Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2010, 14:18   #9
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Praca wspólna

Kuchnia przytułku


Kuchnia, zwykle kojarząca się z ciepłem, miłymi zapachami i, oczywiście, jedzeniem, tym razem stała się dla wszystkich miejscem kary. I to podwójnej.
Te same zapachy, które zwykle zwiastowały możliwość zaspokojenia wiecznego głodu, tak charakterystycznego dla wszystkich przedstawicieli ich grupy wiekowej, tym razem stały się źródłem dodatkowych tortur.
Być tak blisko... I równocześnie niekończenie daleko...
Trudno było sobie wyobrazić, by kucharka, niekiedy częstująca wybrańców jakimiś smakołykami, zechciała złamać surowy zakaz karmienia .
Tak, tak... Tym razem nie czekały ich stosy przysmaków, tylko stosy talerzy do pozmywania.


Za ich plecami wyrosła grubokoścista pomocnica siostry Razieli. Gladys.


- Posiłek jadło sześćdziesiąt osiem wiecznych głodomorów i piętnastu opiekunów. Macie pecha, bo to ostatni dzień tygodnia, więc - jak zwykle - kolacja składała się z dwóch dań i deseru. Co daje... - Nastała chwila milczenia przerywana mamrotanymi z cicha wyliczeniami. - A, tak... Dwieście i czterdzieści dziewięć misek, a do tego tyleż samo łyżek, widelców i noży. Byłabym zapomniała o garnkach!

Wasze spojrzenie padło na stertę wielgachnych, osmolonych kotłów. Jeśli Wasze nosy się nie myliły to chyba polewka z lekka się przypaliła...

Rumiana kucharka otarła przybrudzonym rękawem spocone czoło i chochlą wskazała na sporych rozmiarów cebrzyk.

- A w tym kochanieńcy będziecie nosić wodę. - Pokiwała głową widzą zgrozę malującą się na Waszych obliczach. - Taaak, właśnie że ze studni, tej samej, która jest na samym środku dziedzińca. Tu jest kuchnia i nie ma miejsca na żadne czary. Wszystko, wszyściutko robi się, o tymi tu... - Pokazała Wam swoje silne i pełne odcisków dłonie. - Tak panno Amarys, właśnie tymi rączkami.

Amarys łypnęła ponuro na kucharkę. "A właśnie, że nie tymi rączkami - twoje "rączki" dziś se odpoczną naszym kosztem, paskudo." Była wściekła na siebie, chłopaków, ojca Edrina... na cały świat! Kuchnia pachniała, w brzuchu jej burczało, a do tego deser przepadł! Co prawda pewnie mogliby znaleźć coś na dnie kotłów, ale pewnie już dawno dla świń poszło razem z resztą resztek... Z wycieczki też nici... chciało jej się płakać. Już nawet nie miała ochoty zwalać winy na innych.

Gladys szybkim spojrzeniem, godnym hodowcy bydła na krowiej aukcji, obrzuciła chłopców i wskazała Rav'a.
- Ty mi wyglądasz na takiego co sobie poradzi z wiaderkiem. - Rzekła tonem znawcy i kiwnęła głową na Trzmiela i Aglahada. - A Wy chudziny będziecie mu pomagać! No już Trzmiel, odkładaj te swoje papierzyska, z ręką czy bez i tak od roboty nie uciekniesz! Do rana niedaleko, a roboty w bród!

No nie! Tego już było dla Aglahada za wiele! Chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Znowu gary. Chłopak bywał już karany za łażenie gdzie nie trzeba, kiedy nie trzeba, spóźnialstwo, odsypianie, podwędzanie różnych rzeczy, ale nigdy za bezinteresowną pomoc drugiej osobie! Wytrzymał jakoś w milczeniu złość ojca Edrina i jego dyskusję z Amarys i Ravere, wytrzymał bolesny upadek z regału, rozwalony kubek, wytrzyma niechybną zemstę Stama i pusty żołądek, ale uszczypliwości kucharki zaczynały go drażnić. Tak, tak, dopiekaj niewinnej młodzieży kwoko, jakby było im dziś mało... Albo odwróć się na sekundę, a pożegnasz się z resztkami jadła, które gdzieś tu przecież muszą być. Jako, że w zasięgu była tylko ta spracowana kobieta, Aglahad skierował na nią całą swoją złość. Zacisnął zęby, tupnął nogą, gotów do buntu i z całą mocą rzekł:

- Ttttak jest, proszę pani. - No na pewno nie było to to, co miał zamiar powiedzieć, stwierdził zdziwiony. Kolejna porażka tego parszywego dnia, tym razem w starciu z samym sobą...

Pomysł noszenia wody nie wydał się Ravowi aż tak straszny. Kilka czy kilkanaście wiaderek. Nie pierwszy to był raz, kiedy musiał nosić wodę. Wolał zresztą to, niż zmywanie. Typowo babska praca. Z drugiej strony... cóż... Miał świadomość, że w życiu późniejszym tego nie uniknie.
Jeśli ma zamiar trochę pojeździć po świecie, to nie zawsze będzie jadać w gospodach czy zajazdach. Swój talerz, swój kociołek... A to oznaczało zmywanie, bo wolał jednak jadać z czystych talerzy. Jak na razie nie spieszyło mu się do znalezienia żony, poza tym żona wymagałaby, by siedział na miejscu, a nie chciałaby jeździć razem z nim. Czyli żona odpadała. Wniosek był prosty... Zmywanie i tak dopadnie go prędzej czy później. Ale to nie znaczyło, że chciałby zacząć już teraz.

- Może jednak... - obrzucił spojrzeniem niezbyt rozwinięte fizycznie sylwetki Aglahada i Trzmiela. - Może jednak sam będę nosić tę wodę? - zaproponował.

"Się obrońca uciśnionych znalazł", fuknęła w myślach Amarys. "Wpierw do bitki się chciał rwać - widać było po oczach - a teraz wodę sam będzie nosił. Pewnie nawet nie wie ile razy trza obrócić na taką górę garów. Aaaa, co mnie to".
- Jak tak, to pozmywacie ze mną - warknęła, choć w pojedynkę czy samotrzeć i tak będą siedzieć w kuchni do rana. Zresztą i tak kucharka zaraz ich ścierką przejedzie za to, że się rządzą. Ciekawe jak długo jej się będzie chciało z nimi siedzieć - może jeśli będą się guzdrać wystarczająco długo to pójdzie spać, a oni zwędzą coś do jedzenia? Na pewno nie wszystko jeszcze powędrowało do spiżarki.

Ciepłe powietrze gęstniało z każdym krokiem. Trzmiel z początku nie zdawał sobie z tego sprawy, ale gdy woń polewki z niezaprzeczalną obecnością duszonego mięsa, wdarła się siłą do jego nozdrzy, chłopak nie mógł nie przestać zaprzątania sobie głowy wydarzeniami w bibliotece i akapitami dziennika. Mimowolne przełknięcie śliny i lekkie choć nieprzyjemne ściśnięcie kiszek sprawiły, że uchwyt na przemyconej z biblioteki książce, zelżał. A zapowiadało się jeszcze gorzej...
Popatrzył beznadziejnym wzrokiem na sterty misek, a potem na najbliższe miejsce, w którym mógłby się schować i wrócić do lektury. Zamknięta klapa do spiżarni, zdawała się aż krzyczeć do niego....
- Słyszysz? Do ciebie mówię nicponiu! Głowa w chmurach nie pomoże ci w wywiązaniu się z obowiązków!
Rzuciła w stronę chłopaka lnianą szmatę do wycierania naczyń gdy Rav zaproponował, że sam będzie nosić wodę i wskazała grubym paluchem balię pełną mydlin i wygotowanego popiołu przy której stała już Amarys.
- No już jeden z drugim! Do wycierania i układania!
Bez zapału i z niebotycznym wstrętem przystąpił do pracy, której tak nie znosił. Najpierw powoli, żeby zrobić jej na złość, a potem gdy wyszła, coraz szybciej chcąc to już mieć za sobą. Podawane przez Amarys naczynia leniwie przechodziły przez jego jedną i nadal niespecjalnie zręczną dłoń, by w końcu trafić do Aglahada. Dobrze, że chociaż nie musiał się skupiać na tym co robi, a wręcz mógł zamyślić nad czymś przyjemniejszym.
Przypomniała mu się jedna z, pełnych baśni i podań książek, w której niewiele od niego młodszy chłopak też został niesłusznie zmuszony do głupiej pracy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=75BJ2ovo-S0[/MEDIA]

Przez dobrą chwilę miał problem z wyobrażeniem sobie wesołego i dobrotliwego Anduvala. Wizja jednak, w której jego mistrz tańczy i śpiewa zaklęcia stojąc na kuchennym taborecie wywołała na jego ustach niepowstrzymany uśmiech i nawet całkiem dobry humor.

- Aglahad... - rzekł nagle do uwijającego się obok towarzysza niedoli – Dzięki.

Chłopak podniósł wzrok znad kolejnej zabrudzonej miski. Z tą miał wyjątkowo ciężką przeprawę, więc z westchnieniem ulgi przyjął okazję do krótkiej przerwy.

- Drobiazg - skrzywił się lekko na nieprzyjemne wspomnienie. - Nie może być tak, że trzech dużych atakuje jednego małego. Dlatego my, mali musimy trzymać się razem. Zresztą... zrobiłbyś to samo. Zrobiłbyś, prawda? - Spojrzał na niego z iście dziecięcą naiwnością.

Trzmiel zamrugał oczami zdziwiony prostym w sumie pytaniem i zerknął z ukosa na Amarys.
- Chciałbym – pokiwał głową skwapliwie i odwrócił się od chłopaka. Po chwili jednak ponownie na niego spojrzał z uśmiechem – Choć wcześniej musiałbym się znaleźć na najwyższej półce regału. Coś tam było fajnego?

- Też chciałbym to wiedzieć - powiedział cicho Rav, stawiając na podłodze kolejny cebrzyk z wodą. - I co się stało Stamowi? Jeśli to nie sekret - dodał.

- W Domu jest dużo fajnych miejsc, trzeba tylko wiedzieć gdzie szukać. - Aglahad posłał Trzmielowi porozumiewawcze mrugnięcie. Z tego wszystkiego nie zauważył Rava. Drgnął więc na jego słowa jak oparzony i wypuścił z rąk namydloną miskę, czyniąc przy tym nielichy raban i jeszcze większy, gdy próbował ją złapać.
- Prze..przepraszam! - zawołał przestraszony. Do dalszego mówienia zebrał się dopiero po krótkiej chwili potrzebnej na wyrównanie oddechu.
- A Stam... Stam dostał w durny czerep moim pamiątkowym kubkiem. Kubek niestety zniósł to gorzej niż on.. chociaż dobrze, że nie było odwrotnie!

Rav wydawał się niezrażony taką reakcją na jego pojawienie się.
- Lubisz życie na wysokim poziomie - uśmiechnął się. - Szkoda kubka, ale reszta całkiem niezła. - Klepnął z uznaniem Aglahada w ramię. Klepnięty zachwiał się i o mały włos poleciałby do przodu. - O, przepraszam - powiedział Rav. - Chyba troszkę za mało jadasz... - dodał.

- Przestańcie gadać, tylko wycierajcie. Inaczej będziemy siedzieć tu do rana.- fuknęła Amarys, z obrażoną miną wskazując na kupkę czystych już talerzy. Męska solidarność - se pogadają o bohaterskim waleniu kubkiem i od razu im się humor poprawia. A potem wszyscy równo od Tych Trzech wciry dostaną... A może nie? W końcu przewagi liczebnej nie atakowali nigdy.
- Bardziej mnie ciekawi co tam Stam robił - rzekła trochę wbrew sobie. Poburmuszyła by się jeszcze, ale ile można milczeć przy tak monotonnej i mechanicznej robocie?

- Co robił... - powtórzył Trzmiel odsuwając się nieco poza zasięg ramion Rava i sięgając po jeden z talerzy wskazanych przez Amarys. Przechowywana, w przerobionym na kieszeń obszernym rękawie książka, zaczęła już mu ciążyć więc odłożył ją z namaszczeniem na bok gdzieś z dala od chlustającej wody, po czym wrócił do pracy. Ta jednak nie szła mu najlepiej. Co zaczynał, to po chwili przerywał rozglądając się na boki i spoglądając na zamiatającą kąt kucharkę, przy której pasie dyndał pęk kluczy - Przez przypadek na pewno tam wlazł. Gdy szedł z tymi bęcwałami na Nakładanie. Na pewno - Starał się brzmieć bardzo pewnie.

- Taaa, jasne - mrukneła Amarys. - A Owca umie fruwać i ogniem zieje. - Zresztą prędzej by się pies latać nauczył, niż te bęcwały do biblioteki zboczyły.

- Pewnie zaraz powiesz, że dotarły do nich słowa ojca Helbina i poszli szukać wiedzy. - ironicznym tonem stwierdził Rav. - A może tak lepiej powiecie, co wy tam robiliście o tak ciekawej porze?

- Wiesz... - z namysłem zaczęła Amarys, a dziwny uśmiech pojawił się w kąciku jej ust - ... takie teksty to dla dorosłych są... A jak przed nami tak Stama tłumaczysz to coś mi się zdaje, że nie bez powodu tam zaszedł... pewnikiem za kimś, co?

Trzmiel poczerwieniał po słowach dziewczyny. Rozbrzmiały w jego uszach jak najgorsza drwina. Najgorsza nie dlatego, że wyszukana, czy trafna. Dlatego, że przecież Amarys nie była glupia jak Stam. A jednak ją tak samo denerwował jak widać jak i tamtych. Kapłański niemal w ostrości ton głosu Rava, tylko pogłębił rozgoryczenie.

- Daj spokój, Amy. - Rav pokręcił głową. - Cofnij to pytanie.
Aż dziw, że taka mądra dziewczyna nie rozumiała, że o niektórych rzeczach po prostu się nie mówi.

- Twoje od mojego niewiele się różni, mądralo - fuknęła dziewczyna - Poza tym jakby ich tam nie było, to teraz z pełnymi brzuchami siedzielibyśmy w... e... w pokojach, a nie zmywali tłuste gary - nadąsała się tym bardziej, że omal się nie wygadała co do ich nocnej eskapady. - Zresztą nie chcesz to nie mów, nikt Cię nie zmusza - mruknęła do Trzmiela.
Rav za to między innymi cenił Amarys. Nie szła po trupach do wiedzy.

- A żebyś wiedziała, że za kimś ty modliszko! Jesteście tacy sami jak oni! - rzucił w złości miską o podłogę. W jego oczach pojawiły się łzy wstydu i wściekłości.

- Podnieś to i nie histeryzuj - zimno syknęła Amarys - bo jeszcze bardziej nam się dostanie. Myślisz, że tylko ty jesteś ich ofiarą? Tłumaczysz ich to głupi by się nie zorientował, ale inaczej równie dobrze mogli za Aglahadem przyjść i nic dziwnego by w tym nie było. Nie pochlebiaj sobie.

- Sama podnieś... - mruknął przez zęby z nienawiścią w głosie. Lewa dłoń odruchowo spinała się i rozluźniała. Tak bardzo chcial dać ujście złości... Wystarczyl by jeden czar. Umiał już. Nie zawsze się udawało, ale często. Wstrętna zołza. A niech by się na niej wyżyli. Miał ochotę jej nawrzucać od najgorszych, ale czuł, że zacznie się jąkać jak tylko otworzy buzię. Anduval go napominał o tym wielokrotnie - I daj mi spokój.

- Nie ja ją rzuciłam - wzruszyła ramionami dziewczyna. To samo rzekłaby do Rava czy Aglahada, ale Trzmiel najwyraźniej był przeczulony na swoim punkcie i "coś" wziął do siebie. Pewnie też by była przeczulona na jego miejscu, co nie znaczyło że miała zamiar tolerować jego humory. - "Tacy", to znaczy jacy, co?

- Daj mi spokój!

- Uspokójcie się - powiedział cicho Rav. - Przede wszystkim ty. - Spojrzał na Trzmiela. - Nikt z nas nie życzy ci źle, chociaż humor paru osobom dziś popsułeś. Nie mamy zamiaru odgrywać się na tobie. I nie jesteśmy twoimi wrogami, bez względu na to, co o nas sobie myślisz.

O nie... Tego było za wiele. Pilnując by Rav był caly czas w tej samej odległości.
- Ja popsułem?! To ona zaczęła! I ty! Się dopytywać i drwić! Taki jesteś dzielny jak jestem tylko ja, ale jak było Tych Trzech i byliście w korytarzu, to już nie. Nawet nie miałeś odwagi tam zajrzeć! Dlatego jesteście tacy sami jak oni! I bardzo sie cieszę, że wam te wasze głupie humory popsułem!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline