Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2010, 16:51   #7
Azazello
 
Reputacja: 1 Azazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodze
Wydarzenia feralnego dnia w Rzeźni wielokrotnie do niego wracały w snach. W jego płynnych snach czasem to Levanów było dwóch i obaj ginęli w starciu z licznymi przeciwnikami. Czasem dwóch było Grzecznych, a czasem dwóch młodych giermków traciło głowy. W tych snach zawsze ginął. Jak na złość w prawdziwym życiu przeżył. Przeżył wielu zbirów, z których sam zabił kilku, ale przeżyli też inni. Często szydzili w snach z Levana, ale tylko w snach. Bo w życiu to on doszedł najszybciej do siebie. O ile był sobie w stanie przypomnieć to udało mu się uskoczyć przed pierwszą salwą zbirów, którzy wtargnęli wtedy do speluny Orneta, ale wskoczył wprost pod potężny obuch i mimo że poniósł swój rapier błyskawicznie, na niewiele on się zdał. Przez pierwszy dzień po przebudzeniu widział podwójnie. Przez tydzień łeb mu pękał. Nie wiedział ile byli nieprzytomni, ale na pewno oberwali solidnie, skoro komuś udało się dotaszczyć ich za monumentalne mury i nikt tego nie pamiętał.

Jako że nie należał do osób często przerywających swe milczenie, można by pomyśleć, że w klasztornych murach będzie się czuł całkiem swojsko. Matt, który to zauważył jako pierwszy musiał parzyć sobie jakieś zioła, bo otworzyła mu się rana na brzuchu po kuksańcu kieslevity. Nie to, że miał coś przeciwko temu, że mnisi, jak się okazało siegmaryci, byli mrukliwi. Wręcz przeciwnie, to mu pasowało. Ale Levan Kryuk był człowiekiem czynu. Może nie jakiś wielkich dokonań, o których słyszy się w karczmach, szynkach, zajazdach i mordowniach. Po prostu kurewsko nie lubił bezczynności. Radził sobie z nią jak tylko mógł. Na początku, kiedy inni nie byli w stanie dotrzymywać mu choćby milczącego towarzystwa Levan – pod pozorem rozciągania zastanych mięśni – chodził po całym klasztorze i szperał w najdziwniejszych miejscach. Udało mu się skombinować i naostrzyć dwa kuchenne noże i ukryć je w pobliżu jego celi. Wcale nie dziwił się, że braciszkowie nazywają swoje pożal się Siegmarze pomieszczenia celami, to w końcu jak jakieś zasrane więzienie. Kiedy docierał do miejsca, do którego kategorycznie nie można było mu wchodzić, chwiał się na nogach i wzywał cyrulika, po czym upadał jakby bez sił. Kiedy ten numer się ograł zaczął być użyteczny. A to nosił wory z warzywami od bramy wewnętrznej do kuchni, czy magazynu. A to nosił wodę ze studni. Obserwował też brata mniejszego w stajni i naśladował go kiedy ten zajmował się końmi. Pomagał mu i czasem zamienił z nim kilka słów. Wiedział on co nieco o tym, co dzieje się na zewnątrz, ale bardzo mało. Levan miał w tym jeden cel. Nie gnuśnieć, nie obrastać. Nie zwariować… Nauczył chłopaków gry w kamienie. Ale nikt nie potrafił go pokonać, nie z jego celnością – to nie to co Miquel, jago dawny przyjaciel, to były rozgrywki. Chodzi o to by umieścić swoje kamienie jak najbliżej kamienia głównego. Lubił pograć z Tupikiem, kiedy ten rozprawiał o tym co dzieje się na zewnątrz. Nie lubił z Grzecznym, bo on częściej próbował na koniec umieścić swój kamień bliżej dupy Levana. Nie potrafił się powstrzymać. Z Grzecznym wolał Levan się posiłować, szczególnie kiedy ten dochodził do siebie i kieslevita miał jeszcze jakieś szanse. Ważne były te sparingi Wasilijem. Kiedy bracia byli na swych modłach mogli spokojnie używać skrojonych noży, ale najczęściej ku uciesze innych używali jakichś patyków. Ciekawe czy im będzie do śmiechu jak przyjdzie po kilku miesiącach wyciągnąć miecz i nim pomachać. Byle strażnik ich zatłucze… Kiedy im to powiedział przyznali mu rację.

Niestety im dłużej spędzali czas w tym przewidywalnym marazmie, tym bardziej spokój Levana zaczął ulatywać. Nie pomagało mu już wysłuchiwanie i wrzucanie swoich rzadkich, ale dobrych pomysłów do Topikowych wizji tego co dzieje się w mieście, kto może rządzić i jak pozbawić go tej władzy. Można powiedzieć, że obgadali to tyle razy, że po wyjściu na zewnątrz pozostanie tylko to wykonać. Ale oczywiście nie miało być tak łatwo. Im bardziej nosiło Levana tym bardziej zaczął on znajdować wspólny język z Animositasem Ani-Mru-Mru, wyznawcą Siegmara. Po części wzięło się to z ciekawości kieslevity. Kiedy wszyscy uznali go już za swojego i ten postanowił się do niego odezwać. Zawsze pytał go o coś co intrygowało go w zachowaniu jego i jego współbraci. A iskrzyło między nimi często. Levan nigdy nie interesował się religiami i bogami, ale te z nigdy nie znalazł się w żadnej świątyni, ani tym bardziej klasztorze. Pytał więc o wszystko i często odpowiedzi uzyskiwał. Można powiedzieć, że po tych kilku miesiącach mógłby spokojnie uchodzić za siegmarytę pośród innych osób. Wiedział na tyle o ich zachowaniach i poglądach. Zauważył i zapamiętał wystarczająco wiele szczegółów, by sobie poradzić. Prawda wyszłaby na jaw dopiero, gdy spotkałby innego wyznawcę. Swojej rodzącej się swoistej sympatii do młodego akolity dał niemy wyraz, gdy opuszczali stanowczo zbyt ciasny monastyr. Gdy Tupik, pewnie pod wpływem swojej fajki, próbował szydzić z Aniego, kieslevita spiorunował go wzrokiem, aż ten aż popuścił dym ze swojej fajki, a ta prawie zapłonęła, tak mocno wciągnął powietrze niziołek. A że było to nietaktem, ten mu sam kiedyś wykładał kiedy byli pijani.

Tupik miał swoje plany. Mówi o nich często i głośno, zwykle w towarzystwie jego, Matta i Wasilija. Innym nie do końca ufał. Tupik obawiał się, że nie będzie miał szacunku motłochu. Niestety Levan nie miał zamiaru brać niczego na siebie. Nie miał na to ochoty, nie był do tego stworzony. Wolał raczej wykonywać rozkazy kogoś kumatego niż samemu udawać, że dobrze wie co robić. Nie… Jeśli wszystko miałoby się sypnąć to on raczej weźmie nogi za pas i zwieje na północ. Nie będzie narażał życia bardziej niż musiał. Lojalność lojalnością, no ale jest jeszcze życie… Levan mógł być głównym wykonawcą, tylko powiedzieć mu co zrobić. O to jak, już sam zadba.

Po opuszczeniu więzienia i spojrzeniu na miasto, Levan pomyślał o tym miejscu jak o schronieniu. Może nie przytulnym, ale bezpiecznym… Szczególnie, że rozmowy nie wróżyły nic dobrego…

- Pamiętacie jak to zrobił Harap? Mówiono, że początku był jak każdy herszt, szefem małej bandy. Ale postanowił wziąć wszystko za ryj. Poszedł więc ze swojakami do drugiej bandy i postawił ich pod nożami wobec propozycji, jesteście z nami? I tak po kolei. Z czasem miał więcej ludzi niż inni i potem już mu poszło z górki. A ty Tupik nie jesteś od niego głupszy. Mogli byśmy spróbować. Była by zabawa... – pytanie Grzecznego było zapalnikiem.

Tupik peklował fajkę uważnie obserwując nowych... Znał "plan" Grzecznego i wbrew pozorom nie uważał go za zły... Tylko za niewystarczający... Nie na zagmatwaną sytuację związaną z kapłanami, Karlem i wisiorkiem... Nie mówiąc o Harapie który sam wcześniej dogadał się z kapłanami - co wiele mówiło Tupikowi o sposobie w jaki przejął władzę w tym mieście... Ale żaden z chłopaków nic nie wiedział o kapłanach, a i sam Tupik właśnie się dowiedział, musiał to przeanalizować i uwzględnić w swoim planie. Nie przeszkadzał mu jednak, sam pamiętał jaki test urządził ostatnim razem nowym...

- Kapłani mówią różne rzeczy różnym osobą , próbując wlać w nas zmieszanie i dezorientację i osłabić naszą jedność. Tego jestem pewny. - pokreślił, a stara gwardia wiedziała, że jeśli już Tupik mówi takie rzeczy na głos, to musi tak być. - Ale to oznacza, że boją się nas... a to daje nam szansę.

-Ja niestety mam inne przekonanie co do tego co się kroi. - wtrącił się Ani do rozmowy - To będzie coś dużego, kapłani wyrzucają nas ze świątyni mówią że mamy opuścić miasto. To co się zdarzy nie będzie tym co będziemy chcieli oglądać z bliska. Jest pewna metoda dowiedzenia się czego szukał Miżoch. Metoda niestety heretycka, ja wam w niej nie pomogę. Można przyzwać ducha Miżocha.

Levan znał takie praktyki - Heretyckie to mogą być tylko dla Ciebie i Tobie podobnych - powiedział to tak cicho, że raczej nikt nie słyszał jego słów. Na dalekiej północy pewne praktyki były bardziej powszechne. Ale i tak pogardzał nimi.

- Wcale nie mówię że się nic nie kroi... ale zbaczamy z tematu, Grzeczny zadał słuszne pytanie i chciałbym usłyszeć co inni mają w tej sprawie do powiedzenia. - dodał Tupik. Dopiero teraz zauważył jak dał się wciągnąć Sigmarycie zatracając niemal starania Grzecznego. Szybko naprawił ten błąd nawiązując do tematu. Chwilowo tez pomijał kwestie ducha sigmaryty, nawet nie wiedział jak można by się za coś takiego zabrać... i czy by chciał.

-Ja z przestępczością nie chcę mieć nic wspólnego, chyba że odkryjecie wśród nich chaośników a wtedy mój młot spadnie na nich niczym sam Sigmar i niczym wilki Ulryka. Ja chwilo będę zajmować się sprawą Karla, on musi coś wiedzieć. Może się tym wam przysłużę, nie wiem. Wszystko w rękach Sigmara. Ci kapłani coś wiedzą, mamy tydzień do nocy tajemnic geheimnisnacht, założę się o sam ghal maraz że to co ma się wydarzyć wydarzy się właśnie wtedy. - stanowczo podkreślił Ani

Maximillian również postanowił się odezwać - I ja będę z wami. Przejęcie panowania nad tym miastem to wyzwanie. A ja... lubię wyzwania - powiedział i uśmiechnął się- Chociaż wolałbym mieć bardziej rozbudowany plan niż zwyczajne wyżynanie wszystkich aż nas uznają. Wolę działać bardziej taktycznie.

Tupik podniósł brew zaciągając się fajką. Znał już na tyle Maxymiliana aby wiedzieć, że jemu szturm jest nie w smak, proste wybijanie to głupota, a czysta wyrzynka to idiotyzm. Tupik zgadzał się z nim całkowicie, lecz mimo wszystko deklaracja gotowości do boju zrobiła na nim wrażenie. Tupik też był gotów... tyle że jak i Maxymilian wolał wszystko zaplanować i być przygotowanym na wszelkie okoliczności, oraz korzystać... nawet i z intryg... a przynajmniej wiedział, że Max będzie miał idealna okazję do wykazania własnych możliwości. Sprytni ludzie, potrafiący przekonująco kłamać, byli nieocenioną bronią w rękach Tupika.

- Nie wiem jak Ty Tupik, ale mnie wydaje się, że Karl może być kluczową postacią, bo od niego zaczął się rozgardiasz - Levan długo milczał, ale musiał coś powiedzieć, zależało do tego jego życie - to tu połapaliśmy się, że coś jest nie tak z Harapem... - Levan sądził, że stanął on ością komuś ważnemu i warto pozyskać go w tajemnicy jako sojusznika.


Tupik kiwnął głową Levanowi w zrozumieniu. Myślał o Karlu, myślał o nim grube tygodnie. Było całkiem prawdopodobne, że to on stoi za rytuałem który ma nadejść. Miżoch nie nasyłałby band na nic nie znaczącego kupca... kto jak kto ale nie Miżoch. Poza tym...obiecał to już Aniemu że mu się przyjrzy. Wiedział, że kupca nie można pominąć.

- Tak dowiedzieliśmy się że nasz Harap chciał go chronić... i to przed Miżochem... Chodźmy dalej bo przegadamy tu całą noc... - A może Harap miał rację... może Karl był w stanie zapewnić im bezpieczeństwo przed Sigmarytami?? Co by nie było Karl był jedna z niewielu osób które z rozróby wyszły bez szwanku... niemal. Stracił Harapa który go chronił... i zwrócił naszą uwagę... - sam Tupik nie wiedział, czy dalej romyśla na głos, czy nie..
 
Azazello jest offline