Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2010, 21:44   #1
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
WFRP 2ed - Życie II

Życie II





Stary klasztor stał na uboczu. Mówiono o nim, że był tu kiedy jeszcze Rosenberg był jedynie kupą chat wokół kamiennej budowli. Pewnie kroniki klasztorne mogły by rzucić na ową opowieść blask prawdy, gdyby kogokolwiek to interesowało. I gdyby mnisi strzegący kamiennych, porosłych zielonym bluszczem murów dopuścili kogokolwiek obcego do onej księgi. Jednak Zgromadzenie Braci Mężnych Świętego Sigmara było zborem o ścisłej regule. Nikt obcy nie miał wstępu w mury klasztorne. Nawet dostarczający do klasztoru żywność dostawcy przekazywali pożywienie przed bramą klasztorną dyżurnym mnichom. Tak by nikt niepowołany nie zakłócił spokoju świętego, spokojnego i wiekowego miejsca. Nie słyszano o wyjątku od tej reguły. Do teraz.



Animositas sam nie wiedział jak to się stało, że jego modły zostały wysłuchane. Nie wiedział tego również Tupik ni żaden z pozostałych chłopaków, którzy widzieli przecież jeszcze wdzierającą się do „Rzeźni” Ormeta tłuszczę. Widział z jaką pasją i zaciętością rżnięto bez zmiłowania każdego, kto dawał znak życia w oberży. Każdego poza Harapem, którego dobrzy ludzie próbowali ocalić. Nad tym wszystkim górował krzyk Ormeta. Tupik pamiętał, że chciał podnieść się, krzyknąć do ludzi że to właśnie zdradziecki karczmarz, wyjaśnić prawdę. Uprzedził go Jeremiasz, ale nim zdołał wychrypić o co mu chodzi przeszyło go bodaj z pięć bełtów. Tupik losu nie kusił. Lepiej już było zostać uznanym za martwego. A później pojawiła się Straż Książęca! Skąd? Czemu? Po co i z czyjego poduszczenia? Wszystko to zeszło na plan dalszy. Tracący świadomość Levan usłyszał jeszcze warknięte przez kogoś słowa „Szukajcie tych od Miżocha. Mają znak...”. „To ci?” „Nie wiem, bierz...”. Co było dalej nie pamiętał żaden z nich, ale suma summarum świadomość odzyskali w przyklasztornym leprozorium. Nie byli tu sami, ale pozostali pacjenci też nie przypominali trędowatych. I tak oto stali się świadkami i uczestnikami pierwszego złamania reguły klasztornej o jakim ktokolwiek w Rosenbergu mógł wspomnieć. Nie mieli tego zakonnikom za złe.


Trzy miesiące rehabilitacji i powrotu do pełni sił był najdłuższy w ich życiu. Dochodzące z miasta wieści, przekazywane im przez kilku przyjaźniej nastawionych mnichów, głosiły iż miasto zamieniło się w arenę walki. Gangi walczyły pomiędzy sobą o schedę po Harapie i po innych, których zabrakło. A było tych niemało. Każdy z każdym zawierał sojusze, zdradzał i wbijał nóż w plecy. A oni siedzieli za klasztornymi murami. Bezpieczni i … bezczynni. Ta bezczynność doprowadzała do szału, ale i tak ich organizmy nie były jeszcze gotowe do walki na śmierć i życie. Jednak bezczynność w chwili, kiedy w mieście tworzył się nowy ład bolała niczym zadra. Na próżno jednak zdawały się ich prośby i groźby a słabość organizmów uniemożliwiała pokonanie siłą oporu mnichów. Zresztą druga strona medalu, opowieści o Gwardii Książęcej, nowo powstałej sile, która imieniem władcy Rosenbergu i ziem okolicznych, Księcia Malcolma de Rousso, dokonywała eliminacji wszelkich mętów które tylko wpadły jej gwardzistom w ręce, zniechęcały do rychłego powrotu do miasta. Bo przecież pewnym było, że powracający do żywych chłopaki wnet staną się monetą przetargową, celem i ofiarą planów i działań. Swoje musieli by wywalczyć a najwidoczniej pora po temu nie była najodpowiedniejsza. Bezpieczna kryjówka leprozorium dawała doskonałe schronienie, choć nie znana była przyczyna dla której mnisi zdecydowali się łamać wiekowy zakaz. I wszelkie próby indagowania ich w tej materii spełzały na niczym. Bracia traktowali wszystkich ich, chorych z leprozorium, jakby w rzeczy samej chorzy byli na leprę. Albo jeszcze gorzej. Jednak z drugiej strony prośba Tupika, by wymienili odcięte głowy chłopaków Burego na brzęczącą monetę w burgu kupieckiej kompanii została w końcu przez nich spełniona. Fakt, że nie dostali tyle co chcieli; mnich który się tego podjął widać w targowaniu był gorszy od klepania paciorków a i przecie życie zbirów znacznie w mieście potaniało; ale to co dostali i tak lepszym było niż to co dostali by w chwili, kiedy w końcu pozwolono by im opuścić klasztor. Od czasu jednak owej wymiany mnisi zdali się jeszcze bardziej pogardliwie spoglądać na swoich podopiecznych. Ich samych nie specjalnie to dziwiło a do podobnych spojrzeń byli nawykli.




Najbardziej musiało boleć to samego Animositasa. Wiedział że to jemu chłopaki zawdzięczają, iż znaleźli w klasztorze bezpieczne schronienie. Jemu i znakowi Miżocha. O dziwo nie tylko chłopaki Grabarza znaleźli się w leprozorium, ale i inni, wywleczeni z oberży jako ludzie Animositasa. Pomyłka? Trudno było powiedzieć. Wcześniej mogli by nawet być wrogami, mogli stanąć po stronie dwóch różnych Harapów. Wciśnięci jednak w rytm modlitw, mnisich zaśpiewów w zwartych regułach pomiędzy jutrznią a kompletą, z dnia na dzień stawali się sobie bliżsi. Jednym losem połączeni. Dobrzy ludzie z miasta Rosemberg. Którzy jednego feralnego poranka znaleźli się w spelunce Ormeta. Cudem ocaleli i spłacający Sigmarowi ów udzielony znienacka kredyt odmawianymi modłami. Wbrew sobie samym. Wspólnie.



************


Ten dzień w końcu nadejść musiał. Przecież od samego początku dziwnym im się zdało, że mnisi wzięli ich pod swe opiekuńcze skrzydła pomimo tego, że nie sposób było nazwać ich ludźmi szczerych serc wypełnionych męstwem i odwagą. Z Sigmarem i jego kultem nie mieli zbyt wiele wspólnego, no może poza wspomnieniami z obrządków w których za przymusem rodziców uczestniczyli w młodości. Tym bardziej dziwnym była atencja mnichów, którą tłumaczyć mógł tylko dziwny symbol, jaki wydarli Miżochowi. Nie wszyscy z nich, tylko chłopaki Grabarza, ale i tak korzyści z tego spłynęły na wszystkich ocalonych z „Rzeźni” Ormeta. Leczono ich na tyle starannie, że po miesiącu wszyscy już byli na nogach i nawet najbardziej skłuty Grzeczny potrafił wstawać z łoża i poruszać się o własnych siłach. Pielęgnowani z troską zupełnie niezrozumiałą z każdym dniem dochodzili do siebie. Dystans jednak, jakim kapłani i mnisi odgrodzili się od swoich „gości” większy był niźli mur grodzący ich od świata. To najbardziej bolało Animositasa. Jakby nie był godzien ich uwagi. Jakby grzech jakim się skalał czynił go w ich oczach gorszym jeszcze niźli jego kompani. Młody akolita pamiętał spojrzenie jakim obrzucił go szafarz, który odwiedził ich dnia pewnego. Ten właśnie, którego prosił o umożliwienie złożenia kapłańskich ślubów. Spojrzenia pełnego pogardy i obrzydzenia. Poza spojrzeniem Animositas bardziej jeszcze zapamiętał to, że od tego czasu wszyscy kapłani i mnisi zaczęli traktować go jak pariasa. Jak powietrze. Albo coś jeszcze gorszego. Do tego dnia.



Nic nie zapowiadało, że ten dzień inny będzie od pozostałych. Do popołudnia zresztą niczym od poprzednich się nie różnił. Jednak w chwili, kiedy do ichniego schronienia wkroczył stary mnich, o pożółkłej pergaminowej twarzy i bladym spojrzeniu gasnących oczu, którego dotąd nie widzieli nigdy, wiedzieli że będzie to coś specjalnego. Kiedy zaś przemówił skrzekliwym głosem, już po pierwszych słowach wiedzieli, że nadeszła na nich pora.


- Musicie odejść. Dziś o zmroku. Kazałem przygotować wasze rzeczy. - poprowadził ich do okna ukazując dziedziniec leprozorium, gdzie leżał ułożony w stosy ich dobytek. Ten w którym wkroczyli, czy też zostali wniesieni w mury klasztorne. Starannie uprane ubrania, poszyte i pocerowane ślady po wrażych ostrzach, naostrzony oręż. Wszystko zachowane ze starannością krasnoludzkiego zbrojmistrza. - Już nadszedł wasz czas. Weźcie jednak TO! - mówiąc to podał w wyciągniętej dłoni symbol, który zdarli z szyi Miżocha. Animositas pierwszy wyciągnął dłoń, ale stary mnich uchylił wisior i mijając wyciągniętą dłoń stojącego ze ściągniętym gniewem obliczem akolity podał wisior Levanowi. - Kiedy zrobi się gorąco, kiedy nie będziecie mieli dokąd pójść a wrogowie będą otaczać was zewsząd, przyjdźcie tu z nim a ja wam pomogę. Jednak, jeśli mogę radzić, wyjedźcie z miasta. To złe miejsce a w najbliższym czasie może stać się jeszcze gorszym...



Stary chyba miał dar proroczy, bo jego słowa zaczęły się spełniać szybciej niż by chcieli...



**********************



Poprowadzono ich najkrótszą drogą na zewnątrz. Przez ogród mniejszy, wzdłuż kamiennych porośniętych gęstym bluszczem murów, obok nekropolii której starannie utrzymane nagrobki zdobiły gdzieniegdzie kwiaty, aż po boczną bramę. Tutaj furmani zwykle pozostawiali cięższe zapasy by oddać je w ręce oczekujących mnichów. Prowadząca ich czwórka mnichów zatrzymała się w tym miejscu a jeden z nich podszedł do Tupika.


- Ktoś chce z tobą pomówić na odchodnym. Twoi kompani poczekają. Chodź za mną. - powiedział nie znoszącym sprzeciwu głosem. Tupik miał tak bardzo dość klasztornych nakazów i zakazów, że w pierwszej chwili chciał nie posłuchać owej obcesowej prośby, ale w końcu ciekawość wzięła górę. Czuł bowiem, że to coś ważnego. Nie zmyliło go przeczucie.


Wnętrze mniejszej kaplicy ziało chłodem, ciemnością i pustką. Młody kapłan w szarej sutannie bez cienia wahania wkroczył w półmrok pewnie prowadząc po kamiennej płycie ku osłoniętej alkowie. Nie mówiąc ni słowa wskazał Tupikowi klęcznik przy niej. Wewnątrz ktoś się poruszył. Niziołek czując się nieco niezręcznie podszedł i nie klękając; z jego wzrostem wyglądało by to kuriozalnie; zagaił.


- Pobłogosław mnie Panie, bo zgrzeszyłem – po czym uśmiechnął się w duchu. Cieszył się, że wraca mu dawna fantazja. Czuł się dziś wolny jak nigdy dotąd.


- Nie błaznuj. Nie przyszedłem tu błaznować ani...


- Po co zatem przyszedłeś?



- … ani odpowiadać na durne pytania. Nie mam na to czasu. Nadeszła pora spłacenia długu. Wiem, że planujesz wrócić do miasta a z waszą reputacją, albo się na was wszyscy rzucą, albo posłuchają. I wiem też, że masz możliwość wymóc posłuszeństwo na innych. Masz w sobie to coś. Mój Mistrz, ten który nakazał wam pomóc, przewidział to co się w mieście wydarzy, ale i jego zaskoczyła skala. Po śmierci Harapa, obu Harapów, miasto ogarnęło szaleństwo. Każdy większy herszt byle jakiej bandy myśli, że będzie następcą Harapa. Walczą o schedę po tych co odeszli, o nowe wpływy, walczą o władzę i między sobą rozliczając zadawnione waśnie. A miasto na tym cierpi. Trzeba to ukrócić i ty ze swoimi to zrobisz. Masz na to tydzień. Jeśli ci się uda może i zostaniesz nowym szefem. Mistrz byłby dumny. I chętnie by ci pomógł. Na wstępie dostaniecie nową melinę, bo Nora jest już spalona. Wszyscy was tam szukali.


- Skąd pewność, że nowa spalona nie jest? Albo, że w ogóle zechcę z niej skorzystać?


- Nie jesteś głupcem Tupik! Znajdziecie tam wszystko co niezbędne. I będziecie mieli miejsce do odpoczynku a to rzecz cenna wielce. Mistrz chce by się wam powiodło. Jeśli się spiszesz, za tydzień zostaniesz jednym z nas i staniesz się Szefem. Wszystkie gangi w mieście będą ciebie słuchały. Wszyscy. Jest jednak jeden warunek.


- Jaki?



- Wybierzesz sobie jednego człowieka ze swojaków. On z tobą pozostanie. Pozostałych wystawisz na śmierć, zgładzisz lub pomożesz nam zgładzić. Ten którego wybierzesz wraz z tobą stanie się jednym z nas.


- Czyli kim? I kim jest ten cały Mistrz?


- Za dużo pytań jak na jedno spotkanie. Ale dowiesz się, to pewne, że się dowiesz. Jednak nie próbuj być za cwany, nie idź w ślady Harapa. Im to jak widzisz nie posłużyło.



- Co mam zrobić? Gdzie ta wasza melina?


- Na tyłach burdelu „Słoneczna Diva” jest przybudówka. Wchodzi się przez podwórze sąsiedniej kamienicy. W jej suterenie są piękne, przepastne piwnice. Czujcie się jak u siebie w domu.


- Wzruszające. Jakieś rozkazy?



- Rozejrzyjcie się na mieście, pogadajcie, rozeznajcie sytuację, nie było was w końcu bite trzy miesiące. Macie tydzień na podporządkowanie sobie miasta. Wiem, że to mało, ale wierzę, że wam się uda. Tobie się uda. Bo za tydzień będziesz naprawdę kimś Tupik. Więc ssraj na swoich pożal się boże kumpli. Oni bez wahania by zrobili to samo. A jak ty się nie zdecydujesz...


- To?



W kaplicy zapanowała dziwna cisza. Trwała długo. Na tyle długo, że zniecierpliwiony Tupik odsłonił ciężką storę dzielącą go od alkowy w której musiał być jego rozmówca. Jednak alkowę wypełniał jedynie chłód. Ledwie może chłodniejszy od reszty kaplicy...




================================================== ==



Ostatnia uwaga: w poprzedniej sesji Gracze kozaczyli wdając się w walkę. Teraz ostrzegam: w walce się umiera. A wygrywa ją ten, co przeżyje, pamiętajcie o tym.

Powodzenia.
 
Bielon jest offline