkające tam duchy poległych, wielu magów - w tym i ja - rozpraszało drzemiącą w nim magię. Początkowo pomagało to jedynie na krótko. Z czasem efekty naszych starań zaczęły być bardziej widoczne, również czas zrobił swoje, ale tamta okolica nigdy nie uwolniła się w pełni od efektów czarów Urgula. Przyznam, że wiele miejsc w tych ruinach pozostało niezbadanych. Wojna wybiła niemal połowę mieszkańców Królestwa i nie stać nas było na kolejne straty. A potem... zostawiono miasto w spokoju. "Dopuszczalne straty", jak to mówią wojacy.




Historia Zapomnianej Fortecy (opowiedziana przez wójta Gerarda i zielarza Fardana)


Tu każdy wie, że te okolice, to dawniej były włości wielkiego maga, Hardana Szalonego. Jeno jak mu się tajemniczo zmarło, to wszystko w ruinę popadło. Legendy mówią, że go bogowie za pychę przeklęli i tyle.
Późniejsi panowie chcieli przejąć zamek, ale to tam kto z wieży spadł, to go co w podziemiach zjadło, dzieci się martwe rodziły... słowem nieszczęścia po nowych panach - Tulipach - chodziły, więc się wynieśli na amen. W końcu w ruinę twierdza popadła i straszyć zaczęło tam tak, że nikt zbliżyć się nawet nie śmiał; zwłaszcza w nocy coś wyje upiornie i łap ślady wielkie zostawia - ale to już od dziadów pradziadów opowieści, bo za naszych czasów nikt, jako rzekłem, tam nie chadza. Nawet ziemie wokoło odłogiem leżą, do trzech dni drogi od wzgórza, bo nie idzie tam ani mieszkać, ani robić.

Inna opowieść mówi, że wieki temu władca fortecy został przeklęty, gdyż złamał obietnicę daną ludziom z Darrow - ta wersja jednak jest popularna głównie w stolicy.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 12-03-2015 o 22:35.
Sayane jest offline