Było zbyt cicho.
Głos Amarys dotrzeć musiał nie tylko do komnaty ojca Helbina. Sądząc z siły i rodzaju przenikliwych dźwięków pewnym było, że słyszał go nawet pan Grimtale. A Rav był skłonny uwierzyć, że jeszcze troszkę i w całym budynku posypałyby się szyby.
A tu - zamiast gwaru zaskoczonych głosów i tupotu wielu stóp, których właściciele biegliby w stronę biblioteki - nic. Cisza.
Cisza zakłócana jedynie przez (znacznie teraz cichsze) słowa Amarys.
Spadająca na ramię dłoń ojca Edrina stanowiła dla Rava pewne zaskoczenie. W końcu kapłan zawsze stąpał zdecydowanie i zwykle jego kroki słychać było już z daleka. Tym razem jednak, cicho niczym myszka, przemknął się korytarzem by, bez jakichkolwiek ostrzegawczych znaków, dopaść winnego.
A powinien siedzieć w jadalni i pilnować porządku - pomyślał z pewnym rozgoryczeniem. - I gdzie się podział ojciec Helbin?
Pełne uczucia powitanie skierowane pod ich adresem przez ojca Edrina nie zapowiadało nic miłego. Podobnie jak słowa 'panna' i 'pan', używane tylko wobec najgorszych winowajców.
Tydzień o chlebie i wodzie - przemknęło przez głowę Rava. - Co najmniej tydzień...
Rzucił okiem w stronę Amarys. Na jej twarzy również malowało się zaskoczenie. Bardzo szybko zastąpione wyrazem całkowitej niewinności. Coś w stylu 'wszak ja nic nie zrobiłam złego'. I pytaniem tylko było, na ile ta taktyka okaże się skuteczna.
ChcÄ…c nie chcÄ…c (zdecydowanie bardziej 'nie chcÄ…c') skierowali siÄ™ w stronÄ™, skÄ…d przybyli, czyli w stronÄ™ biblioteki.
Tym razem ojciec Edrin nie silił się na zachowanie ciszy. Miał w rękach sprawców (choć trafniejsze byłoby określenie 'sprawczynię') zamieszania i nic więcej do szczęścia nie było mu widocznie potrzebne. A może uważał, że jeśli jednak coś nie tak się dzieje w bibliotece, to teraz i tak nikt nie zdoła się stamtąd wymknąć niepostrzeżenie.
Rav miał co do tego pewne obawy. Jeśli tamta trójka miała chociaż troszkę oleju w głowie, to już ich w bibliotece nie było. Co prawda łączna ilość oleju w głowach Stama, Derana i Briderana nie starczyłaby na usmażenie najmarniejszej płotki, to jednak nawet u nich działał czasami instynkt, tak samo jak w przypadku dzikich zwierząt.
Co prawda pozostawał jeszcze Trzmiel, ale zwalać na niego całą winę za podniesiony przez Amarys alarm...
To, co zastali w bibliotece, przekroczyło najśmielsze oczekiwania Rava.
Sala wyglądała jakby przeszedł przez nią mały huragan, a zwisający z regału Aglahad stanowił niejako ukoronowanie całej sceny. Swoista kropka nad i.
- Skąd tu się wziął Aglahad? - szepnął do Amarys tak cicho, że ojciec Edrin nie mógł tego usłyszeć. Stali w progu, a kapłan zajmował się poszkodowanym. - I kto zwalił z nóg Stama?
Musiał to być niezły cios, bowiem Stam zachowywał się tak, jakby spadła mu na głowę zawartość bibliotecznych szaf i regałów.
Może Aglahad zleciał mu na łeb - pomyślał Rav z odrobiną złośliwej satysfakcji. Sam chciał przyłożyć Stamowi stołkiem i oto proszę - ktoś zrobił to samo. Albo przynajmniej coś w tym stylu.
Przyjemności jednak szybko się skończyły. Co prawda Stam i jego kompani zostali zmuszeni do uporządkowania biblioteki (co dla tych osobników stroniących od książek i ledwo znających literki musiało być karą straszliwą), to jednak pozostała czwórka, bez możliwości udzielenia jakichkolwiek wyjaśnień, została wysłana do karnej pracy w kuchni. Co było krzyczącą niesprawiedliwością.
W dodatku bez kolacji...
Pozostawało pytanie, w jakim nastroju była kucharka. I w jakich stosunkach z Amarys... Dawniej dziewczyna potrafiła się z nią dogadać.
Tu Rav przypomniał sobie maślane ciasteczka, załatwione kiedyś przez Amarys. Nagrodę za ściągniętego z drzewa kociaka. Wspomnienie o tyle niewygodne, że myśl o ciasteczkach przypomniała natychmiast o pustym żołądku. Aż dziw, że nie zaburczało mu w brzuchu.
Spojrzał na dziewczynę ciekaw, czy ta powie cokolwiek w swojej obronie. Czy też raczej 'ich' obronie... |