Wątek: Na Ratunek 2
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2010, 23:38   #3
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Charakterystyczny dla przedziwnej broni huk wystrzału rozmył się w powietrzu tak jak otaczająca ich komnata. Baronet nie miał wątpliwości. Starzec powinien był paść na posadzkę z równiutkim otworem między oczami. Z tej odległości nie było mowy o trefnym strzale. Dlatego strzelił właśnie. Żeby zabić. Doskonale wiedział, że miejsce w którym się znajdują jest prawdziwe i jakie będą konsekwencje. Tymczasem on i Ada Lovelace byli ponownie na tej samej polanie, na której poprzednio. Oni i tylko oni. Po Olimpii nie zostało śladu, a sama polana była pusta. Po ceremonii przeprowadzonej przez pana Weelton-Morrisa pozostało tylko parę nieuprzątniętych krzeseł. Jasna, gwieździsta noc nad Dawenvil zdawała się drwić z dwójki arystokratów rzucając im w twarz dość proste pytanie. Co tak właściwe tu robili?
Oczywiście Camelot był wierutną bzdurą i najpewniej efektem jakiejś autosugestii wplecionej w sprytny sposób w szepty, które mamrotał bezwiednie pan Weelton-Morris... ale jednak jakaś część musiała być prawdziwa. Dlaczego służba dworku Persona, a także Lexinton inni mieliby ich tu zostawić?
Ada zdawała się bezwzględnie odrzucać nawet taki intelektualny kompromis. Uparta jak klacz folbluta, których tak nie znosiła.
Pomimo nawoływań nie trafili w ciemnościach na ślad Olimpii, lub kogokolwiek innego. Włoszka przepadła i pozostało czym prędzej wrócić tu ze służbą z dworku.

W dworku zastali już tylko pana Weelton-Morrisa w towarzystwie konstabla Hunta. Początkowe, wywołane widokiem Virgila i Ady, zdziwienie obu mężczyzn było nie mniej drażniące niż relacja jaką zdali z wydarzeń po rzekomym przejściu przez portal. Pan Sharpe i panna Bernadotte wyjechali jeszcze tego samego dnia z powrotem do Londynu. Tak samo zresztą uczynili baron Lexinton i pani Davies, oraz Pan Sommerset. Z tym jednym wyjątkiem, że ten ostatni z nikim się nie pożegnał i zwyczajnie znikł nie widziany przez nikogo ze służby. Szczudlasty, nieco chorobliwie blady gentlemen, od początku nie był specjalnie rozmowny... Sommerset. Czy to nie jego kazał odnaleźć starzec z Camelotu?

Łatwo można było się domyślić iż nocne i prowadzaone przez cały następny dzień. poszukiwania zaginionej w zagajnikach nieopodal Dawenvil spełzły na niczym. Virgil osobiście traktował to jako potwarz. W końcu przebywanie z dwiema paniami ma swoje zalety, za które należy płacić w postaci przynajmniej honorowej kurateli i chociaż Virgil być może nie miałby nic przeciwko pozostaniu z którąś sam na sam, to taki obrót spraw kłuł boleśnie męską dumę. O ile też skłonny był zgodzić się z Adą, że cała ta wyprawa po głębszym zastanowieniu się, nie ma większego sensu, tak istotność obecnej w niej wzmianki o Sommersecie już tak. Suchotniczy podróżnik bywał wszędzie gdzie imperium rozpościerało swoje kolonie więc i mógł się znać na wszelkiego rodzaju substancjach, czy zabiegach zwiększających podatność na sugestie. Czyn wielkiej skali, ale możliwy. Mógł porwać Olimpię i zasugerować niemądrą podróż do Ameryki... właściwie tylko w jednym celu. By pozbyć się niewygodnych osób, których zbyt mocno zainteresowało szaleństwo panny Lucy. Wpierw Lexintona i pani Davies, a następnie Ady i jego samego.

Do Londynu wyjechali trzy dni później. Nie podzielali entuzjazmu pana Weelton-Morrisa w opowiadaniu Willborrowowi o całym zajściu. Zgodnie, choć bez wcześniejszego wspólnego ustalania, skwapliwie przytakiwali większości opowiadanych przez młodego celtologa wydarzeń do momentu rzekomego otwarcia portalu.
- Pistolet Panie Willborrow wykazuje znamiona technologii pneumatycznej. Nawet w połowie nie tak niesamowitej jak jej nazwa i już raz, czy dwa sprawdzanej. A otwarte przejścia i Camelot... Cóż. Pan Weelton-Morris jest zapewne nieocenionym specjalistą w zakresie wierzeń celtyckich, ale na polu ich konfrontacji ze sprawą, której miejsce bardziej powinno być w aktach Scotland Yardu niż tajemnych księgach i, trzeba otwarcie przyznać, rękach amatorskich detektywów, jego intuicja ma prawo zawodzić. Pan wybaczy John – rzekł do młodego badacza zupełnie szczerze i z uśmiechem tylko odrobinę wyrażającym politowanie – Ale nawet mnie, i jak mniemam Pani Lovelace również, ciężko w to uwierzyć. Muszę więc prosić o wstrzymanie się nieco z wnioskami i zostawienie entuzjazmu pensjonariuszom Bethlem... Ludzie, dla których jedyną rozrywką jest bycie dźganym kijem raz w miesiącu przez gapiów, mogą wymyślać znacznie barwniejsze i lepiej składne historie niż obecne domysły.

***

Rozeznanie jakie dokonali z Adą w Londynie nie wniosło zbyt wiele nowości. Pan Weelton-Morris odmówił dalszemu udziału w śledztwie i zaczął przygotowania do własnego „odejścia”. Ani Virgil, ani Ada nie uznali za koniecznie odwiedzenie go od tego pomysłu, choć przez następnych dziesięć dni z pewnym niepokojem co rano przeglądali londyńską The Daily Universal Register w poszukiwaniu własnych nazwisk w nawiązaniu do szalonych celtologów. Szczęśliwie rubryki milczały. Sprawa jednak tak samo. Sommerset wyjechał do Ameryki na dobre odebrawszy wcześniej z banku wyłącznie pokaźny depozyt pieniężny. Jak twierdzili wszyscy świadkowie, wszędzie był sam więc Olimpii nie zabierał ze sobą. Gdzie więc się podziewała? Ada twierdziła, że w krainie wiecznych łowów jakby pewnie teraz rzekł dziki przewodnik Sommerseta. Czy ten czarny scenariusz mógł być prawdziwy? Nie zaszkodziło sprawdzić lokalnych kostnic, na co Virgil przystał z dużą dozą podziwu dla wybitnej matematyczki.
- Wiedziałem, że ścisłość jest Twoją domeną Ado – rzekł z uśmiechem – Ale, że sztywność? No przynajmniej ta sztywność...

***

Strażnik oprowadził ich po najświeższych nabytkach. Wszystkie wystygłe z ciepła życia Jane Doe czekały poukładane w równe rządki przykryte wyłącznie brudnobrunatnymi całunami. Taki los czekał przeważnie biedotę, ale zaliczano tu również osoby o nieznanej tożsamości gdzie właśnie spodziewali się móc znaleźć Olimpię.

Virgil zatrzymał się przy jednych zwłokach. Kobieta była młoda. Śmierć nie zniszczyła jeszcze jej powabu, ale skóra odznaczała się już sinoniebieskim odcieniem. Blond włosy gęsto oblepiały jej małą okrągłą głowę. Znał ją. Eileen Taggart. Jeszcze dwa tygodnie temu miał przyjemność podziwiać jej gorący temperament. A teraz leżała tu swobodnie i beztrosko z wbitymi w kamienny sufit piwnicy, oczami.
- Topielica – rzekł strażnik gwoli wyjaśnień.
Virgil kiwnął głową i zmrużył oczy. Dziwne uczuci. Zaiste dziwne i raczej nieprzyjemne. Odruchowo zamknął otwarte oczy kobiety.
- Tracimy czas Ado. Nie znajdziemy tu niczego istotnego – rzekł nagle poważnie – Ja też nie wierzę w te bajki Weelton-Morrisa. Miały w sobie nutę narkotycznego mitu, ale zaszły zbyt daleko, by traktować je jak zabawę. Sommerset jest w to naprawdę zamieszany. Tylko on mógł wywołać halucynację, wymusić sugestię i porwać Olimpię. Powinniśmy sprawdzić jego mieszkanie.

***

Zmniejszył ogień lampy gazowej do ledwo tlącego się karminową poświatą płomienia i usiadł wygodnie w fotelu. Mrok jaki zapadł w gabinecie nie pozwalał na dostrzeżenie wielu dopracowanych do perfekcji szczegółów otoczenia. Nie one same się liczyły jednak, a nastrój który dzięki nim ciążył w pomieszczeniu. Baronet zaciągnął się głęboko dymem i rozluźnił zamykając na chwilę oczy i delektując się przenikającym przez podniebienie narkotykiem. Jasność myślenia topniała powoli i stopniowo, ustępując pola rozwiązaniom mniej logicznym. Sommerset i Olimpia. Profesor Fellow i panna Lucy... Oczywistość wskazywała na nieoczywiste fantazje. Elfy i tym podobne. Ktokolwiek był za to odpowiedzialny... jakkolwiek rozwiązanie by nie wyglądało... Ktoś się bardzo postarał. Otworzył oczy i wypuścił powietrze. Potem powtórzył. Raz, drugi, trzeci... Obraz Olimpii stał tam gdzie go wczoraj zostawił. Na sekretarzyku obok biurka. Przedziwna kobieta. Idealna bohaterka zaginięcia. Spojrzał głęboko w olejne oczy, jakby tam mogło być odbicie miejsca, w którym się znajdowała. Czerń. Tylko błyszcząca czerń. Jak tafla niezmąconej wody nocą. Kryjąca coś przed oczami niewidzących i nieszukających... Czy Ada mogła się mylić? Czy Olimpia mogła umrzeć i żyć dalej? Pyszne kretyństwo... Choć z drugiej strony strzał był prawdziwy. Strzelił na pewno. Huk spłoszył ptactwo. Chmary czarnych jak heban kawek wzbiły się w gwieździste niebo gdy stali tam z Adą na polanie. Zastrzelił Olimpię?
Rozbawiony niedorzecznością i zarazem wystraszony hipotetycznością tego pomysłu, sięgnął pod surdut gdzie spoczywał pistolet Fellowa. Pobudzona wyobraźnia podsuwała coraz ciekawsze pomysły. Wbił skupiony wzrok w stalowe wykończenia broni. Ich mat słabo odbijał światło lampy. Płomyki jak przez mgłę tańczyły po lufie zbliżając się od szczerbinki do muszki na końcu lufy. Powoli odwrócił broń skierowując ją między swoje oczy. Na swój sposób piękna broń. Dlaczego w sumie nie? Wilk zniknął. Olimpią zniknęła... Brama po drugiej stronie kuli. Ileż ciekawsza wizja od magicznych portali Pana Sharpe'a i Weelton-Morrisa. Elektryzująca wszystkie nerwy mile podrażniające świadomość. Wystarczy pociągnąć za cyngiel. I patrzeć w lufę. Koniecznie patrzeć w lufę. By zobaczyć jak wygląda świat...
Głuche kliknięcie mechanizmu spustowego rozbrzmiało w pokoju gdy płomień lampy słabo zawirował. Baronet patrzył w trzewia broni Fellowa. Już uspokojony i rozluźniony. Olimpia żyła. Tak przypuszczał i nie zmienił zdania. Wiedział już za to, że nie ma jej w Londynie. Żyła na swoich prawach gdzieś gdzie Virgil z pewnością nie chciałby być, ani tym bardziej żyć. W swoim urealnionym szaleństwie w Ameryce, czy gdziekolwiek indziej. Niechciana obawa uleciała. W sumie zazdrościł jej na swój sposób...
Obiecał jednak pięknej hrabinie, że sprawdzą mieszkanie Sommerseta. I nie zamierzał wycofywać się z tego. Gra z Adą Lovelace zbliżała się do coraz ciekawszych rozkładów bill i nie zaliczenie najważniejszej byłoby niepowetowaną szkodą.

Wstał i jakby kierowany dziwnym impulsem raz jeszcze spojrzał na nadal trzymany w dłoni pistolet. W sumie nie był pewien, czy jeszcze moment temu pamiętał, że co drugi strzał z tej broni był do tej pory zawsze ślepy. Był za to pewien, że wrażenie było warte ryzyka.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline