Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2010, 14:06   #2
Karenira
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Przez cały dzień drogi Soll zagadywana odzywała się jedynie półsłówkami. Z pochmurną miną siedziała na wozie pogrążona w rozmyślaniach. Oburzenie, że usiłowano ją wydać za mąż jeszcze nie minęło. Dowiedziała się o tym ostatnia, jak to zwykle bywa z głównymi zainteresowanymi, a i to tylko dlatego, że musiano wyszykować ją do drogi. Sama też poczyniła odpowiednie przygotowania. A jakże. Ani myśli dać się zniewolić byle chłopu, na dodatek nierozerwalnym węzłem małżeńskim. Powinna była spodziewać się tego. W ostatnim czasie zmieniła się, długie, patykowate kończyny zaokrągliły się nieco, podobnie jak inne, bardziej kobiece części ciała. Zarumieniła się na samą myśl o spojrzeniach, jakimi ukradkiem obdarzali ją parobcy. Nawet poszturchiwania przyszywanych braci zmieniły się. Osobiście wolała już te bolesne kuksańce, którymi często ją niegdyś raczyli. Zdecydowanie nie była gotowa na małżeństwo. Nawet, gdyby udało jej się jakimś cudem pominąć własne uprzedzenia. Z bezsilnej złości miała ochotę krzyczeć na głos. Stary Helmut, szczęściarz, przeklinał za każdym razem, kiedy wóz zagrzebywał się w błocie, dając upust własnemu poirytowaniu. Wtórowała mu wtedy w myślach, delektując się niemalże każdym nieprzyzwoitym słowem. Zerkała ciekawie na kapłankę opędzając się od dziecinnego lęku, że ta mogłaby jej czytać w myślach. Zastanawiała się też, co powodowało tą drugą dziewczyną, że chciała zostać kapłanką. Miny co prawda nie miała najszczęśliwszej, ale gdyby ona, Soll, miała podróżować pod opieką starej, zgryźliwej jędzy (kolejne spłoszone spojrzenie na kapłankę) zadowolona z pewnością, by nie była. Nie wyobrażała sobie jednak, by kogokolwiek można było do stanu kapłańskiego przymusić. A może miała po prostu zostać zamknięta w klasztorze? Z niewiadomych przyczyn poczuła współczucie do nieznajomej dziewczyny. Ciekawość zżerała ją od środka, ale ułożenie podróżnych nie sprzyjało rozmowie. Zresztą miała przecież własny problem. Dość spory nawet. Przekornie modliła się, żeby nigdy na miejsce nie dojechali. Obecność pobożnej osoby w pobliżu zdecydowanie źle na nią działała. Tyłek bolał ją od wstrząsów, ale zerwanie się z wozu i szaleńcza ucieczka w las mimo wszystko nie wydawała się najlepszym pomysłem. Z konieczności siedziała na własnym tobołku, do którego zapakowała zwędzone ukradkiem portki Janka. Przypadkiem kiedyś usłyszała, że przy niej z chęcią by z własnych wyskoczył. Pomysł wydawał jej się wtedy co najmniej dziwny, ale teraz skwapliwie z niego skorzystała. Janko się nie obrazi, a nawet jeśli ona szczęśliwie będzie daleko. Gryzła się tylko, że siedzi też na własnym jedzeniu, a niemałym sprytem musiała się wykazać, żeby je niezauważenie zdobyć. Najcenniejsza ze zdobyczy, Helmutowa gorzałka tkwiła ukryta za pazuchą. Szczęściem zbliżała się jesień i na prostą koszulę miała zarzucony kubrak, w piersiach za szeroki, w rękawach za krótki. Należał do jej starszej „siostry”, a mimo niewielkiej różnicy wieku sylwetką w ogóle nie były do siebie podobne. Tylko dzięki temu flaszka dawała się ukryć. Zaśmiała się w duchu. Dawno już odkryła, gdzie jej przybrany ojciec trzyma swoje zapasy. Nikt nie będzie podejrzewał, że to jej sprawka. Podejrzenie padnie na synów, była pewna że nawet sobie nawzajem dwa półgłówki w niewinność nie uwierzą. Helmut będzie pomstował, dla niego flaszki z gorzałką były jak relikt, do których modlił się z uwielbieniem na specjalnych okazjach. Głównie dlatego nie oparła się pokusie. Poza tym będzie musiała czymś uczcić odzyskaną wolność.

Co jakiś czas przyglądała się sakwie jaką miała ze sobą kapłanka. Przez głowę przemknęła jej myśl, że mogłaby sama się przebrać za akolitkę. Czym niby różniła się od tamtej dziewczyny? Na myśl jej nie przyszło, że samo zastanawianie się nad tym mogło być niewłaściwe. W końcu kapłanka sama mówiła o pomaganiu potrzebującym. A kto jak kto, Soll potrzebująca była. Może jak wszyscy położą się spać uda jej się niepostrzeżenie z karczmy wymknąć. W ostatnich latach, kładąc kres starannemu wychowaniu, nie raz ratowała się przed laniem wymykając się przez gospodarskie okna. Początki jej nowego życia były strasznie trudne. Wspomnienia wszystkich upokorzeń wzmagały jej determinację.

Zmrok zapadł zanim dojechali do karczmy. Las wydał się nagle przeraźliwie obcy. Pomyślała, że niedługo sama będzie przezeń wędrować i zacisnęła zęby. Nie taka podróż się jej należała. Spróbowała uśmiechnąć się życzliwie do akolitki, której pozwolono wreszcie usiąść na wozie. Z tymi swoimi włosami i oczami o niesamowitym kolorze wydała jej się śliczna jak obrazek. I zmartwiona czymś niepomiernie. Zapragnęła nagle pocieszyć ją, porozmawiać. Własne przyjaźnie zostawiła daleko za sobą.
Szarpnięcie wozem wyrwało ją z rozmyślań. Przed nimi, na gałęzi wisiał człowiek, a raczej coś, co niegdyś człowiekiem było. W ciemności ledwo widoczny chybotał się lekko na grubej linie. W pierwszym odruchu zasłoniła oczy, przerażenie rozlało się po całym jej ciele paraliżując członki. Coś pchało ją jednak, by spojrzała ponownie, na wszelki wypadek wciąż trzymając ręce przy twarzy. Las zaszumiał groźne. Zdawało się, że lada moment wyskoczy na nich coś potwornego z zarośli. Człowiek miał krew na twarzy. Współczucie napełniło na chwilę jej oczy łzami. Ktoś wisiał martwy na drzewie. Nie mogła uwolnić się od tego widoku. Dlaczego nie jadą dalej? Nie wiedzą, że nie chce już tutaj siedzieć? Wyobraźnia podsuwała jej koszmarne sceny, podsycając strach jeszcze bardziej. Głupia. Gdzie bezpieczny powóz? Gdzie żołdacy? Za jej ochronę dwójka chłopów miała służyć. Przyjrzała się im sceptycznie. Janko wyglądał jakby we własne gacie miał narobić. Nie, żeby ona nie czuła się podobnie. Po prostu takie rzeczy zdecydowanie jej nie przystoiły. Obiecała sobie, że będzie dzielna, choć nawet w jej własnych uszach brzmiało to strasznie naiwnie. Nie miała innego wyjścia. Nie jej wina, że zmusili ją do tego. Daleko stąd musieli być jeszcze ludzie, którzy wiedzieli jak ją traktować. Soll przysięgła, że ich odnajdzie. A właściwie, że odnajdzie siebie, bo przecież musiała uchodzić za zaginioną.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline