Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2010, 16:36   #9
sickboi
 
sickboi's Avatar
 
Reputacja: 1 sickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwu
Pan Blanco Twofoot oddawał się właśnie swojemu ulubionemu zajęciu- gotowaniu. Zresztą w całym Shire ze świecą szukać hobbita, który nie przepada za kuchnią i roztaczającymi się tam zwykle zapachami. Wszyscy przecież lubili smacznie i suto zjeść, a choć każda osada posiadała własną karczmę to tubylcy woleli przychodzić tam nie w porze obiadowej, lecz dopiero wieczorami na łyk gorzkiego stoutu czy słodkawego ale’a. Rzecz jasna degustacja tak zacnego trunku jak piwo nie mógł się obyć bez kilku pyknięć z fajeczki oraz śpiewów i opowieści, w czym mieszkańcy Shire nadzwyczaj się lubowali. Wróćmy jednak do imć Twofoota i jego przestronnej, dobrze oświetlonej kuchni, w której roztaczał się zapach świeżo startej pietruszki i pieczarek. Hobbit krzątał się przy garach wciąż ocierając łzy po krojeniu cebuli. Postronny obserwator mógłby to uznać za normalne, ale każdy, choć trochę znający Blanco, od razu wiedziałby, że coś jest nie tak. Nie możliwym przecież było, iż niziołek cieszący się opinią najlepszego kucharza w Tenchwindle( oczywiście nie licząc pani Bosso) popełnił tak szkolny błąd i pozwolił by kłujące opary dostały się do jego oczu.

Wszystkiemu winne były ostatnie zajścia w niewielkiej i spokojnej wioseczce zamieszkałej przez beztroskich hobbitów. Wszystko zaczęło się ledwie kilka dni temu od ataku na jednego z miejscowych gospodarzy, niejakiego Fundera, personę stateczną i cieszącą się powszechnym szacunkiem wśród innych. Sielski nastrój panujący dotychczas w Tenchwindle pękł jak bańka mydlana, a co gorsza ataki się powtórzyły. Farmy Wegoela, a potem Pilu były następnymi celami złoczyńców. Blady strach padł na pokojowo nastawionych hobbitów, zwłaszcza że za wszystkim stali Wielcy Ludzie. Biedny Blanco był tym bardziej zdenerwowany, gdyż wszystkie poprzednie ofiary były jego bezpośrednimi sąsiadami. Nie bezpodstawnie, więc obawiał się o swoje zdrowie i majątek. Stąd też tak nieostrożnie obszedł się dzisiaj z cebulą, a mało brakowało i przypaliłby gotowaną właśnie zupę pieczarkową!

-Ech, drogi Blanco, gdyby Cię teraz tylko ojczulek widział- mruknął do siebie ściągając z ognia rozgrzany do czerwoności garnuszek pełny wspaniale pachnącej potrawy.

Wnet na niewielkim dębowym stoliku pojawiła się miska oraz stalowa łyżka. Pan Twofoot z zasępioną miną zasiadł na zydlu, który zaskrzeczał pod ciężarem hobbita i niezbyt ochoczo zaczął jeść. Ten niespodziewany cios, jaki spadł na Tenchwindle strasznie go trapił i nawet jedzenie nie było wstanie poprawić mu humoru. Zostawiwszy zupę prawie nietkniętą Blanco wyszedł na ganek swojego domostwa, nabił fajkę i zaczął palić. Co jakiś czas z jego ust wydostawały się równiutkie kółka dymu, które lawirowały nad głową niziołka by po jakimś czasie rozmyć się w powietrzu. Już po pierwszym pyknięciu Twofoot poczuł się znacznie lepiej. W cudowny sposób ziele z południowej Ćwiartki ukoiło jego skołatane nerwy, a nawet pozwoliło wierzyć, że problem jakoś się rozwiąże. Jak na zawołanie do wioski wjechała właśnie karawana. Ależ cóż to był za przejazd! Wozy pełne krzepkich krasnoludów, dumni ludzie i owiana mgiełką tajemnicy elfia pani. Szczególnie ona zwróciła uwagę Blanco swoją dostojnością i pięknem. Niziołek po raz pierwszy w swoim życiu widział, bowiem jednego z Eldarów i z miejsca został oczarowany. Z szeroko otwartymi ustami spoglądał na podróżników, którzy niespiesznie zmierzali w kierunku gospody. Pan Twofoot oprzytomniał dopiero, gdy za ostatnim z przybyszów zamknęły się mocne, okrągłe wierzeje. Pchany przedziwną mocą w pośpiechu opróżnił fajkę, nawet jej nie czyszcząc, na plecy wrzucił żółtą kamizelkę i ruszył do „U bosego Bosso” z wypiekami na twarzy.

W środku raczej z przyzwyczajenia, niźli z potrzeby zamówił kufelek zimnego stouta i zanurzył usta w kremowej pianie. W karczmie było wyjątkowo spokojnie, pewnie za sprawą tak niecodziennych gości. Bodaj jedynym hobbitem, który zdawał się nie ukazywać większego zdziwienia był sam Bosso, jak zwykle zabiegany i usługujący gościom. Reszta z ciekawością, ale i nutką nieufności spoglądała raz po raz w kierunku podróżników. Wtem donośnie ozwał się imć Blackberry. Cała karczma z uwagą słuchała słów hobbita, a gdy skończył kilkadziesiąt par oczu skierowało się w stronę elfiej damy, od której pan Twofoot nadal nie mógł oderwać wzroku, i dwóch towarzyszących jej ludzi.
 

Ostatnio edytowane przez sickboi : 18-03-2010 o 21:59.
sickboi jest offline